Etatyzm w II RP

D

Deleted member 5360

Guest


"Narzekacie na koszty utrzymania ZUS, który na siebie wydaje jakieś 4 mld zł a świadczeń wypłaca z 200 mld zł?
W II RP w roku budżetowym 1927/28 dochody ubezpieczeń państwowych to 408 mln zł. Z tego na świadczenia poszło 247 mln zł a 160 mln zł na administrację i budynki".
Nie rozumiem tego zestawienia. To teraz jest z ZUS-em lepiej czy gorzej niż w okresie II RP? Z wpisu wynika że teraz jest gorzej. Tym zatem większy powód, aby narzekać, tymczasem wpis idzie w przeciwną stronę: "Narzekacie na ZUS? Hola, hola, nie jest z nim jeszcze tak źle, przed wojną było gorzej".
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 980
15 141
Przedwojenna RP to wzór miłościwie panujących, więc to pewnie przestroga, że się dopiero w marnotrawstwie rozkręcą patrząc na wzorce przedwojennego socjalizmu.
 
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Suchodolski: Sanacyjny etatyzm (1926-1939)
8 września 2018
Redakcja Konserwatyzm.pl
Po sprowokowaniu krótkiej wojny domowej z konstytucyjnymi władzami Rzeczypospolitej i po przejęciu władzy na drodze zamachu stanu, sanacja rozpoczęła proces budowy socjalistycznego państwa i socjalistycznej, zetatyzowanej gospodarki.

Choć dyktator, Józef Piłsudski, często powtarzał, iż na gospodarce się nie zna, że gospodarka go nudzi, a posiedzenia Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów nazywał szyderczo „posiedzeniami Komitetu Ej-komicznego”, nie oznaczało to wcale, że Piłsudski nie odpowiadał za etatyzację gospodarki.

Wręcz przeciwnie – odpowiadał, kreując taką a nie inną politykę kadrową (oddając z reguły resorty i decyzje ekonomiczne w ręce zwolenników gospodarki socjalistycznej), wyznając kult statolatrii i omnipotencji państwa, no i w końcu wywodząc swój rodowód polityczny z socjalizmu. Niemniej elementarna uczciwość nakazuje przypomnieć, że Piłsudski był zwolennikiem polityki zrównoważonego budżetu i nadwyżki budżetowej, czyli czegoś co powinno być drogowskazem w każdym czasie i w każdej epoce i dla głowy rodziny, i dla gospodyni domowej i dla każdego ministra finansów. Pozytywnie trzeba także ocenić rekomendowaną przez niego politykę stabilnej, silnej złotówki, choć błędem okazało się kurczowe trzymanie się tej wytycznej Piłsudskiego w czasie wielkiego kryzysu, co zaowocowało koszmarnie długim okresem deflacji ze wszystkimi negatywnymi skutkami tego zjawiska.

Zastanawiając się nad problematyką przyczyn etatyzacji oraz czynników sprzyjających temu niekorzystnemu zjawisku, należy zauważyć, iż etatyzm był kamieniem węgielnym wmurowanym pod budowę gmachu odrodzonej Polski, II RP. Budowniczowie tego gmachu kierowali się zasadą, że administracja każdego państwa zaborczego kryła w sobie pierwiastki dobre i złe, przy czym fatalnie się stało – jak celnie zauważył prof. UJ, Adam Krzyżanowski – że „nasze władze uznały za dobre wszystkie zarządzenia przymusowe, a liberalne za złe. Pierwiastki przymusowe rozszerzano pospiesznie na inne zabory. Budowa państwa polskiego dokonała się pod hasłem zsumowania wszystkich zarządzeń i instytucji etatystycznych, istniejących w każdym zaborze przed rozpoczęciem wojny.” Przykładów na potwierdzenie tej tezy jest aż nadto. Spośród trzech państw zaborczych najwyższą taryfę celną miała Rosja i właśnie takie rozwiązanie wybrała II RP. W Niemczech i w Austro-Węgrzech istniały przymusowe izby handlowo-przemysłowe – II RP rozciągnęła ten przymus na całe państwo.

Warto przypomnieć, iż do zorganizowania tych izb, które zaczęły powstawać tak na dobrą sprawę po zamachu majowym, walnie przyczynił się jeden z czołowych sanatorów, Eugeniusz Kwiatkowski. Przedsiębiorcom te kosztowne instytucje były kompletnie niepotrzebne, albowiem pomimo ich wprowadzenia biznesmeni nadal opłacali działalność związków powołanych dla obrony ich interesów; bo też pomysłodawcom przymusowych izb handlowo-przemysłowych na sercu wcale nie leżało dobro przedsiębiorców – izby te stały się narzędziem, za pomocą którego państwo kontrolowało polski biznes, wywierało na niego różne naciski, i tym samym utrudniało jego działalność. W Austro-Węgrzech funkcjonowały monopole tytoniowy i solny, nie znane w Rosji i w Niemczech. Polska przejęła te monopole i rozciągnęła na ziemie byłego zaboru niemieckiego i rosyjskiego. Za to Rosja mogła się „pochwalić” monopolem spirytusowym, który Polska wprowadziła i rozszerzyła na dawny zabór austriacki i niemiecki… itd., itp.

Zdaniem prof. Adama Heydla, Polacy z winy zaborców zostali zainfekowani wirusem etatyzmu. Społeczeństwo polskie cały wiek XIX musiało przeżyć w warunkach etatystycznej gospodarki. Wszystkie państwa zaborcze uprawiały politykę w wysokim stopniu przesiąkniętą etatyzmem. W Niemczech triumfy święciły idee nacjonalizmu gospodarczego stworzone przez prof. Fryderyka Lista, oraz poglądy całej rzeszy ekonomistów (Wernera Sombarta, Adolfa Wagnera, Gustawa von Schmollera czy Rudolfa von Gneista) nazwane „socjalizmem z katedry” („Katheder-Sozialismus”). Te poglądy i idee zaowocowały w Niemczech rozbudowaną polityką społeczną (to m.in. wzorowanie się państw europejskich na systemie emerytalnym tzw. solidarności pokoleń wprowadzonym w Niemczech przez żelaznego kanclerza von Bismarcka, jest jedną z przyczyn tego, że obecnie gospodarka starego kontynentu trzeszczy w szwach), a także rygorystyczną polityką celną, czyli protekcjonizmem.

