System rezerw cząstkowych, banki

Czytelnik.

New Member
146
0
niedobry napisał:
Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale w systemie ze stałą podażą pieniądza deflacja >= wzrost?

Czyli co decyduje o wzroście gospodarczym ??? Ilość wydrukowanej kasy ???
W drugiej połowie XIX wieku deflacja cenowa była normą i jakoś USA czy GB doskonale się rozwijały.

niedobry napisał:
Ci ludzie wyobrażają sobie człowieka który myśli holistycznie wręcz, ogarniając całą gospodarkę; świadomość zbiorowa.

Przyganiał kocioł garnkowi , a monetaryści nie robią tego samego swoimi wzorami i krzywymi , które niby mają odzwierciedlać całą gospodarkę.


niedobry napisał:
'nie będę trzymał pieniędzy bo jeśli większość ludzi będzie tak robić produkcja spadnie i... [spirala deflacyjna]'.

A ludzie będą jeść monety :p

niedobry napisał:
W danej chwili ilość pieniądza jest stała, pan jan ma kredyt na sumę x, za rok musi spłacić go z procentami, a więc x + pewne y. Tylko skąd wziąć te pieniądze?

W inflacji to samo jest z udzielającymi kredyty , potrafią się jednak jakoś zabezpieczyć.

niedobry napisał:
Co tu komentować?... Bez tanich kredytów ogromna ilość inwestycji byłaby niemożliwa.

Bez kredytów pokrytych realnymi oszczędnościami to wszystko zawala się po kilku latach i tak w kółko.
 
OP
OP
N

niedobry

New Member
39
0
qatryk napisał:
na jakiej podstawie to twierdzenie? Tu nie ma nic z mojego sakrkazmu, naprawdę nie wiem jak dochodzisz do tego twierdzenia w związku z czym nie wiem z czym polemizować.
Masz 100 dóbr w gospodarce, dla ułatwienia każde identyczne, i 100 sztuk pieniądza:
100/100 = 1
Przy 7% rozwoju gospodarczym, a więc pojawieniu się 7 nowych dóbr, poziom deflacji to
(1-100/107) * 100% = 6.5%
Jest to 6.5% zakładając brak jakichkolwiek kredytów i oszczędzania.
Skłonność do oszczędzania rośnie - nie wiadomo jak, ale możemy stwierdzić, że jest ona niemalejąca - wraz z wzrostem deflacji, nazwijmy to funkcją o(deflacja), jej wartość to ilość zachomikowanych pieniędzy.
Wraz z wzrostem deflacji, rośną trudności w spłacie kredytów - rzeczywiste oprocentowanie - co w połączeniu ze wzrastającą niechęcią klientów do wydawania zmusza do drastycznego obniżania cen produktów. Znowu można z pewnością powiedzieć, że jest to funkcja niemalejąca; nazwijmy ją funkcją c.
W końcu:
deflacja(t+1) = ilośćdóbr(0)/ilośćdóbr(t) + o(deflacja(t)) + c(deflacja(t));
(deflacja od stanu początkowego)

Czym są dokładnie te funkcje, nie powie nikt; nie da się tego określić. Możliwe jest tylko przybliżenie, jak ktoś chce niech sobie poszuka opracowań ekonomistów...
Trzeba by tu jeszcze uwzględnić deficyt handlu zagranicznego, obrót, itd.
Problemem z ekonomią austriacką jest wmawianie że te funkcje (zalezności w gospodarce) nie istnieją. Istnieć miałaby tylko część pierwsza, czyli neutralny 'sam w sobie' spadek cen.
qatryk napisał:
spadek cen jest tylko konsekwencją deflacji, tak jak wzorst cen jest konsekwencją inflacji. Błędem jest stawianie tych pojęć jako równoznacznych. Może się zdarzyć bowiem tak że podaż pieniądza będzie spadać a ceny mimo to rosnąć, albo tak jak mamy to dziś podaż pieniądza rośnie w ekspresowym tępie a mimo to mamy spadek cen. Kwestia oczywiscie nazewnictwa, zwracam jednak uwagę na to że zmiana podaży pieniądza nie musi się wiązać z zadanymi ruchami cen na rynku. Tu wchodzi mnóstwo innych czynników - skala produkcji, koninktura etc które w ostateczności dają na rynku dany ruch cenowy.
To co jednak jest pierwotne do tych zjawisk to własnie zmiany w podaży pieniądza.
Kontrakcja kredytu to jedna z przyczyn deflacji, czyli spadku cen.
Nie ma się jednak sensu oto kłócić - ekonomia austriacka, w opozycji do reszty świata, definiuje ją sobie tak, jak napisałeś. Co dużego sensu nie ma, konsekwencje ogólnego spadku cen będą generalnie takie same, niezależnie od przyczyny. Bytów nie mnoży się ponad miarę.
Dlatego chodzby stwierdziłem wracając po trosze do tematu że system rezerw cząstkowych o ile byłby swobodny może elastycznie reagować podażą pieniądza na bodźce rynkowe powodując bardziej elastyczne dostosowywanie się przepływów pieniądza do sytuacji rynkowej.
Jeżeli następowałby dynamiczny spadek cen to jednocześnie kredyt stawałby się coraz bardziej nieopłacalny to hamuje nietrafne decyzje i narastanie róznych baniek, z drugiej stry gdy następuje trend wzrostu cen kredyt staje się coraz bardziej opłacalny i jest to znak dla rynku że czas na inwestycje.
A z tym się zgadzam.

nie za bardzo zrozumiałem gdzie stawiasz zarzut - chyba tylko w tym że człowiek nie ma świadomości zbiorowej, ale z tego co się orientuje własnie na tym polega zaleta szkoły austriackiej że dużą wagę własnie do tego przykłada - żaden człowiek nie jest w stanie objąć ogółu rynku i jego mechanizmów.
Żeby deflacja była neutralna, praktycznie wszyscy musieliby świadomie współpracować rozumiejąc skutki. Z punktu widzenia jednostki chomikowanie pieniędzy byłoby opłacalne, ale z punktu widzenia zbiorowości (a więc i jednostki potem) nie.
Deflacja byłaby neutralna tylko gdyby każdy był w stanie rozumować w ten sposób. Jest to niemożliwe.
Ludzie zawsze chcą zarabiać - jeżeli teraz masz okazuje się że spada produkcja, spadek cen w pewnym momencie zostaje zatrzymany - to jest sygnał dla niektórych ludzi którzy lubią zaryzykować że będzie to dobry moment na wejście na rynek. Ogólnie wydaje mi się że patrzysz zbyt statycnie na człowieka - człowiek dostaje zbiór danych wejściowych przetwarza je i działa - tak nie jest, przynajmniej nie do końca, człowiek patrzy na trendy, reaguje na dynamikę zmian - te same zjawisko w jednych okolicznościach będzie dla niego bodźcem pozytywnym w innych negatywnym. Rynek jest samoregulującycm się organizmem. Człowiek nie musi miec pełnej informacji aby dokłądać cegiełke do tej samoregulacji - wręcz przeciwnie, samoregulacja nastepuje własnie na skutek niepełności informacji.
Tak, kryzys kiedyś się skończy, zaczynając nowy. Opisałem ten cykl w uproszczeniu w poprzednim poście.

a skąd dziś ci co spłacają kredyty biora pieniądze?
Kredyt się bierze dlatego że nie masz pieniędzy w danym momencie - potrzebujesz ich żeby rozkręcić interes. Co się dzieje w środowisku systematycznego spadku cen a co w znanym nam środowisku ciągłego wzorstu cen?
Systemowo patrząc, z innych kredytów.
W pierwszym przypadku bodzce do obniżki cen wysyła rynek, w drugim przypadku tylko pozornie rynek wysyła bodźce do podwyżki cen - bodźcem pierwotnym jest tylko i wyłącznie nierynkowe zabawy z podażą pieniądza. Co jest lepsze i co elastyczniej reaguje sam sobie odpowiedz.
Określenie rynkowej stopy procentowej jest właściwie niemożliwe, każde określenie albo zahamuje gospodarkę albo rozpocznie budowę bańki. Nie da się tego uniknąć.

W idealnym systemie jednocześnie współistniałyby setki baniek, w róznych stadiach rozwoju. Same 'bańki' to integralna część wolnego rynku. Nie da się im zapobiec.
weż jednak pod uwagę że bez tanich kredytów inwestycje rentowne podejmują mniej ryzykownych decyzji. W środowisku taniego kredytu wszyscy muszą brac udział w wyścigu sterowego tanim kredytem a nie rynkowym zapotrzebowaniem.
Nie za bardzo rozumiem po co rynkowi "ogromna ilośc inwestycji" których ten rynek nie potrzebuje sam z siebie?
Co więcej tak jak mówię inwestycje które są same z siebie konkurencyjne w takim środowisku sa zmuszone do podejmowania znacznie wiekszego ryzyka co w przypadku peknięcia kredytowej bańki powoduje zwyczajnie w wiekszości ich upadek.
To jest jakies błędne koło.
Może szerzej. Wydawanie nowo stworzonych pieniędzy to tak naprawdę wydawanie przyszłych zysków w celu ich osiągniecia!
Co to znaczy? Bez stworzonych ('z powietrza') pieniędzy te zyski nigdy by nie zaistniały.
System bez nowego pieniądza (pomijam kryzysy deflacyjne, w szerszym ujęciu będzie to bardzo mały wzrost...) jest jak odwrócona piramidka. Mając x 'energii' w danej chwili, zużywasz część tej energii na poczet przyszłego wzrostu (inwestycje); taka dwuwymiarowa struktura, gdzie oś y oznacza ilość dóbr (gospodarkę) a oś x - czas.
Jest to system statyczny. Można go zatrzymać w obecnym stadium rozwoju i generalnie będzie działał.

Z kolei wizualizacja obecnego systemu byłaby trójwymiarowa. Oś y ciągle jest interpretowana jako ilość dóbr; z kolei każda para (x, z) oznacza potencjalny liniowy rozwój, z z rozumianą jako współrzedną (czas) w potencjalnym liniowym rozwoju o współrzędnej x.

Zagmatwane, nie umiem tego obrazu jakoś w słowa ująć... w skrócie chodzi po prostu o te zyski z przyszłości, tworzenie pieniądza umożliwia wydawanie zysków z przyszłości co dodatkowo tworzy nowe potencjalne zyski w przyszłości.
Trochę jak fizyka kwantowa, heh. Dodatkowy wymiar jest potrzebny do opisu tych 'operacji w czasie'.
Można by to sobie jeszcze spróbować wyobrazić jako spiralę.

Ten system do przetrwania wymaga stałego wzrostu; jest zbyt zapętlony we wzajemnych zależnościach aby zatrzymanie było możliwe.

Właśnie to wydawanie zysków z przyszłości jest w obecnym systemie wspaniałe.
tuż po wojnie w usa był równiez okres depresji i załamania. Początkowe symptomy były jeszcze gorsze niż w pierwszych tygodniach wielkiego kryzysu. Jednak wtedy rząd nie zrobił kompletnie nic poza jakimis tam ruchami pozornymi - w każdym razie FED nie miał takiej jeszcze władzy aby baiwć się tak swobodnie podażą pieniądza. I co się stało? ano po niecałym roku wszystko wróciło do normy - kto miał upaśc ten upadł a potem świat się kręcił dalej i wróciła stabilność. Zaraz potem FED rozpoczął akcje kredytową na niespotykana wcześniej skale - w ciągu niecałych 10 lat podaz kasiory wzrosła dwókrotnie. - i pięknie się wszystko rozwijało. No i jakoś nagle wszystko się zesrało. Podczas wielkiego kryzysu FED zwalczał to drukiem jeszcze wiekszej ilości kasiory... tak jak dzisiaj. To jest jakas idiotyczna propoaganda że przenoszenie kosztów wadliwych i nietrafnych inwestycji na całe społeczeństwo jest jakimś dobrem dla tego społeczeństwa.
Kryzys po I WŚ był głównie spowodowany samą wojną, nie był koniunkturalny.

tworzenie pieniądza, spłacanie długu to właśnie ucieczka w płynność. Tak naprawdę wszyscy teraz póki co zbierają te pieniądze i czekają na odpowiedni moment żeby zalac nimi rynek - taki wyscig kto sprytniejszy, kto szybcie zauważy realną wartość i ubiegnie innych zamieniając bezwartościowy pieniądz na inne aktywa które będą warte cokolwiek.
A zasadniczo sprowadza się to do tego że państwo pokrywa długi nie tylko swoje ale i prywatnych lobbystów jak AIG z wartosci wytworzonej przez społeczeństwo w przyszłości. Jak to nie jest oszustwo to ja jestem mongolskim pustelnikiem.
Nie ma innego wyjścia. Efekt domina. Obecny system jest praktycznym monopolem dolara i systemu finansowego USA.
A USA upaść obecnie nie może, to będzie katastrofa przede wszystkim polityczna i militarna.

tia i przy okazji oderwania pieniądza od jakiejkolwiek realnej wartości. I wtedy dzieje się to co po zerwaniu Breton Woods - każdy drukuje na potęge bo chce byc sprytniejszy od konkurencji. Jeżeli ustalamy między soba jakiś parytety wymiany na drodze samoregulacji to dzieje się tak że zawsze gdy zwiekszysz podaż pieniądza możesz przez pewien okres "kupic" taniej walute innego gracza.
Po tym epizodzie dopóki usa nie wylobbowało powstania opec które zagwarantowało że rope będzie rozliczało tylko w dolarach sytuacja powróciła do dobrze znanego gwarantowania pieniądza realną wartością - ropa stała się złotem.
Stwierdziłeś po prostu że za pieniądze da się coś kupić.

