Geneza marksizmu kulturowego

Non Serviam

Well-Known Member
834
2 247
Marksizm kulturowy jest bez znaczenia. Konserwy zaczęły się upodobniać do marksistów pod względem gospodarczym, nie mogą powiedzieć że marksizm jest dobry, bo ciągle mówili że jest zły, trzeba więc go przedefiniować, wskazać co w nim jest złego i jednocześnie żeby to nie miało zastosowania do nich samych. Dobrym przykładem jest tutaj karoń-śmieć głosujący na PiS (który jest jawnie socjalistyczny), jednakże nie ma on odwagi przyznać że jest jebanym komuchem, więc probuje przerzucić ciężar zła z marksizmu gospodarczego na marksizm kulturowy (który i tak ma niewiele wspólnego z pomysłami Marksa i jest bardziej jakąś odległą pochodną, realizowaną przez zupełnie innych ludzi). Problem w tym że marksizm kulturowy jest stosunkowo niegroźny, wpływ paru wrzeszczących feministek i dziwnie ubranych pedziów chodzących po ulicy jest w zasadzie żaden. Nie powoduje to większych strat gospodarczych niż np. zakaz handlu trawą czy podwyżka VATu o 1%.

Ludziom (w zasadzie konserwom nie ludziom) którzy promują ten termin chodzi o to żeby ludzie kojarzyli pedziów, feministki, poprawność polityczną jaką główną wadę tej ideologii nie redystrybucjonizm, socjal i niedostatek który widzimy obecnie np. w Wenezueli. Jeżeli wmówi się ludziom że problemem głównym marksizmu jest postępactwo to będzie można wprowadzić prorodzinny, narodowy socjalizm z krzyżem w zębach, no bo przecież socjalizm upadał przez złe wzorce robotnicze, jak wprowadzimy nasze konserwatywne to zacznie działać, nie?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Jeżeli rozpatrywać całość z fiskalnego punktu widzenia, to może i masz rację. Ale, gdy idzie o aspekt tresury ludzi i rozwalanie więzi między nimi, budowanie potencjału do konfliktów, to zwykły, klasyczny marksizm jakkolwiek finansowo rozpierdalający, nie ma tutaj startu.

Można sobie było żyć nawet w realnym socjalizmie i biedować, ale niekoniecznie pauperyzacja przekładała się na relacje między ludźmi. W sytuacji, w której stygmatyzuje się w zasadzie wszystko, co może nie spodobać się jakiejś dyskryminowanej grupie, społeczeństwo staje się polem minowym, po jakim nie wiadomo jak należy się poruszać i co może być groźne, a co nie.

Od lat '80 minęło zaledwie trzydzieści lat, a obyczajowo społeczeństwo wygląda zupełnie inaczej. Nawet zwyczajne żarty, które wtedy uchodziły, dziś mogą być przyczyną banicji towarzyskiej. Jak się tak zastanowić, to to jest zupełnie niestabilna sytuacja - nawet w rodzinie trudno przekazuje się normy, bo świat ojców diametralnie się różni od świata synów.

Jedna z przyczyn piwniczności i innych niedostosowań oraz fobii społecznych może leżeć tutaj. Po prostu nie wiadomo, do czego należy się adaptować. Może nawet nie ma sensu tego robić i od razu należy udać się na emigrację wewnętrzną, bo społeczeństwem rządzą wyłącznie tymczasowe wpływy polityczne takich czy innych grup i ich hierarchii, zmieniających się jak w kalejdoskopie. Komu chce się to śledzić i być na bieżąco?

M. kulturowi są jednak groźniejsi, moim zdaniem, bo przezwyciężyli antyidealistyczne nastawienie Marksa i są bliżsi heglistom. Rozpieprzają już nie bazę, a nadbudowę, a to nadbudowa jest głównym interfejsem przez jaki ludzie rozumieją świat. Jeśli się tę zatruje, to nie ma nawet motywacji, aby cokolwiek robić i dbać o bazę, bo i po co, skoro wszystko jest toksyczne?
 
Ostatnia edycja:

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 671
Spróbuję tak na szybko zasygnalizować swoja pozycję inaczej, niż lajkami - co robiłem wcześniej w tym wątku.

Z jednej strony bowiem nie mam "marksizmu kulturowego" za puste pojęcie, za zwodnicza teorię spiskową, za coś mało istotnego, mało groźnego.
Z drugiej strony nie uważam, że istnieje tu jakikolwiek ciąg w dziejach filozofii prowadzący od heglizmu z I połowy XIX wieku przez marksizm klasyczny do współczesnego marksizmu kulturowego. Bo o ile tak rozumiany heglizm istniał, a marksizm istnieje, to nie ma takiej filozofii jak "marksizm kulturowy".

Marksizm kulturowy to coś innego niż modny kierunek filozoficzny. Coś dużo gorszego. Nie lubię definiować, to nie jest moja mocna strona, ale zjawisko to jest szczególnie niewdzięczne, jeśli chodzi o zdefiniowanie. Niemniej ponieważ mam zdanie na ten temat, próbuję je wyrazić.

Marksizm kulturowy jest kategorią pojęciową jaką obecnie alternatywne (dwa: prawicowo-konserwatywny i wolnościowy) obozy polityczne próbują podsumować zaczadzenie ideologiczne obejmujące współczesną cywilizację Zachodu (Europę Zachodnią na pierwszym miejscu i Amerykę Północną), skąd zaczadzenie to promieniuje na cały świat.

Jest to jakby "metaideologia" współczesnego Zachodu.

Ciekawą rzeczą jest obserwować, jak siła tego fenomenu narasta równocześnie z narastającym niekoniecznie śmiało (w każdym razie narastającym mało efektownie i mało efektywnie na razie) oporem wobec niego.

Nie ma żadnego błędu w twierdzeniu, że ideologią współczesnych elit UE jest marksizm kulturowy, choć nie jest to filozofia stworzona przez Adorno czy kogokolwiek innego tego pokroju. Bo to jest raczej wspólny kod kulturowy ludzi, którzy narzucają ton w Zachodniej Europie, który jest mieszaniną poglądów (filozofia, politologia, socjologia, ekonomia, antropologia, itd., itd.), które wcale nie muszą być i nie są sprecyzowane. To nie jest jakiś pogląd, ale, że tak powiem, na wpół serio, na wpół żartobliwie - sama współczesna nowoczesność. Ludzie, którzy temu podlegają, przekazują sobie nawzajem sygnał: jesteśmy na czasie (nie jesteśmy przestarzali) i jesteśmy z - ogólnie rzecz biorąc - tego samego obozu.

Jest to zły obóz, który pomalutku rozwija miękki totalitaryzm, który to może pewnego dnia przekształcić się w twardy totalitaryzm.

Nie ma nic złego w tym, że feministki zrobią pikietę i sobie pokrzyczą. Tym mniej groźne zjawisko, to wystąpienie pederastów poprzebieranych z jakimiś - może - hasłami.

Natomiast to, że knebluje się ludzi, którzy mówią o poważnych zagrożeniach, jest fundamentalnie złe i groźne. Klinicznym przykładem jest Wielka Brytania. Możemy nie lubić któregoś z tych ludzi lub ich wszystkich. Ale to, że najpierw Międlarowi, potem Ziemkiewiczowi, w końcu Sumlińskiemu nie pozwolono spotkać się z mieszkańcami UK po to, żeby mogli do nich mówić, z nimi rozmawiać, jest absolutnie znamienne. Przypominam, że sami obywatele brytyjscy, jeśli mówią o zagrożeniach (typu importowany islamski terroryzm), mogą trafić i trafiają do więzień. Takie rzeczy nie są osobliwościami lewicy, bo rządzi przecież Partia Konserwatywna. Bardzo naiwny byłby ktoś, kto by powiedział, że to tylko wewnątrzbrytyjskie problemy i osobliwości. Odnośnie trzech Polaków przypominam, że UK jeszcze nie opuściła UE, ta procedura jest w toku, o ile nie wręcz jest dopiero wypracowywana. Więc uniemożliwienie Polakom rozmowy z rodakami ORAZ PO PROSTU Z CHĘTNYMI jest wybitnie rażące.

Nie sa to ani osobliwości lewicowe, ani brytyjskie. To ciężar (stosunkowo miękkiego - na razie) totalitaryzmu, który przygniata naszą/zachodnią cywilizację i promieniuje na cały świat.

Oczywiście takie kierunki jak neomarksizm Szkoły Frankfurckiej mają swoje zasługi w wytworzeniu tego gówna. Niemniej rozumiem doskonale osoby, które nie zgodzą się z utożsamieniem *Szkoła Frankfurcka = powstanie marksizmu kulturowego* ani na żadne podobne utożsamienia.

Kneblowanie ludzi jest o tyle gorsze niż znaczna redystrybucja, że trudno odejść od znacznej redystrybucji, jeśli nie będzie wolno o niej rzetelnie i swobodnie dyskutować.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Nie ma żadnego błędu w twierdzeniu, że ideologią współczesnych elit UE jest marksizm kulturowy, choć nie jest to filozofia stworzona przez Adorno czy kogokolwiek innego tego pokroju. Bo to jest raczej wspólny kod kulturowy ludzi, którzy narzucają ton w Zachodniej Europie, który jest mieszaniną poglądów (filozofia, politologia, socjologia, ekonomia, antropologia, itd., itd.), które wcale nie muszą być i nie są sprecyzowane. To nie jest jakiś pogląd, ale, że tak powiem, na wpół serio, na wpół żartobliwie - sama współczesna nowoczesność. Ludzie, którzy temu podlegają, przekazują sobie nawzajem sygnał: jesteśmy na czasie (nie jesteśmy przestarzali) i jesteśmy z - ogólnie rzecz biorąc - tego samego obozu.
Czyli w Twoim ujęciu, marksizm kulturowy sprowadza się do ideologii sankcjonującej baumanowską "płynną nowoczesność". W sumie trafne, bo ona łączy postmodernizm, teorię krytyczną i marksizm, kryjący się za węgłem jako antidotum, które chciałaby zapodać władza na bolączki związane z niepewnością.
 

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 671
Czyli w Twoim ujęciu, marksizm kulturowy sprowadza się do ideologii sankcjonującej baumanowską "płynną nowoczesność". W sumie trafne, bo ona łączy postmodernizm, teorię krytyczną i marksizm, kryjący się za węgłem jako antidotum, które chciałaby zapodać władza na bolączki związane z niepewnością.


Można tak powiedzieć. Ale... Poczytajmyż krótki artykuł Jakuba Bożydara Wiśniewskiego, który linkuję w zakończeniu. On określa tam postmodernizm jako ideologiczną przykrywkę dla neomarksizmu. Zgadzam się z tym i idąc tym tropem głoszę, że środowiska intelektualne antysystemowej konserwy i antysystemowego liberalizmu odkrywają tę przykrywkę. Jest więc "marksizm kulturowy" jako pojęcie wynalazkiem tych w cudzysłowie "dobrych" sił, jest ideologiczną odkrywką. Chodzi o to, że tamci sami nie zdejmą maski, bo pływanie w mulistej wodzie im się opłaca. Dlatego zdjęcie maski jest rzeczą krytyków. Konsekwentnie: w mojej opinii marksizm kulturowy jest ideologiczną odkrywką, to znaczy, że to my zdejmujemy im maskę.

Jest więc coś takiego, jak postmodernizm jako moda intelektualna, jest coś takiego jak neomarksizm jako tak lub inaczej dookreślana (konkretnymi, tymi a nie innymi przedstawicielami) Szkoła Frankfurcka, jest coś takiego jak polilogizm jako cecha marksizmu, neomarksizmu i postmodernizmu.

Znamienne, że Wiśniewski nie używa tu określenia "marksizm kulturowy", a najbliższe temu jest "kulturowo-tożsamościowa wersja [w domyśle: współczesna] marksizmu".

Oczywiście on prawdopodobnie nie miałby nic przeciwko skróceniu tego do po prostu "marksizm kulturowy", ale ja od siebie mówię, że on jest ideologiczną odkrywką. Nie odkryciem, tylko odkrywką, zdjęciem przez krytyków elitom maski.

http://www.jakubw.com/2018/01/polilogizm-neomarksizm-i-postmodernizm.html
 

Norden

Well-Known Member
723
900
Ron Paul o kulturowym marksizmie:

"Are you stunned by what has become of American culture?
Are you confused as to how every moral principle could be turned on its head so quickly?
Well, it's not an accident.
You've probably heard of "Cultural Marxism," but do you know what it means?
Marxists, after the tremendous failure of their *economic* ideas, decided to change their angle of attack. There was no way that people could be convinced that Socialism is economically superior to Capitalism.
Socialism produced tyranny and death in the hundreds of millions, while Capitalist nations were bursting with wealth.
So, Marxists shifted to targeting culture instead of the economy.
If Cultural Marxists could *destroy the culture* of Capitalist nations, *then* they would try to use the opportunity to change the governments and economies to their Socialist utopia.
If the people can't think straight, perhaps then Socialism could be shackled onto them.
Marxists just shifted their targets.

Their original argument of workers being *exploited* by capitalists, didn't sell. It's obviously not the case.

So Marxists just shifted their "exploitation" schtick to culture:
--- women exploited by men
--- gays exploited by heterosexuals
--- The old exploited by the young -- and vice-versa
--- This list goes on and on.


Anything that is true is to be twisted like a pretzel -- to the point where people can't tell what is true anymore.
How do you think they're doing?
Had enough yet?
Then don't be afraid to stand up for truth, and speak it!
Otherwise, history can most definitely repeat itself.

And the history of Socialism is as nasty and brutish as it gets. Nothing compares to it in terms of human suffering."


 

rawpra

Well-Known Member
2 741
5 407
Można tak powiedzieć. Ale... Poczytajmyż krótki artykuł Jakuba Bożydara Wiśniewskiego, który linkuję w zakończeniu. On określa tam postmodernizm jako ideologiczną przykrywkę dla neomarksizmu. Zgadzam się z tym i idąc tym tropem głoszę, że środowiska intelektualne antysystemowej konserwy i antysystemowego liberalizmu odkrywają tę przykrywkę. Jest więc "marksizm kulturowy" jako pojęcie wynalazkiem tych w cudzysłowie "dobrych" sił, jest ideologiczną odkrywką. Chodzi o to, że tamci sami nie zdejmą maski, bo pływanie w mulistej wodzie im się opłaca. Dlatego zdjęcie maski jest rzeczą krytyków. Konsekwentnie: w mojej opinii marksizm kulturowy jest ideologiczną odkrywką, to znaczy, że to my zdejmujemy im maskę.

Jest więc coś takiego, jak postmodernizm jako moda intelektualna, jest coś takiego jak neomarksizm jako tak lub inaczej dookreślana (konkretnymi, tymi a nie innymi przedstawicielami) Szkoła Frankfurcka, jest coś takiego jak polilogizm jako cecha marksizmu, neomarksizmu i postmodernizmu.

Znamienne, że Wiśniewski nie używa tu określenia "marksizm kulturowy", a najbliższe temu jest "kulturowo-tożsamościowa wersja [w domyśle: współczesna] marksizmu".

Oczywiście on prawdopodobnie nie miałby nic przeciwko skróceniu tego do po prostu "marksizm kulturowy", ale ja od siebie mówię, że on jest ideologiczną odkrywką. Nie odkryciem, tylko odkrywką, zdjęciem przez krytyków elitom maski.

http://www.jakubw.com/2018/01/polilogizm-neomarksizm-i-postmodernizm.html
mimo wszystko myślę że można być postmodernistycznym akapem, cf. Cody Wilson
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
FatBantha napisał:
Można byłoby zapytać, dlaczego Chińczycy nie mówią nic o kantyzmie, jakobinizmie, tylko znowuż się na ten marskzim uparli?
Ja się odnosiłem do kolegi zakładającego ten temat, któremu wąski wycinek idei Marcuse'a przypomina poglądy obecnego lewicowo-liberalnego establishmentu politycznego na Zachodzie co ma potwierdzać jakieś panowanie marksizmu kulturowego. Chciałem tylko pokazać, że można te poglądy wywodzić od kogoś innego niż Marcuse, nie mówiąc już o samym Marksie. Jeśli nawiązujesz do mojej wypowiedzi to jaki ma to mieć związek z Chinami? Czy sugerujesz, że w Chinach też panuje marksizm kulturowy? Wracam do pytania, czy każde nawiązanie do Marksa, a także każde nawiązanie do kogoś kto nawiązywał do Marksa jest już marksizmem kulturowym?
FatBantha" napisał:
Hoppe to akurat najlepszy przykład biograficznego false postive'a. Miał nauczyciela takiego jakiego miał, podebrał od niego parę knifów lingwistycznych, ale aksjologicznie, gdy idzie o kwestie społeczne diametralnie odciął od jego poglądów. Już bardziej diametralnie się chyba nie da.

Dla kompletnego laika cała kwestia sprowadza się do osobistej uczciwości intelektualnej Hoppego. Nie posiadając wyczucia lub odpowiedniej wiedzy można go skreślić z powodu "pochodzenia", sugerując, że cały libertarianizm musi być jakimś lewicowym spiskiem ułatwiającym ośmieszenie realnego kapitalizmu, ale przy takim podejściu całkowicie uniemożliwia się możliwość odróżniania ziarna od plew czy powrotów synów marnotrawnych.
Ja go z tego powodu nie skreślam, bo to nie ja się bawię w skojarzenia. Jak ktoś może uznać coś za marksizm kulturowy, bo komuś to coś kojarzy się ze Szkołą Frankfurcką, a Szkoła Frankfrucka zaś z Marksem i traktuje te skojarzenia jako dowód, to na takiej zasadzie HHH powinien również być marksitą kulturowym.
FatBantha napisał:
Wystarczy jednak wyjść poza aspekt teorioznawczy i spojrzeć na rzecz bardziej socjologicznie; albo "idąc za pieniędzmi", albo sprawdzając znajomości, inspiracje, mentorów oraz najbliższy krąg myślicieli z którymi najbliżej współpracowali, aby zrozumieć otoczenie, jego wartości na jakim specjalnie im zależało oraz dostrzec lepiej celowość ich twórczości.
Jeśli nie mam ograniczać się do analizowania samej teorii a bardziej się skupić na takich rzeczach jak sprawdzanie mentorów no to właśnie trafiamy na casus Hoppego, który powinien w ten sposób być uznany za marksistę kulturowego, na co Ty się nie zgadzasz. W jaki sposób wiedza o tym jakimi drogami chodzą pieniądze ma wnieść dodatkowe argumenty ponad aspekt teorioznawczy przy ustaleniu czy coś jest marksizmem kulturowym? Możemy przeanalizować programy jakiejś partii X czy organizacji Y. Jeśli będziemy mieć wątpliwości co do ich przynależności to co da wiedza o tym, że biorą one pieniądze od biznesmena Z? Czy podobnie jak z tym Hoppem, gdy będzie się nam podobał ten biznesmen to wykluczymy podejrzaną przynależność ideologiczną, a gdy nie będziemy go darzyć sympatią to zarzucimy marksizm kulturowy?
Jednak pozostańmy przy tych „aspektach pozateoriopoznawczych”. Spójrzmy na spuściznę instytucjonalną. W Europie ma panować marksizm kulturowy, choć rządzi w niej częściej prawica. Często zarzuca się marksizm kulturowy Niemcom za ich politykę migracyjną. Od iluś lat prym w Niemczech wiedzie partia CDU. Partia ta nie ma rodowodu maksistowskiego. W latach piędziesiątych jej hasłem w NRF było „Wszystkie drogi marksizmu prowadzą do Moskwy! Dlatego CDU!”. Co prawda po zjednoczeniu zachodnioniemieckie CDU połączyło się ze wschodnioniemieckim odpowiednikiem, ale biorąc pod uwagę, że w NRD zdarzało się strzelać do tych co granice przekraczali nielegalnie to trudno uznać, że, polityka migracyjna jest kontynuacją tej NRDowskiej, szczególnie gdy sugeruje się Niemcom, że prowadzą politykę otwartych granic. CDU wchodziło i wchodzi w koalicję z SPD i może tam szukać marksistowsko-kulturowych inspiracji? A może warto inaczej na to popatrzeć?
Nie mam wykształcenia humanistycznego i nie znam się na socjologii, ale w miarę możliwości staram się coś tam czytać. Od kilkudziesięciu lat pojawia się temat dogorywania ideologii. Różni myśliciele różnie definiowali ideologie i różnie widzieli te ich kończenie się. Już w roku 1955 Raymond Aron napisał „Koniec wieku ideologii”, a w 1960 Daniel Bell z kolei „Koniec ideologii”itd. Ideologie były niejednokrotnie grzebane, choć wielokrotnie uznawano, że jest to przedwczesny pogrzeb. I ja też się z tym zgadzam, że przedwcześnie jest mówić o ich końcu, ale śmiało mogę powiedzieć, że ich rola słabnie w świecie zachodnim. Uważam, że rządzący obecnie w większości nie mają ochoty przeprowadzać śmiałych przebudów świata i brać za to odpowiedzialności. Kiedyś był tu temat o tym po co komunizm był Stalinowi, jeśli miało mu chodzić tylko o władzę. Bo może musiał się liczyć z warunkami w których funkcjonował, a otocznie było silnie zideologizowane. Jeśli ma chodzić tylko o władzę, to krępowanie sobie rąk ideologiami nie jest wygodne i rządzący mają powód by ideologie ulegały rozkładowi. Z ust polityków pewnie nie raz można było usłyszeć pogardę dla ideologicznego myślenia, doktrynerstwa i stawianie pond nie pragmatyzmu. Rządzeni też często nie czują potrzeby przewracania świata do góry nogami i w zasadzie boją się tego. Partie rzadko kiedy są ideowe. Co może być w Polsce ideowe? „Wolność”, „Razem”, „Ruch Narodowy”, bo przecież PIS, PO, PSL chyba takie nie są. I podobnie jest na zachodzie. Różne rejony sceny politycznego mainstreamu upodobniły się do siebie i nie wiele pomiędzy nimi sporów natury ideologicznej. Pozostało jedynie przywiązanie do identyfikacji na osi lewica-prawica - takie echa tradycjonalizmu. Czy to znaczy, że cała scena polityczna poszła w marksizm jak sugerują niektórzy prawacy, którzy wszystko co im się nie podoba etykietkują jako marksizm kulturowy? Moim zdaniem nie ma do takiego stwierdzenia żadnych podstaw. Panuje jakiś etatyzm, któremu daleko do komunistycznego ideału, bo istnieje w nim prywatna własność produkcji, ale regulacja gospodarki i redystrybucja dóbr sprawiają, że również nie jest to wolnorynkowy ideał. Dlatego szukanie elementów marksizmu dookoła może być równie owocne co szukanie elementów liberalnych w tych tzw. liberalnych demokracjach. Szukać można wszystkiego. Niechęć wśród społeczeństwa do wielkich zmian i nieufność do radykalnych przekształceń wywoływanych przez racjonalistyczne idee, które często etykietkowane są jako utopizm, można uznać za triumf konserwatyzmu w myśleniu politycznym. A jeśli chodzi o sprawy społeczno-kulturowe, to nietrudno znaleźć na współczesnej prawicy postulaty konserwatywne. Nawet jak się popatrzy na radykalną lewicę to można szukać tam konserwatyzmu obyczajowego: np. potępienie pornografii i prostytucji przez tzw. sex negative feministki itp.
Stąd też mój pierwszy zarzut adresowany do zwolenników teorii panowania marksizmu kulturowego o wybiórczą argumentację. Drugi zarzut to odmienne traktowanie tych samych zjawisk, które dotykały różnych stron politycznej mapy. Jak lewica odchodziła od komunizmu to nie traktowano tego jako rozkładu ideologi marksowskiej, a jako jego ewolucję. Sugerując, że jest on jedynie pozornie czymś innym, bo tak naprawdę z jakiś metapowodów nadal jest tym samym i równie groźnym. Ale jak wolnorynkowcy (np. Amerykańska Partia Demokratyczna była w XIX wieku w dużej mierze wolnorynkowa) odchodzili od idei wolnego rynku to nie patrzono na to w ten sam sposób, że nadal jest to burżuazyjna ideologia, która ma te same cele, a zmieniła tylko metody; a mówiono, że termin „liberalizm” został ukradziony przez socjalistów i w krajach anglosaskich liberalizm trzeba było nazywać „klasycznym liberalizmem”, bo liberalizm znaczył już co innego. Jest to moralność Kalego i propagandzistom to nie przeszkadza. Nie potrzeba im rzetelnych analiz. Wolą też oni unikać jasnych definicji. Dlatego tyle słyszy się o marksizmie kulturowym, a tak trudno znaleźć jego definicję.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Eli-minator napisał:
Natomiast to, że knebluje się ludzi, którzy mówią o poważnych zagrożeniach, jest fundamentalnie złe i groźne. Klinicznym przykładem jest Wielka Brytania. Możemy nie lubić któregoś z tych ludzi lub ich wszystkich. Ale to, że najpierw Międlarowi, potem Ziemkiewiczowi, w końcu Sumlińskiemu nie pozwolono spotkać się z mieszkańcami UK po to, żeby mogli do nich mówić, z nimi rozmawiać, jest absolutnie znamienne. Przypominam, że sami obywatele brytyjscy, jeśli mówią o zagrożeniach (typu importowany islamski terroryzm), mogą trafić i trafiają do więzień. Takie rzeczy nie są osobliwościami lewicy, bo rządzi przecież Partia Konserwatywna.

(…)

Nie sa to ani osobliwości lewicowe, ani brytyjskie. To ciężar (stosunkowo miękkiego - na razie) totalitaryzmu, który przygniata naszą/zachodnią cywilizację i promieniuje na cały świat.
Nic mi nie wiadomo, że Ziemkiewicza nie wpuszczono do UK. Sam zrezygnował z wyjazdu.
Oczywiście nie powinno się jemu czy Międlarowi zabraniać tam jechać ani kneblować usta, ale ograniczenia wolności słowa to nie wynalazek jakiś „marksistów kulturowych”, bo od wieków za mówienie pewnych rzeczy wiele się ryzykowało.
A jeśli chodzi o domaganie się ograniczenia swobodnego przemieszczania się to prym w tym akurat wiodą środowiska bliskie tym panom i z tych środowisk lecą epitety o „marksistach kulturowych” pod adresem tych, którzy są za swobodnym przepływem ludzi.
Z wolnościowego punktu widzenia problemem jest – co za niespodzianka - ograniczanie wolności. I nie ma tu znaczenia pod jakim pretekstem i komu państwo czegoś zabroni, jeśli ten ktoś jak to się mówi, nie łamie NAPu. Państwa mogą wykorzystywać różne preteksty. Mogą bronić czy to przed przybyszami spoza Europy czy to przed europejskimi nacjonalistami czy rasistami. Różni ludzie też mogą różnie oceniać, kto jest bardziej groźny. Czy ktoś o mentalności bolszewika mając w pamięci dzięsiątki milonów ofiar komunizmu, czy jakiś noeonazista mając w pamięci miliony ofiar nazizmu, czy może islamista mając na uwadze bądź to zamachy terrorystyczne bądź to ofiary wojen i rządów w świecie islamskim. Także istotne jest tu powinowactwo z wyżej wymienionymi. Czy ktoś może być wzięty za islamistę tylko dlatego, że pochodzi z Bliskiego Wschodu, za faszystę, bo macha narodową flagą, a za bolszewika, bo nie jest wystarczająco konserwatywny i prawacy go zwą marksistą kulturowym. Niemniej rozważania te mogą być jedynie aspektem technicznym w przypadku gdy państwo ma tak czy owak zajmować się ograniczaniem wolności pod hasłem zapewniania bezpieczeństwa. Sama zasada, że państwo może to robić nie zostaje zakwestionowana.
Zdaję sobie sprawę, że większość ludzi może nie zaprzątać sobie sprawy rozważaniami, kto jest groźniejszy, a może to być wynikiem bezrefleksyjnych uprzedzeń. Może to być w jakimś stopniu wynikiem ideologicznego wpływu, ale nie musi. Wyżej pisałem o tym, że różne podmioty sceny politycznej z czasem się zbliżyły do siebie. Skrajne postawy zostały wycięte. Między innymi rasizm został wyautowany z mainstreamu. Czy do wytłumaczenia tego, że jakaś część społeczeństwa i klasy politycznej nie darzy sympatią np. rasistów jest potrzebna jakaś koncepcja marksizmu kulturowego? Wróćmy do II Wojny Światowej. Została ona wywołana przez pewną bandę, w której ideologii rasizm odgrywał szczególną rolę. Efektem było ileś milionów ofiar, liczne zniszczenia materialne. Spowodowało to na Zachodzie niesprzyjające warunki do dalszego istnienia rasizmu czy to w różnych ramach ideologicznych czy naukowych. Jeśli obecnie np. wybryki przybyszów spoza Europy podczas pewnego Sylwestra w Kolonii itp. eventy mogły mocno zmienić nastawienie wielu ludzi w Europie do polityki migracyjnej, to skutki wojny musiały wywołać znacznie mocniejszą reakcję w stosunku do rasizmu.