Natomiast Rosji można zarzucić stosowanie w dziewiętnastym stuleciu prymitywnej, jakiejś zapóźnionej formy merkantylizmu. Kosztem rozwoju rolnictwa, po połowicznej i niepełnej reformie uwłaszczeniowej z 1861, zaczęto w sztuczny sposób przy pomocy protekcjonizmu celnego pobudzać przemysł. Austria zaś, tak jak i carska Rosja, w ogóle nie przeszła przez etap liberalizmu gospodarczego – prosto z epoki absolutyzmu oświeconego przeskoczyła do gospodarki mocno biurokratycznej, z rozdętym budżetem i rozrośniętą machiną państwowo-biurokratyczną. I z takiej szkoły myślenia państw zaborczych rekrutowali się nasi działacze społeczni, politycy, urzędnicy.

Innym, obiektywnym czynnikiem, skazującymi nas w pewnym stopniu na etatyzm, był czynnik wojenny. Jak wiadomo, wojna zawsze prowadzi do rozkwitu etatyzmu, ponieważ państwo prowadzące wojnę to państwo stanu wyjątkowego – gospodarka zostaje wytrącona z równowagi czasów pokoju i przestawiona na tory wojenne, gdzie na pierwszym miejscu znajdują się potrzeby państwa, nie zaś indywidualne potrzeby konsumentów. Zwykle po nastaniu pokoju, państwu trudno wyzbyć się etatystycznych nawyków. Tak też się stało w przypadku II RP, przy czym pamiętajmy, że na ziemiach polskich wojna trwała ponad sześć lat, a nie tak jak we Francji czy Belgii cztery lata. Do tego należałoby jeszcze dorzucić czynnik geopolityczny; Polska otoczona w większości przez państwa wrogie, nieprzyjazne, siłą rzeczy skłaniała się do tego, aby w gospodarce zastosować rozwiązania etatystyczne i autarkiczne.

Prof. Heydel był święcie przekonany, iż najgłębsze przyczyny etatyzmu w Polsce tkwiły – jak on to nazwał – „w strukturze socjalno-kulturalnej”. Rzeczywiście, mało było w ówczesnej Polsce nowoczesnych przedsiębiorców-biznesmenów, bourgeoise (ten typ reprezentowali głównie Żydzi). Włościaństwo, z całą pewnością nie odgrywało czynnej roli w kształtowaniu polityki ekonomicznej. Ziemian (poza chlubnymi wyjątkami) śmiało można było nazwać pogrobowcami szlachetczyzny. Ich punkt widzenia po trosze nawet przypominał ideologię feudalną (szczególnie na Kresach Wschodnich). Ziemianie, przywiązani do tradycyjnego sposobu życia, traktowali ziemię nie jako warsztat zarobkowy, lecz zupełnie irracjonalnie – z punktu widzenia ambicji bądź sentymentu.

Z kolei polski urzędnik nastawiony był w stu procentach etatystycznie. Ów urzędnik wraz z inteligentem mieli socjalistyczną wiarę w państwo, myśleli – i tu użyjmy jednego z ulubionych zwrotów sanacyjnej nowomowy – „państwowotwórczo”. I włościan, i ziemian, i urzędników i inteligentów coś łączyło: tym czymś była pogarda dla zysku. W konsekwencji w okres niepodległości w 1918 roku polskie społeczeństwo wchodziło ze słabą klasą średnią, hołdującą ideom szlachetczyzny. Ten problem celnie przedstawił Heydel: „Boy-Żeleński mówił, że przeciętny inteligent: lekarz, adwokat, pisarz francuski jest zwykle synem sklepikarza, a wnukiem stróża lub wyrobnika – przeciętny intelektualista polski chlubi się, że jego ojciec „miał wieś”, a dziadek ho, ho! dziadek siedział na dziesięciu folwarkach. Jest to jedna z najbystrzejszych syntez naszej historii gospodarczej i naszej gospodarczej psychologii. Jesteśmy w masie utracjuszami – i co gorzej – jesteśmy z tego dumni. To musi się zmienić. Musimy stać się społeczeństwem dorobkiewiczów i musimy zrozumieć, że to jest nasz etyczny obowiązek”.
 
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
W świetnej pracy zatytułowanej “Psychologia społeczno-gospodarcza (z 1939 roku)”, prof. Roman Rybarski potwierdził tezę Heydla. Za przedmiot badań posłużyła mu ludność galicyjska. W psychice tego społeczeństwa nie rozwinął się duch przedsiębiorczości. Ideałem było zdobycie patentu szkoły wyższej, który otwierał drogę do licho płatnej, ale spokojnej pracy urzędowej. Mało kto miał ochotę pracować na swoim.

Należy także zwrócić uwagę na fakt wywierania przez kręgi lewicowe przemożnego wpływu na rządy II RP. Pierwsze gabinety Polski niepodległej – Daszyńskiego i Moraczewskiego – dosłownie prześcigały się w lewicowości. Wojna i walka z hiperinflacją spowodowaną wydatkami wojennymi nie sprzyjała liberalizmowi gospodarczemu. Ledwo zdołano jako tako wyjść na prostą, gdy władzę przejęła sanacja. Rodowód polityczny sanatorów to socjalizm w czystej postaci. Chwalcy Pana Marszałka i jego ekipy powtarzają, że „Piłsudski i jego zwolennicy wysiedli z czerwonego tramwaju na przystanku Niepodległość”, lecz pamiętajmy, iż wysiadając z tego tramwaju byli ukształtowani przez socjalistyczną szkołę myślenia. Poza tym nie zapomnijmy, że sanatorów uformowało wojsko – byli wysokiej rangi oficerami, generałami; ci ludzie posiadali mentalność trepów, a to sprzyjało kultowi omnipotencji państwa, również w gospodarce. Większość z prominentnych polityków sanacyjnych należała do wolnomularstwa, organizacji grupującej ludzi chcących uszczęśliwiać społeczeństwo. A że ze skrzyżowanie socjalisty z trepem, i masonem na dokładkę, nie może powstać nic dobrego, wobec tego nie dziwota, iż powstał polityk sanacyjny, uszczęśliwiający innych na siłę.

Po przejęciu władzy przez sanację, główny ideolog gospodarczy i zdeklarowany socjalista, Stefan Starzyński, opublikował w czasopiśmie „Droga” artykuł Program Rządu Pracy w Polsce, będący manifestem etatyzacji gospodarki. Wkrótce też Starzyński powołał do życia tzw. I Brygadę Gospodarczą (zwaną też Grupą Frontu Gospodarczego). Zrzeszała ona nie przedsiębiorców, ale urzędników, którzy w kilku zbiorowych publikacjach głosili pochwałę planowości, interwencjonizmu państwowego, a nawet – tak jak Mieczysław Grabowski – pochwałę kołchozów w Sowietach.

Jednym z głównych narzędzi etatyzacji polskiej gospodarki był nadmierny fiskalizm, czyli wysokie podatki. Chodziło o to by wykończyć prywatnych przedsiębiorców, a przy okazji zdobyć środki na inwestycje państwowe i uzależnić obywateli od budżetu państwa. W 1929 r., wg prof. Heydla, obywatele RP płacili o 70-100% wyższe podatki niż pod zaborami, a dochód per capita wynosił 666 zł, zaś w 1933 roku – 604 zł. W 1937 łączna suma opodatkowania dla średniozamożnej rodziny to ok. 37% dochodu. System podatkowy w II RP posiadał mnóstwo wad. Do nich z całą pewnością zaliczymy brak stabilności, stałości w prawie fiskalnym. Psioczono na niejednolitość procedury podatkowej: każdy podatek miał inny tryb poboru, inne terminy płatności, inne wymogi formalne pism i środków odwoławczych; w dodatku w polskim systemie podatkowym brakowało koordynacji, spójności między podatkami państwowymi a samorządowymi. Skarżono się na niejasne i zbyt skomplikowane przepisy i zapewnie słusznie, skoro instrukcja do podatku dochodowego zawierała 273 drobiazgowo rozbudowane paragrafy

Osobnym problemem było uprzywilejowanie podatkowe przedsiębiorstw państwowych w stosunku do przedsiębiorstw prywatnych, co skutkowało nieuczciwą konkurencją. Np. Państwowe Wytwórnie Uzbrojenia, produkowały nie tylko broń i amunicję, ale również kłódki, meble biurowe, rowery, maszyny do pisania i poprzez swoje uprzywilejowanie na rynku przyczyniały się do plajty wielu firm prywatnych. Generalnie rzecz biorąc, te przedsiębiorstwa państwowe, w których stwierdzono brak odrębnej osobowości prawnej, były uwalniane od podatku dochodowego, ale nie od innych podatków państwowych i samorządowych. Jeżeli produkowały wyłącznie na potrzeby administracji państwowej, były wolne od podatku przemysłowego.

Kręgi antyetatystyczne naciskały władze, by te jak najszybciej przeprowadziły komercjalizację przedsiębiorstw państwowych, największych gigantów, takich jak Poczta Polska czy PKP, lecz w praktyce odbywało się to niezwykle opieszale. Władze solennie obiecywały, że zlikwidują uprzywilejowanie przedsiębiorstw państwowych. Owszem, uchwalano ustawy, wydawano rozporządzenia i dekrety, tylko że często sprzeczne ze sobą i o tak zagmatwanych przepisach, iż pozwalało to przedsiębiorstwom państwowym… nadal cieszyć się przywilejami podatkowymi.

W dodatku, od 1927 zaczęło powstawać coraz więcej państwowych spółek handlowych, dlatego że instytucja spółki handlowej usuwała przedsiębiorstwo państwowe z ram budżetu i spod kontroli budżetowej parlamentu (bilanse takich spółek nie były dołączane do preliminarza budżetowego i tym samym nie stanowiły przedmiotu obrad parlamentu). Dr Tadeusz Bernadzikiewicz ustalił, że przedsiębiorstwa państwowe zapłaciły w roku budżetowym 1936/37 9,8 mln zł podatków państwowych i samorządowych. To niezbyt duża kwota zważywszy, iż państwo było największym pracodawcą i przedsiębiorcą. Dla porównania – w tym samym roku spółka akcyjna Tomaszowska Fabryka Sztucznego Jedwabiu przekazała do fiskusa 3,7 mln zł podatków, a Łódzkie Towarzystwo Elektryczne – 3,8 mln zł. Razem – 7,5 mln zł zapłaconych podatków przez dwie średniej wielkości firmy prywatne. Idąc dalej tym tropem: w roku budżetowym 1936/37 podatek przemysłowy przyniósł skarbowi państwa ponad 225 mln zł, z czego zaledwie 4,3 mln zł przypadała na przedsiębiorstwa państwowe, czyli nie więcej niż 1,9%. Równie szokujące jest porównanie rentowności skarbowej (jest to zestawienie kwoty wpłaconej do skarbu przez przedsiębiorstwo z wartością majątku tegoż przedsiębiorstwa) firm państwowych i prywatnych (dane dla roku 1936/37). Otóż rentowność skarbowa przedsiębiorstw państwowych wyniosła 0,6%, a firm prywatnych 4,6%.

Monopole pod rządami sanacji nastawione były na jak najszybsze zdobycie jak największych kwot od konsumentów. I tak 1 I 1927 r. cenę 1 litra spirytusu stuprocentowego oznaczono na 13 zł i 50 gr. Była to cena najwyższa w Europie. Mimo to rząd zaproponował w 1930 r. (drugim roku kryzysu) podwyżkę ceny do 15 zł! Efekt był taki, jaki mógł przewidzieć każdy w miarę rozgarnięty ekonomista. Oczywiście wpływy do budżetu państwa zaczęły gwałtownie maleć – z 420 mln w roku budżetowym 1929/30 do 201 mln w roku 1932/33. Przekroczono tzw. punkt Cournota, czyli punkt wyznaczający ekonomiczne optimum produkcji przedsiębiorstwa monopolistycznego; w punkcie tym monopol osiąga zysk maksymalny.
 
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Podobny cel przyświecał podwyżkom cen zapałek – w porównaniu z ziemiami zaboru austriackiego tuż przez I wojną światową, cena pudełka zapałek z 1927 w Polsce roku była wyższa aż o 550%! Natomiast po podpisaniu w 1931 r. umowy (zwanej drugą pożyczką zapałczaną) z koncernem Ivara Krugera, któremu polski rząd wydzierżawił monopol zapałczany, podwyższono cenę pudełka zapałek z 7 na 10 groszy (czyli o prawie 43%) jednocześnie zmniejszając ilość zapałek w pudełku z 60 do 48 (o 20%). Po tej drastycznej podwyżce sprzedaż zapałek poleciała na łeb, na szyję. Jeszcze w roku 1930 statystyczny Kowalski zużywał 1127 zapałek, ale już w 1934 – 466. Dla wielu Polaków zapałki stały się towarem luksusowym. To właśnie wtedy, w czasach wielkiego kryzysu, mówiono, że „polski chłop jest tak biedny, iż dzieli zapałkę na czworo”. Wpływy z monopolu zapałczanego do budżetu państwa ciągle spadały – z 16 mln zł w roku budżetowym 1929/30 do 6 mln zł w roku 1931/32. Aby zwiększyć sprzedaż zapałek, władze postanowiły wprowadzić wysokie opłaty stemplowe dla posiadaczy zapalniczek (od 10 do 25 zł rocznie).

Etatyzacji miała też służyć polityka dumpingowa. Jednym z towarów eksportowanych przez Polskę po cenach dumpingowych był cukier. W 1930 r. za kilogram cukru w handlu detalicznym należało zapłacić ok. 1,40 zł (czyli w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki, ok. 14 zł). Oczywiście sprzedaż zaczęła wyraźnie spadać. Czym wytłumaczyć tak wysoką cenę? Dumpingiem. Otóż polski rząd wymyślił sobie, że trzeba koniecznie poprawić bilans handlu zagranicznego i wobec tego należy sprzedawać cukier za granicę po… 17 gr za 1 kg! Przemysł cukrowniczy (państwo poprzez kontyngentowanie produkcji i zbytu w pełni kontrolowało ten przemysł) musiał jakoś powetować sobie straty na eksporcie. Tymi którzy mieli pokryć te straty, byli biedni polscy konsumenci. Dumping dotyczył nie tylko cukru ale również: cementu, nafty i jej pochodnych, koksu, węgla kamiennego i żelaza. Ceny eksportowe tych dwóch ostatnich produktów była czterokrotnie niższa od cen na rynku krajowym. Miało to fatalne skutki dla polskiego przemysłu przetwórczego, bowiem polski przedsiębiorca nabywał (przepłacając) niezbędne surowce i półprodukty po cenach wyższych, aniżeli konkurenci zagraniczni.

Ekipa sanacyjna nie wahała się interweniować w sferę cen (w latach 1926-1938 co najmniej 8 istotnych rozporządzeń) oraz ceł. Według obliczeń Sekretariatu Ligi Narodów, Polska pod koniec lat 20. należała do państw otoczonych najwyższym murem celnym w Europie. Jej cła wynosiły ponad 25% wartości importowanych towarów. Z państw Europy wyższe cła miały tylko Węgry, Hiszpania i ZSRR. Interwencjonizm sanacyjnego państwa w handlu zagranicznym był przeogromny. Polski system celny, generalnie rzecz ujmując, polegał na preferencjach dla eksporterów.

Choć II Rzeczpospolita należała do grupy najbiedniejszych krajów europejskich, to szczyciła się posiadaniem najbardziej postępowego ustawodawstwa socjalnego, co zwiększało opodatkowanie pracy. Władze z dumą podkreślały, że w sferze ubezpieczeń społecznych świat powinien wzorować się na Polsce. Tymczasem okazało się, iż nasz system socjalny był bardzo kosztowny, a administracja pochłaniała krocie – w 1932 r. statystyki wykazały, że koszty funkcjonowania Kas Chorych na głowę ubezpieczonego Francuza w jego rocznych dochodach stanowiły 0,34%, Brytyjczyka – 1,84%, Niemca – 2,47%, Węgra – 2,98%, Czecha i Słowaka – 4,5%, Austriaka – 5,76%, Polska – aż 9,46%! Panaceum na tę bolączkę miał być system komisaryczny w Kasach Chorych, który jednak wcale nie doprowadził do zmniejszenia kosztów administracyjnych; wręcz przeciwnie – wydatki wzrosły: w 1928 r. na urzędasów wydano 13,4% ze składek ubezpieczonych, a w 1933 – 19,3%!

Wobec tego władze zdecydowały się na uchwalenie tzw. ustawy scaleniowej ubezpieczeń społecznych w 1933 r., co oznaczało, że sferę ubezpieczeń społecznych całkowicie podporządkowano państwu, sanacyjnym władzom, pozbawiając ubezpieczonego wpływu na zarządzanie instytucjami ubezpieczeniowymi, a w zasadzie od 1934 jedną instytucją – Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Koszty administracyjne, wbrew zapowiedziom, nie malały lecz rosły, np. w ubezpieczeniach emerytalnych pracowników umysłowych zwiększyły się z 5,2% w 1933 r. do 7% w 1934, a w Ubezpieczalniach Społecznych (Kasy Chorych przekształcono w Ubezpieczalnie Społeczne w 1933 r.) skoczyły w 1934 r. do ok. 30%!

Sanacja przejmując przedsiębiorstwa prywatne często szermowała hasłem samarytanizmu. Mianem samarytanizmu gospodarczego określano w Polsce międzywojennej przejmowanie przez państwo upadających przedsiębiorstw prywatnych. Zwolennicy samarytanizmu podkreślali, że państwo przejmując upadające zakłady prywatne czyni tak ze względów społecznych i gospodarczych. Dzięki samarytanizmowi nie likwiduje się miejsc pracy. Pracownicy oraz ich rodziny mają źródło utrzymania i nie muszą korzystać z pomocy socjalnej. Stopa bezrobocia nie ulega powiększeniu, a nastroje społeczne nie ulegają radykalizacji. I takich właśnie argumentów używał rząd, kiedy pomagał będącym w poważnych tarapatach Zjednoczonym Zakładom Włókienniczym K. Scheiblera i L. Grohmana S.A. w Łodzi.

