Racibor
Well-Known Member
- 408
- 2 160
W reakcji na te felietiony powstał profil Beka z Poli Dwurnik oraz u Lisa zakpił z niej Wojciech Engelking.
Imperium wyborcza kontratakuje rozwlekłym, histerycznym i ultralewackim tekstem Zofii Krawiec i Xawerego Stańczyka. Długie(muszę rozbić na dwa posty, bo lewacy tak się oburzyli, że natrzaskali tekst na ponad 10000 znaków...), ale warto:
Imperium wyborcza kontratakuje rozwlekłym, histerycznym i ultralewackim tekstem Zofii Krawiec i Xawerego Stańczyka. Długie(muszę rozbić na dwa posty, bo lewacy tak się oburzyli, że natrzaskali tekst na ponad 10000 znaków...), ale warto:
Beka z Poli Dwurnik? Raczej zbiorowa przemoc
Felietony artystki Poli Dwurnik ściągnęły na nią nienawiść internautów. W nagonce uczestniczą osoby wykształcone, zainteresowane kulturą i sztuką współczesną. Dlaczego?
Artystka Pola Dwurnik w tekstach publikowanych przez wrocławską "Wyborczą" postanowiła podzielić się z czytelnikami fragmentami swojego życia w Berlinie. Opisała gorącą atmosferę klubowych imprez, obyczajowej swobody i cielesnych przyjemności. Ale wyuzdania tam niewiele - raczej świadomość tego, że przygodny seks z poznaną na imprezie osobą, choć nie jest niczym niemoralnym, nie ma wiele wspólnego z głębokimi relacjami międzyludzkimi. Dlatego Dwurnik woli pisać o śniadaniu z "pseudokochankiem", miano kochanka zastrzegając dla określenia ważniejszych więzi.
Autorka nie chełpi się sukcesami ani nie wywyższa się nad innych. "Jestem niedopieszczona, niedoedukowana, niewypromowana i niespokojna i nie ma sensu udawać, że jest inaczej" - wyznaje na wstępie drugiego felietonu, nie ukrywając, że nocne uciechy w wielkim mieście mogą na moment złagodzić niepokój i wnieść radość w niedopieszczone życie. Mimo to internetowi komentatorzy nie mają wątpliwości, czego dotyczą zwierzenia Dwurnik: "dawania dupy po pijaku na Kreuzbergu", a nie codziennych niepokojów i osobistych przeżyć.
Poskromienie bezwstydnicy
"Beka z Poli Dwurnik" - pod taką nazwą funkcjonuje strona na popularnym portalu społecznościowym. Nie dotyczy wcale Poli Dwurnik ani jej felietonów, a tym bardziej twórczości artystycznej. Należy zastanowić się, czy jej rubryka spotkałaby się z analogicznym przyjęciem, gdyby była mężczyzną.
Wielkomiejskie cielesne przyjemności młodego mężczyzny są w polskiej kulturze czymś "normalnym", akceptowanym, a w znacznej mierze wręcz pożądanym. Piwo przecież musi się wyszumieć, energię libidinalną trzeba rozładować, pragnienie zaspokoić. Co innego młoda kobieta - ona może tylko "dawać dupy" (ewentualnie "ciupciać się"), a jeśli jeszcze śmie to publicznie opisywać, nie tylko nie ma krzty godności, lecz także jest skandalicznie bezwstydna. Należy więc przywołać ją do porządku. I tym właśnie - subordynowaniem nieposłusznego obiektu - jest tak zwana "beka". "Ale ona brzydka" - komentuje internauta, jasno wskazując miejsce i rolę kobiet w społeczeństwie.
To tylko żarty, więc bawmy się!
Samo określenie "beka" jest znamienne - sugeruje śmiech, wesołość spowodowane potraktowaniem czegoś w kategoriach żartu, dostrzeżeniem zabawnego aspektu danej kwestii. Współczesnym społeczeństwem rządzi reżim dobrej zabawy, nakazujący eksponować szampańskie nastroje i nieskażony powagą zaangażowania ironiczny dystans wobec wszelkich spraw społecznych, politycznych i estetycznych.
Nie "tocząc beki", odmawia się udziału w tym spektaklu, a taka odmowa sama w sobie jest już zakwestionowaniem prawomocności panującego reżimu i jako takie spotkać się musi z reprymendą. Natomiast symboliczny udział w "bece", choćby poprzez jej "polubienie", da się przecież łatwo usprawiedliwić: to tylko zabawa, żarty. Argumenty "zabawy" lub "ironii" szczelnie zamykają drzwi przed dyskusją o etyczności tego rodzaju nagonek.
Z czego wolno pani czerpać radość
Według filozofki Élisabeth Badinter mimo przemian obyczajowych kryterium męskości pozostawała władza. Innymi słowy, swoją tożsamość mężczyźni określają poprzez stosunki dominacji, zarówno między sobą nawzajem, jak i wobec kobiet.
