Sny

P

Przemysław Pintal

Guest
Mi się bardzo rzadko coś śni. Pewnie przez to, że często śpię po dwie, cztery godziny i mam strasznie nieregularny sen.

Najgorsze jest to, że jak mi się śni coś fajnego, to w kulminacyjnym momencie budzę się, lub jestem budzony. Co mi się śni? Osoby z którymi od lat nie miałem kontaktu, w sensie, że nasz mózg pod zdarzenia we śnie podkłada osoby które znamy. Jeżeli śnimy jakąś osobę której nie znamy, to ją na pewno kiedyś widzieliśmy na ulicy. Seks z różnymi kobietami ;), czasem kogoś zabijam, albo robię coś fajnego.

Jako dziecko miewałem koszmary. Na ogół wyglądało to tak, że uciekałem przed jakimś niesprecyzowanym zagrożeniem. Zawsze się kończyło w ten sposób, że wbiegałem na jakieś wysokie schody i skakałem na głowę, wtedy się budziłem. W pewnym momencie mojego życia, takie sny minęły mi chyba całkowicie.
 

Hitch

3 220
4 872
Ostatnio mi się śniło, że firma wysłała mnie nad morze w delegację do pomocy przy stawianiu nowego sklepu. Zgubiłem się w jakimś bliżej nieokreślonym kurortowym miasteczku i błąkałem się po jego różnych zakamarkach. W końcu trafiłem do patolskiej dzielnicy, gdzie grupa łysych nazioli ze swastykami na koszulkach goniła jakiegoś typa, drąc mordy po niemiecku. Zauważyli mnie i podzielili się na dwie grupy. Jedna goniła tamtego łebka, druga mnie. Spierdalałem ile sił w nogach. W końcu dotarłem do jakiejś obwodnicy, na którą dostałem się przeskakując barierkę i biegłem dalej na zmianę raz omijając zapierdalające wokoło samochody, raz zerkając do tyłu. W kulminacyjnym momencie uratował mnie budzik.

Teraz najlepsze - zachodzę do roboty dzisiaj, a tam w grafiku współpracownik ma miesięczną delegację (polegającą na pomocy przy stawianiu sklepu!) w Ełku :)
 
D

Deleted member 4476

Guest
Miałem propowy sen, w którym siedziałem w swoim pokoju i słyszałem nieznośny warkot silnika a następnie pukanie do okna. Zobaczyłem mały helikopter, który raz po raz obijał się śmigłem o szybę. Z początku pomyślałem, że to dron szpiegowski i próbowałem schować się pod kołdrą, jednak gdy pukanie nie ustawało zdecydowałem się wyjść z ukrycia, podejść do okna i wpuścić ów helikopter do środka.
Gdy już dobrowolnie znalazł się na moim terenie mogłem bezpiecznie wziąć go do ręki – okazał się być zwykłą, zdalnie sterowaną zabawką. Poirytowany wyłączyłem go pstryczkiem, gdyż nadal kręcił swym wirnikiem i hałasował, poszedłem do kuchni po drugiej stronie mieszkania, wychyliłem się przez okno i uważając, by nie uszkodzić zaparkowanych pod blokiem samochodów, cisnąłem plastikowym gównem, które wylądowało gdzieś w trawie, gdzie jego kadłub w kolorach moro utonął w ciemnej zieleni źdźbeł.
Minął jakiś czas, uspokoiłem się i naszła mnie refleksja. Zacząłem podważać zasadność mojego działania – choć argumentowałem sobie, że przecież postąpiłem koszernie, to jednak jakieś dziecko straciło swoją zabawkę. Samo było sobie winne, ale moja krzywda nie była przecież tak wielka (praktycznie zerowa gdyż hałasy zza okna nigdy mi nie przeszkadzały – nie licząc tego jednego razu), a nawet gdyby była, to chyba i tak nie chciałbym pozbawiać tego dziecka jego zabawki. Problem można było rozwiązać inaczej a ja dałem się ponieść emocjom i teraz było mi przykro. Było mi przykro nawet wtedy, gdy, słuchając głosów z podwórka, dowiedziałem się, że rozpoczęto poszukiwania helikoptera i wreszcie dowiedziałem się kto był jego właścicielem – dziecko sąsiadów, których wyjątkowo nie lubię, a w szczególności właśnie tego dziecka.
W tym śnie zżerało mnie tak potworne poczucie winy, że właściwie można go nazwać koszmarem.
 

Patriciush

akcjonariusz Najjaśniejszej RP Sp. ZOO
118
281
Nie wiem czy to dobry pomysł pisać o swoich snach na ogólnodostępnym forum, dlatego nikogo specjalnie nie namawiam do pisania tutaj.
Madlock mnie zainspirował do założenia tematu:)
Śniło mi się że w jakimś niedużym miesteczku było jakieś święto, spotkanie, czy coś takiego. Mieszkańcy siedzieli przy stołach stojących pod gołym niebem. Ja siedziełem przy jednym ze stołów obok szeryfa, który wyglądał jak Kessler. Ostro kłóciłem się z szeryfem i z jego zastępcą o prawo (w jakiejś kwestii mieli nielibertariańskie podejście). Ludzie byli raczej po stronie szeryfa. W pewnym momencie pojawili się jacyś federalni, tacy typowi "ważni goście" w oczach plebsu. Rzecz jasna był duży konflikt między szeryfem a federalnymi. Jak tylko się pojawili zacząłem głośno chwalić szeryfa, że dobrze pilnuje tu porządku i że wcale nie potrzebujemy tu federalnych. Ktośtam zaczął mnie uciszać, że tak nie wypada i w ogóle. Wtedy federalni zaczeli nalewać ludziom rosół ( :D ). Wszyscy ten rosół wpierdalali, nawet zastępca szeryfa. Podstawili mi talerz ale go nie ruszyłem, tak samo szeryf, który siedział wkurwiony na nich.
Niestety nie pamiętam co było dalej.
Jaki z tego morał?
Lepszy szeryf minarchista czy też kolib niż federalni rozdający "darmowe" obiadki;)
 
D

Deleted member 4683

Guest
Dzisiaj miałem taki sen: wyłudzałem od powodzian kasę podając się za specjaliste od osuszania piwnic. Martwiłem się ponieważ mówiono, że w mieście jest jeszcze jakiś specjalista z tej dziedziny a z oczywistych przyczyn nie chciałem go spotkać. Okazało się jednak, że to mój kumpel z podstawówki który tez okradał powodzian. Dał mi jakąś proce-snajperkę z której strzelaliśmy do policjantów. Potem namówiłem córkę jednego z klientów do zabójstwa jej ojca dzięki czemu mieliśmy żyć długo i szczęśliwie ale okazało się, że do miasta zaczęły napływać rogate potwory. Wtedy przypomniało mi się, że to ja stworzyłem te potwory ponieważ jeszcze wcześniej ( przed przybyciem do miasteczka powodzian ) podawałem się za lekarza leczącego u kobiet bezpłodność a w rzeczywistości faszerowałem je byczą spermą gwarantująca zajście w ciążę. O dziwo, cały ten sen był bardzo wesoły i radosny - w duchu filmu przygodowego- co mnie trochę zdziwiło bo najczęściej śnią mi się koszmary.
 
648
1 208
Mi się dziś śnił finał The Walking Dead, tak więc uwaga - spoiler.

Zacznę od tego, że przeciwnikami nie byli zombie, tylko jakaś grupa psychopatów, która ścigała mnie, Amela i postacie z WD. W trakcie pościgu, który odbywał się po jakichś budynkach, które nie miały końca, a które to z kolei znajdowały się blisko plaży, wyszło na jaw, że Rick miał romans z Amelem. Co prawda, już wcześniej było wiadomo, że coś jest na rzeczy, ale otwarta pozostawała kwestia tego czy Amel ściągnął gatki Ricka czy tylko macali się w bieliźnie. W obliczu śmierci Amel przyznał, że to pierwsze. Ginęli kolejni ludzie po obu stronach, a na końcu "z naszych" zostali tylko Rick, ten Azjata i jego laska oraz ja. Znajdowaliśmy się 2-3 piętra nad przeciwnikiami, więc udało nam się z pomocą broni palnej i granatów zabić ich całkiem sporo, ale było ich zbyt wielu i gdy było już jasne, że nas dorwą, to Rick z ekipą rzucili się w dół klatki schodowej na villainów na pewną śmierć, a ja wyskoczyłem przez okno. Nie zginąłem, ale nie mogłem się ruszać i jeden z przeciwników (jakiś czarnuch) zaczął mnie walić wazonem po głowie. Nie mógł mnie zabić, ponieważ okazało się, że zyskałem nieśmiertelność. Przez chwilę przyjmowałem kulki i kosy, a później wziąłem się do roboty. Zabiłem wszystkich przeciwników, lecz jeden z nich, a w właściwie jedna z nich przed śmiercią wyjawiła mi sekret. Okazało się, że ta cała hucpa była zorganizowana przez Ricka, po to by mieć dobry materiał na gejowskie/hardcore BDSM porno.

PS Amel to krótko obcięty latynos. Zdecydowanie homoś.
 
Ostatnia edycja:

Grzechotnik

Well-Known Member
988
2 223
Chyba akap zawitał dziś w moim śnie, bo dałem się podczas niego wykastrować. Dobrowolnie. Później cały sen byłem wkurwiony i zastanawiałem się jaka logika mną kierowała podczas podejmowania tej decyzji. Tak mnie to przejeło, że zapamiętałem go dobrze, co już od dawna się mi nie przytrafiło. Jak mnie ucieszyła pobudka i uświadomienie sobie, że pindol cały i nienaruszony...
 

Alu

Well-Known Member
4 629
9 677
Śniło mi się, że Białoruś napadła na Polskę. Polskie wojsko dało dupy po całości, co mnie strasznie wkurwiło. Białorusini pokonali polską armię i zajęli Wrocław, który w moim śnie był na wschodzie kraju.

W Warszawie panował chaos. Ludzie chowali się na dachach budynków. Ja również wszedłem na dach rodzinnego bloku. Jakiemuś dziadkowi na dachu powiedziałem, że nienawidzę tego państwa ale kocham kraj. Postanowiłem wykombinować pistolet i wstąpić do partyzantki.

Schodząc klatką schodową spotkałem uroczą blondynkę. Wyjrzeliśmy przez okno patrząc z niepokojem na wschód. Nagle rozbłysło światło i na horyzoncie pojawił się grzyb atomowy. Złapałem dziewczynę za rękę i wspólnie zbiegliśmy do piwnicy. Położyliśmy się na ziemi czekając w napięciu na przejście fali uderzeniowej. Sekundy mijały jak godziny. "Jeśli to przeżyjemy, zostanie moją żoną" - pomyślałem.

Po przejściu fali uderzeniowej nie było wielkich zniszczeń; wybuch musiał być daleko. Dziewczyna gdzieś zniknęła :( Wyszedłem na zewnątrz i wspiąłem się na dach innego bloku. Byli tam jacyś kolesie, którzy chcieli przenosić się na sąsiednie budynki, ale nie potrafili latać. Pochwaliłem się, że ja potrafię. Nie uwierzyli, więc zacząłem poruszać rękami zgiętymi w łokciach jak w tańcu "kaczuchy" i wzniosłem się w powietrze. Wkrótce potem się obudziłem.


TL;DR: była wojna, nie zaruchałem i latałem jak kaczka
 
Ostatnia edycja:

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 148
5 106
Ziemię odwiedzili kosmici. Wielkie statki na niebie. Ale zamiast zrzucać bomby czy jakieś czołgi desantowe, zrobili coś innego. Nagle wszystkie granice prywatnych działek zostały wyposażone w ... działka. Ja akurat byłem u sąsiadów, więc utknąłem tam, bo działka miały tylko jeden cel, niedopuścić by ktoś przekroczył granicę działki. Nieważne czy był jej właścicielem czy nie. A czasem waliły ot tak, bez powodu. Przynajmniej była studnia, więc była woda, nie wiem co się działo z tymi co mieli wodę z wodociągów. Dalsza część snu była niejasna i w międzyczasie śniły mi się jakieś koty, psy i mrówki. Później w jakiś sposób przez kosmitów zaczęły mutować bakterie czy inne małe stworzenia, normalnie niewidoczne. To dotyczyło tylko niektórych gatunków. Zaczęły rosnąć. Czyli było widać jakieś ameby wielkości piłeczki pinpongowej. Pomyślałem, że to jest szansa, i że jeśli te stworzenia urosną i będzie ich dużo (a zaczęły pokrywać całą podłogę), to jakoś to załatwi kosmitów. Tylko na ten czas trzeba będzie schować się w piwnicy.
 
Ostatnia edycja:

Patriciush

akcjonariusz Najjaśniejszej RP Sp. ZOO
118
281
Nagle rozbłysło światło i na horyzoncie pojawił się grzyb atomowy.
Mnie się śniło, że jestem w Łodzi i widzę jak na horyzoncie w miejscu gdzie powinna być Warszawa pojawia się grzyb atomowy. Pamiętam tego stracha, że się zaczęło i jebnie zaraz na pewno w Łódź.

Ziemię odwiedzili kosmici. Wielkie statki na niebie. Ale zamiast zrzucać bomby czy jakieś czołgi desantowe, zrobili coś innego. Nagle wszystkie granice prywatnych działek zostały wyposażone w ... działka. Ja akurat byłem u sąsiadów, więc utknąłem tam, bo działka miały tylko jeden cel, niedopuścić by ktoś przekroczył granicę działki. Nieważne czy był jej właścicielem czy nie. A czasem waliły ot tak, bez powodu. Przynajmniej była studnia, więc była woda, nie wiem co się działo z tymi co mieli wodę z wodociągów. Dalsza część snu była niejasna i w międzyczasie śniły mi się jakieś koty, psy i mrówki. Później w jakiś sposób przez kosmitów zaczęły mutować bakterie czy inne małe stworzenia, normalnie niewidoczne. To dotyczyło tylko niektórych gatónków. Zaczęły rosnąć. Czyli było widać jakieś ameby wielkości piłeczki pinpongowej. Pomyślałem, że to jest szansa, i że jeśli te stworzenia urosną i będzie ich dużo (a zaczęły pokrywać całą podłogę), to jakoś to załatwi kosmitów. Tylko na ten czas trzeba będzie schować się w piwnicy.
Ci kosmici to jakaś wypaczona wersja libów ;)
 

Hitch

3 220
4 872
Drzemka po robocie, z której przed chwilą się obudziłem:

Jedziemy z kolegą na rowerach. Opowiadam mu, że pozwolenie na broń jest jak karta rowerowa (?). Przyrównuję używanie roweru do używania broni. Nagle na GPSie widzę, że kończą się tory. Zjeżdżam na bok i omijam to takie coś na końcu torów (podobne było na Dzikim Zachodzie w "Back to the Future 3"). Patrzę za siebie, a kolega nie może jechać dalej, bo wcale nie jedzie rowerem tylko kieruje pociągiem. OK.

Jakiś czas potem stoję na chodniku. Zerkam sobie na swoje autko. Jest śliczne i srebrne jak w realu. Coś przykuwa moją uwagę na moment, po czym zerkam znowu na samochód a ten jest cały pokiereszowany i nie ma dachu. Podbiegam. Nie wiem jakim cudem się to stało, a na tylnym siedzeniu leży w dodatku dziecko kumpla z roboty. Dzwonię do niego powiedzieć, że coś ujebało mi dach w samochodzie. Aha, i jego dziecko jest na kanapie, ale chyba wszystko w porządku z nim. Kumpel przyjeżdża rowerem. Pruje się do mnie, że mogłem chociaż pozbierać kawałki szkła z twarzy jego synka. Ale że wszystko OK to zaczynamy rozpytywać ludzi, czy nie widzieli, co się stało. Nikt nic nie wie. Po kilku takich osobach, patrzę - teraz nie ma całego samochodu. Mega się stresuję, zaczepiam każdego. Ludzie wciskają mi jakieś kartki z numerami telefonów (rozmowy z tymi numerami nie miały totalnie sensu) i dziwnymi hieroglifami. Wpadam nawet do okolicznego baru, może tam ktoś coś wie. No, ale nie wiedzą nic. W dodatku kumpel mi gdzieś także zniknął.

Wracam na ulicę, skąd zginął mi samochód i czekam. Zaczepia mnie Zbigniew Stonoga i mówi, że to on wziął moje auto na lawetę po wypadku, i że teraz mi je odpłatnie naprawi. Opierdalam go, że nie miał prawa zabierać mojego samochodu bez mojej wiedzy, i że nie zapłacę mu za naprawy, bo i tak na razie nie mam z czego. Prowadzi mnie do swojego warsztatu, dosłownie 30 sekund drogi od miejsca wypadku. Tam są ludzie z mojej pracy, mechanicy Stonogi i jego córka. Pytam się jej, o co tu kurwa jego mać chodzi. Ona stwierdza, że potrzebuje polubień na stronie serialu, którego jest fanką. OK, od tej pani nic się nie dowiem. Podchodzi do mnie kasjerka z mojej roboty i mówi, że przyjechała specjalnie z bardzo daleka, żeby ponabijać się z mojej jazdy. Wkurwiam się i wydzieram na nią, że sama nie potrafi jeździć, i żeby lepiej sobie poszła, bo jej PRZYPIERDOLĘ (nie wiem, czy w tym momencie nie darłem ryja przez sen, bo się obudziłem ze zdartym gardłem). Szef mnie powstrzymuje, bo już szedłem dotrzymać słowa, a ja się z nim szarpię i wykrzykuje, że co to za pojebana historia.

Stonoga się śmieje i mówi, że jest dorywczo weterynarzem i nic tak nerwów nie koi jak pogłaskanie lwa. Zastanawiam się, czy to nie jakieś innuendo, ale tylko do momentu, kiedy nie otwiera drzwi garażu, a stamtąd nie wybiega lew merdający ogonem (z jaskrawo czerwonymi dredami zamiast grzywy). Lew przechodząc obok, ociera się bokiem o moje plecy, a ja stwierdzam, że pierdolę, nie mam zamiaru być w zasięgu pyska lwa. Odstępuję dwa kroki, a tam jeszcze pantera. Koty zaczynają się bawić i ganiać po podwórku. Wszyscy się śmieją i tylko ja dostrzegam absurd całej sytuacji. Podchodzę do mechaników Stonogi i mówię, że chcę zabrać auto. Oni, że jeszcze nie naprawione. Ja na to, że mam to w dupie. Albo oddadzą samochód, albo ich ścierwa pożrą dzikie koty, które właśnie się tarzają po trawniku. Mechanicy mówią, że OK, ale muszę mimo wszystko zapłacić 2,80 za uszczelki, bo to najważniejsza naprawa była, jaką zdążyli zrobić. Daję im piątaka.

Samochód jest tak pogięty, że ciężko nawet biegi zmieniać. Ale jedzie. I uszczelki rzeczywiście sprawują się znakomicie.

Budzę się ze zdartym gardłem i mega bólem głowy...
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 509
Chciałem spojrzeć na kilka postów z tego tematu, ale straszne eseje piszecie. A że lubię czytać swoje posty to ograniczę się do wzmianki, że śnił mi się wczoraj sen. Fajny sen. Może bym coś więcej napisał, ale chcę to przeczytać.
 