Działalność zakładów w ciągu tych trzech lat (1930-1933) otrzymywania pomocy państwowej, wyrządziła w przemyśle włókienniczym, głównie w samej Łodzi, mnóstwo szkód. Chcąc wyciąć konkurencję, Scheibler i Grohman stosowali „ramsze”, czyli sprzedawali poniżej kosztów wytwarzania. Miało to druzgocący wpływ na rynek włókienniczy, gdyż „ramsze” obniżyły ogólny poziom cen, nie tylko poniżej kosztów produkcji Scheiblera, ale także poniżej kosztów produkcji wszystkich wytwórców. Łódź ogarnęła plaga upadłości, i właśnie wtedy powstało powiedzenie: „Scheibler i Grohman położyli pół Łodzi”. Charakterystyczne, że sanacja pomagając Scheiblerowi i Grohmanowi, przekazując fabryce ciężkie miliony zabrane polskim podatnikom, miała usta pełne frazesów o ratowaniu kilku tysięcy miejsc pracy. Owszem uratowano je, lecz przy okazji w wyniku nieuczciwej konkurencji stosowanej przez Scheiblera i Grohmana, pracę straciło ok. 20 tys. osób!

Sławomir Suchodolski

Są to obszerne fragmenty referatu, jaki autor wygłosił podczas konferencji „Piłsudski i sanacja – prawda i mity”, jaka odbyła się w Warszawie 12 maja 2018 roku. Całość została opublikowana w w książce pod tym samym tytułem (Centrum Edukacji i Rozwoju im. bpa Kajetana Sołtyka)
Na zdjęciu: Stefan Starzyński

Myśl Polska, nr 37-38 (9-16.09.2018)
 

Imperator

Generalissimus
1 568
3 553
Mało kto dziś pamięta, że nieznani sprawcy to nie wymysł PRL-u, lecz twórcza adaptacja sanacyjnych praktyk."Po mordzie" zebrali : Dołęga-Mostowicz(to była zła inwestycja senatorów- w Karierze Nikodema Dyzmy wziął "krwawy" odwet na całym obozie), Malczewski, Dobrzański („Hubal”), Spasiński, Kownacki, Nowaczyński, Zdziechowski, Dąbski, itd. 2 listopada na wiec stronnictwa narodowego w Trzemeszenie, gdzie pojawiło się prawie 2 tysiące osób, napadli (z nożami, rewolwerami i bagnetami) członkowie młodzieżowej piłsudczykowskiej paramilitarnej organizacji „związek strzelecki”. Stojąca obok policja tylko się temu przyglądała. Gdy jeden z funkcjonariuszy zatrzymał jednego z tych bandytów, to natychmiast go zrugano, a bandytę przeproszono i puszczono wolno. Ciągła inwigilacja Sikorskiego, przeniesienie w stan spoczynku Hallera. Oficerowie popierający legalną władzę byli w większości traktowani jak druga kategoria.

Sprawa profesora Cywińskiego z Uniwersytetu Stefana Batorego, który nazwał Piłsudskiego kabotynem. (kabotyn- człowiek, który lubi posługiwać się tanimi efektami w celu wzbudzenia zainteresowania). Cywiński został ciężko pobity przez umundurowanych oficerów, za obrazę czci marszałka, na oczach żony i nastoletniej córki. Oficerowie udali się potem do redakcji Dziennika (w którym opublikowana była wypowiedź Cywińskiego o Piłsudskim), która została w tym czasie zdemolowana, pobito też znajdujących się tam Zwierzyńskiego i Fedorowicza, pracownicę redakcji Zofię Kownacką, dozorczynię oraz studenta, który przebywał w redakcji jako petent, a także ponownie Cywińskiego, który zjawił się w redakcji z zamiarem złożenia do druku artykułu o pobiciu. Sprawą natychmiast zajęła się policja osadzając w areszcie Cywińskiego, Zwierzyńskiego i Fedorowicza. Pod zarzutem znieważenia narodu polskiego sąd skazał Cywińskiego na najwyższą możliwą karę - 3 lata więzienia. Oficerowie/bandyci pozostali bezkarni.

Po zamachu majowym, w wyniku którego Piłsudski zdobył wymarzoną władzę, a jego ludzie wymarzone synekury, aresztowano (bez sądu, a nawet postawienia zarzutów) lojalnych wobec legalnego rządu generałów: B. Jaźwińskiego, J. Malczewskiego, T. Rozwadowskiego i W. Zagórskiego, których osadzono w więzieniu wileńskim. Jaźwiński załamał się i nie odzyskał równowagi psychicznej do końca swoich dni. Zagórski „zniknął”, a Rozwadowski umarł w podejrzanych okolicznościach. Dość powszechnie uważa się że zostali zamordowani z rozkazu Piłsudskiego. W wyniku walk zginęło 379 osób, a około 1000 osób zostało rannych. Ale taka ofiara, to nic kiedy chodzi o Polskę (czytaj: własną kabzę).

818 ludzi zabito podczas brutalnego tłumienia przez policję protestów społecznych w latach 1932-1937. Tysiące osób było aresztowanych i skazanych. Czarny czwartek we Lwowie, czy Wielki Strajk Chłopski, o tym się nie uczy w szkołach. Gdyby coś podobnego zrobili zaborcy? Liczba wykonanych w Rosji wyroków śmierci w okresie od dekabrystów do rewolucji 1905r. ledwie przekracza setkę. Opacznie rozumiemy też słowo zsyłka, zawsze utożsamiając je z mrozem, podczas gdy najczęściej w karze tej najdotkliwsza była nuda panująca w jakimś prowincjonalnej mieścinie, często zresztą nie mniejszej od naszych miast gubernialnych. Z kolei paroletni pobyt na Syberii dla wielu Polaków kończył się pozostaniem w strukturach lokalnej – carskiej wszak – administracji lub intratną karierą biznesową.

Tata tasiemka gangster kryty przez swoich kolegów z sanacji, zajmujący się wymuszeniami i podobno nawet dokonujący gwałtów, na oczach rodziny ofiary, za niepłacenie haraczu. Skazany na kilka lat więżenia, ale ułaskawiony przez prezydenta RP Mościckiego.

„Sprawa Czechowicza”- defraudacja 8 milionów złotych przez ministra skarbu, Gabriela Czechowicza na rzecz wsparcia dla kampanii wyborczej piłsudczykowskiego Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Herman Lieberman, który zgłosił wniosek o postawienie ministra skarbu Gabriela Czechowicza przed Trybunałem Stanu za finansowanie akcji wyborczej BBWR został 9 września 1930 aresztowany i bestialsko pobity, a następnie wraz z grupą posłów opozycyjnych osadzony w twierdzy w Brześciu i skazany w tzw. procesie brzeskim. Upodlenie i zamordowanie Korfantego.

W Berezie lądowało się na podstawie decyzji administracyjnej- wystarczył podpis wojewody.

Witosa (jak również jego współwięźniów, innych przeciwników sanacji) bito i upokarzano – nakazano mu m.in. ręczne czyszczenie latryn i opróżnianie wiader na odchody.

O Berezie Kartuskiej sporo napisał Cat-Mackiewicz – pensjonariusz owej instytucji:
„Coś o torturach psychicznych i moralnych:
Główna tortura polegała na odmawianiu człowiekowi prawa oddania stolca. Tylko raz jeden w dzień o godz. 4 min 15 rano ustawiano więźniów w wychodku i komenderowano raz, dwa, trzy, trzy i pół, cztery. W ciągu półtorej sekundy miało być wszystko skończone.
Z niewypróżnionymi brzuchami kazano przez siedem godzin ludziom robić „gimnastykę” tj. stosowano straszną torturę, kazano w pozycji głębokiego przysiadu z rękami do góry pozostawać siedem godzin bez przerwy i w ten sposób chodzić, biegać, schodzić ze schodów.
Świat słyszał o torturze głodu, młody człowiek po wyjściu z więzienia mówił do ukochanej „głodzono mnie”. Podczas gdy ta tortura o wiele fizycznie dotkliwsza nie nadawała się do heroicznego powiastowania.”

W Brześciu strażnikami byli żandarmi wojskowi i oficerowie WP. Wywołało to złe wrażenie w wojsku. W Berezie byli już tylko policjanci. Protestował przeciwko temu, bezskutecznie, komendant główny policji gen. Kordian Zamorski. Uważał, że służba w Berezie deprawuje młodych policjantów.

W nocy przeprowadzano rewizje. Jak zeznał Stefan Niezgoda, policjant skierowany do służby w Berezie: "Przed zarządzeniem rewizji wszyscy więźniowie musieli się rozebrać do naga i przejść przez korytarz biegiem do jednej z sal. Przejście to było dla uwięzionych katuszą, gdyż gonili oni wśród kurzu, a stojący na korytarzu policjanci bili ich pałkami".

Do prac należało czyszczenie ustępów dokonywane małą szmatką, a więc w praktyce gołymi rękami. Przed posiłkiem nie pozwalano umyć rąk ubrudzonych kałem. Gdy jeden z więźniów zwrócił się z taką prośbą, usłyszał: "Ty kurwo inteligencka, możesz obiad z gównem jeść".

Za najbardziej uciążliwą pracę uznawano pompowanie wody, które odbywało się przy użyciu kieratu. Orczyki były tak przymocowane, że więźniowie musieli pracować w głębokim pochyleniu. Kazano wykonywać również prace całkowicie bezsensowne jak kopanie i zasypywanie rowów, przenoszenie ciężkich kamieni z miejsca na miejsce.

Więźniowie musieli poruszać się biegiem. Nie wolno im było ze sobą rozmawiać. Policjanci zwracali się do nich per „skurwysynu”, „kurwa mać”, „świńskie ścierwo”. Nie wolno było podobnie jak w Brześciu palić.

Stefan Łochtin, działacz Stronnictwa Narodowego przebywający w Berezie od lutego do marca 1938 r., zeznał przed komisją Winiarskiego, że gimnastyka była jednym z największych udręczeń zarówno ze względu na długotrwałość (siedem godzin dla tych, których nie kierowano do pracy i brak przerw), jak i prowadzenie jej „systemem karnych ćwiczeń wojskowych, stosując ciągle komendy »padnij «, »czołgaj się «, urządzając całe godziny biegów itd. Widać było, że celem tych ćwiczeń było osiągnięcie największego zmęczenia więźnia. Dla przykładu podaję, że jeden z komendantów, młody policjant Idzikowski, specjalnie dokuczał aresztowanym ciągłym ćwiczeniem przysiadów na cztery tempa (przy jednoczesnym trzymaniu rąk w bok). Trwało to bardzo długo (do 200 przysiadów w jednej turze). Lubił również zatrzymywać całą grupę w pozycji »półprzysiad z wyrzutem rąk w bok «, po czym przez kilkanaście minut chodził wzdłuż kolumny ćwiczebnej i sprawdzał postawę każdego... Do gatunku równie męczących ćwiczeń należał marsz »kaczym chodem « (w półprzysiadzie, ręce wyrzucone w górę). Pewnego dnia tenże sam Idzikowski prowadził kolumnę ćwiczebną ( »kaczym chodem - równy krok - równanie i krycie w czwórkach «) dwa razy dookoła bloku koszarowego, na ogólnej przestrzeni ok. 500 m.Spośród »ćwiczących « wybierano specjalną grupę, tzw. ironicznie »podchorążówkę «. Kierowano do niej opornych (tj. tych, których policjanci uznali za opornych) i nowo przybyłych. Grupa ta ćwiczyła albo na sali służącej w lecie za pracownię betoniarską (każde poruszenie tam podnosiło z podłogi tumany betonowego kurzu leżącego grubą warstwą do 5 cm i powodowało duże trudności w oddychaniu) lub za rogiem bloku mieszkalnego, w miejscu, gdzie z ustępów wypływała uryna ludzka, rozlewając się w wielkie kałuże. W dniach odwilży ćwiczono tu z dużym upodobaniem ćwiczenia czołgania się. Ponieważ większość aresztowanych nosiła własne ubrania, ulegały one całkowitemu zniszczeniu, ohydnie śmierdziały, powodując wzrost uczucia obrzydliwości. W betoniarni ćwiczono zaś przeważnie »padnij «, a następnie biegi w tumanach pyłu. Policjanci kierowali tym ćwiczeniem, wydając komendy zza okna z podwórza”.

„Początkowo niedziela była dniem wolnym od pracy w czasie którego odbywały się nabożeństwa, więźniowie mogli rozmawiać półgłosem, większość dnia przesiadywali na pryczy. Później zrezygnowano z odprawiania nabożeństw, a całą niedziele więźniowie musieli stać na baczność przy swojej pryczy z twarzą skierowaną ku ścianie.” - W. Śleszyński, Obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej, Białystok 2003, s. 38-39.