Wyemancypowana młoda kobieta, spełniająca się jako artystka i zorientowana na własną przyjemność, a więc łamiąca nakazy kulturowe tradycyjnie przypisywane kobiecości, z całą pewnością nie zamierzała tej władzy podlegać. Radość życia jest ostatnią rzeczą, jaka w androcentrycznej kulturze należy się kobietom, zwłaszcza jeśli nie jest to radość czerpana z bycia żoną, wychowywania dzieci, własnego cierpienia i poświęcenia w imię wielkich idei i narodowych wartości, o jakie walczą mężczyźni.
Fakt, że w nagonce na Dwurnik wzięło udział wiele kobiet, nie podważa tych rozpoznań. Wynikał on z tego, co socjolog Pierre Bourdieu nazwał przemocą symboliczną: udziału osoby zdominowanej we własnej dominacji dyktowanego uwewnętrznieniem swojego podporządkowanego statusu.
Podobnie jak wiele kobiet odcina się od feminizmu, by nie przyznać, że same są ofiarą społecznych nierówności, i uniknąć marginalizującej kategoryzacji, liczne internautki mają "bekę" z Poli Dwurnik, ponieważ jest to zachowanie względnie bezpiecznego dystansu. Opór przeciwko deprecjacji Dwurnik stanowiłby ryzyko stania się takim samym pośmiewiskiem jak ona.
Utłuc pasożyta
W mowie nienawiści skierowanej na felietonistkę oprócz zranionego emancypacją kobiet androcentryzmu znalazł wyraz również resentyment na tle społeczno-ekonomicznym. Artystkę błyskawicznie zidentyfikowano jako przedstawicielkę klasy średniej, mieszczaństwa czy wręcz burżuazji, wolną od realnych problemów i gardzącą codziennymi trudami zwykłych ludzi. Młoda burżujka zabawia się i konsumuje, a ponieważ jest artystką, to "wiadomo", że nie żyje z pracy własnych rąk. W domyśle: pasożytuje na ciężko pracujących ludziach.
Argumentacja tego typu imituje dyskurs gniewu klasowego, jednak w istocie nie ma nic wspólnego ze świadomym oporem klasy zdominowanej wobec faktycznych przyczyn jej opresji. Mniejsza już o to, że w tekstach Dwurnik trudno doszukać się choćby śladu pogardy dla ludzi pracy; chodzi przecież o "bekę", a nie o dyskusję.
Dwurnik stała się ofiarą uprzedmiotowienia, sprowadzona została do funkcji pseudosocjologicznego obrazka ilustrującego ostentacyjną konsumpcję kosmopolitycznych elit. Jej egzystencjalne rozterki autorzy komentarzy jednogłośnie uznają za "bzdury" akceptowane co najwyżej u nastolatków, zestawiając je z własnymi doświadczeniami ciężkiej - ale przez to uszlachetniającej - pracy.
Winna cudzych niepowodzeń
Nie widać w komentarzach chęci dołączenia do grona osób korzystających z uroków wolnego czasu w Berlinie; przeważa pełna oburzenia deprecjacja tych drobnych przyjemności. To właśnie język resentymentu, zawiści, który w radości innego upatruje źródeł własnego nieszczęścia i domaga się przyznania do winy tego, komu się powodzi.
Filozof Gilles Deleuze uważał za centralną właściwość resentymentu właśnie ciągłe, uparte i zgorzkniałe przypisywanie innemu win za niepowodzenia własne i cudze. Dowodził, że tak rozumiany resentyment jest zawsze reaktywnym dowartościowywaniem siebie poprzez obwinianie i upadlanie innych osób.
Człowiek resentymentu kieruje się bowiem pragnieniem zysku, korzyści. W tym sensie resentyment łączy się z władzą jako rdzeniem męskiej tożsamości według Badinter i Bourdieu. Abstrahująca od podstawowych trosk materialnych artystka stanowi dla człowieka resentymentu zjawisko obsceniczne, wymagające natychmiastowego potępienia.
Hejt aspirujących wykształconych
Łatwo zresztą zauważyć, że najgorliwszymi "hejterami" Poli Dwurnik nie są ludzie z najniższych warstw społecznych. Ci zwykle nie mają czasu na lekturę gazetowych felietonów, a ich temat uznają po prostu za skierowany do innej grupy odbiorców. "Hejterami" są osoby wykształcone, obyte, aktywnie kreujące swoje wizerunki na portalach społecznościowych, zainteresowane kulturą i sztuką współczesną.
Portale społecznościowe, na których panuje przymus aktywności, kreowania wirtualnych autoportretów, dając poczucie, że każdy komentarz jest ważny, są idealną przestrzenią do wyrażania resentymentu. Hejtują więc ci, którzy posiadając podobny zasób kompetencji kulturowych, co Dwurnik, żywią aspiracje osiągnięcia jej pozycji, dlatego jej komfort życia uważają za obraźliwy wobec własnego niedostatku.
Ostatnia edycja: