Antywolnościowa retoryka/erystyka

kompowiec

freetard
2 582
2 649
Kiedyś pisałem o tym że miałem zrobić projekt edukacyjny - niestety go nie będzie. Nauczyciel był przerażony "wykładem" jakim go poczęstowałem przy lekcji WOSu, ale przynajmniej nie dostanę ujemnych pkt za brak tej pracy. M.in. z tej dyskusji pamiętam to:
>Prawo zakazujące sikania gdzie popadnie musi być bo inaczej wszędzie by śmierdziało
>Proponuję w tym celu by każdy chronił swojej własności w tym celu, np. kratami i tym podobne
A tu taka odpowiedź:
>To gdzie w takim razie gdzie będziesz mógł się wysikać?
Myślałem że wyskoczę z bamboszy. Zdołałem tylko wykrztusić że to już mój problem.

Że co kurwa? Czy każdy jebany antywolnościowiec musi chorować na pierdoloną schizofrenię?
 
A

Antoni Wiech

Guest
Myślałem nad kwestią "No to wyjedź do Somalii" i trafiłem na ciekawą rzecz. Otóż klasyfikowane to jest jako błąd logiczny, będący odmianą argumentum ad hominem. Nazywa się to w praktyce argumentum ergo decedo.
No to jest szybka riposta jaką zastosował Tym kiedy go pytali czy myślał o emigracji z Polski za PRL (kiedyś pisałem, ale może nowi użytkownicy nie znają:

"Ja mam wyjeżdźać? Niech oni stąd wyjeżdżają!"
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 387
gdy ktoś mówi że ankap to ściema bo nigdzie go nie ma, wszyscy żyją w państwach bo taka jest ludzka natura to jest to tak zwany błąd naturalistyczny https://pl.wikipedia.org/wiki/Odwołanie_do_natury
Oo tyle, że w wikim piszą o moralnym aspekcie (coś jest złe bo nienaturalne, coś jest dobre bo naturalne). Ty zaś przytaczasz ten argument w kontekście występowania, czyli zupełnie co innego.
 

libertarianin.tom

akapowy dogmatyk
2 700
7 120
Właśnie, każdy człowiek jest równy, ma ten sam żołądek, wszystkie rasy są jednakowe, chyba, że chodzi o broń palną. Wtedy się okazuje, że jesteśmy podludźmi, którzy pozabijaliby się przy lepszej okazji. Ja takich jadę od rasistów, i to bezpodstawnych.

Dokladnie to samo mowi czesc Chinczykow, ale nie wiem czy wiekszosc. Tak to jest jak rzad robi ludziom przez lata mace z mozgu i tak naprawde przekonuje, ze sa oni jacyc gorsi, bardziej pierdolnieci od innych nacji.
 
A

Antoni Wiech

Guest
Czasami ludziom, którzy nie głosują w wyborach mówi się, że nie mają dlatego prawa krytyki rządu. Przyjmując na chwilę wykrzywione rozumowanie* o prawie do krytyki to jest dokładnie odwrotnie. To ci którzy głosują nie powinni mieć prawda do krytyki. Wzięli udział w grze, a później krytykują jej wynik? To jest bezsens. W tym momencie krytyka tych, którzy nie glosowali jest o wiele bardziej sensowna, bo demokratyczna gra wpływa na nich, a oni przecież nie brali udziału w tej grze!

*Oczywiście w sytuacji, gdzie rząd narzuca jakieś reguły (w tym momencie wybory) i nie pozostawia innych opcji (oprócz bojkotu wyborów) zawsze można go krytykować.
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 387
Czasami ludziom, którzy nie głosują w wyborach mówi się, że nie mają dlatego prawa krytyki rządu. Przyjmując na chwilę wykrzywione rozumowanie* o prawie do krytyki to jest dokładnie odwrotnie. To ci którzy głosują nie powinni mieć prawda do krytyki. Wzięli udział w grze, a później krytykują jej wynik? To jest bezsens. W tym momencie krytyka tych, którzy nie glosowali jest o wiele bardziej sensowna, bo demokratyczna gra wpływa na nich, a oni przecież nie brali udziału w tej grze!

*Oczywiście w sytuacji, gdzie rząd narzuca jakieś reguły (w tym momencie wybory) i nie pozostawia innych opcji (oprócz bojkotu wyborów) zawsze można go krytykować.
 

kompowiec

freetard
2 582
2 649
"Libertarianie to kuce pracujące pod opieką mamusiu bla bla bla"
Zastanawiające. Tymczasem nie znam żadnego, podkreślam, ŻADNEGO socjalisty/komunisty który był w swoim życiu kiedyś właścicielem tj. kapitalistą - in before Fryderyk Engels, ten jedynie co miał to odziedziczył po rodzinie ich dorobek i gówno z tego było...

komuchy mowią źe kapitalistom jest dobrze - nie jest w tym stwierdzeniu nic dziwnego, gdyby nie fakt, źe opluwają kapitalistę za to, źe sami są żywym gównem. Czyżby to forma autoagresji?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 811
Mniej może przenikliwe a bardziej bekowe, ale wrzucę... I Ty możesz zostać Jasiem Kapelą!

Tomasz Wróblewski: 10 zasad jak napisać doskonały felieton lewicowy
- Rzecz jest prostsza niż większość zazdrośników, którym imponują telewizyjne występy i czerwone dywany, sądzi. Zastosuj tych kilka zasad, a i ty zostaniesz gwiazdą lewicowej publicystki – pisze Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny „Wprost”, dla Wirtualnej Polski.

Pierwsza podstawowa zasada: osoba aspirująca do miana gwiazdy lewicowej publicystyki musi pamiętać, że felieton nie ujawnia nowych faktów i nikogo nie edukuje. Jeżeli nawet poucza, unika liczb i twardych danych. To mogłoby sugerować, że autor nie był pewien swoich przekonań i szukał dowodów na ich poparcie. Lewicowy felietonista nigdy nie ma wątpliwości. Tekst może być sarkastyczny, ale nie zabawny. Czytelnik nie może odnieść wrażenia, że autor jest śmieszny. Bycie lewicowcem to śmiertelnie poważna sprawa.

Zasada numer dwa:tekst ma budować wizerunek autora jako człowieka wyjątkowego. Szacownego i nieprzeciętnie dobrego, zatroskanego o innych. Nawet jeżeli troszczy się o swoje długi, czy boisko w szkole córki, to robi to z troski o wszystkie dzieci. Taki świecki święty. Czytelnik powinien czuć, że od samego czytania tekstu rozpiera go duma. Chłonie i z każdą linijką staje się lepszy od tych wszystkich, którzy myślą inaczej.

Zasada numer trzy: zawsze, ale to zawsze, należy się trzymać ogólnie obowiązujących poglądów mainstreamu, czyli głównego koryta myśli lewicowej. Środowisko zostawia niewielki, ale pewien margines błędu. Poczatkującym autorom nie radzę jednak eksperymentów, bo łatwo wylecieć za nawias, o czym przekonało się w przeszłości wielu wybitnych lewicowców z Ryszardem Bugajem na czele, który otrzymał zakaz publikacji w „Gazecie Wyborczej”. Żeby zwrócić na siebie uwagę, radzę na początek skupić się na dobieraniu odpowiedniej liczby drastycznych przymiotników. Nigdy, ale to nigdy, nie dajmy się złapać na tym, że ktoś przelicytuje nas przymiotnikami. Zawsze powinniście być gotowi i mieć ich w zanadrzu więcej niż ktoś, kto już wcześniej pisał na ten sam temat.

Uczmy się od najlepszych. W niedawnej debacie o imigrantach, trend został wytyczony przez nie byle kogo, bo red. zarządzającego „Gazety Wyborczej” Jarosława Kurskiego. On pierwszy napisał, że mu „Wstyd”. Wstyd mu było oczywiście za Polskę i jej niechęć do imigrantów. Tytuł obudował trzema mocnymi wyrażeniami przymiotnikowymi – „ksenofobiczny bluzg”, „moralny szalet”, „ludzie, tchórzliwie ukrywających swe nazwisko...”.

Zgodnie z zasadą, że każdy kolejny lewicowy felieton, choć ma mówić to samo, to ma to mówić dosadniej, red. Tomasz Lis w tytule swojego felietonu użył słowa „wstyd” aż dwa razy. Po prostu jeszcze więcej wstydu – „Wstyd, Polsko, wstyd”. Następnie red. Lis zwiększył natężenie przymiotnikowe pisząc – „Kompromitująca jest ostentacja i nonszalancja…” „ …Oto żałosny egoizm i nietolerancja”.

Redaktor Jacek Żakowski wystąpił jako trzeci i miał najtrudniejsze zadanie. Ale trafiło na człowieka, który jak mało kto zna swoją robotę: „…Nie tylko ksenofobiczną, rasistowską i islamofobiczną. Także - bez względu na kontekst - egoistyczną, samolubną, okrutną, tchórzliwą, agresywną i paranoiczną. Złą w niemal każdym wyobrażalnym sensie”. Żakowski wykonał Lisa do drugiej potęgi na znacznie mniejszej powierzchni. Mistrz.

Zasada numer cztery: jeżeli już postanowiliście zostać lewicowym felietonistą, pamiętajcie, żeby szybko ustanowić swój lewicowy autorytet. Piszcie tak, jak byście przewracali oczami. Albo jeszcze lepiej – piszcie przewracając oczami w poczuciu wewnętrznego zażenowania małością i ograniczeniem intelektualnym konserwatystów. Tak jakbyście słyszeli red. Paradowską: „No, to po prostu żałosne”, „To mnie śmieszy”. Kiedy macie wrażenie, że nie starcza argumentu, przewróćcie oczami dwa razy i dalej już mimochodem: „To mnie już nudzi”, „Po co my tu rozmawiamy o aferze podsłuchowej, skoro nikt nie widzi żadnej afery”.

Zasada numer pięć: lewicowy publicysta niechętnie odwołuje się do autorytetu, bo sam jest autorytetem, ale jeżeli już, to może sięgnąć po autorytet red. Wielowieyskiej – „Przecież wszyscy wiedzą, że to nieprawda…” „Wszyscy pamiętają”, „Wszyscy się zgadzają”.

Zasad numer sześć: każdy popularny argument, na który nie mamy kontrargumentu, zawsze możemy nazwać „populizmem”. Doktor Habilitowany Radosław Markowski stworzył z tego słowa istne arcydzieło, ba, napisał nawet pracę „Populizm a demokracja”. W dyskusji o jednomandatowych okręgach potrafił w jednym zdaniu kilka razy powtórzyć słowo „populizm”. I nie potrzebował już żadnego innego argumentu, by dowieść swojej tezy.

Zasada numer siedem: żeby dowieść swojej przewagi intelektualnej, zawsze możesz sięgnąć po zdrobnienia. I tak, red. Lis pisze: „zakładają szatki troski”, można też „przebierać nóżkami” i „wymachiwać rączką”. To pomaga zbudować ekstra dystans. Im mocniej uda się zdeprecjonować drugą stronę, tym więksi będziecie wydawali się waszemu czytelnikowi. A o to w końcu chodzi.

Zasada numer osiem: jeżeli już ustanowiliście swój autorytet i postawę godną piedestału lewicowca, możecie przystąpić do psychologizowania. Przedstawiania konserwatystów jako paranoików i niepewnych siebie ksenofobów. To nieodłączny element tego gatunku literackiego. Paweł Felis pisząc w „Gazecie Wyborczej” o krytycznych głosach pod adresem „Idy” Pawlikowskiego, zaczyna od tych, którym „Ida” się spodobała. Chodzi o tę część „która jest otwarta na świat i rozumie, na czym polega sztuka. No i nie ma kompleksów”. O osobach, którym film się nie podoba, czytamy : „część zawistna, ksenofobiczna, z którą nie chcę mieć nic wspólnego, będzie pewnie jeszcze bardziej wkurzona”. Klasyk.

Swego czasu miałem przyjemność rozmawiać z panią Kazimierą Szczuką. Nie pamiętam już jak zeszło na temat nierówności społecznych, ale pamiętam, że spotkanie skończyło się wykładem pani Kazimiery, że powinienem czytać więcej książek, które ona czyta i tam wyraźnie mądrzy ludzie mówią o tym, że kapitalizm się nie sprawdził. Następnego dnia, Pani Szczuka, osoba nader kulturalna, zadzwoniła i powiedziała, że może nie powinna tak mnie besztać, na co odpowiedziałem, że nie była to moja pierwsza rozmowa z lewicowym autorytetem i niczego innego po niej bym się nie spodziewał. Pani Kazimiera jak klasyczny przedstawiciel grupy, najpierw ustanowiła siebie autorytetem, a potem moje odrębne zdanie uznała po prostu za brak wykształcenia w dziedzinie ekonomii i międzynarodowej problematyki.

Zasada numer dziewięć: prezentując konserwatystów jako osoby zakompleksione i skrzywdzone przez los, trzeba bardzo uważać, by nie wdepnąć na kruchy lód litości nad słabszymi. Red. Ewa Wanat o dzieciach państwa Elbanowskich powiedziała, że są „nierozgarnięte” i źle się to skończyło. Tak więc początkującym autorom radzę ograniczać się do kilku sprawdzonych fraz i sformułowań, które pomogą czytelnikowi z wizualizacją mrocznej postaci konserwatysty i nigdy nie pozwolą na cień litości. Dlatego konserwatyści, czyli „wystraszeni zmian i lepszego świata, zakompleksieni ludzie”, powinni dodatkowo występować w kontekście pejoratywnych przymiotników i zwrotów: „małostkowy”, „karzeł moralny”, „odrażający”, „mściwy”.

Zasada numer dziesięć: W przypadku konserwatystów ekonomicznych, najczęściej spotykamy się z przymiotnikami takimi jak „zaślepiony”, „śmiesznie uparty”, „naiwny neoliberał”. To tych kilka dobrodusznych, ale są też bardziej zdecydowane, często kierowane również pod adresem autora niniejszego poradnika – „tępy neoliberał” czy „kapitalistyczny zabobon”.

Dla zainteresowanych pisaniem antykapitalistycznych felietonów i poćwiczenia swojego kunsztu na mojej skromnej osobie, mam całą długą listę doskonałych wyrażeń przymiotnikowych.

Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski
 

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 882
12 269
Przyznam szczerze, że drażni mnie tekst:

Podatki to kradzież.

Podatki to nie jest zwykła kradzież, absolutnie. Aktualną definicję kradzieży znajdujemy np. w kodeksie karnym:

Art. 278. § 1. Kto zabiera w celu przywłaszczenia cudzą rzecz ruchomą.

Jak widać brakuje tutaj podstawowego elementu systemu podatkowego, czyli przymusu, jest tylko zabór, a przecież podludź - poborca skarbowy nie łazi za człowiekiem, czając się aż ten spuści z oczu portfel. Element przymusu pojawia się dalej:

Art. 280. § 1. Kto kradnie, używając przemocy wobec osoby lub grożąc natychmiastowym jej użyciem albo doprowadzając człowieka do stanu nieprzytomności lub bezbronności, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.
§ 2. Jeżeli sprawca rozboju posługuje się bronią palną, nożem lub innym podobnie niebezpiecznym przedmiotem lub środkiem obezwładniającym albo działa w inny sposób bezpośrednio zagrażający życiu lub wspólnie z inną osobą, która posługuje się taką bronią, przedmiotem, środkiem lub sposobem, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3

Podkreślenie jest moje. Jak widać bliżej temu do definicji kwalifikowanego typu kradzieży, zwanego rozbojem. Dlatego poprawniej jest mówić:

Podatki to rozbój.
 

vast

Well-Known Member
2 745
5 809
Warto by było się tylko zastanowić nad kontekstem językowym. Podatki to kradzież to hasełko pochodzące oczywiście z języka angielskiego - taxation is theft. Rozbój i kradzież to definicje prawne. Nie wiem więc, czemu ustawodawstwo rzeczypojebanej ma być dla mnie wyznacznikiem definicji kradzieży lub jakiejkolwiek definicji.


In common usage, theft is the taking of another person's property without that person's permission or consent with the intent to deprive the rightful owner of it.[1][2] The word is also used as an informal shorthand term for some crimes against property, such as burglary, embezzlement, larceny, looting, robbery, shoplifting, library theft, and fraud (i.e., obtaining money under false pretenses)

https://en.wikipedia.org/wiki/Theft
 
Ostatnia edycja:

kompowiec

freetard
2 582
2 649
Ostatnio nadziałem się na naukowego komucha - tak się wlaśnie kończy używanie marksistowskich regułek liczb bewzględnych.

Założenia krzywej Laffera są bardzo proste - jeżeli stopa opodatkowania wyniesie 0% to wpływ do budżetu będzie równy 0. Z drugiej strony jeżeli stopa opodatkowania będzie równa 100%, to wpływ do budżetu będzie również równy 0. W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie pracował by oddawać państwu haracz. Zatem mamy następującą sytuację: f(0)=0, ale i f(100)=0. Jednak w przedziale (0,100) f(x) jest dodatnie. To oznacza, że gdzieś pomiędzy występuje maksimum - a zatem obniżka podatków, może paradoksalnie skutkować zwiększeniem wpływów do budżetu! Tyle jest w stanie wyprodukować na ten temat korwinista. (Korwinizm zakłada, że każdy problem da się rozwiązać zdaniem pojedynczym. Niestety rzeczywistość jest bardziej złożona). I tu zaczynają kontrowersje o których korwiniści nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć. Pierwsza ma charakter matematyczny, druga czysto ekonomiczny.

W sprawoczniku Bronsztejna (część 3 i 4) jest pewne ciekawe twierdzenie. Twierdzenie Rolle'a. Co głosi twierdzenie Rolle'a? W wielkim skrócie: Jeżeli f(a)=f(b) to na przedziale (a,b) istnieje CO NAJMNIEJ jeden taki punkt c, że f'(c)=0. Oczywiście f(x) musi być na przedziale (a,b) ciągła i różniczkowalna itd. Jeżeli dodamy do tego dodatkowy warunek, że f(x)>0 (i nie jest funkcją stałą) na przedziale (a,b) to oznacza, że w punkcie c będzie miała maksimum. Oto matematyczny dowód krzywej Laffera. Niestety dla korwinistów, twierdzenie Rolle'a kompromituje ich genialność. Piewcy krzywej Laffera z bliżej niewyjaśnionych przyczyn zakładają obecność JEDNEGO punktu, w którym krzywa osiąga maksimum. Niestety - matematyka głosi, że maksimum jest CO NAJMNIEJ jedno. Czyli krzywa Laffera może mieć 10 maksimów - oczywiście nie wiemy a priori, które z nich jest globalnym maksimum przedziału (0,100). Więc manipulując stawkami podatków i obserwując wzrost/spadek wpływów, możemy najlepszym razie wiedzieć - zbliżamy się/oddalamy od lokalnego maksimum. To odbiera wiele z "genialności" krzywej Laffera. Subtelności matematyczne to nie wszystko.

Krzywa Laffera, zapisana jest oczywiście jako funkcja jednej zmiennej. Zmiennej "x", która jest wysokością stawki opodatkowania. Wszystkie inne warunki są stałe - ceteris paribus. Tyle, że otaczająca rzeczywistość NIE JEST ceteris paribus. I krzywą laffera możemy w najlepszym razie zapisać jako f(x;A) - gdzie A to zbiór różnych innych parametrów, które mają wpływ na efektywność poboru podatków. Co więcej - część z tych parametrów, może być zależna od stawki opodatkowania x... W końcu Lafferowcy wychodzą z dziwnego założenia, że państwo ściągając podatek pieniądze pali/zjada/niszczy, w każdym razie na pewno ich nie inwestuje. A takie inwestycje zwiększają przecież efektywność i opłacalność pracy (drogi, infrastruktura, sieć energetyczna...).
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 915
7 938
Cały ten wywód nie jest poprawny, ale jak najbardziej złośliwy.

Jeśli zakładamy, że wszystko inne jest stałe to nie może być więcej niż jedno maksimum.
Nawet jak przyjmiemy te dodatkowe parametry (które będą zmieniały się liniowo) to nadal będzie jedno ekstremum.
Oczywiście jak zaczniemy uwzględniać pory roku i tajfuny to wszelkie obliczenia będą wróżeniem z fusów.
Lafferowcy nie zakładają niszczenia pieniędzy przez państwo. Co najwyżej niską efektywność państwowych wydatków.
Więc najwyżej teoretyczne maksimum będzie przesunięte.
 

jkruk2

A fronte praecipitium a tergo lupi
828
2 391
Wywód tego pana jest niedokładny, gdyby rozbić A na zmienne i opisać więcej oddziaływań wyszedłby mu socjalizm bokiem...podawałem już gdzieś na forum ogólny cybernetyczny model redystrybucji bogactwa...polecam...
 

kompowiec

freetard
2 582
2 649
Ja to zrozumiałem tak:
Piewcy krzywej Laffera z bliżej niewyjaśnionych przyczyn zakładają obecność JEDNEGO punktu, w którym krzywa osiąga maksimum. Niestety - matematyka głosi, że maksimum jest CO NAJMNIEJ jedno. Czyli krzywa Laffera może mieć 10 maksimów
Nie ma 10 maksimów, maksimum jest jedno ale ZMIENNE. Nikt nie powiedział że krzywa laffera jest stała.
 
Do góry Bottom