W „wolnej rzeczpospolitej” za obrazę czci marszałka było 5 lat więzienia, pobicie przez nieznanych sprawców, cenzura i niszczenie redakcji gazet.
Nepotyzm, kolesiostwo i wazeliniarstwo wśród ludzi Piłsudskiego całkowicie dorównywało (a może nawet przewyższało) PRL-owskiej sitwie. Zmowa cementowa, rozkradziona pożyczka francuska, „budowa Poczty Głównej w Gdyni”, łamanie konstytucji, ograniczenie wolności słowa, bezprawne uwięzienia, mordy polityczne, ładne mundury i gęby pełne frazesów.
 
Ostatnia edycja:

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Godło Polski może być plagiatem? Nowe ustalenia historyka z Kielc
Polskie godło, według powszechnej wiedzy, powstało w 1927 roku. Jednak najnowsze badania jednego z kieleckich historyków zaczynają podważać ten fakt.

NDcyNzcwJy1MNmFMV0M2cFBJYR5NAD4tDh5gCg9YeHdXQHZJW0JjaVFJe0NQRnZ3WkphHQwTIitOFy8IDBMhMwZXJAoE

Godło Polski może być plagiatem? Nowe ustalenia historyka z Kielc (East News)

Polskie godło, na bazie faktów historycznych, zostało zaprojektowane przez profesora Zygmunta Kamińskiego w 1927 roku. W zeszłym roku jednak ukazała się książka dra Jerzego Michty pt. „Średniowieczny i współczesny Orzeł Biały – godło państwa polskiego w państwowej i terytorialnej heraldyce”. Według kieleckiego autora, nasze godło to głównie kalka medalu stworzonego przez francuską rzeźbiarkę, Elisę Beetz-Charpentier.

Jak można zauważyć, oba orły są do siebie bardzo podobne.

„Każdy ma taki sam kształt głowy i szyi, wyprostowane i uniesione do góry skrzydła, a pomiędzy poszczególnymi piórami takie same stosiny" – twierdzi dr Jerzy Michta.
Według jego analizy, podobne są także ogony i korpusy. Również nogi mają zbliżone do siebie cechy: upierzenie, kształt czy proporcje skoku, palców i pazurów.

Nie jest to wyłącznie opinia dra Jerzego Michty. Andrzej Ludwik Włoszczyński, specjalista od symboliki narodowej, doszedł do podobnych wniosków analizując wizerunki obu orłów.

"Obie realizacje mają tak dużo wspólnych cech, że można by uznać jedną za szkic do drugiej, gdyby autor był ten sam" - pisze Andrzej Ludwik Włoszczyński na swoim blogu OrliDom.pl

Medal z Francji powstał ku pamięci Ignacego Jana Paderewskiego. Dr Jerzy Michta sądzi, że godło zaprojektowane przez prof. Zygmunta Kamińskiego to zwykły plagiat.

„Konsultowałem tę sprawę z ekspertami i użycie tego terminu jest uprawnione. Medal wykonała paryska mennica. Posiadaczem jednego z egzemplarzy jest Muzeum Warszawy” – powiedział dr Michta w rozmowie z "Rzeczpospolitą".

Sprawa godła Polski jest bardzo aktualna. Według ostatnich informacji, Ministerstwo Kultury powierzyło stworzenie nowych wersji polskiego orła, które mają być oparte na pracy prof. Zygmunta Kamińskiego.

 
D

Deleted member 4683

Guest
Godło Polski może być plagiatem? Nowe ustalenia historyka z Kielc
Polskie godło, według powszechnej wiedzy, powstało w 1927 roku. Jednak najnowsze badania jednego z kieleckich historyków zaczynają podważać ten fakt.

NDcyNzcwJy1MNmFMV0M2cFBJYR5NAD4tDh5gCg9YeHdXQHZJW0JjaVFJe0NQRnZ3WkphHQwTIitOFy8IDBMhMwZXJAoE

Godło Polski może być plagiatem? Nowe ustalenia historyka z Kielc (East News)

Polskie godło, na bazie faktów historycznych, zostało zaprojektowane przez profesora Zygmunta Kamińskiego w 1927 roku. W zeszłym roku jednak ukazała się książka dra Jerzego Michty pt. „Średniowieczny i współczesny Orzeł Biały – godło państwa polskiego w państwowej i terytorialnej heraldyce”. Według kieleckiego autora, nasze godło to głównie kalka medalu stworzonego przez francuską rzeźbiarkę, Elisę Beetz-Charpentier.

Jak można zauważyć, oba orły są do siebie bardzo podobne.

„Każdy ma taki sam kształt głowy i szyi, wyprostowane i uniesione do góry skrzydła, a pomiędzy poszczególnymi piórami takie same stosiny" – twierdzi dr Jerzy Michta.
Według jego analizy, podobne są także ogony i korpusy. Również nogi mają zbliżone do siebie cechy: upierzenie, kształt czy proporcje skoku, palców i pazurów.

Nie jest to wyłącznie opinia dra Jerzego Michty. Andrzej Ludwik Włoszczyński, specjalista od symboliki narodowej, doszedł do podobnych wniosków analizując wizerunki obu orłów.

"Obie realizacje mają tak dużo wspólnych cech, że można by uznać jedną za szkic do drugiej, gdyby autor był ten sam" - pisze Andrzej Ludwik Włoszczyński na swoim blogu OrliDom.pl

Medal z Francji powstał ku pamięci Ignacego Jana Paderewskiego. Dr Jerzy Michta sądzi, że godło zaprojektowane przez prof. Zygmunta Kamińskiego to zwykły plagiat.

„Konsultowałem tę sprawę z ekspertami i użycie tego terminu jest uprawnione. Medal wykonała paryska mennica. Posiadaczem jednego z egzemplarzy jest Muzeum Warszawy” – powiedział dr Michta w rozmowie z "Rzeczpospolitą".

Sprawa godła Polski jest bardzo aktualna. Według ostatnich informacji, Ministerstwo Kultury powierzyło stworzenie nowych wersji polskiego orła, które mają być oparte na pracy prof. Zygmunta Kamińskiego.




I bardzo dobrze. Ukradziona komuś praca to doskonały symbol tego państwa. Trudno o lepszy. Drugim symbolem powinna być ustawa o dniu wolnym z okazji 100 lecia niepodległości tego burdelu.
 

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
http://www.mysl-polska.pl/1668
Sanacyjny etatyzm (1926-1939)

kilka fragmentów (każdy akapit to osobny fragment):

Zastanawiając się nad problematyką przyczyn etatyzacji oraz czynników sprzyjających temu niekorzystnemu zjawisku, należy zauważyć, iż etatyzm był kamieniem węgielnym wmurowanym pod budowę gmachu odrodzonej Polski, II RP. Budowniczowie tego gmachu kierowali się zasadą, że administracja każdego państwa zaborczego kryła w sobie pierwiastki dobre i złe, przy czym fatalnie się stało – jak celnie zauważył prof. UJ, Adam Krzyżanowski – że „nasze władze uznały za dobre wszystkie zarządzenia przymusowe, a liberalne za złe. Pierwiastki przymusowe rozszerzano pospiesznie na inne zabory. Budowa państwa polskiego dokonała się pod hasłem zsumowania wszystkich zarządzeń i instytucji etatystycznych, istniejących w każdym zaborze przed rozpoczęciem wojny.” Przykładów na potwierdzenie tej tezy jest aż nadto. Spośród trzech państw zaborczych najwyższą taryfę celną miała Rosja i właśnie takie rozwiązanie wybrała II RP. W Niemczech i w Austro-Węgrzech istniały przymusowe izby handlowo-przemysłowe – II RP rozciągnęła ten przymus na całe państwo.



Z kolei polski urzędnik nastawiony był w stu procentach etatystycznie
. Ów urzędnik wraz z inteligentem mieli socjalistyczną wiarę w państwo, myśleli – i tu użyjmy jednego z ulubionych zwrotów sanacyjnej nowomowy – „państwowotwórczo”. I włościan, i ziemian, i urzędników i inteligentów coś łączyło: tym czymś była pogarda dla zysku. W konsekwencji w okres niepodległości w 1918 roku polskie społeczeństwo wchodziło ze słabą klasą średnią, hołdującą ideom szlachetczyzny. Ten problem celnie przedstawił Heydel: „Boy-Żeleński mówił, że przeciętny inteligent: lekarz, adwokat, pisarz francuski jest zwykle synem sklepikarza, a wnukiem stróża lub wyrobnika – przeciętny intelektualista polski chlubi się, że jego ojciec „miał wieś”, a dziadek ho, ho! dziadek siedział na dziesięciu folwarkach. Jest to jedna z najbystrzejszych syntez naszej historii gospodarczej i naszej gospodarczej psychologii. Jesteśmy w masie utracjuszami – i co gorzej – jesteśmy z tego dumni. To musi się zmienić. Musimy stać się społeczeństwem dorobkiewiczów i musimy zrozumieć, że to jest nasz etyczny obowiązek”.

a to jest szczególnie interesujące. W końcu trafiłem na dumping robiony dla samego dumpingu (poprawa statystyk eksportowych) a nie rozwalenia konkurencji w branży kapitałochłonnej w celu przejęcia rynku.

Etatyzacji miała też służyć polityka dumpingowa. Jednym z towarów eksportowanych przez Polskę po cenach dumpingowych był cukier. W 1930 r. za kilogram cukru w handlu detalicznym należało zapłacić ok. 1,40 zł (czyli w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki, ok. 14 zł). Oczywiście sprzedaż zaczęła wyraźnie spadać. Czym wytłumaczyć tak wysoką cenę? Dumpingiem. Otóż polski rząd wymyślił sobie, że trzeba koniecznie poprawić bilans handlu zagranicznego i wobec tego należy sprzedawać cukier za granicę po… 17 gr za 1 kg! Przemysł cukrowniczy (państwo poprzez kontyngentowanie produkcji i zbytu w pełni kontrolowało ten przemysł) musiał jakoś powetować sobie straty na eksporcie. Tymi którzy mieli pokryć te straty, byli biedni polscy konsumenci. Dumping dotyczył nie tylko cukru ale również: cementu, nafty i jej pochodnych, koksu, węgla kamiennego i żelaza. Ceny eksportowe tych dwóch ostatnich produktów była czterokrotnie niższa od cen na rynku krajowym. Miało to fatalne skutki dla polskiego przemysłu przetwórczego, bowiem polski przedsiębiorca nabywał (przepłacając) niezbędne surowce i półprodukty po cenach wyższych, aniżeli konkurenci zagraniczni.

w 1932 r. statystyki wykazały, że koszty funkcjonowania Kas Chorych na głowę ubezpieczonego Francuza w jego rocznych dochodach stanowiły 0,34%, Brytyjczyka – 1,84%, Niemca – 2,47%, Węgra – 2,98%, Czecha i Słowaka – 4,5%, Austriaka – 5,76%, Polska – aż 9,46%! Panaceum na tę bolączkę miał być system komisaryczny w Kasach Chorych, który jednak wcale nie doprowadził do zmniejszenia kosztów administracyjnych; wręcz przeciwnie – wydatki wzrosły: w 1928 r. na urzędasów wydano 13,4% ze składek ubezpieczonych, a w 1933 – 19,3%!
 
Ostatnia edycja:

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
Kilka przysmaków z konstytucji kwientniowej (1935).

Zaczynamy z grubej, totalitarnej rury:

W ramach Państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa.

potem definicja znaczenia swobód:

Państwo zapewnia mu swobodny rozwój, a gdy tego dobro powszechne wymaga, nadaje mu kierunek lub normuje jego warunki.

i obowiązki obywateli..., nie nawet nie obywateli. POKOLEŃ. :D Ten sam błąd jak z 1000 letnią Rzeszą. Zapeszyli.

Każde pokolenie obowiązane jest wysiłkiem własnym wzmóc siłę i powagę Państwa.

Żadne działanie nie może stanąć w sprzeczności z celami Państwa, wyrażonemi w jego prawach.

Żadne!

W razie oporu Państwo stosuje środki przymusu.

czyli nie bawimy się w jakieś filozofowanie, definiowanie metod rozwiązywania sporów, głosowań, wyłaniania reprezentacji, referendów. Po prostu jest państwo i ewentualny opór. Jak jest opór, to opornego leje się pałką.
 
Do góry Bottom