Sztuka

kowaI

Well-Known Member
422
561
ze słusznym komentarzem

1352604576_jw3vbi_600.jpg
 
U

ultimate

Guest
Filharmonia w Szczecinie
Byłem w Szczecinie.Widziałem.Wnętrze plus akustyka rewelacyjne. Gdyby ją wkomponowano w kamieniczki na Nowym Mieście albo na Wałach Chrobrego byłaby nowym symbolem miasta. Niestety postawiono ją w miejscu gdzie zgrzyta z neogotycka komendą policji i gotyckim kościołem z XIII w. Na zdjęciach tego nie widać.Budynek jest wykadrowany.Znajomi ze Szczecina mówią,że w tym miejscu był piękny teatr, który komuchy rozebrały a materiał pojechał na odbudowę warszawki.Podobno większość szczecinian jest niezadowolona. Uważają,że budynek filharmonii szpeci a nie zdobi.
 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
13 006
Z tego oto kawałka drewna ...

sculptor_creates_an_amazing_piece_of_art_out_of_this_tree_trunk_H8q9E_640_16.jpg


... powstała rzeźba ...

sculptor_creates_an_amazing_piece_of_art_out_of_this_tree_trunk_640_16.jpg


Nie pamiętam, kto to powiedział/napisał, ale brzmiało mnie więcej tak: rzeźbienie człowieka to usunięcie z kawałka materiału wszystkiego co nie jest człowiekiem.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 206
Znajomi ze Szczecina mówią,że w tym miejscu był piękny teatr, który komuchy rozebrały a materiał pojechał na odbudowę warszawki.Podobno większość szczecinian jest niezadowolona. Uważają,że budynek filharmonii szpeci a nie zdobi.
Jako rodowity szczecinianin potwierdzam. Za chuja nie pasuje do okolicy. Wszędzie nadgryziony zębem czasu klasyczny historyzm, a w tym wszystkim budowla przypominająca stalowy barak. Wiem, tu wychodzi centralne planowanie miasta i związany z tym zamordyzm, ale mnie szczecinianina wkurwia ten rozgardiasz i "wiem lepiej" władz silącej się na postmodernistyczne-nowoczesne niewiadomo jakie chuje-muje, które obrzydzają Szczecin będący nawet nie cieniem dawnej świetności. Gdyby ta filharmonia była umiejscowiona w okolicy Odry, pasowałaby idealnie i fajnie nawiązałaby kształtem do góry lodowej.

Gwoli ścisłości. To nie był teatr, ale własnie filharmonia (rozwalona przez komuchów), ta obecna to postmodernistyczny remake. Wspominany teatr (Stadttheater) był w okolicach pomiędzy Zamkiem a Domem Rybaka, gdzie niegdyś był maszt-pomnik z "Kapitan Konstantyn Maciejewicz". I po nalotach alianckich nadawał się do odbudowy, ale bidna warszaffka musiała zreperować swe miasto z powodu durnych decyzji.
 

simek

Well-Known Member
1 367
2 122
W końcu coś, co mogę w tym temacie z czystym sumieniem zalajkować. The Ancient of Days jest na liście moich ulubionych malowideł.
 

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 855
Jeżeli ktoś płaci za jego obraz milion dolarów to nie oznacza,że jest to sztuka.To wg mnie tylko handel. Lokata pieniędzy.
Taką mam jedną ogólną uwagę do tego wątku:

IMO jedno z podstawowych nieporozumień, jeśli chodzi o sztukę współczesną / abstrakcyjną, a w zasadzie o sztukę w ogóle, jest przydawanie pozytywnego nacechowania słowu "sztuka". Wydaje mi się, że wynika to trochę z podwójnego znaczenia tego słowa. Mówi się czasem, że "sztuką" jest coś zrobić, co wiąże się z jakąś trudnością, umiejętnością itd (np. trudną sztuką jest żonglować czterema cytrynami balansując na piłce). Niepotrzebnie zupełnie przenosi się to na malarstwo czy muzykę, co sprawia, że ludzie się zastanawiają np. "czy to jeszcze jest sztuka". Tak jakby słowo "sztuka" oznaczało jakąś niewyobrażalną wartość. I to się przenosi potem na laborystyczną teorię wartości dzieła sztuki ("ja też bym tak umiał", "maznął dwa razy i wielka mi rzecz", "o, to jest bardzo dobry obraz, widać, że artysta się napracował" itd) A to nie o to chodzi.

Chodzi tylko o to, czy jakaś forma wywołuje emocje, czy "rusza", czy nie. Koniec. Kiedy idziesz wybrać dywan, nie zastanawiasz się, czy włożono w niego dużo pracy, czy nie. Przeciwnie wręcz - możesz uznać, że minimalistyczny mebel jest lepszy, bardziej elegancki od kiczowatej pstrokacizny, pomimo że jest dużo prostszy w produkcji i projektant się mniej namęczył. Nie powiesz też, że "to jest dywan", a "tamto to nie jest dywan". Dywan nie jest nacechowany pozytywnie. Może być ładny i brzydki dywan, dobry i zły dywan. Ze sztuką jest tak samo. Tyle że ocena sztuki jest już czysto subiektywna, bo nie da się tego nijak zmierzyć, czy coś wywoła w danej osobie emocje, czy nie. Niektóre cechy dywanu natomiast mogą być obiektywnie lepsze (łatwo zmywalny etc).

Ciekawą osobną kwestią jest sztuka konceptualna (jądra na krzyżu itd), która w samych założeniach odrzuca formę - forma dzieła jest nieistotna, nie ma być piękna ani wywoływać emocji. Ma jedynie skłonić do przeczytania notatki dołączanej przez artystę do dzieła, więc jest jakby sprowadzeniem sztuki do poziomu reklamy / billboardu, którego celem jest zszokować i zwrócić uwagę na to, co twórca ma do powiedzenia. Jeśli ktoś lubi się bawić w erudycyjne rebusy, zgadywać, co artysta miał na myśli i brandzlować się swoim oczytaniem - proszę bardzo, ale jest to insza inszość od tradycyjnie rozumianej sztuki. W sumie sztuka konceptualna jest trochę podobna do renesansowej sztuki symbolicznej, tyle że zostawiony jest z niej sam odarty z formy symbolizm. No i przesłanie jest zwykle raczej lewackie niż katolskie.

Sztuki abstrakcyjnej i konceptualnej nie powinno się wrzucać do jednego wora (co często się czyni). W abstrakcji forma jest wszystkim, treść jest niczym. W sztuce konceptualnej forma jest niczym, treść jest wszystkim. Nie ma sensu zastanawiać się, co artysta chciał powiedzieć malując dzieło abstrakcyjne. Nic nie chciał powiedzieć. Po prostu podobały mu się dane kolory i kształty. Tak samo nie ma sensu oceniać, że dzieło sztuki konceptualnej jest brzydkie, bo ono w samych założeniach nie miało być ładne - ważny jest tylko opis i zabawa w rozkminianie, o co w niej chodzi. I w żadnej sztuce IMO nie ma sensu oceniać, czy artysta się napracował i czy jest uzdolniony. Ważne, czy mu coś fajnego wyszło, co do nas jakoś tam trafia. Nic nam nie przyjdzie z samego faktu, że ktoś się napracował. Praca jest kosztem, nie wartością ;)
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 793
Jak dla mnie to jest pół na pół. Mam na myśli to:
Mówi się czasem, że "sztuką" jest coś zrobić, co wiąże się z jakąś trudnością, umiejętnością itd (np. trudną sztuką jest żonglować czterema cytrynami balansując na piłce). Niepotrzebnie zupełnie przenosi się to na malarstwo czy muzykę, co sprawia, że ludzie się zastanawiają np. "czy to jeszcze jest sztuka". Tak jakby słowo "sztuka" oznaczało jakąś niewyobrażalną wartość. I to się przenosi potem na laborystyczną teorię wartości dzieła sztuki ("ja też bym tak umiał", "maznął dwa razy i wielka mi rzecz", "o, to jest bardzo dobry obraz, widać, że artysta się napracował" itd)
Trudność wykonania ma jednak wpływ na ocenę dzieła, za chwilę wytłumaczę z jakiego względu. Inna sprawa, co tak naprawdę uznaje się za faktyczne dzieło i przedmiot sztuki a co jedynie jego nośnik.

Przede wszystkim warto sztukę w ogóle zdefiniować. Ja uznaję ją za dziedzinę psychomanipulacji, w której artysta ma poprzez kanały percepcji wpłynąć w nieprzypadkowy i zamierzony przez siebie sposób na odbiorcę, wywołując w tym ostatnim pożądane przez siebie efekty. Miarą jakości sztuki jest różnica między tym, co twórca chciał z odbiorcą osiągnąć, a tym na ile mu się to udało. Im mniejsze odstępstwo jednego od drugiego, tym lepsze dzieło.

Malowidło, kompozycja muzyczna, film czy treść książki jako nośniki sensów nie stanowią dla mnie jakichś autonomicznych dzieł i przedmiotów sztuki - po prostu pośredniczą intencjonalnemu wpływowi jednego umysłu na drugi. Równie dobrze kiedyś, gdy artyści będą dysponować jakimiś interfejsami mózg-mózg, powstaną profesje reżyserów marzeń sennych, dramaturgów wspomnień, owo pośrednictwo będzie można wyeliminować całkowicie, bo ludzie przeżywać będą ten wpływ innych już bez jakichkolwiek przedmiotów materialnych. A to wciąż będzie sztuka.

No i teraz można zająć się trudnością wykonania. Trudność wykonania w przypadku psychomanipulacji polega przede wszystkim na ambitnym postawieniu celu. Bo owszem, nawet autor kiczowatego obrazka z jeleniem na rykowisku, którego jedynym celem jest unaocznić nam przedstawienie wcześniej wyobrażonej sceny i tyle, może zostać uznany za dobrego artystę - w końcu osiągnął to, co sobie zamierzył: widzimy to, co chciał nam pokazać. Chuj z tym, że to wtórne, nieciekawe i nad tym ziewamy, on nie postawił sobie wysoko poprzeczki, ale jednak ją przeskoczył.

Jednakże ogólnieludzką skłonnością jest podziwianie tych, co stawiają sobie poważniejsze wyzwania i się na nie porywają, a tym bardziej osiągają trudne cele. W przypadku artystów jest to igranie z cudzymi umysłami i emocjonalnością, naginaniem ich według własnego widzimisię, podporządkowywaniem i doprowadzaniem do wybranej konsystencji. W odpowiednich momentach mają myśleć o tym, o czym chcemy, aby myśleli - czuć, to co chcemy, aby czuli - a nawet zachowywać się tak, jakbyśmy chcieli, aby się zachowali. I po to tworzymy dzieło, w którym utajone są te wszystkie dyspozycje, doprawione często środkami wyrazu mającymi za zadanie osłabić mechanizmy obronne, biorąc widza przez zaskoczenie, gdy się akurat tego nie spodziewa, wymanewrowując go i uderzając znienacka. To zresztą dotyczy nawet opowiadania kawałów, co też jest przecież sztuką (i tym samym psychomanipulacją, konkretniej - kierowaniem nastrojem). Wielkim artystą byłby ten, który za pośrednictwem swojego dzieła dokonałby znaczącego przekształcenia w psychice odbiorcy. Nieważne, czy destrukcyjnego czy korzystnego, byle tylko trudnego do osiągnięcia. Najlepiej jeszcze trwałego, bo niczym niezwykłym jest osiąganie zaledwie tymczasowego efektu.

Ale biorąc do kupy wszystko co wiemy o początkach sztuki i jej ścisłego związku zarówno z religią jak i władzą - która artystów traktowała jak narzędzia do umacniania swego panowania,

Swoją drogą, zdarza mi się tęsknić za czasami dzieciństwa, w których zgrane już dzisiaj schematy i numery były wciąż świeżymi i nawet pop-kultura mogła robić wrażenie. Habituacja to jednak wredna dziwka. Z drugiej strony, to że mentalnościowo nie jesteśmy jakimiś Hindusami od Bollywoodu, zmusza artystów do spięcia pośladów w wyścigu zbrojeń.

Z drugiej strony, gdyby faktycznie zależało nam na niezależności swego umysłu, powinniśmy wygnać artystów, których celem zawsze będzie czynić go zależnym, przynajmniej od ich woli. A może nawet woli ich mocodawców. Platon miał rację - w idealnym nie-państwie akapowym, też trzeba będzie ich wyjebać za dokonywanie agresji. Jedynym dopuszczalnym rodzajem sztuki będzie sztuka solipsystyczna, to znaczy: wywieranie wpływu na siebie samego. Za wywieranie wpływu na kimś i poddawanie go treściom, którym on nie chciał być poddawanym - kulka w łeb.

A to nie o to chodzi.

Chodzi tylko o to, czy jakaś forma wywołuje emocje, czy "rusza", czy nie. Koniec. Kiedy idziesz wybrać dywan, nie zastanawiasz się, czy włożono w niego dużo pracy, czy nie. Przeciwnie wręcz - możesz uznać, że minimalistyczny mebel jest lepszy, bardziej elegancki od kiczowatej pstrokacizny, pomimo że jest dużo prostszy w produkcji i projektant się mniej namęczył. Nie powiesz też, że "to jest dywan", a "tamto to nie jest dywan". Dywan nie jest nacechowany pozytywnie. Może być ładny i brzydki dywan, dobry i zły dywan. Ze sztuką jest tak samo. Tyle że ocena sztuki jest już czysto subiektywna, bo nie da się tego nijak zmierzyć, czy coś wywoła w danej osobie emocje, czy nie. Niektóre cechy dywanu natomiast mogą być obiektywnie lepsze (łatwo zmywalny etc).
Tak, jest problem z oceną sztuki. W moim jej ujęciu jest on też dość widoczny. Po obu stronach równania są niewiadome: nie wiadomo, co dokładnie chciał zrobić z odbiorcą artysta / nie wiadomo, czy udało mu się dopiąć swego i zrobić dokładnie to, co zamierzył, wywołując w odbiorcy pożądane treści.

Generalnie ktoś, kto chciał rozbawić widzów, a sprawił, że się popłakali, może utrzymywać kłamiąc, że dokładnie o to mu chodziło, w związku z czym odniósł sukces. Ale jeśli nie to było jego rzeczywistym zamiarem, to należy uznać jego wysiłek za porażkę i chybione działanie, nawet jeśli efekt końcowy się komuś podoba. Tylko twórca wie, co chciał osiągnąć i musi przyznać przed sobą, że wtopił, gdy zrozumie, iż w praktyce nie wywołał zamierzonego stanu. Zresztą nie zawsze może to wiedzieć, zwłaszcza gdy chodzi mu o bardzo specyficzny efekt albo działa na głębi - wtedy odbiorca może nawet nie dać po sobie poznać, czy dzieło zadziałało tak jak miało.

W każdym razie, jeśli ktoś pisząc a potem wystawiając tragedię wywołuje salwy śmiechu, to raczej jest chujowym artystą, który nie potrafi dobierać środków do celu, jaki sobie zamierzył. A w takim razie, wysiłki jego możemy oceniać jak wysiłki w każdej innej dziedzinie ludzkiego działania.
 
Do góry Bottom