T.M.

antyhumanista, anarchista bez flagi
1 410
4 438
Niedługo mam zamiar przeprowadzić się do innego mieszkania. Dziś w nocy śniło mi się, że znalazłem fajne lokum, wprowadziłem się, a tam sąsiadem z góry okazuje się Szumlewicz. Z żoną i dwiema córkami (chyba nie ma w realu). Od słowa, do słowa, pożyczanie przysłowiowego cukru... poznaję go coraz lepiej, okazuje się niejako odwrotnością swojego medialnego wizerunku. Jakby żadne cechy charakteru się nie zgadzały (tylko wciąż świszczy, jak mówi), a o poglądach nawet nie chce rozmawiać, tłumaczy że ma dość tego w telewizji. W końcu okazuje się, że cały jego image państwowca i lewackiej ciapy to przykrywka, żeby maksymalnie zmylić otoczenie. Bowiem Szumi organizuje nielegalne walki i przemyt przez ocean.
 

Bajaratt

First of his name
348
1 551
Rzadko kiedy zapamiętuje swoje sny. Jeśli już pamiętam, to zwykle są to jakieś pierdoły, głównie łażenie po okolicy. Jeśli zdarzy się w nich coś dziwnego, to od razu myślę "a, to sen, zaraz się obudzę, whatever". Snów erotycznych - null, koszmary - ostatni gdzieś tak w licbazie. Kiedyś śnił mi się Kawador robiący z Korwą wojskowy zamach stanu, ale nie był erotyczny, ani koszmarny;) Ale w ramach wynagrodzenia tej posuchy, Morfeusz kiedyś załatwił mi średniowieczny-postapo-steampunkowy western o najemnikach polujących na pierdolonego smoka.

Zaczyna się to tak: jest sobie miasteczko(coś pomiędzy Deadwood a średniowieczną mieściną; nawet zamek jest), którego główna ulica to nieutwardzone, sięgające po kostki błoto. Po prawej i po lewej, dokładnie naprzeciw siebie leżą burdele. Muzyka przyśpiesza, z przybytków rozpusty wyłażą zbiry. Pomarszczone czoła, pozlepiane włosy, zapijaczone oczy, żółte, gnijące zębiska. Homo Akapus jak się patrzy. Chwilę patrzą na siebie, po czym następuje między nimi krwawa bitka, przy której początek "Gangów Nowego Jorku" to catfight przedszkolaków; całej tej bitwie przypatrują się z okien właściciele - jeden to chuda, trzęsąca tyłek pipa, zaś konkurent to Powers Boothe(jakiś czas wcześniej skończyłem Deadwood, pewnie dlatego). Gdy opada pył, zwycięska strona wmaszerowuje chwiejnym krokiem do siedziby pokonanych. Na sam ich widok dziwki kulą się, ich alfons-mięczak jeszcze bardziej.

Następna scena - jedną z dziwek(kobitka jest w powrozach, odurzona opiumem) prowadzi przez zamglone pustkowia grupka mnichów. Wysuszone drzewa, zapomniane cmentarze, resztki murów niknące w trawie, mnisi zawodzący po łacinie - ciary. Mnisi przywiązują nieprzytomną do pala i odjeżdżają.

Tu przechodzimy do następnej sceny: leci muzyka klasyczna a'la Barry Lyndon, kamera pokazuje typowy angielski dworek, a po dziedzińcu kłusuje na koniu...sam Barry Lyndon, z dwoma sługami. Coś go niepokoi, i po chwili widzimy przyczynę jego niepokoju - zza wzgórza wyłania się grupka zbirów, którzy urwali się chyba z planu Mad Maxa. Ich dowódcą jest... i tu mam małego mindfucka, bo ze sceny na scenę grają go zamiennie poniżsi kultowcy
snake-plissken.jpeg
images

Jak można się spodziewać, Lyndon zarządza odwrót, zaś Kurt/Rutger wyciąga miecz, daje znak, i ekipa rzuca się za Barrym w pogoń.

Kolejna scena - panowie wesoło podśpiewują, kroczą przez wspomniane już pustkowie(dziwki przy palu NIE MA), wesoło potrząsają dzidą, na której znajduje się głowa Barry'ego. Bez zbędnych ceregieli wjeżdżają do miasteczka, i nie zwracając uwagi na pełne potępienia spojrzenia mieszkańców, wstępują do burdelu. Tego "pokonanego". Tam spędzają noc na pijaństwie i swawoli. Jedna z prostytutek(Gemma Arterton), zostaje wybrana przez przywódcę, i po upojnej nocy prosi go, by skasował alfonsa konkurencji. Rutger Snake zgadza się, i rychło alfonso przenosi się do krainy wiecznych łowów.

Wesoły nastrój nie trwa zbyt długo: rozlega się ryk, z nieba nadlatuje smok. Spala kilkanaście zagród, rozwala ogonem okoliczny kościółek, zabija żywy inwentarz i zjada paru wieśniaków(b.dobre gore!), po czym odlatuje. Konsternacja. Tym większa, że ja doskonale wiem, że to było tylko CGI! Przebłysk świadomości...dziwne.

Nasza postapo-ekipa, za namowami wieśniaków, decyduje się wypatroszyć poczwarę. Zaczynają kompletować potrzebne sprzęty,...i to tyle, bo w tym momencie się budzę.

W każdym razie, to jest mój film-marzenie - mocarne CGI nie gryzące się z ejtisowym feelingiem, main theme przypominał nieco ten z Conana, kultowa ekipa, przemoc, epa, cycki, akap, wszystko co najlepsze. Tacy Władcy ognia, ale pisiont razy lepsi.

Enyłej, jeśli ktoś ma tak z 200 milionów dolarów na zbyciu, to proszę o kontakt.
 
Ostatnia edycja:

kompowiec

freetard
2 567
2 622
Dobra, to ja może opiszę mniej więcej sen, który chyba dotyka od jakiegoś dłuższego czasu (to mój pierwszy sen jaki spisałem):

Początku nie pamiętam, bo ktoś do mnie z rodziny zaczął pierdolić jak zwykle - pamiętam tylko że wchodzę do jakiejś wilgotnej, dużej piwnicy, z której wszędzie kapie woda. Na górze przejście i na dole. Jakiś głos się odzywa żebyśmy zeszli na dół. Jedna osoba się cyka (nie było więcej osób, nie kojarzę tej osoby, przynajmniej na ten moment) ja schodzę. Wchodzę do jakiegoś pomieszczenia rodem z HL2 (nigdy nie grałem w HL2, widziałem tylko grę na której recenzent pokazał skrawek plagiatu) na schodach, potem są już tylko rampy, jedne schody w górę.

Wchodzę do jakiejś lokacji - typowe lobatorium, wszystko biało-szare-bure, szafeczki ze szkłem i tym podobne. Pojawia mi się przed oczyma jakiś psychiatryczny doktorek z taniego horroru (najprawdopodobniej z filmu ludzka stonoga). Różnica pomiędzy innymi, poprzednimi snami to to że przecieram palcem podłogę (wcześniej robił to doktorek, potem ja i stwierdzam że mam brudną dłoń, w najnowszej wersji mam latekstowe rękawiczki tak jak i szalony doktorek). Przyciągnęły moją uwagę jego białe rękaczki - coś tam do mnie pierdoli i potem mówi "brać ich". Uciekamy, schodami w dół, skręt, wchodzimy do kolejnej lokacji niczym przejście przez drzwi w matrixie. Pojawia się dwóch (nie pamiętam jak wyglądają, na pewno mieli czarne wdzianko, więc może morfeusze? xD) i jedyny ich AI to wyprostowywanie kończyn i obrót horyzontalny (pewnie też z matrixa). Szybko ich tłuczemy, doktorek robi sobie z jednego kij bejsbolowy (w sposób taki, jaki się robi w kreskówkach, tylko tu był "real") łepetyna czarnucha była zauważalna, dostał w dziąsło i spierdalamy. Potem pojawia się puenta - przesłanie "zawsze się można czegoś nauczyć".

Potem się budzę i stwierdzam, że ten sen pojawia mi się za każdym, pierdolonym razem ilekroć dzwonek matki jest ustawiony na niesamowicie głośny i wkurwiające "kukuryku".
 

T.M.

antyhumanista, anarchista bez flagi
1 410
4 438
Niedługo mam zamiar przeprowadzić się do innego mieszkania. Dziś w nocy śniło mi się, że znalazłem fajne lokum, wprowadziłem się, a tam sąsiadem z góry okazuje się Szumlewicz. Z żoną i dwiema córkami (chyba nie ma w realu). Od słowa, do słowa, pożyczanie przysłowiowego cukru... poznaję go coraz lepiej, okazuje się niejako odwrotnością swojego medialnego wizerunku. Jakby żadne cechy charakteru się nie zgadzały (tylko wciąż świszczy, jak mówi), a o poglądach nawet nie chce rozmawiać, tłumaczy że ma dość tego w telewizji. W końcu okazuje się, że cały jego image państwowca i lewackiej ciapy to przykrywka, żeby maksymalnie zmylić otoczenie. Bowiem Szumi organizuje nielegalne walki i przemyt przez ocean.
Poszukiwania mieszkania tak mnie zajęły, że nie miałem nawet czasu siedzieć na libnecie. Po przejrzeniu setek ogłoszeń i poświęcaniu każdej wolnej chwili na zwiedzanie (w większości beznadziejnych) nieruchomości na wynajem, wydawało mi się, że w końcu trafiłem w dziesiątkę. Mieszkanie było wspaniałe. I do tego tak tanie, że nie mogąc pozbyć się podejrzeń, zamiast od razu podpisać umowę, postanowiłem podjąć decyzję rano. Wsiadłem do autobusu, żeby wrócić do mojej piwnicy, ale w myślach już planowałem przeprowadzkę. Z zamyślenia wybiło mnie to, że na następnym przystanku do pojazdu wchodzi... we własnej osobie Szumi. I siada naprzeciwko mnie. Nie jest to początek jakiejś chujowej copypasty. Szumlewicz po prostu siada, wyjmuje telefon i zaczyna paplać o tym, że musi w końcu zorganizować zaległą imprezę urodzinową. Od razu przypomniał mi się sen sprzed trzech miesięcy i myślę sobie "o ty Piotrze Szumlewiczu, imprezowiczu, jeśli w taki pokrętny sposób kosmiczne siły przekazują mi informacje, to trzeba brać to mieszkanie i się nie zastanawiać".

Kiedy zadzwoniłem, ogłoszenie było już nieaktualne ("20 minut pan się spóźnił, właśnie ktoś inny się zdecydował"). I chociaż nic z tej historii nie wynika (może oprócz głupiej skłonności ludzkiego mózgu do nadinterpretacji) czułem potrzebę dopisania tego krótkiego ad vocem, skoro już zostałem w mojej ponurej krypcie i mogę dalej spokojnie scrollować libnet, zamiast śledzić rynek wynajmu nieruchomości.
 

T.M.

antyhumanista, anarchista bez flagi
1 410
4 438
Jakiś czas temu śniło mi się, że ludzie inwestowali długoterminowo w smocze jaja. Jeśli ktoś kupił takie jajo, to musiał czekać naturalnie kilkadziesiąt lat, zanim smok urósł. Dorosłe smoki były jednak tak drogie, że stopa zwrotu była gigantyczna. Sen skończył sie, kiedy biegłem do mieszkania spod Lidla znajdującego się pod moim blokiem, żeby czym prędzej nakupić przez Internet smoczych jaj, bo były akurat bardzo tanie. Powiedział mi to w moim śnie kumpel, z którym na jawie rozmawiałem dużo o kryptowalutach.

Ale to jeszcze nie wszystko. Obudziłem się po tym śnie bardzo wcześnie rano i tak niespokojnie, że aż przebudziłem żonę. Spytała, co mi się śniło, więc odpowiedziałem powyższe i oboje poszliśmy dalej spać.

Potem jej przyśniło się, że w tym Lidlu, koło którego przebiegałem w moim śnie, ojciec dusił w furii swojego syna, bo ten nie kupił smoczych jaj kiedy były w dołku :D Pierwszy raz udało mi się tak dokładnie "zaprogramować' treść czyjegoś snu :D
 
Do góry Bottom