Szumlewicz oraz inne lewackie przypały

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Ale to jeszcze nie oznacza rozłamu, po prostu jakaś grupa wyleci z orbity.

Maciej Chmiel szybko przestał być szefem Dwójki, ale miał gwarancję, że spadnie co najwyżej na inne dyrektorskie stanowisko w TVP S.A. To minimalizuje ryzyko. A budowana w taki sposób kontrola nad własną partią i własnym obozem była zawsze pierwszym i najważniejszym celem gier Kaczyńskiego – chodziło o zachowanie twardego, stabilnego jądra instytucji, od którego w tym polskim chaosie politycznym zawsze można się odbić.

A co się stanie, jeżeli na prawo od PiS zacznie wyrastać, choćby w sondażach, jakaś alternatywna siła?

To akurat bardzo proste, zwiastunem była pokazówka z udziałem starego Morawieckiego. W stosunku do klubu Kukiza to będzie zresztą dużo prostsze niż np. wobec Samoobrony i LPR, które były jednak czymś więcej niż ideowym i społecznym śmietnikiem – jak Kukiz '15. A z nimi PiS też sobie dość gładko poradził, bo na krótką metę podebrał im połowę posłów, a na dłuższą – wchłonął zupełnie ich elektoraty. Z cywilizacyjnym bagnem „narodowców”, którego członkowie nosili do „Faktu” zdjęcia na swoich hajlujących kolegów, Kaczyński nie będzie miał wielkiego kłopotu. Z ich elektoratem tym bardziej: po co Ziobro wykonuje seryjnie przyjazne gesty wobec ludzi łamiących prawo? Po co prokurator stwierdza, że zapowiedź wieszania dziennikarzy na transparencie kiboli Legii to „wyraz odmiennych poglądów politycznych” i odmawia wszczęcia śledztwa? To sygnał, że: my wam damy realne wpływy i realne stanowiska, a także realną możliwość wyżycia się.... Zamiast chodzić w groteskowych marszach pseudo-SA i być obśmiewanym przez „Gazetę Wyborczą” można pójść do PiS-u i zniszczyć „Gazetę Wyborczą”. Nawet najgłupsi narodowcy nie chcą być całe życie małpami w ogrodzie zoologicznym – Kaczyński pozwoli im zostać nadzorcami tego ogrodu. Chyba że utraci władzę i przestanie rozdawać dobra i godność – wtedy straci pozycję arbitra.

A bez arbitra Kaczyńskiego PiS może przetrwać?

Raczej nie, bo nie ma nie tylko następcy Kaczyńskiego, ale nawet kandydata na PiS-owskiego Schetynę. Ani Ziobro, ani Macierewicz, ani Gowin nie mają takiego potencjału. Polityczny kamień filozoficzny posiada tam tylko Kaczyński, tzn. kontakt ze wszystkimi grupami elektoratu. Nikt nie potrafi jednocześnie mówić głosem Gomułki do ludu, że: kraj nasz uczyniono mętną sadzawką, w której co niektórzy łowią tłuste ryby. I do Piotra Zaremby, Roberta Krasowskiego czy do mnie, że: ja przecież prywatnie jestem żoliborskim konserwatystą, ale jak nim byłem publicznie, to dostawaliśmy 4,95 procenta głosów i nie wchodziliśmy do Sejmu, a teraz walczę o prawdziwą władzę, która – chyba nie zaprzeczycie, panowie – jest warunkiem wstępnym realizacji naszej wizji. Utalentowany populista potrafi zarówno łowić rozwścieczony lud za pomocą 500+ i publicznego upokarzania „celebrytów”, jak też prowadzić dość sofistykowane rozmowy z inteligentami tęskniącymi do „kulturowych wojen”.

A który jest, za przeproszeniem, prawdziwy?

Jeden i drugi jest prawdziwy, bo jeden i drugi uwodzi, ale widzę, że Kaczyński bardziej jest szczęśliwy, kiedy uwodzi tamten tłum gadając do niego Gomułką. Ale jednak potrafi jeszcze rozmawiać z ludźmi od wojny kulturowej, o muzułmanach najeżdżających Europę itp. A nikt inny tego nie ma – Gowin potrafi rozmawiać z tymi od muzułmanów, ale z ludem już nie; Macierewicz potrafi z tymi od teorii spiskowych, ale ani do końca z ludem, ani z inteligentami od kulturowych wojen. Brudziński z nikim nie potrafi, Ziobro też, co widać było na pamiętnym wiecu, kiedy próbował konkurować z Kaczyńskim.

Wrócę jeszcze do wątku ideowości, nad którym się prześliznęliśmy przy Kamińskim. Czy w tej formacji i wokół niej nie ma ludzi, którzy jednak traktują tę politykę jako sferę wartości, tak na serio? W sensie, zwyczajnie przyzwoitych, którzy kiedyś o coś naprawdę walczyli, nastawiali głowy... I którym praktyka PiS może się przestać podobać? Co oni zrobią?

To „nadstawianie głowy” to jest bardzo subiektywne poczucie i raczej nie działa jako hamulec etyczny: jak chodziłem na manifestacje w stanie wojennym to czułem się jak oficer polski w Katyniu, któremu NKWD strzela w tył głowy; jak był kryzys bydgoski w 1981 roku to marzyłem o strajku generalnym i sowieckiej interwencji – bo jak każdy Asperger chciałem umrzeć nie na sposób prywatny tylko powszechny, tzn. żebym ja zginął i wszyscy razem ze mną. Za Polskę, za wolność, żeby komuna zdechła... A na przykład tacy bracia Karnowscy też mają swoje przeżycie formacyjne – wspominali kiedyś, że jako gówniarze uczestniczyli w marszu na Belweder w 1993 roku. I mieli wtedy poczucie, że wszystkich wyżynają dookoła, a oni są wśród sprawiedliwych. Tymczasem dla samego Kaczyńskiego ten marsz to była obrona głównie przed Olszewskim i Macierewiczem, którzy na lustrację kradli mu partię. On w „Bolka do Moskwy” nie wierzył, podobnie jak dziś nie wierzy w „zamach smoleński”, którego używa całkowicie instrumentalnie.

A tacy ludzie jak Piotr Zaremba, dawni NZS-owcy...

Podobno Skwieciński zaczyna mieć jakieś wątpliwości, że może ten apel smoleński na rocznicach ogólnonarodowych nie jest zupełnie OK... Oni wszyscy mają jednak poczucie, że przecież też wegetowali na zupie z dyni jak im „postkomunistyczna elita transformacyjna” niszczyła ich instytucje, a teraz żyją z politycznego rozdawnictwa. Zatem na Kaczyńskiego ręki nie podniosą, dopóki ma taką pozycję, jaką ma. To nie miałoby sensu, bo zabiłoby formację. A żeby przetrwać bez Kaczyńskiego, PiS musiałby bardzo trwale skonsolidować władzę i dokonać pokojowej sukcesji przez namaszczenie następcy, ale to coś zupełnie innego niż przewrót pałacowy.

http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/kraj/20160906/michalski-walcze-z-substancja-polskosci

Nie wiem szczerze, co o tym do końca myśleć - z jednej strony czuję że w niektórych punktach ma rację, a w innych że pierdoli kompletne bzdury.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Nie wiem szczerze, co o tym do końca myśleć - z jednej strony czuję że w niektórych punktach ma rację, a w innych że pierdoli kompletne bzdury.
Dokonaj analizy - pokaż, gdzie sądzisz, że ma rację, a gdzie pierdoli - to później będziemy mieli powód, żeby o tym pogadać.

Jak dla mnie to jest cenne spojrzenie, bo pokazuje normalsom w jakich kategoriach myślą ludzie, zajmujący się serio polityką. Oni mają takiego właśnie powierzchownego matriksa, w którym gra się wartościami bez ich wyznawania. Są one walutą do opłacania gry o sumie zerowej i niczym więcej. A czy coś jest prawdą czy fikcją - nie ma to znaczenia, dopóki można tym grać.
 

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Dokonaj analizy - pokaż, gdzie sądzisz, że ma rację, a gdzie pierdoli - to później będziemy mieli powód, żeby o tym pogadać.

Przede wszystkim bzdurą jest dla mnie podstawowa dychotomia konfliktu politycznego, jaką nakreśla Michalski: "obóz transformacyjny", którego sam broni i "prawica antytransformacyjna". Bzdurą, no bo właściwie co łączy w sferze gospodarczej partie Kaczyńskiego i Korwina? Jedni są etatystami, a drudzy liberałami. Po drugie: w czym niby się przejawiała ta domniemana "transformacyjność" SLD i PO? Jakie fundamentalne reformy przeprowadziły za swoich rządów? Co zrobiły z lawinowo narastającym długiem publicznym, przerostami administracyjnymi, deficytem systemu ubezpieczeń społecznych itd.? Za drugiej kadencji SLD Polska spadała na łeb na szyję w rankingu wolności ekonomicznej, pleniła się korupcja, wzrost gospodarczy spadł poniżej 2% rocznie, bezrobocie wystrzeliło do 20% - a Michalski sobie pierdoli że Miller był częścią "sił transformacyjnych" i jego wymarzonym koalicjantem dla Tuska! Po trzecie, teza że PO przegrała, bo była za mało "wrażliwa społecznie" jest po prostu głupia. Widać wyraźnie że facet się gubi w swoim wywodzie: jeśli transformacja była dobra, to sprzeciw wobec niej, który mają uosabiać działania PiS, nie jest dobry - a on tu nagle dostaje bólu dupy, że to nie PO pierwsza wymyśliła 500+. I gdzie tu logika? Jakby Michalski był w tych swoich wynurzeniach konsekwentnym zwolennikiem transformacji, to by powiedział coś dokładnie odwrotnego: że błędem było jej porzucenie przez PO, brak kolejnych dużych, liberalnych reform, które pobudziłyby by gospodarkę na tyle, żeby ludzie realnie to odczuli w kieszeni. No ale czego się spodziewać po lewaku...Za to opis nastrojów panujących w obozie PiS i prawdziwych celów jakie przyświecają jego członkom jest raczej trafny.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Przede wszystkim bzdurą jest dla mnie podstawowa dychotomia konfliktu politycznego, jaką nakreśla Michalski: "obóz transformacyjny", którego sam broni i "prawica antytransformacyjna". Bzdurą, no bo właściwie co łączy w sferze gospodarczej partie Kaczyńskiego i Korwina? Jedni są etatystami, a drudzy liberałami. Po drugie: w czym niby się przejawiała ta domniemana "transformacyjność" SLD i PO? Jakie fundamentalne reformy przeprowadziły za swoich rządów? Co zrobiły z lawinowo narastającym długiem publicznym, przerostami administracyjnymi, deficytem systemu ubezpieczeń społecznych itd.? (...)
Proponuję Ci abyś w miejsce "obóz transformacyjny" wstawił sobie zwolenników "układu okrągłostołowego" a w miejsce "prawicy antytransformacyjnej" tych, którzy się lansują się na krytyce okrągłego stołu (niezależnie od tego czy ci krytycy są jego częścią czy nie) i może nabierzesz innego spojrzenia na tekst pana czarka. Tu transformacja ustrojowa to nie tyle reformy co zmiany w obrębie elit.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Nie wiedziałem gdzie to wrzucić, a jest dość śmieszne. Woś o dobrostanie służących i robotników rolnych w średniowieczu, zanim przyszedł okropny kapitalizm:

Próbował to pokazać już wiktoriański ekonomista Thorold Rogers (1823–1890). Szacował on, że w średniowieczu robotnik rolny był „w pracy” nie dłużej niż 8 godzin. Rogers komentował w ten sposób postulaty skrócenia czasu pracy wysuwane przez rodzące się ruchy robotnicze. „To nie jest żadna fanaberia. Oni postulują powrót do tego, co było normą jakieś 400 czy 500 lat temu”.

Nie zapominajmy o sile przetargowej pracownika najemnego. Która bywało, że znacząco rosła. Zwłaszcza gdy w wyniku epidemii (dżuma w XIV wieku) albo wojen zaczynało brakować rąk do pracy

Rogers oraz wszyscy następni ekonomiści zajmujący się problemem czasu pracy nie bazowali oczywiście na gotowych statystykach. Bo takie nie istniały. Opierali się jednak na mocnych dowodach. Czyli na dokumentach z epoki. Na przykład na opisach takich jak ten elżbietańskiego kronikarza (XVI wiek) Jamesa Pilkingtona, biskupa Durham. Który delikatnie nawet pomstował na współczesnych mu robotników rolnych, którzy „nie przychodzą wcześnie, bo muszą się wyspać”. A jak już przyjdą, to nie zaczynają dniówki bez śniadania. W południe oddalą się na drzemkę. Po południu mają zaś jeszcze jedną przerwę na posiłek. Innym źródłem dla takich szacunków są dokumenty określające warunki zatrudniania służby. Pisał o tym jeszcze przed drugą wojną historyk H.S. Bennett w książce „Life on the English Manor. A Study On Peasants Condition 1150–1400” (Życie w angielskim dworze 1150–1400). Z jego odkryć wynika, że gdy służący musiał być na nogach przez cały dzień od rana do świtu, to liczyło mu się to jako dwie dniówki. Znów więc normalnością było owe osiem godzin lub mniej.

Do tego dodać należy całą masę świąt kościelnych (nie tylko niedziele), gdy praca była jeśli nie zabroniona, to na pewno mocno ograniczona. I tu literatura jest obfita. Szacuje się (choćby Edith Rodgers w książce „Discussion of Holidays in the Later Middle Ages”), że w Anglii czas świąteczny zabierał około jedną trzecią roku. We Francji na wolne składały się 52 niedziele, 38 świąt oraz 90 dni odpoczynku. W Hiszpanii zagraniczni podróżnicy ze zdziwieniem notowali, że wakacje trwały tam w sumie ok. pięciu miesięcy.

Nie zapominajmy też o sile przetargowej pracownika najemnego. Która bywało, że znacząco rosła. Zwłaszcza gdy w wyniku epidemii (dżuma w XIV wieku) albo wojen zaczynało brakować rąk do pracy. Wygląda jednak na to, że mieszkańcy średniowiecznego Zachodu zachowywali się wówczas zupełnie inaczej niż dzisiejszy pracownik wychowany do życia w kapitalizmie. Dziś jest bowiem tak, że gdy popyt na pracę rośnie, to teoretycznie zaczyna się „rynek pracownika”. Czyli (znów teoretycznie, bo w praktyce to różnie bywa) w górę powinny iść płace. W średniowieczu też szły. Co sprawiało, że ówczesny robotnik szybciej zarabiał sobie wystarczającą (z jego punktu widzenia) sumę. I wtedy odmawiał dalszej pracy. Jeszcze bardziej czas odpoczynku przedłużając. Z dzisiejszego punktu widzenia jest to posunięcie raczej nietypowe. Co tylko pokazuje, że kierat, o którym pisałem na początku tego tekstu, jest zjawiskiem jak najbardziej realnym.
http://serwisy.gazetaprawna.pl/prac...-pracujemy-dluzej-niz-w-wiekach-srednich.html
 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 985
8fc582ffad2e6c5338c23b569cd64290.jpg
 

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Jakiś gość z Instytutu Obywatelskiego atakuje prywatne szkolnictwo:

Koniec mitu prywatnej edukacji
Dawid Sześciło, 08.09.2014
Prywatne nauczanie nie musi być lepsze, ale na pewno jest droższe. Przykład? Szwecja i USA

W nieustającej debacie o reformie oświaty co jakiś czas wraca pomysł bonu edukacyjnego i większego udziału prywatnej edukacji jako leku na całe zło. Praktyka boleśnie weryfikuje kolejny mit o wyższości rynku i prywatyzacji nad tym, co publiczne.

Pieniądz za uczniem

Na początku lat 90. Szwecja wprowadziła jeden z najbardziej liberalnych modeli zarządzania oświatą na świecie. Można było bez jakichkolwiek ograniczeń tworzyć prywatne szkoły, rywalizujące o uczniów z placówkami publicznymi. Ta konkurencja stała się możliwa dlatego, że jednocześnie zrównano zasady finansowania szkół publicznych i prywatnych – każda placówka otrzymuje jednakową dotację na każdego ucznia („pieniądz podąża za uczniem”), nie mogąc przy tym pobierać jakichkolwiek dodatkowych opłat czy selekcjonować kandydatów. Gdy do danej szkoły zgłasza się więcej chętnych, niż jest w niej miejsc, kryteriami kwalifikacji są odległość ze szkoły do miejsca zamieszkania ucznia oraz pierwszeństwo zgłoszenia się na listę oczekujących przyjęcia. Niedopuszczalne jest natomiast stosowanie kryteriów rekrutacji opartych na statusie społeczno-ekonomicznym, stanie zdrowia i sprawności fizycznej czy przynależności etnicznej.

System wspierania segregacji

Przez lata model szwedzki był bodaj jedynym pozytywnie ocenianym przykładem wdrożenia idei bonów (voucherów) edukacyjnych. Niektóre badania wskazywały, że konkurencja ze strony prywatnych szkół zmobilizowała placówki publiczne do zapewnienia wyższej jakości nauczania. Zaczęły także powstawać szkoły o zróżnicowanym profilu kształcenia, np. artystyczne czy sportowe. Tylko niektórzy sceptycy zauważali, że pomimo gwarancji równego traktowania uczniów przez szkoły prywatne, nasila się swoista segregacja społeczna poprzez edukację – dzieci z biedniejszych dzielnic czy wywodzące się z mniejszości etnicznych coraz rzadziej trafiały do tych samych szkół co dzieci z rodzin szwedzkiej klasy średniej. W ciągu ostatnich dwóch lat neoliberalny eksperyment szkolny w socjaldemokratycznej Szwecji otrzymuje cios za ciosem. W 2013 r. wstrząs wywołała decyzja jednego z największych komercyjnych operatorów szkół, spółki JB Education (kontrolowanej przez duński fundusz private equity), o wycofaniu się z rynku. Efekt? Z dnia na dzień ponad 10 tysięcy uczniów pozostało bez szkoły, a kilkuset nauczycieli bez pracy. Oczywiście, tak jak w przypadku upadających banków, zyski trafiały do kieszeni prywatnej, ale sprzątaniem po JB Education musiało się już zająć państwo.

Więcej bogactwa, mniej wiedzy

Na katastrofę zapowiadało się zresztą wcześniej. W ciągu dwóch dekad biznes opanował bowiem 60 procent rynku prywatnego szkolnictwa w Szwecji, choć reforma wprowadzająca bony edukacyjne odbywała się pod hasłem otwarcia systemu edukacyjnego na szkoły tworzone i prowadzone przez rodziców czy organizacje non profit. Kolejny szok przyniosło ogłoszenie na początku tego roku wyników międzynarodowego badania jakości systemów edukacyjnych PISA. Podczas gdy my cieszyliśmy się z rekordowych wyników polskich szkół, Szwedzi załamywali ręce nad kolejnym spadkiem pozycji ich dzieci w rankingu. We wszystkich obszarach szwedzcy uczniowie zanotowali wyniki znacznie poniżej średniej dla 65 krajów uczestniczących w badaniu. To dramatyczny kontrast w zestawieniu z licznymi rankingami jakości życia czy sprawności państwa, w których Szwecja znajduje się zawsze w czołówce. Dziwnym trafem edukacja to jedyny obszar, gdzie Szwedzi posłuchali rad Miltona Friedmana – neoliberalnego guru, a jednocześnie autora idei bonów edukacyjnych.

Vouchery i szkoły czarterowe

W Stanach Zjednoczonych, gdzie vouchery edukacyjne zaczęto wprowadzać w tym samym okresie (system charter schools), efektywność tego modelu, a zwłaszcza wyższość szkół prywatnych nad publicznym, również nie została empirycznie potwierdzona. Głoszonej przez zwolenników charter schools obietnica lepszych efektów kształcenia i otwarcia szkoły na innowacje nie spełniono. Poprawił się jedynie kontakt szkół rodzicami, choć trudno ocenić, czy było to zasługą wzmożonej aktywności szkół prywatnych. Na podstawie wyników rozległych badań kalifornijskiego systemu edukacji zakwestionowano z kolei pozytywny wpływ konkurencji ze strony modelu voucherowego na jakość nauczania w szkołach publicznych. Potwierdziły się także obawy, że szkoły prywatne mogą pogłębić segregację etniczną. W Arizonie ekspansja charter schools przełożyła się na zmniejszenie odsetka białych niehiszpańskojęzycznych uczniów w szkołach publicznych. Ciekawe zjawisko zaobserwował Aaron Saiger, profesor prawa na Fordham University. Jego zdaniem największym beneficjentem bonów oświatowych stały się Kościoły i organizacje religijne prowadzące szkoły, do których zaczął płynąć szeroki strumień publicznych pieniędzy (A. Saiger, „Charter Schools, the Establishment Clause, and the Neoliberal Turn in Public Education”, Cardozo Law Review 2013, nr 34). Nie chodzi o to, by zamykać Kościołom możliwość prowadzenia szkół, ale trzeba pamiętać, że przy braku odpowiedniego nadzoru pedagogicznego może się okazać, że w dużej liczbie szkół naucza się treści sprzecznych ze stanem wiedzy naukowej, za to zgodnych z dogmatami religijnymi. Pojawia się pytanie, czy taka szkoła zachowuje jeszcze status szkoły publicznej.

Dokąd idziemy my?

Polski system edukacyjny jest coraz bliższy modelowi bonów edukacyjnych. Swoboda tworzenia prywatnych szkół jest niemal nieograniczona. Główną barierą dla ekspansji prywatnej edukacji pozostaje zdolność rodziców do płacenia czesnego, które – inaczej niż w Szwecji – może być pobierane przez placówki niepubliczne. Dla nowej klasy średniej posłanie dziecka do prywatnej szkoły to czasami wręcz symbol najwyższej troski o jego przyszłość. Tymczasem po raz kolejny okazuje się, że prywatne nie musi znaczyć lepsze, choć na pewno znaczy droższe.

*dr Dawid Sześciło – pracownik naukowy Zakładu Nauki Administracji, Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego

http://www.instytutobywatelski.pl/21994/komentarze/koniec-mitu-prywatnej-edukacji

Już kolejny raz ktoś używa przykładu szwedzkich szkół, jako argumentu przeciw prywatyzacji szkół. Co jest z nimi nie tak?
 
Ostatnia edycja:

Hitch

3 220
4 872
Ale gdzie tam mowa o prywatnych szkołach, jeśli na wstępie już jak wół jest "zrównano zasady finansowania szkół publicznych i prywatnych – każda placówka otrzymuje jednakową dotację na każdego ucznia, nie mogąc przy tym pobierać jakichkolwiek dodatkowych opłat czy selekcjonować kandydatów"?

Dla mnie to nie brzmi jak prywatne przedsiębiorstwo, tylko kolejny centralnie sterowany wyprysk.
 
Ostatnia edycja:

Staszek Alcatraz

Tak jak Pan Janusz powiedział
2 790
8 462
Te prywatne szkoły w Szwecji mają państwowy model nauczania czy swoje? Wygoglowałem:

Niezależne szkoły prowadzące kształcenie obowiązkowe i szkoły średnie II stopnia są otwarte dla wszystkich, realizują te same programy nauczania i otrzymują dotacje od gmin zgodnie z takimi samymi kryteriami jak szkoły prowadzone przez same gminy.

LOLOLOLOLOLOLOLOLOL
 

The Silence

Well-Known Member
429
2 591
To może trochę raka od Morawieckiego?

Mateusz Morawiecki: Panuje mit, że mamy wysokie podatki, a kapitał nie ma narodowości

Mateusz Morawiecki, wicepremier minister rozwoju i finansów, był gościem Doroty Łosiewicz w programie „Kwadrans Polityczny” na antenie TVP Info. Tematem rozmowy była m.in. polityka podatkowa rządu.

Rozmowa z Morawieckim dotyczyła finansów państwa oraz polityki podatkowej, w pewnym momencie prowadząca Dorota Łosiewicz zasugerowała wicepremierowi, że polscy przedsiębiorcy z pewnością ucieszyliby się z obniżki ZUS. Wówczas Morawiecki odparł: Zapewne każdy by się ucieszył z jakiejś obniżki daniny, ale powiem, że Polska ma te daniny na poziomie niższym niż w Europie, bo panuje taki mit, że mamy bardzo wysokiego podatki, to nieprawda.

Morawiecki dodał, że utrzymując tę retorykę „utrwalamy w ludziach przekonanie, że państwo jest złe i ściąga haracz”. (…) to jest przesłanie ostatnich 25 lat i III RP, kapitał nie ma narodowości, państwo jest złe, podatki to haracz, nieprawda- kapitał ma narodowość i dbajmy o nią, państwo nie jest złe, państwo jest bardzo dobrą wartością, państwo nas chroni – powiedział.

Zdaniem wicepremiera podatki nie są złe, ponieważ dzięki nim „posyłamy dzieci do bezpłatnej szkoły, mamy służbę zdrowia i budujemy drogi”.

Morawiecki odniósł się również do propozycji PiS dotyczącej jednolitego podatku. Przyznał, że decyzja o jego wprowadzeniu zapadnie do końca roku. (…) każdy rząd patrzy na podatki non stop i przegląda struktury paktów we wszystkich państwach całego świata, jakie konkretne decyzje w tej sprawie podejmiemy to jeszcze zobaczymy, natomiast chcemy generalnie, żeby 90 procent społeczeństwa miało lepiej, a jeżeli troszeczkę więcej zapłaci 10 procent społeczeństwa to ja bym się z tego powodu nie martwił – powiedział.

http://wmeritum.pl/mateusz-morawiecki-panuje-mit-ze-wysokie-podatki-a-kapital-narodowosci/161298
 

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
6 czerwca 2013
Mit mitu zbitej szyby

Bieda intelektualna to seria postów mających na celu tropienie naiwnych / niepoprawnych / nieprzemyślanych argumentów w internetowych dyskusjach ekonomicznych. Bieda intelektualna to stan umysłu. To posługiwanie się argumentami, których do końca się nie rozumie, krytykowanie argumentów, których nikt nie wygłasza. Intelektualnie biedna jest też nieumiejętność dyskusji z ludźmi o innych poglądach i posługiwanie się erystycznymi chwytami. Czy to naukowa definicja omawianego zjawiska? Nie, ale na potrzeby bloga wystarczy. Dzisiejszy odcinek internetowej biedy sponsoruje poniższy obrazek. Ze względu na charakter strony, na której się pojawił i słabą typografię, nie powinien być raczej interpretowany jako merytoryczny argument w dyskusji. Memy nie biorą się jednak znikąd. W tym przypadku, autor (sądząc po cover photo, o wyraźnie libertariańskich poglądach) sugeruje, że źródłem dość nonsensownego stwierdzenia o duszeniu gospodarki poprzez częste mycie zębów, jest teoria Keynesa.

292498_254078244730598_1505553347_n.jpg


Częste mycie zębów powoduje, że rzadziej będziemy chodzić do dentysty; spadnie agregatowy popyt więc będzie recesja – wydaje się mówić autor. Ależ ten Keynes głupi! Przecież to dobrze jak ludzi nie bolą zęby. Przecież teraz mogą wydać więcej na coś innego. Na przykład na nowy garnitur. Po co im nowa szyba iść do dentysty jak mogą mieć i zdrowe ząbki i nowy garnitur? A więc zbijanie szyb nie mycie zębów wcale nie pobudza gospodarki, ale paradoksalnie sprawia, że jest ona słabsza. Keynes tego nie rozumiał, bo nie rozumiał prakseologicznego charakteru ludzkiego działania. W długim okresie i tak wszyscy stracimy zęby, po cholerę myć (jest taki komentarz pod omawianym zdjęciem)? Keynes myślał tak, bo nie rozumiał, że ludzkie działanie odbywa się w czasie. Najprawdopodobniej dlatego, że był gejem i nie miał dzieci (1) lub cały czas rozmawiał ze swoją żoną o muzyce zamiast uprawiać z nią seks (2). Ogólnie chodzi o to, że teoria Keynesa jest głupia. Powyższy argument to austriacka libertariańska wariacja na temat tzw. mitu zbitej szyby. Drogi czytelniku, jeśli zgadzasz się z powyższym rozumowaniem to mam dla Ciebie złą wiadomość – jesteś nosicielem intelektualnej biedy. Dlaczego?

  1. Twój argument to straw man, słomiany człowiek, sofizmat rozszerzenia. Keynes nigdy nie postulował wybijania szyb w oknach (ani niszczenia czegokolwiek) w celu pobudzenia gospodarki. "Ale chwila moment, czy Keynes czasem nie mówił, że można zwiększyć realny dochód poprzez kopanie dołów i późniejsze ich zasypywanie?" – tak, właśnie tak twierdził. Oczywiście w następnym akapicie Keynes pisze, że "bardziej logiczne jest budowanie domów i tak dalej", ale o tym raczej nie warto wspominać, gdy się jest ideologiem. Czyż nie?
  2. Zakładasz coś, czego nie zakłada teoria którą krytykujesz. W chwili, w której zakładasz, że zamiast okna lub wizyty u dentysty, ktoś kupiłby sobie coś innego nie krytykujesz już teorii Keynesa tylko przeciwstawiasz się wandalizmowi. Za każdym razem, gdy słyszę jak ktoś opowiada o micie zbitej szyby, automatycznie zakłada stały poziom agregatowego popytu (albo jak kto woli popytu na pieniądz, ceteris paribus). Oddajmy głos mistrzowi polskich wolnościowców, doktorowi nauk prawnych, Robertowi Gwiazdowskiemu – "No bo piekarz wydając pieniądze na szklarza (…) musiał zrezygnować z uszycia sobie garnituru". Kolejny straw man do kolekcji.

Następnym razem, gdy będziecie słyszeli jak ktoś opowiada historię o zbitej szybie (albo jakąś jej odmianę), uważajcie – macie do czynienia z intelektualną biedą.

  1. Tak, ktoś na prawdę tak twierdzi. Jest to nie kto inny, jak mistrz lolkontentu, profesor filozofii, Hans Herman Hoppe.
  2. Tak z kolei stwierdził historyk, profesor Harvarda, Niall Ferguson.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Hehe, tak wygląda raj lewackiego leminga:

CxZXoIxW8AAx3P4.jpg


Welcome to 2030. I own nothing, have no privacy, and life has never been better
Written by Ida Auken Member of Parliament, Parliament of Denmark (Folketinget)
Published Friday 11 November 2016

Welcome to the year 2030. Welcome to my city - or should I say, "our city". I don't own anything. I don't own a car. I don't own a house. I don't own any appliances or any clothes.

It might seem odd to you, but it makes perfect sense for us in this city. Everything you considered a product, has now become a service. We have access to transportation, accommodation, food and all the things we need in our daily lives. One by one all these things became free, so it ended up not making sense for us to own much.

First communication became digitized and free to everyone. Then, when clean energy became free, things started to move quickly. Transportation dropped dramatically in price. It made no sense for us to own cars anymore, because we could call a driverless vehicle or a flying car for longer journeys within minutes. We started transporting ourselves in a much more organized and coordinated way when public transport became easier, quicker and more convenient than the car. Now I can hardly believe that we accepted congestion and traffic jams, not to mention the air pollution from combustion engines. What were we thinking?


Sometimes I use my bike when I go to see some of my friends. I enjoy the exercise and the ride. It kind of gets the soul to come along on the journey. Funny how some things seem never seem to lose their excitement: walking, biking, cooking, drawing and growing plants. It makes perfect sense and reminds us of how our culture emerged out of a close relationship with nature.

"Environmental problems seem far away"

In our city we don't pay any rent, because someone else is using our free space whenever we do not need it. My living room is used for business meetings when I am not there.

Once in awhile, I will choose to cook for myself. It is easy - the necessary kitchen equipment is delivered at my door within minutes. Since transport became free, we stopped having all those things stuffed into our home. Why keep a pasta-maker and a crepe cooker crammed into our cupboards? We can just order them when we need them.

This also made the breakthrough of the circular economy easier. When products are turned into services, no one has an interest in things with a short life span. Everything is designed for durability, repairability and recyclability. The materials are flowing more quickly in our economy and can be transformed to new products pretty easily. Environmental problems seem far away, since we only use clean energy and clean production methods. The air is clean, the water is clean and nobody would dare to touch the protected areas of nature because they constitute such value to our well being. In the cities we have plenty of green space and plants and trees all over. I still do not understand why in the past we filled all free spots in the city with concrete.

The death of shopping

Shopping? I can't really remember what that is. For most of us, it has been turned into choosing things to use. Sometimes I find this fun, and sometimes I just want the algorithm to do it for me. It knows my taste better than I do by now.


When AI and robots took over so much of our work, we suddenly had time to eat well, sleep well and spend time with other people. The concept of rush hour makes no sense anymore, since the work that we do can be done at any time. I don't really know if I would call it work anymore. It is more like thinking-time, creation-time and development-time.

For a while, everything was turned into entertainment and people did not want to bother themselves with difficult issues. It was only at the last minute that we found out how to use all these new technologies for better purposes than just killing time.

"They live different kinds of lives outside of the city"

My biggest concern is all the people who do not live in our city. Those we lost on the way. Those who decided that it became too much, all this technology. Those who felt obsolete and useless when robots and AI took over big parts of our jobs. Those who got upset with the political system and turned against it. They live different kind of lives outside of the city. Some have formed little self-supplying communities. Others just stayed in the empty and abandoned houses in small 19th century villages.

Once in awhile I get annoyed about the fact that I have no real privacy. No where I can go and not be registered. I know that, somewhere, everything I do, think and dream of is recorded. I just hope that nobody will use it against me.

All in all, it is a good life. Much better than the path we were on, where it became so clear that we could not continue with the same model of growth. We had all these terrible things happening: lifestyle diseases, climate change, the refugee crisis, environmental degradation, completely congested cities, water pollution, air pollution, social unrest and unemployment. We lost way too many people before we realised that we could do things differently.

Miasta są nieustannie siedliskami utopijności z samej swojej natury. Nic się nie zmieniło - ciągła inżynieria społeczna oraz centralne planowanie na pełnej kurwie, dla niepoznaki nazwane planem zagospodarowania przestrzennego. Dla kogo normalnego wizja tej całej Idy może być w ogóle atrakcyjną?
 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 985
Z fejsa, dn. 18.12.16


"Tynia Nigdziebądź mam 40 lat i mogę nie lubić Wałęsy, ale nigdy nie pozwoliłabym sobie kwestionować tego co zrobił w tym kraju na rzecz wolności i demokracji... i mam gdzieś czy był agentem, czy nie był,czy się dogadywał cichcem przy okrągłym stole, czy nie, bo tak powiedział jeden oszołom przeciwko drugiemu... za przysłowiowe "nic" nagrody Nobla mu nie dali! I jeśli ktoś próbuje wymazać jego postać z kart historii, to dla mnie jest człowiekiem skończonym! Z faktami się nie dyskutuje!"
 
Do góry Bottom