Podobnie jest ze zmianami obyczajowymi. Zdanie znalezione u I lepszego prawaka z netu „Herbert Marcuse był ideologiem, który sprawił, że pojęcie <<rewolucji seksualnej>> znalazło się w centrum studenckiej rewolty 1968 roku.” Rewolucja obyczajowa się wydarzyła i nie był do tego potrzebny żaden lewak. To był proces rozciągnięty w czasie.
Dwie wojny światowe spowodowały, że mężczyźni na frontach byli daleko od swych żon, a nudzące się żony w domu z dala od mężów, miały więcej sposobności do kontaktów z mężczyznami, którzy pozostali. Innym czynnikiem było to, że USA w latach 30tych było 20 mln samochodów. A samochód był przydatnym gadżetem do podrywu i środkiem dzięki, któremu można było pojechać z dziewczyną za miasto w wiadomych celach. W latach 40tych do leczenia chorób wenerycznych zastosowano antybiotyki, przede wszystkim penicylinę od 1943. A późne lata 60te to tabletka antykoncepcyjna. W każdym bądź razie gdy Marcuse pisał „Erosa i Cywilizację” to ten proces już trwał. Pytanie czy jego książka była przyczyną czy efektem tego co się działo? To był długi proces. Kiedyś się nie umawiało na randki, co najwyżej organizowało się potajemne spotkania w Polsce zwane schadzkami. Pojawienie się koedukacji, kin to były drobne ziarnka zmieniające świat. Można na przemiany obyczajowe spojrzeć jeszcze bardziej dogłębnie. Michel Foucault twierdził, że niesłusznie się uważa, że apogeum, w którym sex był tabu przypada na dziewiętnasty wiek. Zwracał on uwagę, że ordynarny dyskurs na temat seksu był co prawda wtedy w zaniku, ale ustąpił on miejsca innym. Poddani ustąpili miejsca populacjom i zaczęto analizować rozrodczość populacji, w szkołach zaczęto uczyć o rozmnażaniu, wcześniej potępiano i karano wiejskich zboczeńców, ale w XIX wieku zaczęto analizować ich, tworzyć ich profile pod względem kryminalnym, wcześniej byli po prostu sodomici, ale zaczęto rozróżniać i opisywać kolejne dewiacje, analizowano dewiantów pod kątem dzieciństwa, charakteru, anatomii i fizjologi, zaczęto doszukiwać się przyczyn chorób w podłożu seksualnym. Zdaniem Foucault czasy wiktoriańskie były do cna perwersyjne. Żadna cywilizacja wcześniej nie zgromadziła tyle wiedzy na temat seksualności. Dyskursów na temat seksu nie było za mało, a za dużo. Dzięki seksowi człowiek miał się dowiedzieć więcej o sobie niż sam wiedział. Rozwój psychoanalizy i chodzenie do kogoś i płacenie za słuchanie o problemach seksualnych (bo jak ironizował Fouclault, nikt nie chciałby słuchać tego za darmo) było tylko kwestią czasu. To szło dalej i dalej. Wzrastała ranga seksualności. Przychodziły pomysły, że seks może mieć wpływ na ustrój czy gospodarkę.
 
Ostatnia edycja:

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Karoń gdzieś napisał: „Od 1935 r. seks stał się obsesją neomarksizmu i pozostaje nią do dnia dzisiejszego. Wszystkie jego współczesne nurty, włącznie z dominującą obecnie tematyką LGBT i feministyczną genderologią w ostatecznym rozrachunku, po wykonaniu wszelkiej wyobrażalnej ekwilibrystyki semantyczno-strukturalistyczno-postmodernistycznej, prędzej czy później powracają do seksu. (...)Szkoła frankfurcka stanęła wobec konieczności stworzenia historyczno-filozoficznego uzasadnienia rewolucji seksualnej i nadania jej cech konieczności historycznej

Zbzikowanie na punkcie seksu nie jest charakterystyczne dla neomarksizmu. Jest to coś bardzo powszechnego i co ma wyżej wspomniane źródła. Jeśli środowiska katolickie drżą z powodu genderów to znaczy, że jest to dla nich coś niesamowicie istotnego. Po przeciwnych stronach sceny politycznej można znaleźć środowiska, dla których jest to bardzo ważne. I nie jest to tak, że jedna strona jest za a druga przeciw. Można się zastanowić czy nacjo-chłopaki krzyczące „chłopak, dziewczyna, normalna rodzina” są wzorem pruderii. Z drugiej strony wśród feministek jest wiele takich co chcą walczyć z prostytucją i pornografią. Są różne grupy, które mają różne spojrzenie jak powinien wyglądać podryw, jak się odnosić do sprośnych kawałów, ile powinno się mieć dzieci i które zachowania seksualne są pożądane, a które należy potępić. Dotyczy to tych z prawa i lewa. Proste stwierdzenie, że jedna strona jest za rewolucją seksualną, a druga przeciw nie oddaje prawdy.

Tak się często to przedstawia, że poglądy na gospodarkę różnych stron sceny polityczniej się upodobniły, a różnice obecnie sprowadzają się do spraw obyczajowych i jedna strona jest liberalna a druga opresyjna. To, że Marcuse, który zdaniem Karonia jest „postacią, która wywarła największy wpływ na historię ludzkości w II poł XX w.” mówił o opresji się zgadza. Dla tych co nie znają jego poglądów wyjaśniam. Marcuse przejął od Freuda pogląd, że cywilizacja stoi w opozycji do popędów. Aby móc budować cywilizację to popędy muszą być okiełznane. Nie można ich natychmiastowo zaspokajać. Człowiek stał się człowiekiem bo potrafił poskromić popędy. Dla Freuda historia człowieka to historia jego zniewolenia przez kulturę. Im człowiek bardziej rozwija cywilizację tym bardziej jest przez nią zniewolony. Marcuse odrzucił pogląd Freuda, że istnieje nierozerwalny konflikt pomiędzy popędami a cywilizacją. Uważał on, że ludzie traktują kulturę jak jakieś prawa przyrody, których nie da się zmienić, ale skoro człowiek mógł podporządkować biologiczne popędy to tym bardziej może pokonać uwarunkowania kulturowe, które sam stworzył.
Z drugiej strony Marcuse wywodził się ze Szkoły Frankfurckiej, w której Horkheimer uważał, że racjonalność została zastąpiona rozumem instrumentalnym, w którym w modelu „cele-środki”te pierwsze nie podlegają głębszym analizom, a uwagę poświęca się na rozpatrywanie wydajności i ekonomiczności tych drugich. Stąd pojawiła się racjonalność techniczna, dla której wydajność jest wartością nadrzędną. Marcuse połączył psychoanalizę z Szkołą Frankfurcką. Jego zdaniem, gdy ludzie musieli walczyć o byt i panował niedostatek dóbr, to musieli trzymać na wodzy swoje popędy. Ale udało się zbudować cywilizację, która gwarantuje im przetrwanie. Pomimo, że potrzeby materialne zostają dość łatwo zaspokojone to ludzie nadal kanalizują tak samo popędy i dalej rozwijają cywilizację skupioną na wytwórczości. Jego zdaniem można było trochę przystopować z tym i rozluźnić skrępowanie popędów. Zamiast poświęcać tyle czasu na wytwarzanie dóbr materialnych, można więcej czasu poświęcić na przyjemności, w tym poluzować obyczajowość seksualną. Wg Marcuse’a ludzie poświęcali udane życie erotyczne próbując to rekompensować kolejnymi rzeczami materialnymi, racjonalnie podchodzili do tego jak mieć więcej, a nie zastanawiali się czy ma to w ogóle jeszcze sens. Problemy materialne zachodniego świata zostały rozwiązane i zdaniem Marcuse’a trzeba było się skupić na sprawach pozamaterialnych. Kultura była zbyt opresyjna między innymi względem seksu i Marcuse proponował to zmienić.

Jak już wyżej pisałem, ta walka z opresją niekoniecznie pasuje do opisu rzeczywistości. Wrócę teraz do Foucault by przedstawić jego punkt widzenia dotyczący mówienia o represji kulturowej względem seksualności. Zauważył on, że od średniowiecza sprawowanie władzy na zachodzie wyrażało się poprzez prawo. Dlatego też dla przykładu pierwszym sposobem podważania monarchii absolutnych było przypisywanie im bezprawia, tego, że się sytuują ponad prawem, a nie zanegowanie monarchii jako takiej co nastąpiło później. Choć władza może korzystać z różnych mechanizmów, ludzie przyzwyczaili się postrzegać władzę w ten jurydyczny sposób i dlatego patrząc na relacje władzy i seksu skupiają się głównie na zakazach. Technologia seksu jednak nie sprowadza się tylko do zakazów, bo jest bardziej złożona. Foucault patrzył na to co się działo z seksualnością nie w kategoriach opresji, a w kategoriach władzy. Przy czym władzę postrzegał on w specyficzny sposób – jako grę, wielość stosunków sił w danej dziedzinie. Jest to dość niekonwencjonalne podejście, ale jeśli chodzi o kwestie władzy kulturowej przydatne. Jak już wcześniej wspomniałem, w epoce wiktoriańskiej mnożyły się dyskursy poświęcone seksualności. Coś zatem pozwalało im na to. Jedne dyskursy były wzmacniane, inne osłabiane. Tam gdzie jedni widzieli jedynie opresję, w zasadzie działo się znacznie więcej - tam urządzano seksualność.
I tak dzieje się teraz. Wydaje mi się, że to często nie jest wojna pomiędzy zakazem a wolnością, a pomiędzy różnymi kształtami życia społecznego, które chce się narzucić. Nie można tego sprowadzić jedynie do kwestii opresyjności.

Oczywiście jak już mówimy o Marcusie to pozostaje kwestia sprzeczności tej walki z opresyjnością i tego co pisał na temat represywnej tolerancji. Karoń to racjonalizuje, że Marcuse pisał jedne książki dla motłochu, a esej o tolerancji dla mających rządzić elit. Tylko czy rzeczywiście poziom tych pierwszych był dopasowany do poziomu motłochu, bo musiałyby to być bardzo proste teksty i chyba raczej nie są one bestselleremi wśród gawiedzi, a ten drugi o którym Karoń mówił „Tego eseju się praktycznie nie wydaje” chyba nie był taki tajny. Nie wiem jaka była wielkość nakładów, ale pierwsze wydanie w 1965 ,a w 1970 było już V wydanie. Wystarczy rzucić okiem na pdf
http://www.marcuse.org/herbert/pubs/60spubs/1965MarcuseRepressiveToleranceEng1969edOcr.pdf
Ja mam więc wątpliwości co do teorii Karonia.

Jak już tyle napisałem o M.F. to zaznaczę jeszcze jedno spostrzeżenie francuskiego filozofa.
Jeśli pojawiają się dyskursy to nie znaczy, że one są jednoznacznie po stronie władzy, czy przeciwnej. Mogą one być elementami taktycznymi różnych strategii. Pojawienie się w XIX wieku tematyki homoseksualnej w prawodawstwie, psychiatrii i innych mogło być spowodowane czynnikami homofobicznymi, ale wywołało to dyskurs zwrotny, dzięki czemu „homoseksualizm zaczął przemawiać we własnym imieniu” posługując się nawet terminami przy pomocy, których miał być zdyskwalifikowany.
FatBantha napisał:
To, że prawactwo też przesiąknęło mentalnością rodem z jakiejś filozofii podejrzeń, można uzasadnić właśnie wszechobecnością i tryumfem idei marksistowskich szerzących się w różnych państwowych instytucjach wychowawczych, przez które przechodzi w zasadzie każdy.

Kontynuując co pisałem wyżej. Czym innym są ideowe cele, a czym innym są kwestie tworzenia środków do ich osiągania. Zasługą marksizmu może być to, że prawactwo przesiąknęło „filozofią podejrzeń”. Nie oznacza to jednak triumfu marksizmu. To tak jak libnet stworzył sobie teorię owzp i sukcesem libertarianizmu nie będzie to, że członkowie partii Razem będą wzywać do tej owzp. Tym bardziej jak będą wzywać do dnia sznura na libkach.
Ja wiem, że niektórzy podpisując się pod czymś mylą cele z nawet satyrycznymi środkami i tak jeden z forumowiczów na pytanie„Czego oczekujesz od libertarianizmu?” odpowiedział „Satysfakcji wynikającej z odjebania komuchów w Dzień Sznura. Reszta, jakkolwiek by była miła, to jednak skutek uboczny, nie cel sam w sobie.” I może jest tak, że niektórzy szukając własnej ideologii nie mogą znaleźć takiej, która by ich satysfakcjonowała do końca. Popierają ją tylko z niektórych powodów. Własne cele mają odmienne od tych ideologicznych. Ideologię traktują jako instrument. I tak myślę, że może zakładają, że inni muszą podobnie myśleć. I może dlatego tak łatwo jest im zaakceptować pomysł, że ideologie mogą się za czymś ukrywać.
 
Ostatnia edycja:

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Dla nieumiejących czytać specjalnie pierwszy raz wrzucam jutubową pogawędkę. Na dodatek jeszcze prawicową pogawędkę. Na razie oblukałem połowę i poziom znacznie wyższy niż u Karonia, którego filmiki nie raz gościły na forum. Poza tym milej się słucha i ogląda kobietę.
Magdalena Ziętek-Wielomska "Marksizm kulturowy i jego wrogowie".
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Jako, że powyżej umieściłem dla analfabetów film Wielomskiej to dla potrafiących czytać zamieszczam też krótką pogawędkę z cyklu „Rozmowy małżeńskie Wielomskich”. Można z niej dowiedzieć się jak odnoszą się do pojęcia marksizmu kulturowego oczytani prawicowcy, bo powszechnie wiadomo co myślą o tym pospolici prawacy, którzy funkcjonują w memosferze, blogosferze, portalach społecznościowych, czyli tych wszystkich miejscach, których forma wymusza krótką, prostą, rzec można uproszczoną treść.

Magdalena Ziętek-Wielomska: Patrząc z boku na prawicową i lewicową opinię publiczną, dostrzegam te same zjawiska charakterystyczne dla nowoczesnego społeczeństwa masowego. Jednym z nich jest dawanie wiary uproszczonym obrazom świata, treściom ideologicznym i dość prymitywnym stereotypom.

Zarówno odbiorcy lewicowych, jak i prawicowych zestawów bodźców są przekonani przy tym, że prawda stoi tylko i wyłącznie po ich stronie, a strona przeciwna to ucieleśnienie największego zagrożenia dla tego, co rzekomo wzniosłe i szlachetne.

Jednym ze stereotypów negatywnych, którymi karmi się prawicę, jest tzw. marksizm kulturowy. Stereotyp ten w sposób oczywisty został utworzony na potrzeby antykomunizmu, który jest dominującą ideologią polskiej prawicy. Polskim „prawiczkom”, jak mawiał ś.p. doc. Józef Kossecki, wszystko ma się kojarzyć z Marksem i komunizmem, nawet rzeczy, które powstały ileś setek czy dziesiątek lat przed pojawieniem się niemieckiego socjalizmu. Mówiąc o stereotypie marksizmu kulturowego nie neguję oczywiście realnych procesów, które „tłumaczone” są za jego pomocą. Oczywiście, że mamy do czynienia z koncentracją władzy politycznej, ekonomicznej i właśnie kulturowej w rękach, co do których nawet do końca nie wiemy, do kogo tak naprawdę należą. Oczywiście, że promuje się agendę LGTB, konsumpcjonizm, hedonizm, multikulturalizm po to, żeby zniszczyć chrześcijańskie, a jeszcze bardziej łacińskie dziedzictwo Europy.

Ale tłumaczenie tych procesów za pomocą „marksizmu kulturowego” ukrywa prawdziwe źródła tychże procesów! Źródła te tkwią jeszcze w reformacji, kiedy to Marcin Luter przypuścił bezpardonowy atak na katolicką koncepcję prawa natury, jak również w oświeceniu, kiedy to tak naprawdę stworzoną całą agendę progresywistyczną, która od 200 lat jest stopniowo wcielana w życie.

Adam Wielomski:
Całkowicie się z Tobą zgadzam. Pojęcie marksizmu kulturowego jest niczym worek, nie tylko bez dna, ale i bez ograniczającego jego pojemność materiału. Mało inteligentni ideolodzy pseudo-prawicy wrzucają doń wszystko, czego nie lubią, nie patrząc czy dany problem ma coś wspólnego z marksizmem czy nie. Generalnie marksizm kulturowy mylony jest z kulturą i filozofią postmodernizmu, która jest marksizmu zaprzeczeniem. Marksizm jest kierunkiem dogmatycznie racjonalistycznym, podczas gdy postmoderniści zwalczają rozumne struktury widząc w nich tyranię rozumu nad człowiekiem.

Kryzys naszej epoki ma znacznie szersze podstawy niż marksizm. Jego źródła mogą być wywodzone już od nominalizmu i awerroizmu końca średniowiecza, które eksplodowały w czasie reformacji, a po sekularyzacji swoich podstawowych idei, wątki te zmutowały się w oświecenie, rewolucję francuską. I dopiero ich ostateczną radykalizacją w połowie XIX wieku stał się marksizm. Rewolucja nominalistyczna to wiek XIV, reformacja to XVI, a oświecenie to XVIII stulecie. To wtedy dokonało się „odczarowanie” świata i zniszczenie jego tradycyjnego wyobrażenia. Rewolucja francuska, która wyrosła z tych idei, zmiotła tradycyjne społeczeństwa i państwa w Europie. Chronologicznie patrząc, marksizm pojawia się na końcu jako ekstremizm pewnego filozoficznego kierunku, podczas gdy inne kierunki progresywistyczne szły własnymi ścieżkami.

Gdy więc patrzę na rzekomych „marksistów kulturowych” w postaci kawiorowej lewicy, liberałów, chadeków, etc. to widzę, że nie pasują do marksizmu. Ludzie podjeżdżający do centr biznesowych i politycznych luksusowymi brykami nie są „marksistami kulturowymi”, tylko zwykłymi nihilistami, których światopogląd wynika z kultury konsumpcyjnej. W Polsce tak się ich określa, gdyż niektórym antykomunistom wydaje się, że określenie przeciwnika jako „marksisty” dyskredytuje go. W moim przekonaniu posługiwanie się taką łatką dyskredytuje tych, którzy opowiadają te banialuki. Dyskredytuje intelektualnie.

Źródło: https://konserwatyzm.pl/wielomscy-rozmowy-malzenskie-15-marksisci-kulturowi-ktorych-nie-ma/
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Oczywiście, że mamy do czynienia z koncentracją władzy politycznej, ekonomicznej i właśnie kulturowej w rękach, co do których nawet do końca nie wiemy, do kogo tak naprawdę należą. Oczywiście, że promuje się agendę LGTB, konsumpcjonizm, hedonizm, multikulturalizm po to, żeby zniszczyć chrześcijańskie, a jeszcze bardziej łacińskie dziedzictwo Europy.

Ale tłumaczenie tych procesów za pomocą „marksizmu kulturowego” ukrywa prawdziwe źródła tychże procesów! Źródła te tkwią jeszcze w reformacji, kiedy to Marcin Luter przypuścił bezpardonowy atak na katolicką koncepcję prawa natury, jak również w oświeceniu, kiedy to tak naprawdę stworzoną całą agendę progresywistyczną, która od 200 lat jest stopniowo wcielana w życie.
Mhmmm. Piękne, po prostu. Marksizm kulturowy jest be, gdyż to bezdenny worek, do którego można wrzucić absolutnie wszystko, czego się nie lubi, ale z drugiej strony konserwatysta nie ma najmniejszego problemu, aby bez krępacji analogicznie postąpić w stosunku do Lutra i spuścizny reformacji czy już nawet średniowiecznych nominalistów.

Wielomscy będą sobie wybrzydzać na niedobre stereotypy, ale sami, ani żadnego nie zaproponują, ani tym bardziej nie wypromują, aby poszedł w ruch, ułatwiając na nizinach społecznych identyfikację; kto swój, kto obcy, pomocną w codziennej nawalance, znaczy; praktyce politycznej. W gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia, czy na to całe nowocześniactwo wołalibyśmy per marksiści kulturowi, reformacjoniści czy też nazwalibyśmy tę zbieraninę siłami lumpenlutertariatu. Bez względu na nazwę, pod skrzydła tego stereotypu trafiłyby dokładnie te same grupy.

O ile jeszcze jako sakralnik jestem w stanie się zgodzić na interpretacje zakładające uprzywilejowanie w analizie stanowisk i idei dotykających bezpośredniego jądra kultury - kultu religijnego, jego doktryn i autorytetu, w nich upatrując pierwotnych źródeł dekadencji, gnicia i wewnętrznego rozpadu cywilizacji - [z tego powodu nie wzbraniam się zbytnio przed obarczaniem Lutra odpowiedzialnością za wszystkie wady nowoczesności, gdy katolicy chcą to robić], o tyle jednak ludzie odpowiadający za reformację jako tacy, nie mają dziś praktycznie żadnego wpływu na kolejne spazmy Zachodu. To nie luteranie wymyślili kontr-kulturę, hippisów i rewolucję obyczajową roku 1968. Przynajmniej nie bezpośrednio, bo nie mieli w tym żadnego interesu, a czy gdzieś uczynili to przy okazji ich wychowankowie, osłabiając jeszcze bardziej ich autorytet jako wychowawców, to kwestia drugorzędna.

Skoro kultura Zachodu się laicyzuje a tradycje religijne tracą na znaczeniu, nikomu nie sprzeda się żadnej idei, zakładającej odpowiedzialność środowisk religijnych za stan obecny - jest to po prostu sprzeczne z codziennym doświadczeniem ludzi, którzy widzą, że te są dziś bezsilne. Złych autorytetów, wychowawców i szerokiego spisku zakrojonemu przeciw Okcydentowi trzeba więc szukać gdzie indziej - wśród laickich humanistów chcących zaprowadzić daleko idących zmian społecznych. Inaczej nie zaangażuje się zwykłych śmiertelników.

Marksiści nadają się do tego najlepiej, bo są z tego znani i kojarzeni z inżynierią społeczną. Dlatego to marksizm stał się bazą dla tego stereotypu, która uległa rozszerzeniu. Ale nie był to jedyny powód; Nowa Lewica jako taka miała po prostu więcej do czynienia z marksizmem, już nawet nie tym neo-, co nawet klasycznym, niż z protestantuzmem. Z tego względu umbrella term brzmi dziś marksizm kulturowy a nie lumpenlutertariat.

Zresztą Wielomski sam pisze:

Kryzys naszej epoki ma znacznie szersze podstawy niż marksizm. Jego źródła mogą być wywodzone już od nominalizmu i awerroizmu końca średniowiecza, które eksplodowały w czasie reformacji, a po sekularyzacji swoich podstawowych idei, wątki te zmutowały się w oświecenie, rewolucję francuską. I dopiero ich ostateczną radykalizacją w połowie XIX wieku stał się marksizm.
Nic więc dziwnego, że właśnie tę ostateczną radykalizację, która zresztą rządziła niepodzielnie w XX wieku, przyjęto za bazę dla krytyki nowoczesności z jej trendami. Jest ona bowiem ostatnią z bardziej charakterystycznych rzeczy, które ludzie jeszcze pamiętają, bez zagłębiania się w źródła historyczne.

Skoro państwo Wielomscy stwierdzili już wstępnie, że marksizm kulturowy jest stereotypem, to powinni pociągnąć temat dalej i zapytać szerzej o to, jakie stereotypy mają szansę na skuteczne oddziaływanie, a jakie nie. Jakich stereotypów oni życzyliby sobie w sferze publicznej, jeśli marksizm kulturowy im nie odpowiada?
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Daj spokój, sezon ogórkowy jest. Tomkiewiczowy gorąc i w ogóle. Wolisz wiadomości o poszukiwaniu pytona w Warszawie, czy poczytać dłuższy post o ideologiach?
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Chcesz FatBantho by Wielomscy zaproponowali jakieś stereotypy, które mogłyby oddziaływać na niziny społeczne w praktyce politycznej. Tylko, że:
1) Wielomski nie jest ideologiem społeczeństwa masowego i jeśli ma wychodzić poza tę swoją elitarność to chyba niżej niż klasa średnia z przekazem by nie zszedł, bo jak kiedyś napisał „Tragedią III RP jest brak klasy średniej o endeckim światopoglądzie, czyli jedynego możliwego konserwatyzmu w epoce masowej.” Zresztą on jedyną szansę na restytucję wymarzonej monarchii widzi w tym, że może znajdzie się ktoś silny na tyle by wziąć władzę i się koronować, a w przypadku takiej ewentualności Wielomski swą rolę widzi tylko w daniu ideowej legitymizacji takiej władzy.
2) Wielomscy krytykują stereotypy i chyba nie chcą ich tworzyć (przy okazji może to robią, ale tu to nieistotne). Są oni przeciwni monokazualizmowi, którego przykładem może być ta modna na prawicy teoria o marksizmie kulturowym. Skłaniają się ku bardziej rozbudowanym teoriom. Dla przykładu jako ciekawostka niedawno pisali o idei zjednoczonej Europy jako wynikowi nieformalnego sojuszu francuskiego liberalnego wolnomularstwa, socjalistycznego internacjonalizmu, niemieckich konserwatystów i nacjonalistycznych imperialistów. Dla niektórych prawaków pewnie jest to już za skomplikowane. W każdym bądź razie z pewnością to nie jest tworzenie monokauzalistycznych stereotypów. Wielomski jest w końcu profesorem a nie propagandzistą. Na jutubie pod tym filmikiem, który zamieściłem pani Magdalena ochoczo odpowiada na pytania zadawane przez komentujących, jeśli ci nie są wulgarni. Jak masz zastrzeżenia to pisz najlepiej do niej. Ja ani nie jestem ekspertem na ich temat, ani z powodu wiadomych różnic ideowych nie czuję się w roli ich adwokata.
3) Widzę, że sam zdajesz sobie sprawę, że ten cały „marksizm kulturowy” to taki stereotyp negatywny dla nizin społecznych (może nizin intelektualnych?) skoro nie robi Ci to różnicy czy będzie się zamiennie mówić o marksistach kulturowych, reformacjonistach czy kimkolwiek innym, byle by to było „pomocne w codziennej nawalance”.
 
OP
OP
Król Julian

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Pod artykułem Wielomskich znalazł się jednak ciekawy komentarz:

“Marksizm jest kierunkiem dogmatycznie racjonalistycznym”. Hmm. Voegelin uważał, że tylko z pozoru, a tak naprawdę to ukryta stara gnoza. Z resztą ten element gnostycki w filozofii postmodernizmu jest bardzo widoczny. Natomiast kiedy sprawdzimy, że główni ideolodzy (bo filozofami trudno ich nazwać) czerpali całymi garściami z Marksa i co poniektórzy nawet nazywali się marksistami: Foucault, Derrida, Bauman, to określenie to wcale nie jest takie nietrafne. Widocznie cybernetyka Koseckiego w analizach pani Wielomskiej na temat pojęcia marksizmu kulturowego się nie sprawdziła. Dodać należy, że nowa lewica kładzie nacisk właśnie na “nadbudowę” a nie “bazę”, i stąd dookreślenie – marksizm kulturowy a nie, że tak się wyrażę klasyczny.

Podobne zarzuty pod adresem marksizmu wysunął też Jacek Bartyzel:

Nawet jeżeli ów satanizm jest tylko romantycznym sztafażem, niekoniecznie oznaczającym faktyczną inicjację w kult szatana, to i tak wystarczająco dobitnie zaświadcza on o prawdziwości interpretacji Erica Voegelina (1901-1985) postrzegającego Marksa jako kolejnego, po Turgocie, Condorcecie, Comcie i zwłaszcza Heglu, nowożytnego gnostyka. Gnostyk (bez względu na to, czy występuje, jak gnostycy starożytni czy jeszcze angielscy purytanie, w szacie religijnej, czy też pod sztandarem świeckiej ideologii) to ktoś, kto żyje w stanie pneumopatologicznego zatrucia umysłu, uważając się za nosiciela (zazwyczaj też twórcę) sekretnej wiedzy przenikającej na wylot sens historii i zapewniającej tym, którzy zdolni są tę wiedzę przyswoić, wyjście poza krąg zbrukanej i zepsutej rzeczywistości.

http://myslkonserwatywna.pl/bartyze...czyli-o-czczeniu-gnostyckiego-proroka-marksa/
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Chcesz FatBantho by Wielomscy zaproponowali jakieś stereotypy, które mogłyby oddziaływać na niziny społeczne w praktyce politycznej. Tylko, że:
1) Wielomski nie jest ideologiem społeczeństwa masowego i jeśli ma wychodzić poza tę swoją elitarność to chyba niżej niż klasa średnia z przekazem by nie zszedł, bo jak kiedyś napisał „Tragedią III RP jest brak klasy średniej o endeckim światopoglądzie, czyli jedynego możliwego konserwatyzmu w epoce masowej.” Zresztą on jedyną szansę na restytucję wymarzonej monarchii widzi w tym, że może znajdzie się ktoś silny na tyle by wziąć władzę i się koronować, a w przypadku takiej ewentualności Wielomski swą rolę widzi tylko w daniu ideowej legitymizacji takiej władzy.
Kurcze, to naprawdę wziął na siebie ciężar godny Atlasa przy tej całej restytucji monarchii. Tyle pracy u podstaw, że zaraz niechybnie przekona społeczeństwo, aby czym prędzej poddało się uświęconej władzy pierwszego, lepszego pretendenta do tronu...

Mieliśmy salonową lewicę, mamy też salonowych konserwatystów, krytykujących z kanapy wulgarność tych, którym jeszcze się chce brać aktywny udział w walce o swoje idee, w tej obrzydliwej nowoczesności, chociaż sami dawno dali sobie spokój z próbami wpływu na świat.

2) Wielomscy krytykują stereotypy i chyba nie chcą ich tworzyć (przy okazji może to robią, ale tu to nieistotne). Są oni przeciwni monokazualizmowi, którego przykładem może być ta modna na prawicy teoria o marksizmie kulturowym. Skłaniają się ku bardziej rozbudowanym teoriom. Dla przykładu jako ciekawostka niedawno pisali o idei zjednoczonej Europy jako wynikowi nieformalnego sojuszu francuskiego liberalnego wolnomularstwa, socjalistycznego internacjonalizmu, niemieckich konserwatystów i nacjonalistycznych imperialistów. Dla niektórych prawaków pewnie jest to już za skomplikowane. W każdym bądź razie z pewnością to nie jest tworzenie monokauzalistycznych stereotypów.
Tego to ja się całkiem spokojnie sam domyśliłem, stąd stawiałem jedynie retoryczne pytania. Dziwię się po prostu niekonwekwencji, zwłaszcza p. Ziętek-Wielomskiej, która niby zajmowała się tą cybernetyką społeczną, wojnami informacyjnymi, zatem powinna rozumieć, że tego rodzaju stereotypy są po prostu podstawową bronią i amunicją dla mięsa armatniego. Nie widzę żadnego powodu, by rozbrajać prawaków, krytykując ich za stosowanie tego stereotypu, bo w egalitarystycznych warunkach demokracji i tak różnymi stereotypami posługują się wszyscy; masami wszak rządzi uproszczona sofistyka.

Monokauzalność lepiej trafia do ludu, jest tańsza poznawczo, bardziej chwytliwa, więc ma też większe szanse sprzedać mu stereotyp. A że ten oferuje uproszczony model rzeczywistości, przyczyn i skutków czy historii? Trudno, wszak taka jest cena masowości.

3) Widzę, że sam zdajesz sobie sprawę, że ten cały „marksizm kulturowy” to taki stereotyp negatywny dla nizin społecznych (może nizin intelektualnych?) skoro nie robi Ci to różnicy czy będzie się zamiennie mówić o marksistach kulturowych, reformacjonistach czy kimkolwiek innym, byle by to było „pomocne w codziennej nawalance”.
Oczywiście. Przecież już wcześniej się podśmiechiwałem z "pluszowego jakobinizmu".

Nigdy zresztą nie stawiałem tezy, że jest to pojęcie specjalnie przydatne dla badaczy, czy nawet amatorów głębiej zaiinteresowanych historią idei. Jeżeli ktoś jest skrupulatny, to i tak sobie rozłoży szkołę frankfurcką, postmodernizm czy feminizm na części, na własną rękę doszuka się różnic oraz podobieństw, wpływu na świat i sam sobie wyciągnie wnioski, jak wiele mają one ze sobą wspólnego. Być może również na temat zasadności gromadzenia tych lewicowych nurtów pod jednym zbiorczym mianem.

A jeżeli komuś się nie chce, woli przyjąć papkę przetworzoną i przygotowaną przez innych, to ma już gotowy produkt. Według mnie, całkiem nieźle skrojony i radzący sobie z sugestywnym wskazywaniem winnych przywar współczesności. Bardzo mi się podoba, aż żałuję, że sam tego nie wymyśliłem.

Natomiast jeżeli ktoś już chce demistyfikować stereotypy, wksazując ich braki, niedostatki i w ten sposób rozbrajać stronnictwa, które się nimi posługują, mógłby zacząć od tych, jakimi posługuje się lewica.

Przy okazji:

Jakub Bożydar Wiśniewski
"Marksizm kulturowy" jako odrobienie lekcji z rzetelnej ekonomii instytucjonalnej

Wobec pojęcia "marksizmu kulturowego" zachowuję pewien dystans, gdyż zbyt często staje się ono uniwersalnym wytrychem w rękach rozmaitych tropicieli globalnych spisków. Nie ukrywam przy tym jednak, że dostrzegam zjawisko agresywnej infantylizacji dyskursu publicznego - zwłaszcza w tzw. krajach zachodnich - polegającej na nachalnym forsowaniu przekonania, jakoby tożsamość była pojęciem dowolnie elastycznym i subiektywnym, a więc stwarzającym nieskończone możliwości w zakresie budowania w sobie mentalności ofiary, ciemiężonej rzekomo przez tych, którzy nie tolerują jej tożsamościowych fanaberii. Choć więc tego rodzaju kulturowa infantylizacja nie wpisuje się w klasyczną marksistowską narrację o walce obiektywnie zdefiniowanych klas społecznych, to sprzyja ona jednak realizacji marksistowskiego celu, jakim jest całkowita kontrola społeczna wynikająca z całkowitej antagonizacji i politycyzacji wszelkich relacji społecznych.

Nie sposób więc uciec tu od wniosku, że być może niszczyciele cywilizacji odebrali w tym kontekście kilka kluczowych lekcji od jej zwolenników. Wszakże np. Mises konsekwentnie podkreślał w "Teorii i historii", że - na przekór klasycznemu marksizmowi - to nie "siły produkcji" kształtują "relacje produkcji", ale na odwrót: to nie względy materialno-technologiczne kształtują deterministycznie kulturowo-instytucjonalny kształt danego społeczeństwa, tylko idee i wyrażające je instytucje określają, jaki poziom materialno-technologicznego rozwoju jest danemu społeczeństwu dostępny. To nie materialistyczno-biologistycznie rozumiana walka o zasoby generuje pojęcie własności prywatnej mające usankcjonować pozycję zwycięzców w owej walce, tylko autentycznie zinternalizowany szacunek dla własności prywatnej umożliwia zastąpienie walki o zasoby ich kooperacyjnym pomnażaniem.

Podobny wniosek wybrzmiewa konsekwentnie w literaturze ekonomicznej tzw. nowych instytucjonalistów - to nie dostępność zasobów naturalnych czy rozwiązań technologicznych jest kluczem do rozwoju społeczno-gospodarczego, tylko instytucje, idee i przymioty kulturowe umożliwiające uczynienie z tych pierwszych właściwego użytku. Obecność tych pierwszych w oderwaniu od tych drugich staje się wręcz na ogół katalizatorem społeczno-gospodarczego regresu, w ramach którego lokalni watażkowie otrzymują dodatkowe środki umożliwiające im korumpowanie wybranych grup społecznych i jeszcze intensywniejsze ciemiężenie grup pozostałych.

Przeniesienie prób całkowitej antagonizacji i politycyzacji relacji społecznych z obszaru obiektywno-ekonomicznego na obszar subiektywno-tożsamościowy zdaje się znamionować, że wrogowie wolnego społeczeństwa wzięli sobie do serca powyższe wnioski, wypracowane na ogół przez ich ideowych oponentów. Stąd też - zachowując ostrożność wobec posługiwania się pojęciem-wytrychem, jakim stał się "marksizm kulturowy" - należy zachowywać dziś szczególną świadomość, że rzetelna edukacja ekonomiczna musi być wyczulona na kulturowo-mentalnościowe fundamenty zdrowo działającej gospodarki.

Innymi słowy, szczególnie dziś należy konsekwentnie podkreślać, że tak jak nie ma specjalizacji, podziału pracy, akumulacji kapitału i przedsiębiorczości bez szacunku dla wolności osobistej i własności prywatnej, tak nie ma szacunku dla wolności osobistej i własności prywatnej bez kultury przepojonej zarówno klasycznymi "konserwatywnymi" cnotami roztropności, powściągliwości i dyskrecji, jak i klasycznymi "postępowymi" cnotami odwagi, odpowiedzialnej innowacyjności i ciągłej autorefleksji. Im solidniejsza bowiem staje się materialno-technologiczna "baza", tym bardziej krucha i narażona na pogrążenie się w rozkapryszonej, politykierskiej roszczeniowości może się stać jej mentalno-kulturowa "nadbudowa", która - co wykazali wspomniani wcześniej rzetelni ekonomiści - jest w rzeczywistości ową ostateczną "bazą", z której wynika nie tylko możliwość wypracowania społeczno-gospodarczego dobrobytu, ale również możliwość ocalenia - oraz zaprzepaszczenia - tego rodzaju dobrobytu wypracowanego przez poprzednie pokolenia.

Wrogowie cywilizacji zdają się dziś rozumieć to nadzwyczaj dobrze, tym lepiej więc muszą to dziś rozumieć wszyscy jej zwolennicy - zwłaszcza, że to spośród nich wywodzą się ci, którzy odkryli kluczowe w tym kontekście zależności.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
A jeżeli komuś się nie chce, woli przyjąć papkę przetworzoną i przygotowaną przez innych, to ma już gotowy produkt. Według mnie, całkiem nieźle skrojony i radzący sobie z sugestywnym wskazywaniem winnych przywar współczesności. Bardzo mi się podoba, aż żałuję, że sam tego nie wymyśliłem.

Natomiast jeżeli ktoś już chce demistyfikować stereotypy, wksazując ich braki, niedostatki i w ten sposób rozbrajać stronnictwa, które się nimi posługują, mógłby zacząć od tych, jakimi posługuje się lewica.
Ale chodzi o wskazywanie problemów i ich rozwiązywanie, czy chodzi o szukanie winnych i na tym drugim się koncentrowanie? Tym bardziej jeśli to drugie poprzez rażące uproszczenia staje się raczej szukaniem kozłów ofiarnych? Gdy chodzi o to pierwsze, to gdy na drodze do wolności stoi czyjaś propaganda, to trzeba w tą propagandę uderzać. Postawa polegająca na byciu wyczulonym na propagandę jednej strony i jednoczesnym pielęgnowaniu najbardziej prymitywnych zagrywek drugiej prowadzi do tego, że pracuje się na konto kogoś innego. Próbuję znaleźć jakiś sens rozpowszechniania różnych głupot, które mają mieć jedynie wartość propagandową. Można robić to cynicznie, ale komu należy wciskać ten kit? Libertarianie libertarianom? Każdy każdemu wewnątrz środowiska libertariańskiego ma urządzać akcję dezinformacyjną? Co dobrego się dzięki temu osiągnie?
FatBantha napisał:
Mieliśmy salonową lewicę, mamy też salonowych konserwatystów, krytykujących z kanapy wulgarność tych, którym jeszcze się chce brać aktywny udział w walce o swoje idee, w tej obrzydliwej nowoczesności, chociaż sami dawno dali sobie spokój z próbami wpływu na świat.
Aby skończyć temat Wielomskich, to to wzdryganie się przed braniem udziału w wpływaniu na świat bierze się z dosłownego podchodzenia do oldskulowego konserwatyzmu: https://konserwatyzm.pl/wielomski-utopia-konstruktywizmu-rojalistycznego/
Ten antykonstruktywizm był też obecny w myśli niektórych liberałów. W XX wieku u Hayeka. Temat kiedyś poruszałem, więc po krótce tylko napiszę, że Hayek był wrogiem konstruktywizmu a zwolennikiem tradycyjnych instytucji, prawa naturalnego rozumianego jako prawa powstałego w procesie ewolucji, a nie stworzonych przez racjonalistów wolnościowych aksjomatów. Stąd radykalny racjonalista Hoppe taką pogardą darzy Hayeka i tą jego teorię ewolucji społecznej. Hayek uważał, że racjonalistyczny liberalizm francuski skończy się … socjalizmem. Bardziej cenił mniej radykalny liberalizm angielski. Dlatego nie darzył sympatią takich postaci jak Turgot, Nicolas de Condorcet, Benjmin Constant, Jean Baptiste Say, Frederic Bastiat. Wspominam o tym by przejść do kolejnej kwestii.
Król Julian napisał:
Podobne zarzuty pod adresem marksizmu wysunął też Jacek Bartyzel:

Nawet jeżeli ów satanizm jest tylko romantycznym sztafażem, niekoniecznie oznaczającym faktyczną inicjację w kult szatana, to i tak wystarczająco dobitnie zaświadcza on o prawdziwości interpretacji Erica Voegelina (1901-1985) postrzegającego Marksa jako kolejnego, po Turgocie, Condorcecie, Comcie i zwłaszcza Heglu, nowożytnego gnostyka. Gnostyk (bez względu na to, czy występuje, jak gnostycy starożytni czy jeszcze angielscy purytanie, w szacie religijnej, czy też pod sztandarem świeckiej ideologii) to ktoś, kto żyje w stanie pneumopatologicznego zatrucia umysłu, uważając się za nosiciela (zazwyczaj też twórcę) sekretnej wiedzy przenikającej na wylot sens historii i zapewniającej tym, którzy zdolni są tę wiedzę przyswoić, wyjście poza krąg zbrukanej i zepsutej rzeczywistości.
Przywołany przez Bartyzela Voegelin to filozof, który uczęszczał na seminaria do Misesa. Krąg austriackich ekonomistów skupionych wokół Misesa to byli jego kumple. Gdy Hayek z ekonomii przerzucił się na filozofię polityczną, to Voegelin generalnie zgadzał się z osądem Hayeka, ale u Voegelina to szło znacznie dalej. Hayek potępiał konstruktywistyczny racjonalizm jako przesadną wiarę w możliwości ludzkiego rozumu. W ocenie Voegelina dochodziły sprawy duchowe. Wymiar bosko-duchowy został zamieniony w jakiś naukowo-materialny i takiemu nadano pewnego rodzaju boskość. Dla Hayeka planowanie gospodarki było drogą do totalitaryzmu, u tego drugiego geneza totalitaryzmu tkwiła w religii. Wszystkiemu winna była gnoza. Zdaniem Voegelina gnostycy to ludzie, którzy są niezadowoleni ze swego położenia i upatrują to swe położenie w tym, że świat jest zły a rozwiązaniem tego ma być wybawienie tego doczesnego świata od zła. Gnostycy zatem to ludzie konstruujący receptę na zbawienie świata i stający się prorokami tej recepty. Czyli ta gnoza nie musi dotyczyć tylko komunistów, ale odnosić się może ona też do liberałów. I tak też jest! Widać to po tym zamieszczonym cytacie z Bartyzela, który wskazuje za Voegelinem jako gnostyków osoby, które przysłużyły się w rozwoju klasycznego liberalizmu tj. Turgota czy Condorceta. Zatem Królu Julianie to nie są jedynie zarzuty pod adresem marksistów, ale również liberałów i wszystkich tych co chcą zmieniać rzeczywistość. Dla mnie teza tego fragmentu jest o tyle podobna, choć w szczegółach różniąca się, do tego co pisali Wielomscy, że dawno temu zaczęło się podkopywanie ulubionej cywilizacji konserwatystów, a wrogie im siły szły sobie różnymi ścieżkami. Prawdą natomiast jest, że na prawicy zawsze znajdą się tacy, co wszystko co im się nie podoba wrzucą do jednego wora. Obecnie alt-rightowcy mają swój „marksizm kulturowy”, trochę wcześniej mogła być to gnoza. Gnostykami nie są z pewnością tacy Wielomscy, którzy wolą siedzieć na swojej kanapie „krytykując wulgarność tych, którym się chce jeszcze brać aktywny udział w walce o swoje idee” jak to powiedział FatBantha.
Król Julian napisał:
Pod artykułem Wielomskich znalazł się jednak ciekawy komentarz:

Marksizm jest kierunkiem dogmatycznie racjonalistycznym”. Hmm. Voegelin uważał, że tylko z pozoru, a tak naprawdę to ukryta stara gnoza. Z resztą ten element gnostycki w filozofii postmodernizmu jest bardzo widoczny. Natomiast kiedy sprawdzimy, że główni ideolodzy (bo filozofami trudno ich nazwać) czerpali całymi garściami z Marksa i co poniektórzy nawet nazywali się marksistami: Foucault, Derrida, Bauman, to określenie to wcale nie jest takie nietrafne. Widocznie cybernetyka Koseckiego w analizach pani Wielomskiej na temat pojęcia marksizmu kulturowego się nie sprawdziła. Dodać należy, że nowa lewica kładzie nacisk właśnie na “nadbudowę” a nie “bazę”, i stąd dookreślenie – marksizm kulturowy a nie, że tak się wyrażę klasyczny.
Nie będę rozwijać tego co już wyżej napisałem. Ale będę co innego z uporem drążyć.
Ktoś czepia się Foucault, że w młodości był marksistą. Hans Hermann Hoppe w młodości też był lewakiem, nawet się doktoryzował w świątyni zła na Uniwersytecie we Frankfurcie. Później się zmienił, ale Foucault jak już zwrócili uwagę koledzy na forum później też polecał ludziom czytanie Misesa. Foucault był neonitscheanistą, nie wiem czy miał w swych pracach jakieś odwołania do Marksa – nie znam się na tym – ale nawet jakby tak było to Hans Hermann Hoppe nie kryje się z tym, że dokonał fuzji rothabrdianizmu z myślami swojego mentora, największego przedstawiciela II pokolenia Szkoły Frankfurckiej Habermasa. Czy w końcu ktoś mi odpowie czy Hoppe jest zatem marksistą kulturowym, choć potępia homosiów itd.? No i czy jest ktoś w stanie podać definicję tego marksizmu kulturowego?
 
Do góry Bottom