Ta, mit too big to fail jest najwiekszym kurestwem jaki rynki finansowe zrobiły ludziom. Ale to prosta pochodna socjalizmu - nieudacznikom trzeba dawać kase bo przecież to nie ich wina że są nieudacznikami a jak im się nie da to będzie sodoma i gomora.
A może jednak okazałoby się że znacznie szybciej powócilibysmy do jako takiej korelacji między realną wartością a pieniądzem?
Finansowanie kolosów to nic innego jak jeszcze wieksze odrywanie jednego od drugiego i nakładanie na niewinnych i uczciwych ludzi podatku inflacyjnego za to tylko że nie są oszustami, ryzykantami i kombinatorami. Co więcej to ograniczanie mechanizmów konkurencji - ci którzy sobie na rynku radzą muszą opłacać cwaniaków i oszustów zamist zwyczajnie wykupić ich mase upadłościową.
Im szybciej pieniądz koreluje z realną własnościa tym szybciej uczciwy człowiek nie ma się czego obawiać, nawet jeżeli utopił częśc swojego majątku w wątpliwych biznesach hohsztaplerów z rynków finansowych.
Wg ciebie rząd nie powinien gwarantować np takich wkładów bankowych? Zwykli, uczciwi ludzie ciułali przez całe życie, nagle bank pada i tracą wszystko.
Dotacje dla sektora finansowego mają ten sam cel.
Jest coś takiego jak mniejsze zło i większe zło. Jasne, że w 'idealnym wolnym rynku' trzebaby pozwolić upaść takiemu Citi, Bearstearns i setkom innych banków. Tylko że w obecnej sytuacji oznaczałoby to rozwalenie całą gospodarki, zniszczenie życia tysiącom niewinnych ludzi i przede wszystkim bardzo poważnym osłabieniu pozycji USA na świecie.
Upadek takiego światowego hegemona oznacza w praktyce 3 WŚ.
Inflacja jest naprawdę o wiele lepszym wyjściem.
Czytelnik napisał:
W drugiej połowie XIX wieku deflacja cenowa była normą i jakoś USA czy GB doskonale się rozwijały.
Nie nie była, nawet Rothbard, chyba w tajemnicy bankowości (albo w depresji) o tym pisał. 'Paniki' XIX w. wiązały się właśnie z okresami szybkiej, dużej deflacji (i bankructw).
Czytelnik napisał:
Przyganiał kocioł garnkowi , a monetaryści nie robią tego samego swoimi wzorami i krzywymi , które niby mają odzwierciedlać całą gospodarkę.
To samo można powiedzieć praktycznie o wszystkich naukach empirycznych. Czyli wszystko oprócz matematyki.
 

SzabloZębny

New Member
329
4
Kryzys po I WŚ był głównie spowodowany samą wojną, nie był koniunkturalny.

A żeby sfinansować wojnę, państwa nie drukowały pustaków, nie było ekspansji kredytowej? :>

Nie nie była, nawet Rothbard, chyba w tajemnicy bankowości (albo w depresji) o tym pisał. 'Paniki' XIX w. wiązały się właśnie z okresami szybkiej, dużej deflacji (i bankructw).

Nie przypominam sobie, ale czy to przeczy rozwojowi, który towarzyszył deflacji? Rothbard temu nie przeczy.

To samo można powiedzieć praktycznie o wszystkich naukach empirycznych. Czyli wszystko oprócz matematyki.

Jest to jeden z wielu problemów filozofii nauki. Z tymże jedne teorie obrazowują świat lepiej a inne gorzej. Akurat monetarystyczne funkcje gorzej.

Określenie rynkowej stopy procentowej jest właściwie niemożliwe, każde określenie albo zahamuje gospodarkę albo rozpocznie budowę bańki.

Co? niby w jaki sposób? Panie, wiesz pan co to jest rynkowa stopa procentowa w ogóle? :D

W idealnym systemie jednocześnie współistniałyby setki baniek, w róznych stadiach rozwoju. Same 'bańki' to integralna część wolnego rynku. Nie da się im zapobiec.

Dlaczego? JaK?

A co do tych biednych ludzi... gdzieś padł taki argument, który jest żadnym argumentem, bo w ten sposób można by uzasadniać wszystko. Na wolnym rynku jedno tracą, inni zyskują. Zawsze i wszędzie. Nie odpowiednie decyzje i inwestycje zostają pokarane bankructwem. Sęk w tym, że w przypadku pojedynczego banku przeciętny człowieka ma większe szanse dostać, co mu się należy aniżeli w bezdusznym systemie centralnej bankowości, gdzie za każdą instytucją finansową stoi Lewiatan. Zresztą jak bank bankrutuje, to można wejść na jego hipotekę - jest mnóstwo sposobów, by odzyskać stracone w nieuczciwy sposób pieniądze. I nawet jeśli nie wszystkie z nich są w pełni satysfakcjonujące dla klienta, to z pewnością są lepsze aniżeli zapożyczanie się u samego siebie za pomocą rządu (nacjonalizacja, dawanie kasy upadającym instytucjom).
 
OP
OP
N

niedobry

New Member
39
0
SzabloZębny napisał:
A żeby sfinansować wojnę, państwa nie drukowały pustaków, nie było ekspansji kredytowej? :>
Nie tak bezpośrednio, drukuje to się obligacje/bony...
"Kryzys" na początku lat 20 XX wieku miał związek głównie z zniszczoną Europą i utraconymi rynkami zbytu.

http://www.nber.org/cycles/cyclesmain.html
Od stworzenia fedu okres kontrakcji jest krótszy, okres wzrostu dłuższy, a samych cykli jest mniej. Wniosek - istnienie fedu ma pozytywne skutki dla gospodarki.

Aha, jeszcze jedno ad. deflacji. Takie futures/forwardy. Jak to sobie wyobrażacie z deflacją?...
Co? niby w jaki sposób? Panie, wiesz pan co to jest rynkowa stopa procentowa w ogóle? :D
Zdajesz sobie sprawę że stopy procentowe są w rzeczywistości zawsze ustalane sztucznie, przez automat albo ręcznie? Wyobraziłeś sobie system który nie może istnieć.
W systemie z dużą ilością konkurujących, w miarę równych walut, rynkowa stopa procentowa będzie wypadkową kursów i stóp. Inaczej się po prostu *nie da*. Nawet w systemie ze złotem...

Dlaczego? JaK?
Zakład X przesadził z produkcją i nie jest w stanie sprzedać towaru powyżej kosztów. Zapewne będzie zmuszony zwolnić część pracowników, itd. To jest właśnie pękniecie lokalnej bańki. "Kryzys nadprodukcji" jak kto woli.
W szerszej wersji - kilka zakładów, albo nawet cały przemysł.
Im rynek jest bardziej zmonopolizowany tym poważniejsze skutki.
A co do tych biednych ludzi... gdzieś padł taki argument, który jest żadnym argumentem, bo w ten sposób można by uzasadniać wszystko. Na wolnym rynku jedno tracą, inni zyskują. Zawsze i wszędzie. Nie odpowiednie decyzje i inwestycje zostają pokarane bankructwem.
Nie rozumiesz w ogóle efektu domina. Pożar lasu gasi się w zarodku, tylko głupiec czeka 'aż się samo wypali'.
"Zwykłe" bankructwo można by z kolei porównać do upadku spróchniałego drzewa.
Sęk w tym, że w przypadku pojedynczego banku przeciętny człowieka ma większe szanse dostać, co mu się należy aniżeli w bezdusznym systemie centralnej bankowości, gdzie za każdą instytucją finansową stoi Lewiatan. Zresztą jak bank bankrutuje, to można wejść na jego hipotekę - jest mnóstwo sposobów, by odzyskać stracone w nieuczciwy sposób pieniądze. I nawet jeśli nie wszystkie z nich są w pełni satysfakcjonujące dla klienta, to z pewnością są lepsze aniżeli zapożyczanie się u samego siebie za pomocą rządu (nacjonalizacja, dawanie kasy upadającym instytucjom).
Nie na hipotekę (hipoteka to zabezpieczenie długu nieruchomością), tylko na majątek ew. masę upadłościową.
Za dużo w ten sposób nie odzyskasz, w przypadku likwidacji długi idą dużo poniżej face value. Wkłady są ubezpieczane; nawet takie SKOKi mają swój własny system ubezpieczeń.

Właśnie w systemie bankowości centralnej, dodatkowo z wkładami gwarantowanymi rządowo (w niektórych krajach 100%, w innych do ustalonej sumy 100% później 50% itd...), każdy dostanie wkład gwarantowany - w skrajnych sytuacjach bank cenralny może nawet monetyzować dług.
 

SzabloZębny

New Member
329
4
niedobry szalony fizyk cierpiący na ukąszenie Comtowskie napisał:
Nie tak bezpośrednio, drukuje to się obligacje/bony...

Szczegół..

"Kryzys" na początku lat 20 XX wieku miał związek głównie z zniszczoną Europą i utraconymi rynkami zbytu.

A to miało z kolei wiele wspólnego z wojną, a wojna z bankowością centralną i ekspansją kredytową.. cykl się zamyka. ;)

Poza tym, co było podczas wojny? Gospodarka Stanów Zj. nie przeżywała, aby boomu? Przemysł hutniczy, zbrojeniowy, lotniczy i cholera wie jeszcze jaki miał ogromne wzięcie.

Od stworzenia fedu okres kontrakcji jest krótszy, okres wzrostu dłuższy, a samych cykli jest mniej.

Mniej w porównaniu z? Co nie zmienia faktu, że w ogóle występują, choć nie powinny ze względu na swoją szkodliwość dla gospodarki.

Wniosek - istnienie fedu ma pozytywne skutki dla gospodarki.

To pokraczne wnioskowanie nazywasz indukcją?

Aha, jeszcze jedno ad. deflacji. Takie futures/forwardy. Jak to sobie wyobrażacie z deflacją?...

A cóż to?

Zdajesz sobie sprawę że stopy procentowe są w rzeczywistości zawsze ustalane sztucznie, przez automat albo ręcznie?

Hę?

Wyobraziłeś sobie system który nie może istnieć.
W systemie z dużą ilością konkurujących, w miarę równych walut, rynkowa stopa procentowa będzie wypadkową kursów i stóp. Inaczej się po prostu *nie da*. Nawet w systemie ze złotem...

A jak to ma się do
każde określenie albo zahamuje gospodarkę albo rozpocznie budowę bańki.
? Bo pytałem o to stwierdzenie.

Zakład X przesadził z produkcją i nie jest w stanie sprzedać towaru powyżej kosztów. Zapewne będzie zmuszony zwolnić część pracowników, itd. To jest właśnie pękniecie lokalnej bańki. "Kryzys nadprodukcji" jak kto woli.

Ale wciąż nie wiem, jaki to ma związek z wolnym rynkiem. Omawiasz problemy, które są skutkiem interwencjonizmu państwowego w daną dziedzinę gospodarki.

W szerszej wersji - kilka zakładów, albo nawet cały przemysł.
Im rynek jest bardziej zmonopolizowany tym poważniejsze skutki.

Akurat między jednym i drugim twierdzeniem nie występuje żadne logiczne powiązanie, bo bańki mogą występować także tam, gdzie monopolizacji nie ma. Przecież kwestia jest taka, że bc wspomaga kilka zakładów lub cały przemysł za pośrednictwem banków prywatnych, ale między tymi zakładami może występować zdrowa rynkowa konkurencja.

Nie rozumiesz w ogóle efektu domina. Pożar lasu gasi się w zarodku, tylko głupiec czeka 'aż się samo wypali'.

Rozumiem lepiej niż Ty dlatego uważam, że trzeba ugasić pożar w zarodku, czyli zlikwidować bankowość centralną, poddać wiele spraw rynkowi, by w przyszłości ludziom żyło się lepiej. :>

Nie na hipotekę (hipoteka to zabezpieczenie długu nieruchomością), tylko na majątek ew. masę upadłościową.

Jak zwał, tak zwał.

Za dużo w ten sposób nie odzyskasz, w przypadku likwidacji długi idą dużo poniżej face value.

A kto mówił wyłącznie o licytacji???

Właśnie w systemie bankowości centralnej, dodatkowo z wkładami gwarantowanymi rządowo (w niektórych krajach 100%, w innych do ustalonej sumy 100% później 50% itd...), każdy dostanie wkład gwarantowany - w skrajnych sytuacjach bank cenralny może nawet monetyzować dług.

Ty chyba nie rozumiesz, skąd te pieniądze się biorą. Jakiekolwiek zapożyczanie się u siebie samego (czy to poprzez gwarancje z podatków czy z inflacji) jedynie uszczuplają to, co znajduje się na koncie każdego człowieka.
Nie ma zysków przyszłych, lecz tylko teraźniejsze.

Może szerzej. Wydawanie nowo stworzonych pieniędzy to tak naprawdę wydawanie przyszłych zysków w celu ich osiągniecia!

Majaczenie pijanego wariata :)

Co to znaczy? Bez stworzonych ('z powietrza') pieniędzy te zyski nigdy by nie zaistniały.

A czy o zyskach nie można mówić dopiero po obliczeniu tego, co przypłynęło oraz odpłynęło? :>

Jest to system statyczny. Można go zatrzymać w obecnym stadium rozwoju i generalnie będzie działał.

Twoja choroba jest już chyba na tak zaawansowanym etapie, że nawet lektura Hayeka Nadużycie rozumu niewiele zdziała. Trza będzie uśpić albo co... :p
 
OP
OP
N

niedobry

New Member
39
0
SzabloZębny napisał:
Mniej w porównaniu z? Co nie zmienia faktu, że w ogóle występują, choć nie powinny ze względu na swoją szkodliwość dla gospodarki.
Umiesz czytać? Co może oznaczać 'od stworzenia fedu' w połączeniu z danymi statystycznymi? :|

Aha, jeszcze jedno ad. deflacji. Takie futures/forwardy. Jak to sobie wyobrażacie z deflacją?...
A cóż to?
Twoja stara.

Zakład X przesadził z produkcją i nie jest w stanie sprzedać towaru powyżej kosztów. Zapewne będzie zmuszony zwolnić część pracowników, itd. To jest właśnie pękniecie lokalnej bańki. "Kryzys nadprodukcji" jak kto woli.

Ale wciąż nie wiem, jaki to ma związek z wolnym rynkiem. Omawiasz problemy, które są skutkiem interwencjonizmu państwowego w daną dziedzinę gospodarki.
W szerszej wersji - kilka zakładów, albo nawet cały przemysł.
Im rynek jest bardziej zmonopolizowany tym poważniejsze skutki.

Akurat między jednym i drugim twierdzeniem nie występuje żadne logiczne powiązanie, bo bańki mogą występować także tam, gdzie monopolizacji nie ma. Przecież kwestia jest taka, że bc wspomaga kilka zakładów lub cały przemysł za pośrednictwem banków prywatnych, ale między tymi zakładami może występować zdrowa rynkowa konkurencja.
-
Nie na hipotekę (hipoteka to zabezpieczenie długu nieruchomością), tylko na majątek ew. masę upadłościową.

Jak zwał, tak zwał.

Za dużo w ten sposób nie odzyskasz, w przypadku likwidacji długi idą dużo poniżej face value.

A kto mówił wyłącznie o licytacji???

Właśnie w systemie bankowości centralnej, dodatkowo z wkładami gwarantowanymi rządowo (w niektórych krajach 100%, w innych do ustalonej sumy 100% później 50% itd...), każdy dostanie wkład gwarantowany - w skrajnych sytuacjach bank cenralny może nawet monetyzować dług.

Ty chyba nie rozumiesz, skąd te pieniądze się biorą. Jakiekolwiek zapożyczanie się u siebie samego (czy to poprzez gwarancje z podatków czy z inflacji) jedynie uszczuplają to, co znajduje się na koncie każdego człowieka.
Nie ma zysków przyszłych, lecz tylko teraźniejsze.

Może szerzej. Wydawanie nowo stworzonych pieniędzy to tak naprawdę wydawanie przyszłych zysków w celu ich osiągniecia!

Majaczenie pijanego wariata :)

Co to znaczy? Bez stworzonych ('z powietrza') pieniędzy te zyski nigdy by nie zaistniały.

A czy o zyskach nie można mówić dopiero po obliczeniu tego, co przypłynęło oraz odpłynęło? :>

Jest to system statyczny. Można go zatrzymać w obecnym stadium rozwoju i generalnie będzie działał.

Twoja choroba jest już chyba na tak zaawansowanym etapie, że nawet lektura Hayeka Nadużycie rozumu niewiele zdziała. Trza będzie uśpić albo co... :p
Co inteligentniejszy pies jest w stanie zrozumieć wyższy poziom abstrakcji niż ty. O ekonomii wiesz tyle ile usłyszałeś przypadkiem w wiadomościach (chyba stąd to słowo 'hipoteka'?), obejrzałeś jeszcze bzdurny 'money as debt', przeczytałeś ze dwa artykuły i już jesteś świetny ekonomista i możesz wyrywać laski na takie trudne słowa jak inflacja. Jak nie wyjdzie, masz jeszcze w Arsenale Mądrych i Trudnych Słów dwa pozostałe - hipoteka i deflacja, przy drugim to już nawet begerowa ma kisiel w majtkach. Nieważne, że nie rozumiesz znaczenia żadnego. One też nie.

Szukaj dalej spisków syjonistów z fedu, najlepiej w lodówce, może to ci jakoś wyjdzie.
 

SzabloZębny

New Member
329
4
O, nareszcie wyszło prawdziwe szydło z wora!

System pada pod racjonalną krytyką i nerwy puszczają, bo teorie były podparte na wątłych fundamentach. Bywa, nie przejmuj się. ;)

Co inteligentniejszy pies jest w stanie zrozumieć wyższy poziom abstrakcji niż ty.

Dokładnie, Ty żyjesz w świecie abstrakcji, idei i systemów maksymalistycznych, zaś ja przechadzam się twardo po ziemi.
 
OP
OP
N

niedobry

New Member
39
0
Kierunek -> wikipedia, potem zacznij czytać coś większego (książka nie gryzie, naprawdę!), potem zacznij myśleć (to jest ta trudniejsza część) i potem możesz ewentualnie wrócić do dyskusji.
Żeby coś skrytykować warto by też nauczyć się czytania ze zrozumieniem. Wymagane jest także chociaż *minimalne* obycie w temacie, ty nie posiadasz *żadnego*. To nie jest opinia, to jest fakt, do którego zresztą zdążyłeś się przyznać.

Za takie pytania i stwierdzenia wyleciałbyś z *każdej* uczelni ekonomicznej, może oprócz 'wyższej szkoły integracji europejskiej i pierdolenia w bambus', gdzie magistrem zostaje każdy.
 

SzabloZębny

New Member
329
4
niedobry napisał:
Kierunek -> wikipedia, potem zacznij czytać coś większego (książka nie gryzie, naprawdę!), potem zacznij myśleć (to jest ta trudniejsza część) i potem możesz ewentualnie wrócić do dyskusji.

Tylko wiesz, że to twoje pitolenie nie jest warte nawet złamanego grosza, gdy spojrzeć na twoją niekompetencje i możliwość odpowiedzi na moje zarzuty powyżej, to udowadniasz co najwyżej swój brak obycia z innymi ludźmi?

Żeby coś skrytykować warto by też nauczyć się czytania ze zrozumieniem.

Czego nie zrozumiałem skarbnico erudycji?

Wymagane jest także chociaż *minimalne* obycie w temacie, ty nie posiadasz *żadnego*.

Posiadam większe niż Ty, szalony fizyku, który nie potrafi uprawiać ekonomii.

To nie jest opinia, to jest fakt, do którego zresztą zdążyłeś się przyznać.[/quote]

Do czego? O czym Ty bredzisz?

Za takie pytania i stwierdzenia wyleciałbyś z *każdej* uczelni ekonomicznej, może oprócz 'wyższej szkoły integracji europejskiej i pierdolenia w bambus', gdzie magistrem zostaje każdy.

Wiesz to z doświadczenia własnego?
 

qatryk

Member
179
2
sie przemogę i kilka moich uwag:
niedobry napisał:
deflacja(t+1) = ilośćdóbr(0)/ilośćdóbr(t) + o(deflacja(t)) + c(deflacja(t));
(deflacja od stanu początkowego)

Czym są dokładnie te funkcje, nie powie nikt; nie da się tego określić. Możliwe jest tylko przybliżenie, jak ktoś chce niech sobie poszuka opracowań ekonomistów...
Trzeba by tu jeszcze uwzględnić deficyt handlu zagranicznego, obrót, itd.
Problemem z ekonomią austriacką jest wmawianie że te funkcje (zalezności w gospodarce) nie istnieją. Istnieć miałaby tylko część pierwsza, czyli neutralny 'sam w sobie' spadek cen.
nie wiem jak jest to z ASE ale na mój rozumek wcale nikt tak nie twierdzi. Jestem jednak gotów stwierdzić że błędne jest twierdzenie że te "dodatkowe" funkcje to funkcjie niemalejące. W skrócie - gdyby to była prawda w obecnej sytuacji nie pojawiałyby się ekefty deflacyjne, bo system nastawiony na ciągły wzorst cen jest nijako lustrzanym odbicie systemu ciągłego spadku cen. Rzecz rozchodzi sie tu raczej nie o matematykę a kwestie ideologiczne, sposób redystrybucji i podziału dóbr. Rozumiem jednak że nie na ten temat chcesz dyskutować, więc to pozostawmy obok.

niedobry napisał:
Kontrakcja kredytu to jedna z przyczyn deflacji, czyli spadku cen.
Nie ma się jednak sensu oto kłócić - ekonomia austriacka, w opozycji do reszty świata, definiuje ją sobie tak, jak napisałeś. Co dużego sensu nie ma, konsekwencje ogólnego spadku cen będą generalnie takie same, niezależnie od przyczyny. Bytów nie mnoży się ponad miarę.
No własnie widzisz ja patrzę na to odwrotnie deflacja to jedna z przyczyn spadku cen.
Sam spadek cen może miec rózne pochodzenie pozytywne - pochodzace z rynku i negatywne pochodzące z sztucznego sterowania pieniądzem - deflacji.
Inne pytanie - w dzisiejszych czasach mamy inflacje czy deflacje? Czy to że spadają ceny a banki centralne monetaryzują dług jak to ładnie nazywa sie drukowanie świadczy o deflacji czy inflacji? Po mojemu to raczej system mocno inflacyjny, choc ceny póki co spadają.
Co do tych bytów - racja jak cżłowiek idzie do sklepu i wydaje wiecej albo mniej na te same zakupy co robił tydzień temu to nie mówi że jest deflacja czy inflacja tylko że ceny spadły/wzrosły :D

niedobry napisał:
Żeby deflacja była neutralna, praktycznie wszyscy musieliby świadomie współpracować rozumiejąc skutki. Z punktu widzenia jednostki chomikowanie pieniędzy byłoby opłacalne, ale z punktu widzenia zbiorowości (a więc i jednostki potem) nie.
Deflacja byłaby neutralna tylko gdyby każdy był w stanie rozumować w ten sposób. Jest to niemożliwe.
Ale własnie w tym jest siła wolnego rynku że całka po czasie takich decyzji jednostkowych daje najbardziej efektywny stan. To nie jest tak że nagle wszyscy zaczną chomikować - zgoda, oszczędzanie w takim systemie jest większe niz obecnie ale nie oznacza ono zbiorowego szału chomikowania. Człowiek odbiera pewne bodźce i jedni ryzykują aby miec więcej inni ograniczaja ryzyko żeby... tez miec wiecej. Nie da rady aby wszyscy postepowali jednakowo. Własnie to jest błąd obecnego systemu - takie centralne planowanie - chce sie wymusić na wszystkich wzmozona konsumpcje, a to nie działa własnie z tych powodów z jakich czynisz zarzut "systemowi deflacyjnemu".


niedobry napisał:
Systemowo patrząc, z innych kredytów.

no właśnie. Pieniądz to dług w dzisiejszych czasach. I uważasz że jest to oki? Że pieniądz nie ma odzwierciedlac realnych wartosci a jedynie zobowiązania do pokrycia długu z wytworzonej w przyszłości wartości? I co najwazniejsze nawet jeżeli tak to ma sie to opierać na zaufaniu do państwa a nie do ludzi? Bo ten system opiera sie na zaufaniu do tego że państwo zagwarantuje ten dług. Tylko to jest niczym innym jak zobowiazaniem tego że aparat państowowy w ten czy inny sposób w sytuacji która samo wywoła zwyczajnie za pomoca siły którą dysponuje okradnie swoich obywateli. I tu znów dochodzimy do punktu pt. ideologia, moralność. itd.

niedobry napisał:
Określenie rynkowej stopy procentowej jest właściwie niemożliwe, każde określenie albo zahamuje gospodarkę albo rozpocznie budowę bańki. Nie da się tego uniknąć.

W idealnym systemie jednocześnie współistniałyby setki baniek, w róznych stadiach rozwoju. Same 'bańki' to integralna część wolnego rynku. Nie da się im zapobiec.
Porównanie do baniek jest fantastyczne - zobacz co jest bardziej efektywne i stabilne: piana składając z milionów małych banieczek które sobie pekają i jednocześnie w tym samym momencie wyzwalają energie która tworzy kolejne banieczki czy jedna wielka państwowa bania?

Rynkowa stopa procentowa to średnia stóp procentowych obecnych na rynku wszystkich podmiotów gospodarczych - banków, przedsiebiorców, sklepikarzy dających na krechę etc. ona istnieje, choć określic sie jej nie da. I własnie dzieki temu że zmienia sie bardzo dynamicznie jest znacznie lepsza od zadekretowanej przez bank centralny. Bo to własnie okreslanie jej przez BC powoduje zahomowanie gospodarki bądź budowe bani.

niedobry napisał:
Może szerzej. Wydawanie nowo stworzonych pieniędzy to tak naprawdę wydawanie przyszłych zysków w celu ich osiągniecia!
Co to znaczy? Bez stworzonych ('z powietrza') pieniędzy te zyski nigdy by nie zaistniały.
oki. tylko nie widzę jak jedno ma się do drugiego. Jasne że wydawanie przyszłych zysków, ale dlaczego niby bez stworzenia z powietrza pieniedzy te zyski by nie zaistniały. Łączysz dwa zupełnie niezalezne elementy. Przecież wartość można pożyczyć a nie kreować. I to chyba jest bardziej rozsądne. Nie naraża to napewno osób trecich na straty tak jak w systemie w którym pieniądz tworzy się z powietrza.

niedobry napisał:
Ten system do przetrwania wymaga stałego wzrostu; jest zbyt zapętlony we wzajemnych zależnościach aby zatrzymanie było możliwe.
Właśnie to wydawanie zysków z przyszłości jest w obecnym systemie wspaniałe.
Ten system wymaga spirali długu. Jeszcze wszystko by było może i oki gdyby ten dług był nieoprocetowany, ale jest inaczej (i trudno mi sobie wyobrazic aby inaczej nie było w takim systemie). W ten sposób baza monetarna musi sie powiększac w sposób ekspotencjalny, a to prowadzi do tego że skoro mamy wzorst powiedzmy zblizony do liniowego to predzej czy póxniej przychodzi moment gdy ktos mówi sprawdzam i okazuje sie że jedno i drugie diamteralnie sie rozjechało. I te róznice kto pokrywa? Czyżby całe społeczeństwo?

niedobry napisał:
Kryzys po I WŚ był głównie spowodowany samą wojną, nie był koniunkturalny.

ale że co ludzie byli w depresji psychicznej powojennej czy że jak? Właśnie o to chodzi że ten kryzys był tak samo koniunkturalny - pańśtwo nadrukowało kasy i zbudowało bańke zbrojeniową i okołozbrojeniową.

niedobry napisał:
Nie ma innego wyjścia. Efekt domina. Obecny system jest praktycznym monopolem dolara i systemu finansowego USA.
A USA upaść obecnie nie może, to będzie katastrofa przede wszystkim polityczna i militarna.
Acha czyli lepiej żeby klasa średnia zbiedniała, tysiace ludzi poszło na bruk bo lepiej wziąc od kazdego po troszeczku niz pozwolić upaśc komus kto upaść nie może.
To jest własnie chorę po zamiast pozamiatac po trupach i ich pochować to próbuje się je reanimować wysysając z zdrowych podmiotów wiekszośc witalności. To jest tak jakbys miał szklarnie która czerpie wodę tylko z tego co z nieba kapieie i to co z nieba kapie kierował tylko do wybranych roslinek, które umierają twierdząc że reszta sobie nie poradzi bez tych roslinek.
To jest zwykły nieefektywny socjalizm który powoduje to że wszystkich poza wybrańcami którzy przysporzyli kłopotów wdeptujesz w ziemie. No ale to znów ideologia.

niedobry napisał:
Stwierdziłeś po prostu że za pieniądze da się coś kupić.
tak. z tym że to cos kupic nie powinno się opierac na autorytarnym stwierdzeniu co i za ile a na zwykłej zalezności popytowo podazowej. W żadnym wypadku wartosci czegokolwiek nie powinien okreslac nikt przymusowo i autorytarnie bo do czego to prowadzi wiadomo z ogladania obrazków z mięsnych w komunie.

niedobry napisał:
Wg ciebie rząd nie powinien gwarantować np takich wkładów bankowych? Zwykli, uczciwi ludzie ciułali przez całe życie, nagle bank pada i tracą wszystko.
Dotacje dla sektora finansowego mają ten sam cel.
Czyli uważasz że masz prawo mówic komu człowiek ma ufać i co więcej masz prawo do prowadzenia ludzi za rączkę i traktowania ich jak dzieci?
Normalnym jest to że kazdy człowiek powinien samodzielnie decydować o sobie. Jezeli na skutek błędnych decyzji, oszustwa pozostaje na lodzie napewno znajda sie ludzie którzy mu pomoga ale najwiekszym kurestwem moim zdnaiem jest zmuszanie ludzi do pomagania sobie nawzajem. To zawsze stwarza sytuacje w której stracą zarówno jedni i drudzy a zyska ktoś kto ten system kontroluje.

niedobry napisał:
Jest coś takiego jak mniejsze zło i większe zło. Jasne, że w 'idealnym wolnym rynku' trzebaby pozwolić upaść takiemu Citi, Bearstearns i setkom innych banków. Tylko że w obecnej sytuacji oznaczałoby to rozwalenie całą gospodarki, zniszczenie życia tysiącom niewinnych ludzi i przede wszystkim bardzo poważnym osłabieniu pozycji USA na świecie.
Upadek takiego światowego hegemona oznacza w praktyce 3 WŚ.
Inflacja jest naprawdę o wiele lepszym wyjściem.
powiem tak, idąc za trystero - to jest zwykły teroryzm w białych rekawiczkach. Terroryzm dlatego że nie podbudowany żadnymi argumentami a jedynie strachem i ludzkimi obawami.
Jeżeli nie istnieje realna wartość to nie ma co czarować i odprawiac chocholich tańców. Znacznie szybciej sytuacja wróci do normy gdy rynek sam z siebie, swoimi doskonałymi meotdami odnajdzie ta realna wartość i wypluje z systemu wszystko to co jest zwykłym papierem toaletowym. To własnie starania które maja swoja kulminacje własnie teraz, starania zmierzające do jak najwiekszego zaciemnienia rynkowi gdzie ta realna wartośc sie znajduje prowadzić będą do rozwalenia całej gospodarki i niepokojów społecznych. Raka leczy się dziś HIVem. Trup to trup, trzeba go jak najprędzej zakopac żeby nie gnił i nie roznosił wiecej choróbsk.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736

Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF) w skali globalnej wsparcie fiskalne w odpowiedzi na kryzys wyniesie ponad 9 bilionów dolarów, czyli około 12% światowego PKB. Te przedwczesne, wyraźnie pośpiesznie opracowane i prawdopodobnie nadmierne serie tak zwanych planów stymulacyjnych pogrążą finanse publiczne w takim stopniu, jakiego nie widzieliśmy od czasów II wojny światowej. Gigantyczny wzrost wydatków publicznych i spadek produkcji doprowadzi do globalnego wzrostu zadłużenia rządów do poziomu 105 procent PKB.
Jeśli dodamy do siebie dług rządowy i prywatny, to wyniesie on już 200 bilionów, wzrost w skali globalnej o 35 procent PKB, czyli znacznie więcej od wzrostu o 20 procent po kryzysie z 2008 roku — i to tylko w ciągu jednego roku.
Ten drastyczny wzrost zadłużenia nie zapobiegnie zapaści gospodarczej. Główny problem z tymi programami jest taki, że są one całkowicie zorientowane na wsparcie rozdętych wydatków rządowych i utrzymanie niskiego oprocentowania obligacji. Dlatego też gigantyczny globalny impuls monetarny i fiskalny nie pomagają w walce z zapaścią rynku pracy, inwestycji oraz wzrostu gospodarczego. Większość firm – małych, które nie mają długu czy aktywów, zostaje zmiecionych.
Większość tego nowego długu utworzono w celu podtrzymania na niezmienionym poziomie wydatków publicznych, które z kolei zostały wprowadzone jako metodę podtrzymania boomu, a nie walki z kryzysem, oraz by pomóc wielkim firmom, które już w 2018 i 2019 roku miały kłopoty — tak zwanym firmom zombie.
Według Banku Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) odsetek firm zombie — czyli tych, które nie są w stanie pokryć swoich zobowiązań odsetkowych ze swoich zysków operacyjnych — wzrósł gwałtownie w okresie ogromnych pakietów stymulacyjnych oraz negatywnych stóp procentowych i odsetek ten wzrośnie ponownie.
Dług nigdy nie jest darmowy, ani nieistotny, jak przekonują nas interwencjoniści, nawet jeśli stopy procentowe są niskie. Większe zadłużenie oznacza niższy wzrost gospodarczy i wolniejsze ożywienie po kryzysie, słabszy wzrost produktywności i marną poprawę sytuacji na rynku pracy. Często powtarzany argument, że „byłoby gorzej” bez tych programów ratunkowych i fiskalnych oraz, że „nic innego nie dało się zrobić” można łatwo obalić: kraje, których gospodarki najmniej ucierpią w 2020 roku, jako pierwsze odbudują się i odnotują najniższe bezrobocie, to te, które rozważnie wydawały pieniądze, zadbały o strukturę gospodarczą i sporządziły solidne plany w celu zadbania o zdrowie publiczne. Korea Południowa, Taiwan, Singapur, Austria, Szwajcaria, Szwecja, Irlandia, Luksemburg, Holandia… Wiele krajów nie wpadło w pułapkę ogromnych wydatków rządowych, cieszy się lepszą kondycją gospodarczą niż większość nacji, a jednocześnie osiągnęły to, prowadząc znacznie mniej interwencyjną politykę.
Wiele krajów pokazało, że nie jest konieczne ratowanie całej gospodarki za pomocą ogromnych niezrównoważonych budżetów.
Ważne jest, by pamiętać, że to gigantyczne zadłużenie spowodowane oderwaniem od siebie rynków finansowych i realnej gospodarki osiągnęło niemal rekordowy poziom i wykazuje cechy bańki finansowej. Po pierwsze, te programy stymulacyjne są zbyt duże, zbyt szybko wprowadzone i mają na celu podtrzymanie przy życiu mało produktywny sektorów gospodarki. Wszystko to jest wspierane polityką monetarną, która przestała dbać o zapewnianie płynności, a zaczęła być działaniem wspomagającym tworzenie baniek finansowych.
Bilans Europejskiego Banku Centralnego wzrósł o niemal dwa biliony euro w tym roku i wynosi już ponad 52 procent PKB strefy euro. Jest znacznie większy od bilansu Rezerwy Federalnej, którego wartość wynosi 32,6 procent PKB Stanów Zjednoczonych, czy Banku Anglii, którego wartość bilansu wynosi 31,1 procent (PKB Wielkiej Brytanii). Bilans Banku Japonii osiągnął wartość 117 procent PKB (Japonii), a konsekwencje tego powinny być ostrzeżeniem dla wszystkich państw. Konsumpcja załamała się w maju, a kraj ten stracił już dwie dekady, jego zadłużenie wynosi ponad 260 procent PKB. Kopiowanie działań Japonii jest receptą na stagnację sekularną.
Według JP Morgan i Bank of America, gigantyczny wzrost bilansów banków centralnych, mający na celu utrzymanie sztucznie niskich rentowności obligacji pchnął rynki finansowe w górę, pomimo obniżenia przez 80 procent firm swoich docelowych zysków.
Te kolosalne działania banków centralnych prowadzi do bezprecedensowego odłączenia się rynków finansowych od realnej gospodarki. Ten wzrost wskaźników finansowych przyspieszył w tym samym momencie, gdy prognozy pokazują zapaść zysków.
Ponieważ doprowadzono do wyjątkowo wysokich cen obligacji, mamy do czynienia z dwoma niebezpiecznymi sytuacjami: rządy wierzą, że niska rentowność obligacji wynika z ich działań, a inwestorzy przyjmują znacznie większe ryzyko, niż zdają sobie sprawę.
Wszystko to wygląda nieszkodliwie, póki bańka rośnie i działa efekt placebo, ale gdy tylko zyski w skali makro oraz dane o bezrobociu okażą się rozczarowujące, wtedy następny kryzys może być poważniejszy od rządowych ograniczeń (lockdown), ponieważ w już osłabioną gospodarkę uderzy kryzys finansowy. Niestety, gdy tylko rozpocznie się następny kryzys, rządy i banki centralne ponownie stwierdzą, że potrzebujemy jeszcze większych wydatków i stymulacji.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Monika Krześniak-Sajewicz

Jednym z największych zagrożeń dla sektora bankowego są zbyt niskie stopy procentowe, które na razie nie przyniosły spodziewanych korzyści dla gospodarki, ale niosą ze sobą wiele ryzyk. Nie chodzi tylko o rentowność sektora, ale o możliwość wystąpienia baniek rynkowych - ostrzegają eksperci w debacie podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
- Mamy jeden z najbardziej nowoczesnych sektorów bankowych w Europie, a może nawet na świecie, czego potwierdzeniem była ogromna rola banków przy dystrybucji pomocy z tarczy finansowej PFR, która trafiła do 345 tys. firm. Chciałbym przy tej okazji bankom podziękować za bardzo dobrą współpracę - mówił Paweł Borys, prezes PFR.
Dodaje, że mamy kryzys i szereg wyzwań stoi również przed bankami. - To między innymi trudniejsza sytuacja firm, niski poziom stóp procentowych, słabszy popyt na kredyt. Natomiast biorąc pod uwagę to, co się wydarzyło w ostatnich miesiącach, to można założyć, że najczarniejsze scenariusze się raczej nie zmaterializują, wydaje się, że jakość aktywów powinna być pod kontrolą, sektor jest płynny, a klienci czują się bezpiecznie - dodaje Paweł Borys.
Zwraca jednocześnie uwagę, że mamy jeden z najwyższych w Europie poziomów gotówki w obiegu, blisko 300 mld zł, a w czasie kryzysu wzrósł on o 50 mld zł i powstaje pytanie co zrobić, żeby ta gotówka pracowała w systemie i żeby wszyscy "wyjęli ją spod materaca" i żeby te środki trafiły do obiegu gospodarczego.
Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP uważa, że ta sytuacja, w której jesteśmy nie jest rzeczą nadzwyczajną, bo zmiana koniunktury jest naturalna. - Już w 2019 roku nastąpił spadek tempa wzrostu PKB, więc było wiadomo, że 2020 rok będzie gorszy, ale oczywiście nikt nie przewidywał, że zmiana nastąpi skokowo, w momencie ogłoszenia lockdownu. Skutki są bardzo zróżnicowane w zależności od branż, bo niektóre mają ogromne problemy jak branża turystyczna, a niektóre na tym skorzystały jak branża technologiczna.
- W przypadku banków ten proces liczenia zysków i strat jest odłożony w czasie. Te, które miały lepszą kondycję przed kryzysem, wylądują lepiej niż ci, którzy mieli się gorzej i nie umieli w czasie prosperity przygotować się na gorsze czasy. Branża bankowa jest liderem zmian technologicznych, w ostatnim czasie wiele dobrego zrobiła dla cyfryzacji i polskiej administracji. Doskonale sobie poradziła z dystrybucją pomocy w ramach tarczy PFR pokazując technologiczną siłę - dodaje.
Emil Ślązak, p.o. prezesa BOŚ zauważa, że COVD jest też katalizatorem pozytywnych zmian, w tym technologicznych, a banki w Polsce super sobie poradziły ze skokiem technologicznym w obsłudze klienta, to teraz był dodatkowy impuls do zmian w back office, co zadziała na obniżenie kosztów działalności operacyjnej.
Adam Pers, wiceprezes mBank zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt, bo w pandemii okazało się, że projekty, który normalnie wdraża się w ciągu kilku miesięcy czy kwartałów, udało się wprowadzić w czasie nieprzekraczającym miesiąca, przykładem jest system do obsługi tarczy finansowej.
Brunon Bartkiewicz, prezes ING Banku Śląskiego uważa, że tym z czym w pandemii przyjdzie się uporać, to normalny element recesyjny, ale w powiązaniu z zupełnie inną strukturą przepływów w gospodarce m.in. dlatego, że środki płyną do przedsiębiorstw od państwa.
- Na to nakłada się środowisko niskich stóp procentowych, a zgadzam się z opiniami, że są one zbyt niskie, a nie dały spodziewanych pozytywnych reakcji w gospodarce. W ciągu 6-9 miesięcy będzie widać, na które części gospodarki się to przełoży i czy nie wywoła to jakiegoś bąbla giełdowego. Będą też wyzwania związane ze zwiększeniem zadłużenia budżetu państwa i musimy to uwzględniać w naszych strategiach - mówi Bartkiewicz.
- Biorąc pod uwagę duże obciążenia sektora bankowego będziemy mieć sytuację, w której silni, sprawni i przygotowani sobie poradzą, ale inni sobie nie poradzą. Reasumując, Polska nie jest krajem dla wszystkich instytucji bankowych, które funkcjonują na tym rynku i tu będzie korekta - podsumowuje prezes ING banku Śląskiego.
Jerzy Śledziewski, wiceprezes BNP Paribas potwierdza, że polskie banki od strony technologicznej są doskonale przygotowane, ale również zwraca uwagę na kilka zagrożeń.
- Kluczowe pytanie dotyczy tego, na ile gospodarka jest w stanie się odbudować w średnim terminie, czy będzie impuls inwestycyjny, na ile gotówka, którą mają przedsiębiorstwa zostanie wykorzystana do rozwoju gospodarki i utrzymania miejsc pracy. Drugi element to wysokie obciążenia sektora, bo nakładają się dotychczasowe - jak podatek bankowy, konsekwencje udzielanych wcześniej kredytów hipotecznych i niskie stopy plus obniżenie aktywności klientów i wyższe rezerwy- wylicza.
Radosław Kwiecień, członek zarządu BGK podkreśla, że na razie portfele kredytowe nie wykazują znacznego pogorszenia, ale przyznaje, że zagrożenia są w mechaniźmie monetarnym, a dotyczy to zarówno polskiego rynku jak i globalnego.
Kluczem jest szybkie wyjście z kryzysu, bo skala luzowania fiskalnego jest na niespotykaną skalę. Spadek będzie w 2020, ale liczę, że odbicie przyjmie kształt litery V - mówi.
- Zagrożenia, to sytuacja ze stopami procentowymi i w efekcie naturalne pogorszenie rentowności banków, bo zanika chęć do zwiększenia akcji kredytowej. Luzowanie musi mieć swój koniec, niewycofanie się z tych mechanizmów będzie tworzyło coraz więcej negatywnych efektów dla sektora- dodaje. Banki w dobie kryzysu są nie tylko potrzebne, ale konieczne- podkreśla.
Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich największych zagrożeń upatruje w nieskoordynowanej polityce regulacyjnej wobec sektora i obciążeniach, które są dużo wyższe niż w przypadku banków w Europie Zachodniej.
- Trzeba zawrzeć porozumienie z regulatorami i politykami odnośnie zmiany polityki fiskalnej i monetarnej, tak, by zmniejszyć te obciążenia. Jest to konieczne, jeżeli chcemy, by banki brały aktywny udział w realizacji programów antykryzysowych, ale również związane z Zielonym Ładem i czystym powietrzem - dodał Krzysztof Pietraszkiewicz.
Prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło zwraca uwagę jeszcze na inny ważny element regulacji.
- To co ja podnoszę od wielu lat dotyczy obecnego systemu nadzorowania banków i pobierania różnych opłat, które niesie ze sobą "moral hazard". Banki, które są agresywniejsze, przekraczają ramy dobrego funkcjonowania płacą taką samą składkę na Bankowy Fundusz Gwarancyjny jak te banki, które zachowują się prawidłowo. Czyli to bankowe "OC", które każdy płaci ma taką samą cenę. Uważam, że jest to niesprawiedliwe, a w ciągu ostatnich 10 lat niewiele w tej materii się zmieniło. Pewnie będzie podobnie w tym i w przyszłym roku i jeśli będą perturbacje na rynku bankowym, to ci, którzy nabroją zapłacą taką cenę, że nie będą już istnieli na rynku, a ci którzy zachowują się poprawnie będą płacić za ich błędy - mówi prezes PKO BP.
Monika Krześniak-Sajewicz
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736

5 maja 2021
Autor: Philipp Bagus
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Przemysław Rapka
Wersja PDF
Abstrakt
Ekonomiści szkoły austriackiej są znani z dochodzenia do wniosków popierających leseferyzm na podstawie swoich analiz teoretycznych, w szczególności w kwestii pieniądza. Na przykład opowiadają się za wolną bankowością i pieniądzem rynkowym. Mimo to większość z nich obawia się deflacji[1] przynajmniej w niektórych sytuacjach i nawołują do interwencji rządowej w celu jej zapobieżenia. Głównonurtowi ekonomiści obawiają się deflacji jeszcze bardziej i chcą jej zapobiegać (Keynes 1963, s. 177; Samuelson 1980, s. 258; Bernanke 2002).
Ten artykuł przedstawia poglądy ekonomistów szkoły austriackiej na temat deflacji i poddaje te poglądy krytyce. Wydaje się to być szczególnie istotne, gdyż poglądy austriaków na temat deflacji różnią się między sobą, w przeciwieństwie do większości pozostałych kwestii, szczególnie inflacji. Nawet Rothbard i Mises różnią się między sobą poglądami na deflację.
Rozpocznę od analizy Rothbarda. Poza kilkoma wyjątkami, jego analiza deflacji posłuży jako wyznacznik do krytyki pozostałych austriackich poglądów. Następnie porównam jego poglądy z poglądami Misesa, przeanalizuję podejście Sennholza do deflacji, a następnie Huerty do Soto, na którego w pewnym sensie wpłynął Hayek. Następnie przedstawię krytykę perspektywy Hayeka, kończąc analizę na omówieniu poglądu Reismana na ten temat.

Ekonomiści austriaccy o deflacji

Rothbard
Stanowisko Rothbarda jest znacznie bardziej przychylne deflacji niż pozostałych ekonomistów szkoły austriakiej. W swojej analizie deflacji i deflacji cen (price deflation, czyli spadku cen — tłum.) Rothbard odrzuca trzy powszechnie akceptowane twierdzenia: pierwsze, że spadające ceny wpływają negatywnie na biznes. Drugie, że wywołany deflacją realny wzrost zadłużenia ograniczyłby produkcję. Trzecie, że kontrakcja kredytu pogłębiłaby i zaostrzyła depresję. Odrzucenie przez Rothbarda tych trzech błędnych poglądów zostanie omówione i wykorzystane do skrytykowania niektórych błędnych poglądów na deflację podzielanych przez ekonomistów szkoły austriackiej.
Rozprawiając się z dominującym poglądem, że spadające ceny mają negatywny wpływ na działalność gospodarczą, Rothbard dowodzi, że (Rothbard 2010, s. 12):
[p]rzedsiębiorców nie interesują ogólne ruchy cen, lecz różnice między cenami sprzedaży a kosztami („naturalna stopa procentowa”). Jeśli na przykład stawki płac maleją szybciej niż ceny produktów, wpływa to stymulująco na aktywność gospodarczą i zatrudnienie.
Rothbard także odnosi się do zagadnienia oczekiwanego spadku ceny.
Podkreśla, że oczekiwanie spadku cen „prowadzi do natychmiastowego spadku cen czynników”, ponieważ przedsiębiorcy wytargowaliby niższe ceny czynników produkcji, na poziomie oczekiwanych wysokości. Rothbard dodaje, że „[c]zęściowe przewidywania przyspieszają dostosowania siły nabywczej pieniądza do zmienionych warunków” (2017, s. 630) i wskazuje, że nieoczekiwany spadek cen niekoniecznie musi zmienić realną stopę zwrotu z powodu wzrostu siły nabywczej przychodów. Te jedynie nominalnie mniejsze przychody mogą być wystarczające do wymiany czynników produkcji (s. 629).
Co więcej, Rothbard przedstawia jeszcze jeden argument za tym, że deflacja może stymulować gospodarkę. Stwierdza, że „ostra deflacja ułatwiłaby złamanie potęgi związkowych monopoli” (1991, s. 67). Jednakże przewidywania Rothbarda odnośnie związków są wątpliwe, ponieważ nawet w okresie gwałtownie spadających cen związek wcale nie musiałby się rozpaść. Związki mogłyby dostosować swoje żądania płacowe do presji na obniżanie płac.
Odnośnie drugiego argumentu przeciw deflacji cenowej — bankructwa jako rezultatu wzrostu realnego zadłużenia — Rothbard twierdzi, że wierzyciel jest właścicielem innego rodzaju (2010, s. 41):
Dość powszechne jest twierdzenie, że obniżenie się poziomu cen jest niekorzystne dla przedsiębiorców, gdyż w konsekwencji zwiększa się ciężar związany z zaciągniętymi przez nich zobowiązaniami pieniężnymi, których wysokość jest stała. Jednak wierzyciele firmy są w takim samym stopniu jej właścicielami jak udziałowcy. Kapitał własny udziałowców zostaje pomniejszony o wielkość zobowiązań firmy. Posiadacze obligacji (wierzyciele długoterminowi) są po prostu właścicielami o trochę innym charakterze niż udziałowcy i swoje prawa własności egzekwują w podobny sposób jak posiadacze akcji zwykłych i preferowanych. Wierzyciele oszczędzają pieniądze, żeby następnie, podobnie jak akcjonariusze, zainwestować je w przedsięwzięcie. A zatem zmiany w poziomie cen same w sobie nie są dla przedsiębiorców ani korzystne ani krzywdzące. Jeśli poziom cen spadnie, to obie grupy właścicieli — wierzyciele i dłużnicy — mogą po prostu zmienić proporcje, według których będą dzielić się zyskami (lub stratami). Problem można więc rozwiązać poprzez odpowiednie ustalenia między nimi.
Omawiając trzeci argument — kontrakcja kredytu w trakcie depresji pogłębia kryzys — podkreśla, że kontrakcja kredytu w rzeczywistości „będzie miała pozytywny wpływ na przyspieszenie procesu dostosowawczego” (Rothbard 2010, s. 13):
Jak już widzieliśmy, ekspansja kredytu bankowego powoduje zmniejszenie się różnic cenowych („naturalnej stopy procentowej”, czyli aktualnej stopy zysku) i zniekształca wolny rynek. Ograniczenie kredytu prowadzi do odmiennego zniekształcenia rynku. Wskutek deflacyjnego ograniczenia kredytu najpierw zmniejszają się zasoby pieniężne przedsiębiorców, zwłaszcza tych, którzy inwestują w wyższe etapy produkcji. W konsekwencji maleje popyt na czynniki produkcji wyższego rzędu, spadają ceny tych czynników i dochody z ich sprzedaży oraz rosną różnice cenowe i stopa procentowa. Efektem tego jest powstanie impulsu do przesunięcia czynników produkcji z wyższych do niższych rzędów. Oznacza to, że ograniczenie kredytu, którego podaż wzrosła w wyniku ekspansji, przyspiesza rynkowy proces dostosowawczy. Za sprawą ograniczenia kredytu gospodarka wraca do wolnorynkowych proporcji znacznie szybciej.
Dostrzega też inny pozytywny skutek kontrakcji kredytu w trakcie cyklu koniunkturalnego. W trakcie depresji błędne projekty inwestycyjne muszą zostać zlikwidowane, ponieważ nie ma wystarczającej ilości oszczędności do ich utrzymania. Rothbard pokazuje, że poprzez kontrakcję kredytu „same preferencje czasowe” mogą spaść, ponieważ spadek cen prowadzi do księgowania strat i niedoszacowania zysków, przez co przedsiębiorcy zwiększą swoje oszczędności (Rothbard 2010, s. 13-14). W przypadku wzrostu oszczędności w gospodarce jest potrzebna mniejsza skala dostosowań.
Według Rothbarda deflacja, w większości przypadków, nie jest niekorzystna, jak pokazuje jego analiza. Jedyną niekorzystną deflacją jest deflacyjna interwencja rządowa[2]. Wskazuje również na to, że jak na ironię ta „szkodliwa i niszczycielska deflacja zbiera pozytywne opinie w prasie” (Rothbard 1995, s. 234-240)[3].
W swojej analizie deflacji Rothbard różni się od swoich austriackich kolegów. Można to wykazać na przykładzie oceny powrotu Wielkiej Brytanii do przedwojennego parytetu złota po zakończeniu wojen Napoleońskich i ponownie po pierwszej wojnie światowej. Podobnie jak Ricardo, austriacy krytycznie oceniają tę decyzję Wielkiej Brytanii[4]. Rothbard (2015, s. 224) stwierdza, że Ricardo cierpiał na „fobię deflacyjną” i stwierdza, że nie ma dowodów na to, że Bank Anglii celowo zmniejszył podaż pieniądza, aby utorować drogę dla powrotu standardu złota po przedwojennym kursie (Rothbard 1995, s. 203). Powojenny kryzys, według niego, był dostosowaniem się do zniekształceń, wywołanych ekspansją kredytową z okresu wojny (Rothbard 1995, s. 205).
Chociaż Rothbard nie obawia się deflacji, jak inni, nie uważa jej za zawsze dobre rozwiązanie problemów wynikających z poprzedniej ekspansji kredytowej. Raczej, jak twierdzi, „rząd powinien robić wszystko, żeby zatrzymać inflacyjną ekspansję kredytową” (2010, s. 18)[5]. Chociaż nie stwierdza wprost, że rząd powinien rozpocząć naprawcze działania poprzez wywołanie kontrakcji kredytowej, kiedykolwiek tylko ekspansja kredytowa miała miejsce[6], to pośrednio namawia do zmniejszenia podaży kredytu, pisząc (Rothbard 2010, s. 16):
Skoro jednak, jak stwierdziliśmy wcześniej, banki są w istocie bankrutami, a run tylko to demaskuje, to radykalna reforma bankowości, polegająca na odejściu od systemu bankowego opartego na rezerwach cząstkowych, byłaby zdecydowanie korzystna dla gospodarki. Taka reforma brutalnie uświadomiłaby społeczeństwu zagrożenia związane z bankowością opartą na rezerwach cząstkowych i lepiej niż akademickie dyskusje chroniłaby przed nimi na przyszłość.[7]
To dziwne, że Rothbard nie bierze pod uwagę tych „korzystnych skutków” (2010, s. 11) deflacji i krytyk błędnych przekonań o deflacji w swoim planie reformy monetarnej. A jednak w 1962 roku stwierdza, że deflacja mogłaby, przynajmniej potencjalnie, odegrać rolę w przeprowadzeniu reformy monetarnej (Rothbard 1991, s. 66):
[Z]asadniczo mamy do wyboru dwie przeciwstawne drogi do pełnego standardu złota: wywołanie deflacji w celu zmniejszenia podaży dolarów do bieżącej wartości zasobu złota albo „podniesienie ceny złota” (zmniejszenie ilości złota, jaką reprezentuje dolar), aby całkowita podaż złota była równa całkowitej podaży dolarów w społeczeństwie. Możemy też wybrać jakieś połączenie obu tych metod.
Później dodaje (Rothbard 1991, s. 67):
[P]ostrzegamy deflację, jak groteskowego ogra i nie dostrzegamy korzyści wynikających z deflacyjnego oczyszczenia gospodarki z błędnych inwestycji, które powstały w trakcie nadmiernego ożywienia, oraz spóźnionej pomocy dla osób o stałych dochodach, które po latach wyniszczającej inflacji w końcu skorzystałyby na znacznym spadku cen.
Chociaż Rothbard zdaje sobie sprawę z tych „korzystnych skutków”, to nie chce on obrać tej drogi do zdrowego systemu monetarnego i podkreśla, że potrzebnych jest więcej badań.
W 1983 roku w książce Tajniki bankowości opowiada się on za niedeflacyjną metodą i odrzuca deflacyjną drogę: „Stara definicja dolara jako 1/35 uncji złota jest przestarzała i nie odpowiada realiom współczesnego świata. Zbyt wiele razy ją naruszano, by można ją było traktować poważnie” (Rothbard 2007, s. 284). Zamiast niej proponuje następujące rozwiązanie (2007, s. 285):
Krótko mówiąc nowa cena złota (lub waga dolara) musi być zdefiniowana w taki sposób, aby było wystarczająco dużo złotych dolarów, by można było wymienić wszystkie banknoty Rezerwy Federalnej i depozyty na żądanie w stosunku jeden do jednego.
Następnie rezerwa cząstkowa zostałaby zdelegalizowana. Podobny plan przedstawił w Case Againt the Fed z tą różnicą, że nie obejmuje on delegalizacji rezerwy cząstkowej[8]. Z dumą oznajmia, że ten plan (zapewnienie bankom pełnej rezerwy złota) powrotu do solidnego pieniądza odbyłby się „bez deflacji podaży pieniądza” (Rothbard 2007, s. 287).
Rozumie on argument, że banki powinny odpowiadać za oszustwa, ale w swoim planie podkreśla, że „mamy szansę zacząć od Zera, pozwolić by rzeczy przeszłe takimi pozostały i zabezpieczyć się przed potężną deflacją, która doprowadziłaby do ostrej recesji i licznych bankructw” (Rothbard 2007, s. 290). Skoro ten punkt Zero byłby osiągnięty na drodze rządowej interwencji, to czy jest to faktycznie punkt „Zero”[9]? Czy faktycznym punktem „Zero” nie byłaby zapaść słabego systemu bankowego, spowodowana ustaniem wszelkich działań interweniujących w system bankowy, zwłaszcza przywileju stosowania rezerwy cząstkowej?
W przeciwieństwie do jego propozycji, nie wiązałoby się to z „ratowaniem banków za pomocą pieniędzy podatników”[10], a plan Rothbarda uwzględnia kolejny pakiet ratunkowy dla banków. W rzeczywistości jego plan wiązałby się z redystrybucją bogactwa od depozytariuszy do banków, ponieważ w przypadku braku pomocy dla banków depozytariusze przejęliby aktywa banków. Ta amnestia i ratunek banków stosujących rezerwę cząstkową w ramach „pozwolenia, by rzeczy przeszłe takimi pozostały” jest sprzeczne z jego teorią etyki (Rothbard 2010).
Spójrzmy na bankowość opartą na rezerwie cząstkowej z perspektywy etyki Rothbarda. On sam robi to do pewnego stopnia (Rothbard 1991, s. 47-49). Jednak jego analiza nie jest kompletna, zwłaszcza problem kary. Pokazuje on, że rezerwa cząstkowa jest oszustwem, ponieważ banki emitują więcej roszczeń do pieniądza, niż posiadają pieniądza i obiecują wykupić te roszczenia na żądanie[11]. Oszustwo jest „ukrytą kradzieżą” (Rothbard 2005, s. 66), a kradzież jest naruszeniem praw własności, co jest przestępstwem (Rothbard 2010, s. 127). Aby sprawiedliwości stała się zadość (Rothbard 2010, s. 178):
Przestępca musi zapłacić podwójną wartość kwoty kradzieży: pierwszą — jako zwrot skradzionej sumy i drugą — jako rekompensatę za to, czego pozbawił inną osobę […]. Zatem aby nałożyć proporcjonalną karę, musielibyśmy w ramach rekompensaty za niepewność i lęk związany z tym konkretnym przejściem żądać sumy więcej niż dwukrotnie wyższej od skradzionej.
Jeśli banki i właściciele banków[12] nie byliby w stanie zapłacić tego zadośćuczynienia, to musieliby ogłosić bankructwo, a ich aktywa zostałyby przekazane ich klientom. Właściciele banków musieliby odpracować resztę zadośćuczynienia (Rothbard 2010, s. 176)[13].
Kolejny powód do ukarania banków, jaki można znaleźć, to ich relacja z państwem, które jest — przynajmniej według Rothbarda — „organizacją przestępczą” (Rothbard 2010, s. 295). Bankowość stosująca rezerwę cząstkową i wiążąca się z nią inflacja pomaga sfinansować działalność przestępczą państwa pośrednio lub bezpośrednio. Dlatego banki stosujące rezerwę cząstkową są winne nie tylko oszukiwania swoich klientów, ale również współpracy z organizacją przestępczą.
Trzeba również dodać, że według etyki Rothbarda przedawnienie nie występuje. Sprawiedliwość nie jest kwestią czasu[14]. Nie ma arbitralnie ustalonego okresu dla roszczeń, po którym zbrodnie, czy „rzeczy przeszłe” znikają i nie można już zadośćuczynić sprawiedliwości. Jednak planowane przez Rothbarda wyratowanie banków nie tylko zapobiega zadośćuczynieniu sprawiedliwości, ale również uwzględnia popełnienie kolejnych przestępstw, ponieważ proponuje przekazanie bankom złota, które jest należną własnością innych ludzi. To jest kradzież. Należy zwrócić uwagę, że zastosowanie teorii etycznej Rothbarda doprowadzi do deflacji z powodu likwidacji wszelkich środków fiducjarnych.
To dziwne, że Rothbard nie stosuje swojej teorii etyki do swojego planu reformy monetarnej. Proponuje on plan, który jest sprzeczny z jego etyką i do tego jest jawnie niesprawiedliwy.
Znając poglądy etyczne Rothbarda, zaskakujące jest to, że określa on wywołaną bankructwem zbawienną deflację (liberating deflation) mianem „deflacyjnego młota” (Rothbard 2007, s. 285)[15]. Oznaczałoby to redystrybucję bogactwa na ogromną skalę, gdzie traciłyby banki, firmy i gospodarstwa domowe, które korzystały na interwencji i ekspansji kredytowej. Błędne inwestycje zostałyby zlikwidowane, a część produktywnych projektów inwestycyjnych zmieniłoby właścicieli. Rothbard nie wyjaśnia, dlaczego przyrównał do młota scenariusz deflacyjny, który — według jego teorii — jest nie tylko etyczny, ale i wpływa ozdrawiająco na gospodarkę.
Rothbarda analiza skutków deflacji jest odkrywcza, pokazuje, że może ona mieć pozytywne skutki, oraz że nie jest koniecznie szkodliwa; jednak Rothbard nie stosuje swoich teorii do planu reformy monetarnej. Nie uznał deflacji za siłę wyzwalającą ludzi spod jarzma oszustw banków, co zdaje się być oczywistym wnioskiem wynikającym z jego ekonomicznej analizy deflacji. Rothbard nie zdaje sobie sprawy z tego, że deflacja jest — w każdym razie z punktu widzenia jego teorii etycznej i ekonomicznej — najprostszym i najbardziej etycznym sposobem likwidacji zdeprawowanego systemu bankowości opartej na rezerwie cząstkowej i budowy systemu monetarnego opartego na solidnym pieniądzu.
Mises
Mises zdaje sobie sprawę, że potrzeba więcej badań poświęconych deflacji monetarnej i cenowej (Mises 1978, s. 212)[16]. Definiuje deflację nie jako spadek cen per se, ale „zmniejszenie ilości pieniądza (w szerokim znaczeniu), które nie jest równoważone przez odpowiedni spadek popytu na pieniądz (w szerszym sensie) tak, że musi nastąpić wzrost obiektywnej wartości wymiennej pieniądza (Mises 2012, s. 216). Jednak on sam do pewnego stopnia zaniedbuje badania nad skutkami deflacji. Mises, będąc zazwyczaj skrupulatnym teoretykiem, pisze w Ludzkim Działaniu, że „[z] powodu braku zwolenników długotrwałej polityki deflacyjnej zbędne jest omawianie jej nieuchronnych konsekwencji” (Mises 2011, s. 367). To jest prosty sposób na uzasadnienie braku analizy deflacji.
Dopiero z czasem poznajemy poglądy Misesa na temat deflacji w szczególnym przypadku, gdy pieniądz „pochodzi wyłącznie z rynku kredytów” (2011, s. 479). Podaje on trzy przykłady takiego scenariusza: pierwszy, gdy rząd emituje obligacje i następnie niszczy pieniądz; drugi, gdy bank zaniepokojony stanem swoich rezerw chce poprawić ich kondycję, ograniczając swój kredyt; trzeci, gdy bankructwu banków w trakcie kryzysów towarzyszy „anihilacja fiducjarnych środków płatniczych wyemitowanych przez te banki”[17].
Mises pokazuje, że we wszystkich tych przypadkach następuje wzrost rynkowej stopy procentowej brutto oraz likwidacja projektów, które wydają się być nieproduktywne. Twierdzi, że „maleje aktywność gospodarcza” i gospodarka pozostaje w „impasie”.
Poglądy Misesa cierpią z powodu kilku poważnych błędów. Najpierw przedstawię kilka swoich ogólnych uwag, zanim przejdę do omówienia tych trzech scenariuszy, zaczynając od ostatniego.
To prawda, że we wszystkich tych trzech scenariuszach może istnieć tendencja rynkowa stopy procentowej brutto. Jednak nie musi ona koniecznie występować, ponieważ „sam fakt zmiany ilości pieniądza nie oznacza, że przedsiębiorcy muszą błędnie szacować wpływ tej zmiany na ceny rynkowe. Dlatego [spadek] ilości pieniądza niekoniecznie wiąże się ze [zbyt wysoką] stopą procentową” (Hülsmann 1998). Przedsiębiorcy zwyczajnie w trakcie procesu targowania obniżyliby stopę procentową.
Co więcej, trzeba wspomnieć, że jeśli wcześniej wystąpiła ekspansja kredytowa, to mogło również nastąpić sztuczne obniżenie stopy procentowej rynkowej stopy procentowej brutto, które również mogłoby zostać skorygowane prędzej czy później. Im wcześniej te zniekształcenia zostaną skorygowane, tym mniej zniekształceń trzeba będzie skorygować. W tym przypadku wzrost rynkowej stopy procentowej brutto przyspieszyłby korektę.
Rozważając trzeci scenariusz, Mises nie wspomina, że bank zbankrutuje w trakcie kryzysu tylko wtedy, gdy bank emitował środki fiducjarne, czyli dopuścił się oszustwa. Czy wyeliminowanie banków emitujących środki fiducjarne, które są „przyczyną zniekształceń”, jak sam twierdzi, nie skutkowałoby eliminacją zakłóceń? Co więcej, po eliminacji oszukujących banków uczciwe banki mogą zająć ich miejsce.
To samo dzieje się w przypadku drugiego scenariusza, gdy banki ograniczają akcję kredytową, aby powiększyć swoje rezerwy. Jeśli bank, który zwiększył akcję kredytową, staje się ostrożniejszy i powiększa rezerwy, to część skutków ekspansji kredytowej jest zniwelowanych. Uczciwy bank, który nie zniekształca struktury produkcji, utrzymuje pełną rezerwę. Wzrost stopy rezerw jest krokiem w stronę zdrowego systemu monetarnego, a nie „źródłem zniekształceń”.
Problemem z pierwszym scenariuszem, gdy rząd emituje obligacje i niszczy pieniądz potem, nie jest taki oczywisty. Trzeba odróżnić kilka kwestii: jeśli ekspansja kredytowa nie miała wcześniej miejsca, to może nastąpić sztuczny wzrost stopy procentowej, co poskutkuje zmniejszonymi inwestycjami. Struktura produkcji stanie się mniej kapitałochłonna i krótsza. Jednak, gdy wcześniej była i wciąż jest prowadzona ekspansja kredytowa przez system rezerwy cząstkowej, to anihilacja pieniądza poprzez rynek kredytowy może zniwelować lub ograniczyć zniekształcenia ekspansji kredytowej. Koniecznych dostosowań struktury produkcji będzie mniej, ale dokonają się szybciej.
Antydeflacyjne nastawienie Misesa jest w pełni wyrażone w stwierdzeniu: „Deflacja i ograniczenie kredytu zakłócają płynne funkcjonowanie gospodarki co najmniej tak jak inflacja i ekspansja kredytowa” (Mises 2011, s. 480). Dodaje również, oczywiście, że deflacja, w przeciwieństwie do inflacji, nie prowadzi do nadkonsumpcji i błędnych inwestycji i nie spowoduje fobii deflacyjnej.
Należy odpowiedzieć na pytanie, co Mises ma na myśli, pisząc o „zakłócaniu płynnego funkcjonowania gospodarki”. Nawet jeśli nie jest to konieczny skutek, to w trakcie deflacji faktycznie może być więcej bankructw. Jednak Mises prawdopodobnie nie uznaje wszelkich bankructw za „zakłócenie”, ale za konieczną część procesu dostosowywania się gospodarki do nowych danych. Czy stwierdzenie, że niektóre bankructwa są koniecznym dostosowaniem do zmian w danych ekonomicznych, a inne zakłóceniem, nie jest arbitralnym sądem?
Dalej Mises pokazuje, że skurczenie się kredytu nie jest konieczną cechą kryzysów, a do wywołania recesji wystarczy powstrzymanie się od dalszego zwiększania akcji kredytowej. Mises dostrzega kilka problemów wiążących się z kryzysem per se i stwierdza, że „Niedostępność kredytu […] Uderza we wszystkie przedsiębiorstwa, a więc nie tylko w te, które i tak muszą upaść, lecz także w te, których funkcjonowanie opiera się na solidnych podstawach, dzięki czemu mogłyby się doskonale rozwijać, gdyby miały dostęp do kredytu” (Mises 2011, s. 481). Należy podkreślić, że każde przedsiębiorstwo mogłoby kwitnąć, gdyby kredyt był wystarczająco dostępny. Co więcej, dziwnym wydaje się nazywanie solidnym takiego przedsiębiorstwa, które potrzebuje do rozwoju inflacyjnego kredytu tworzonego przez sektor bankowy w ramach praktyki rezerwy cząstkowej.
Co więcej, gdy nadmierne ożywienie ogarnia całą gospodarkę, wtedy, jak pisze Mises, „[k]ryzys upowszechnia się i zmusza wszystkie branże i wszystkie przedsiębiorstwa do ograniczenia zakresu swojej działalności. Tych wtórnych konsekwencji wcześniejszego boomu nie da się uniknąć” (Mises 2011, s. 481). Ale dlaczego powinniśmy ich unikać? Z pewnością proces dostosowawczy przebiegałby szybciej, a przedsiębiorstwa, które funkcjonują zgodnie ze stopą preferencji czasowej ludzi i które nie polegają na ratunku swojej lub cudzej działalności przed bankructwem, mogą rozwijać się.
Mises tylko po części ma rację, gdy twierdzi, że polityka deflacji nie skutkuje zniwelowaniem „konsekwencji inflacji” (Mises 2012, s. 211). Z pewnością deflacja może skrzywdzić te same osoby, które skrzywdziła inflacja. Jednak deflacja, w przeciwieństwie do inflacji, nie jest „złamaniem prawa” (tamże); ale raczej ukróceniem bezprawia. Jest to ukrócenie bezprawia w tym sensie, że pokazuje, iż każda próba zarobienia — świadomie lub nie — na inflacyjnym „łamaniu prawa” nie powiedzie się, oraz że solidny system bankowy jest lepszy. Nie ma gwarancji amnestii.
Kolejnym słabym punktem teorii deflacji Misesa jest to, że uważa, iż ujemne stopy procentowe są możliwe, jeśli tylko ludzie mają oczekiwania deflacyjne[18]. Jednak ujemne stopy procentowe są niemożliwe, jeśli zakładamy maksymalizującego zysk kredytodawcę. Ten potencjalny kredytodawca trzymałby swoją gotówkę, aż ceny czynników spadłyby do spodziewanych poziomów, w ten sposób przyspieszając proces dostosowawczy.
Podsumowując, trzeba powiedzieć, że Mises nie dostrzega pozytywnych skutków deflacji[19], a konkretnie: 1) jej siły uwalniającej (liberating power), polegającej na usuwaniu z rynku nietrafionych inwestycji powstałych przy założeniu, że w razie czego zostałyby uratowane przez wadliwy system bankowy; 2) częściowej lub całkowitej likwidacji wadliwego systemu bankowego, który wciąż wywołuje cykle koniunkturalne i 3) ograniczenia państwa opiekuńczego, którego istnienie jest zależne od inflacji i braku deflacji.
Sennholz
Hans Sennholz był wielkim wrogiem inflacji i twierdził, że „ludzi trzeba wyzwolić spod jarzma monopolu monetarnego i pozbawić polityków wpływu na system monetarny” (Sennholz, s. 122). Wczesny Sennholz, zainspirowany przez swojego nauczyciela, Ludwiga von Misesa, był deflacjofobem. Potępiał „ekstremalnie szkodliwą politykę deflacji, która miała pomóc przywrócić wartość nominalną funta” (Sennholz, 1955, s. 15), ponieważ płace nie mogły się dostosować w dół ze względu na siłę związków zawodowych. To nie jest dobry argument, ponieważ związki zawodowe mogą podnieść stawkę płac powyżej stawki rynkowej zarówno gdy poziom cen rośnie, jak i spada. Co więcej, Sennholz popiera plan reformy monetarnej Misesa, która ma na celu zapobiegnięcie deflacji (Sennholz 1955, s. 296-9).
Później pisze on, że deflacja epoki wielkiego kryzysu była koniecznym rezultatem nadmiernego ożywienia gospodarczego[20] i czasami niemal chwali deflację, gdy mówi, że „[bankier Rezerwy Federalnej] może wywołać nadmierne ożywienie lub je zdławić za pomocą deflacji i kryzysu” (1987b, s. 126). Skoro mówi o kryzysie, jako procesie dostosowań, to wydaje się on zalecać zdławienie nadmiernego ożywienia deflacją.
Co więcej, opracowuje on swój własny plan odbudowy monetarnej, zakładający wyrugowanie „rządu całkowicie z systemu monetarnego” (1979, s. 149). Według Sennholza obejmuje to zniesienie ustawy o prawnym środku płatniczym oraz monopolu menniczego i banku centralnego (1979, s. 149-150). Te reformy mają tę przewagę, że skutkują dostosowaniami w gospodarce, która została „poważnie zniekształcona” (1979, s. 152) w trakcie długiego okresu inflacji. Kolejną zaletą propozycji Sennholza jest to, że prowadzi ona do ograniczenia wydatków rządowych, ponieważ rząd nie będzie mógł już finansować swoich wydatków inflacją.
Reforma monetarna Sennholza prawdopodobnie doprowadzi do poważnej deflacji, chociaż on sam, niestety, nie pisze o deflacji w kontekście swojego planu. Co więcej, jego plan nie zajmuje się przywilejami, jakie rząd przyznaje bankom poprzez zapewnianie im amnestii i zezwalając na stosowanie rezerwy cząstkowej, a konkretnie na zwiększanie ekspansji kredytowej.
Podsumowując, Sennholz nie postrzega deflacji jako wyzwalającej siły, ale raczej jako skutek uboczny reformy monetarnej. Nie odnosi się do tej kwestii i nie pokazuje, jaką rolę deflacja może odegrać w powrocie do solidnego pieniądza i zdrowego systemu bankowego.
Huerta de Soto
W przypadku Huerty de Soto natrafiamy na problem niedokładnego zdefiniowania deflacji. Definiuje on deflację, jako „wszelki spadek ilości pieniądza «w obiegu»” (Huerta de Soto 2011, s. 334)[21]. W następnym zdaniu twierdzi, że „[d]eflacja polega na spadku podaży pieniądza lub wzroście popytu na pieniądz[22].
Huerta de Soto rozróżnia trzy rodzaje deflacji „radykalnie odmienne z uwagi na swe przyczyny i konsekwencje” (Huerta de Soto, 2011, s. 335): po pierwsze, wzrost realnych sald gotówkowych; po drugie, kontrakcja kredytu w tracie recesji i po trzecie, celowa deflacja spowodowana przez rząd[23].
Pierwszy rodzaj deflacji, jaki wskazuje Huerta de Soto, to wzrost realnych sald gotówkowych, czyli wzrost realnego popytu na pieniądz (s. 337), co wskazuje na to, że stosuje tutaj „drugą” definicję deflacji. Zaznacza on, że ten drugi rodzaj deflacji nie musi zmieniać stosunku konsumpcja/oszczędności, ale skupia się na przypadku, gdy konsumpcja spada, by zwiększyć realne bilanse. Ta redukcja konsumpcji prowadzi do wzrostu inwestycji, przez co rośnie produktywność i siła nabywcza pieniądza.
Drugi rodzaj deflacji, jaki opisuje Huerta de Soto, wynika z „zacieśnienia się kredytu, które zachodzi zwykle w fazie kryzysu i recesji następującej po każdej ekspansji kredytowej” (2011, s. 338). W przeciwieństwie do celowej deflacji, ta miałaby pozytywny wpływ poprzez przyspieszenie i likwidację błędnych projektów inwestycyjnych rozpoczętych w trakcie ekspansji kredytowej. Ale co Huerta de Soto ma na myśli mówiąc „celowe”? Czy to również nie jest celowe działanie ze strony rządu, który odmawia dalszego ratowania banków? Czy nie jest celowym także zniesienie amnestii dla banków, które dopuściły się oszustwa emisji banknotów bez pokrycia? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, to powinniśmy dodać, że celowa deflacja może mieć dokładnie takie same skutki jak deflacja w trakcie recesji, ponieważ rząd może wywołać lub zapobiec „zacieśnieniu kredyt”[24].
Drugim pozytywnym skutkiem tego rodzaju deflacji, według Huerty de Soto, jest to, że „w pewnym sensie odwraca ona redystrybucję dochodu, która nastąpiła w fazie ekspansji” kredytu. To nie jest konieczny skutek, ponieważ możliwe jest, że osoby, które zyskały na ekspansji kredytowej mogą zyskać na deflacji i vice versa, ponieważ ich dochód i relatywne bogactwo uległy wcześniej zmianie.
Trzeci pozytywny skutek kontrakcji kredytu, jaki wskazuje Huerta de Soto, to straty księgowe, które mogą prowadzić do wzrostu oszczędności, przez co konieczne będzie mniej dostosowań w gospodarce. Należy dodać, że gdy sztuczne straty księgowe znikają, oszczędności mogą skurczyć się i struktura kapitałowa zmieni się na mniej kapitałochłonną, czyli krótszą.
Trzeci rodzaj deflacji wymieniony przez Huerta de Soto, to celowe zmniejszanie podaży pieniądza przez rząd. Twierdzi, że „cały ten proces umyślnej deflacji nie daje nic i tylko wywiera niepotrzebną presję na system gospodarczy” (s. 336). Co więcej, zniekształciłoby to strukturę produkcji, ponieważ cześć projektów inwestycyjnych, które wcześniej wydawały się rentowne, teraz stałyby się nierentowne. Odnosi się on również do dwóch przykładów, gdy taka celowa deflacja miała miejsce: okresów po wojnach napoleońskich i po I wojnie światowej. Huerta de Soto powtarza radę Ricarda, żeby nie wracać do standardu złota przy poprzednim kursie.
Zajmijmy się tymi argumentami w odwrotnej kolejności. Po pierwsze, rząd może zmniejszyć podaż pieniądza poprzez nieratowanie banków, czyli powstrzymanie się od dalszego interweniowania w system monetarny. Ta uwalniająca deflacja spowodowana zniesieniem banku centralnego ogranicza podaż pieniądza, może obniżyć ceny do poziomów sprzed okresu inflacji, oczyścić gospodarkę z nierentownych inwestycji („niepotrzebna presja” Huerty de Soto) i zlikwidować słaby system monetarny. Dlatego z zamysłem wywołana deflacja może coś stworzyć, a konkretnie solidny system monetarny.
Błędem jest również twierdzenie, że celowa deflacja zawsze zniekształca strukturę produkcji. Eliminując nierentowne inwestycje, deflacja raczej wspomaga odtworzenie właściwej struktury produkcji.
W przypadku wymuszonej deflacji wywołanej podatkami i niszczeniem pieniądza w gospodarce utrzymuje się mniej inwestycji, a struktura produkcji staje się mniej kapitałochłonna. Jednak dzieje się tak nie dlatego, że spadła podaż pieniądza, jak wskazywał Huerta de Soto (2004, s. 337). Jest tak dlatego, że „sam fakt zmiany podaży pieniądza nie implikuje niemożliwości poprawnego oszacowania przez przedsiębiorców wpływu zmiany tej ceny. Dlatego [niższa] podaż pieniądza nie oznacza [wyższej] stopy procentowej” (Hülsmann 1998, s. 4). Z tego powodu spadek ilości pieniądza niekoniecznie oznacza spadek oszczędności/inwestycji. Faktyczna przyczyna ustalenia się mniej kapitałochłonnej struktury produkcji, czyli skróconej i wypłaszczonej struktury produkcji pod wpływem przymusowej deflacji, to opodatkowanie. Hoppe pokazuje, że „[n]aruszanie przez rząd prawa własności powoduje jednoczesne zmniejszenie podaży dóbr teraźniejszych oraz (przewidywany) spadek podaży dóbr przyszłych, co sprawia, że wzrastają nie tylko stopy preferencji czasowej […], lecz także przesunięcie w górę krzywych preferencji czasowej” (Hoppe 2006, s. 49-50)[25]. Dlatego dodatkowe opodatkowanie albo bezpośrednie wywłaszczenie, mające na celu likwidację części podaży pieniądza, spowoduje spadek oszczędności poprzez podwyższenie podaży stopy preferencji czasowej. Ludzie będą konsumować więcej, niż skonsumowaliby, gdyby mogli skorzystać na swoich inwestycjach.
Co więcej, jeśli rząd zdobywa pieniądze, które zamierza zniszczyć, nie poprzez opodatkowanie, ale poprzez wzrost długu publicznego, wtedy mniej pożyczek będzie dostępnych dla firm prywatnych i powstanie tendencja wzrostowa rynkowych stóp procentowych. Dlatego z powodu wzrostu długu publicznego zostanie rozpoczęte mniej projektów inwestycyjnych, czyli struktura produkcji będzie krótsza. To jednak nie oznacza, że będzie krótsza, niż gdyby oparta była w całości na oszczędnościach konsumentów. Możliwe jest, że w trakcie ekspansji kredytowej już rozpoczęto błędne projekty inwestycyjne. W takim przypadku dostępne jest zbyt mało dóbr, aby dokończyć wszystkie projekty inwestycyjne, a struktura produkcji jest sztucznie wydłużona. W takim przypadku interwencja rządowa na rynku pożyczek może skorygować część z tych zniekształceń. Można sobie łatwo wyobrazić przypadek, w którym rząd bezpośrednio niweluje ekspansję kredytową banków poprzez absorbcję nowego kredytu[26].
Następnie Huerta de Soto zajmuje się ogólnym problemem deflacji. Zainspirowany „wtórną depresją” takich teoretyków, jak Röpke i Hayek twierdzi, że jeśli zawiodą wszelkie próby liberalizacji rynku pracy w trakcie recesji, to w takim przypadku „polityką najmniej szkodliwą […] byłoby przyjęcie programu robót publicznych […]. Polityka rządowej pomocy dla bezrobotnych w zamian za efektywne wykonywanie prac wartościowych społecznie […]” (Huerta de Soto 2010, s. 342). Należy wyjaśnić, że najmniej szkodliwa polityka to polityka nie wypaczająca rynkowych procesów, czyli nieinterweniowanie przez rząd. Wszelkie opodatkowanie i wydatki rządowe zniekształcają rynek[27]. „Prace wartościowe społecznie” są zwyczajnym marnotrawstwem z punktu widzenia alokacji zasobów.
Co więcej, dochody z robót publicznych wcześniej niezatrudnionych nie tylko osłabiają presję na obniżenie wymagań płacowych (Mises 2011, s. 674-5), ale również osłabiają presję, by zliberalizować rynek pracy. Ponieważ Huerta de Soto podkreśla problem polityczny, należy dodać, że jest mało prawdopodobne, by polityka robót publicznych została zlikwidowana po zakończeniu recesji. Pozostaje jeszcze jedno pytanie: czy Huerta de Soto zdaje sobie sprawę, że jego zalecenia polityczne mogą zostać przyjęte przez polityków jako wygodny powód do wykorzystani robót publicznych w czasach bezrobocia, gdy politycy nie mają ochoty liberalizować rynku pracy?
Huerta de Soto nie jest histerycznym deflacjofobem, jak ekonomiści głównego nurtu, ale dostrzega on problemy z pewnymi rodzajami deflacji i nie rozumie pozytywnych skutków deflacji, nawet gdy ta jest wywołana przez rząd. Co więcej, niepotrzebnie zachęca do interwencji rządowej w trakcie kryzysu, gdy rynek pracy jest nieelastyczny.[/U]
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Hayek
Hayek definiuje deflację jako „spadek ilości pieniądza” (Hayek 1979, s. 40). Chociaż konsekwentnie trzyma się tej definicji, to jego poglądy na temat deflacji zmieniały się na przestrzeni lat. W książce z 1931 roku, Ceny i Produkcja twierdzi, że podaż pieniądza powinna był niezmienna, jeśli pieniądz ma nie wpływać na ceny (2014, s. 230-231)[28]. Wspomniane są dwa wyjątki: wzrost podziału pracy i wzrost liczby płatności (2014, s. 240). Zwalczanie deflacji cenowej w tych sytuacjach jest uzasadnione według Hayeka, ponieważ nie zniekształca struktury produkcji, jeśli nowy pieniądz trafia w to miejsce w gospodarce, gdzie pojawił się wzrost.
Dostarczenie właściwej ilości pieniądza we właściwe miejsce nie tylko wydaje się bardzo trudne w praktyce, ale pozostaje również pytanie, dlaczego powinno się zabiegać deflacji cenowej oraz dlaczego jest uzasadniona prowadzenie inflacji korzystnej dla niektórych uczestników rynku.
Co więcej, Hayek pisząc o „neutralnym” pieniądzu, myśli o sytuacji, gdy zapanują takie same warunki, jak w gospodarce barterowej (Hayek 2014, s. 244-245). Jednak sam pieniądz jest towarem (najlepiej zbywalnym), a jego istnienie zawsze skutkuje powstaniem innej struktury produkcji i alokacją zasobów, niż miałoby to miejsce w gospodarce bez pieniądza. Pieniądz nie może być „neutralny”[29]. W rzeczywistości pieniądz umożliwia powstanie znacząco innych warunków ekonomicznych od tych w gospodarce barterowej.
Warte uwagi jest wcześniejsze nastawienie Hayeka do recesji. Stwierdza, że polityka monetarna nie powinna zwalczać recesji inflacją (Hayek 2014, s. 240). Innymi słowy, jeśli w trakcie recesji wystąpi deflacja, to nie powinno się jej zapobiegać. To zdaje się przeczyć jego stwierdzeniu, że podaż pieniądza powinna być niezmienna.
Na początku lat 30., w trakcie debaty z Keynesem Hayek rozważał deflację jako możliwy skutek recesji. Kryzys trzeba zwalczyć dostosowaniami w strukturze produkcji i „nie da się ich pozbyć za pomocą nowej inflacji” (Hayek 1995, s. 194). Poprawnie stwierdza, że bezrobocie jest rezultatem przyczyn bardziej fundamentalnych niż deflacja. „Wszelkie próby zwalczania kryzysu ekspansją kredytową nie tylko będą zaledwie leczeniem objawów, ale mogą również wydłużyć kryzys, odwlekając niezbędne dostosowania” (1995, s. 196).
Jednak Hayek zaczyna porzucać swoje wcześniejsze stanowisko wobec deflacji dwa lata później. Już w 1939 roku stwierdza, że popyt na dobra konsumpcyjne w trakcie recesji może być zbyt niski i z tego powodu „zwiększenie popytu poprze wydatki publiczne może być uzasadnione” (Hayek 1975, s. 63). Jednak wciąż nie uznaje ekspansji kredytowej za rozsądną politykę, ponieważ „może ona jedynie pogorszyć przyszłe problemy” i „zwiększyć fluktuacje”.
W 1960 roku w pracy Konstytucja Wolności utrzymuje, że deflacja ma „negatywne skutki”, ale „jest jednak wątpliwe, czy deflacja jest bardziej szkodliwa od inflacji,” (Hayek 2007, s. 321). Twierdzi, że zarówno inflacja, jak i deflacja wywołują dwukrotnie nieoczekiwane zmiany cen. Najpierw, gdy ceny są (w przypadku deflacji) niższe od oczekiwanych, a potem, gdy ceny przestają spadać, po dostosowaniu się oczekiwań do spadających cen. To jest ekstremalnie mechanistyczne postrzeganie formułowania oczekiwań przez uczestników rynkowych. Co więcej, twierdzi również, że deflacja pogrąża działalność przedsiębiorstw. Dlatego Hayek niejawnie zakłada, że w niektórych przypadkach deflacji powinno się zapobiegać[30].
Hayek nie zauważa, że deflacja nie wpływa negatywnie na wszystkie firmy i niekoniecznie musi prowadzić do spadku całkowitej produkcji. Wyłącznie właściciele firm, którzy polegają na dalszej inflacji, będą mieli poważne problemy, a ci przedsiębiorcy, którzy poprawnie przewidzą deflację, zyskają na tym. Właściciel firmy może się zmienić, ale „realna stopa zwrotu pozostanie ta sama” (Rothbard 2017, s. 629).
W 1975 roku, po otrzymaniu nagrody Nobla, Hayek wspomina o „wtórnej depresji”, w trakcie której bezrobocie wpływa na spadek zagregowanego popytu, a przez to do jeszcze większego bezrobocia. „Ta «wtórna depresja» spowodowana wcześniejszą deflacją, powinna być zwalczana odpowiednimi działaniami monetarnymi” (Hayek 1985, s. 210). Zaprzecza on, by kiedykolwiek uważał deflacją w trakcie kryzysu za „ozdrawiający proces”. Mówi, że chociaż deflacja jest konieczna do przełamania sztywności w dół płac, oraz że inflacja nie jest już według niego politycznie możliwym rozwiązaniem problemu sztywności płac. To wydaje się być sprzeczne z jego wcześniejszym stwierdzeniem o „odpowiednich działaniach monetarnych” (inflacji), które powinny być wykorzystane do zapobieżenia „wtórnej depresji”.
Hayek chce za pomocą słabo płatnych robót publicznych walczyć z bezrobociem i zapobiec błędnej alokacji pracowników, wynikającej z ekspansji monetarnej[31]. Ciężko zrozumieć, dlaczego roboty publiczne nie są błędną alokacją pracy i zasobów, skoro praca nie jest wykonywana w celu zaspokojenia potrzeb konsumentów. Twierdzi dalej, że w celu zapobieżenia rewolucji politycznej w Niemczech w 1930 roku, rząd musiałby wywołać ekspansję kredytową, aby zapobiec kryzysowi. To stwierdzenie wydaje się nielogiczne, ponieważ nie ma powodu, by opóźniony, więc ostrzejszy kryzys miał nie doprowadzić do rewolucji politycznej.
W innym wykładzie z tego samego roku Hayek wygłosił więcej interesujących komentarzy o swoim stosunku do deflacji (Hayek 1979). Stwierdza w nim wprost, że zmienił swoje zdanie o inflacji. Deflacja musi być powstrzymana, ponieważ odbiegając od oczekiwań przedsiębiorców, ma tendencję do skutkowania „wtórną deflacją”, która „nie pełni żadnej alokacyjnej funkcji” (s. 15). Hayek mówi, że gdyby był odpowiedzialny za politykę monetarną, zapobiegłby deflacji, ogłaszając, że walczyłby z zagrożeniem deflacji wszelkimi środkami. To ogłoszenie, jak był przekonany, pomogłoby zapobiec deflacji. Ponownie pokazuje swoje proinflacyjne przekonania, stwierdzając, że „polityka monetarna musi zapobiegać znacznym zmianom w ilości pieniądza czy strumieniu dochodów” (s. 17).
Hayek nie zdaje sobie sprawy, że deflacja w trakcie recesji przyspiesza proces dostosowawczy, przyspieszając likwidację błędnych inwestycji. Osłabienie aktywności firm, o której mówi, również może przyspieszyć ten proces, skłaniając przedsiębiorców do zwiększenia oszczędności poprzez księgowanie strat większych niż faktycznie. Może być prawdą, że realne płace mogą być wysokie w trakcie deflacji, ale w trakcie inflacji, czy dowolnym innym okresie, płace realne również mogą być zbyt wysokie z powodu przywilejów związkowych.
To ciekawe, że Hayek tak bardzo zmienił zdanie o deflacji. W latach 30. twierdził, że ekspansja monetarna jedynie odwleka i wydłuża recesję, a pod koniec kariery opowiadał się za monetarnymi środkami walki z deflacją. Hayek nie przedstawia argumentów, które uzasadniałyby zmianę jego poglądów. Powodem tej zmiany mogło być doświadczenie zwrotu ku socjalizmowi, jakie zaobserwował w Niemczech (s. 15). Było to dla niego wymówką, by uzasadnić całą masę interwencji państwowych.
Reisman
Reisman definiuje deflację jako „spadek ilości pieniądza/wielkości wydatków” (Reisman 1995 s. 520), co jest według niego „złe”[32]. Wymienia kilka innych symptomów deflacji, oprócz spadku cen: spadek „dostępności funduszy na spłatę zadłużenia”; „wypchnięcie z rynku zyskownych firm przez nagły spadek przychodów ze sprzedaży, do których koszty dostosowują się z opóźnieniem” i „masowe bezrobocie, aż stawki płac i ceny spadną do poziomu odpowiadającego zmniejszonej podaży pieniądza i wolumenowi wydatków na dobra i pracę” (1996, s. 574; 2000, s. 14). Jego przeskok od tych symptomów do etycznego potępienia deflacji jest niejasny.
To prawda, że może wystąpić bezrobocie, gdy płace spadają wolniej od pozostałych cen. Ale dlaczego płace mają nie spadać równie szybko, co pozostałe ceny? Dlaczego nie mogą spadać szybciej[33]? Nie dobrego powodu, by uznawać scenariusz Reismana za bardziej prawdopodobny. Rządowe interwencje i wpływy związków mogą doprowadzić do wzrostu płac ponad stawki rynkowe, gdy ceny spadają lub rosną.
Czy faktycznie mamy do czynienia z „wypychaniem z rynku zyskownych firm”, spowodowanym opóźnieniem w dostosowaniu się cen? Po pierwsze, trzeba podkreślić, że niekoniecznie musi wystąpić opóźnienie, ponieważ spadek cen może być oczekiwany. W tym przypadku ceny spadłyby natychmiastowo do oczekiwanych poziomów z powodu spadku wydatków. „Zyskowność firm” nie zmieniłaby się[34].
Nawet jeśli spadek cen nie był oczekiwany, to „realna stopa zwrotu” (Rothbard 2017, s. 629) nie musi zmienić się, ponieważ fundamentalna różnica między cenami (między cenami kupna i sprzedaży), nie musi ulec zmianie. Różnica między cenami może nawet wzrosnąć. W takim przypadku przedsiębiorca może zakupić jeszcze więcej czynników produkcji za osiągnięte wcześniej zyski. Oczywiście przedsiębiorca ucierpiałby z powodu kosztów alternatywnych, jeśli nie przewidział bankructwa i nie przechował swoich pieniędzy; jednak nie bankrutuje on wyłącznie z tego powodu, ale może mieć problemy, jeśli był zadłużony[35]. To jest następny argument.
To prawda, że realne obciążenie długiem rośnie z powodu deflacji, ponieważ dostępna jest mniejsza ilość pieniądza. Ale dlaczego ma to być problemem dla gospodarki? Oznacza to wyłącznie zmianę właścicieli firm[36]. Wartość aktywów kredytodawców wzrosłaby, a w niektórych przypadkach nawet do tego stopnia, że przejęliby wszystkie aktywa firmy. To nie zmieniłoby fizycznej integralności aktywów i firmy. Nie zniknęłyby z powierzchni ziemi. Do pewnego stopnia Reisman sam to zauważa, stwierdzając, że „kredytodawcy zyskują, ale nie wszyscy — tylko ci, którzy byli w stanie wyegzekwować swoje należności” (Reisman 2000, s. 15). Jednak kredytodawcy zawsze mogą wyegzekwować chociaż część swoich inwestycji poprzez zajęcie aktywów, które są zabezpieczeniem kredytu. Dlatego nie pozostaną z niczym. W zależności od systemu prawnego, dłużnicy mogą również być zmuszeni do spłaty długów, których nie mogą spłacić w tym momencie, później.
Reisman podkreśla praktyczne znaczenie masowych bankructw w trakcie deflacji (1996, s. 961):
[M]asowe bankructwa, które, biorąc pod uwagę obecną niewydolność systemu sprawiedliwości w obliczu obecnej liczby bankructw, prawdopodobnie potrzebowałyby dekady lub więcej czasu, by zostać rozliczone i przeprowadzone. To oznaczałoby, że przez ten okres gospodarka byłaby w dużej mierze sparaliżowana, ponieważ nikt by nie wiedział, kto co posiada.
Zdolność współczesnego systemu sprawiedliwości do rozpatrzenia ogromnej masy bankructw na raz, nie jest oczywiście teoretycznym argumentem przeciw deflacji. Według Reismana argument ten wiąże się z trudnościami praktycznymi, z jakimi musiałby poradzić sobie system sprawiedliwości w warunkach poważnej deflacji. Jednak nie ma teoretycznych powodów, by system sprawiedliwości nie mógł prędko rozstrzygnąć wielu sporów. Mimo to zajmijmy się tym praktycznym argumentem. Należy podkreślić, że wzrost popytu na usługi sądownicze na wolny rynku spowodowałby wzrost podaży tych usług. Reisman mógłby odpowiedzieć, że mamy do czynienia z rządowym monopolem na usługi sądownicze. Jednakże politycy wprowadziliby środki zaradcze, gdyby deflacja poskutkowała bankructwami, które przeciążyłyby spętany przez rząd system sądowniczy[37]. Ponieważ politycy są skłonni do poszukiwania i rozwiązywania problemów. Również sam system sprawiedliwości mógłby wymyślić rozwiązanie, które pomogłoby uporać się z tym problemem.
Przyjmijmy jednak na potrzebę dyskusji, że rząd i system sądowniczy nie zareagują w jakikolwiek sposób. Nie zmienia to faktu, że każde bankructwo wiąże się z pewnym okresem dostosowań. Czy określenie dopuszczalnej długości okresu dostosowań nie jest arbitralne? Załóżmy również, że będzie potrzeba „dekady lub więcej czasu”, aż zmienią się właściciele niektórych firm, a dotychczasowy właściciel nie będzie inwestował lub zmniejszał inwestycji w tę firmę przez ten czas. Zamiast tego dotychczasowy właściciel będzie wydawał swoje zyski na konsumpcję lub inne inwestycje, w trakcie tej „przejściowej” dekady. Dlaczego ma to być koniecznie złe z punktu widzenia teorii Reismana?
Oczywiście Reisman chce zapobiec deflacji w ramach swojego planu reformy monetarnej (1996, s. 960). Ponieważ przyjmuje, że w standardzie złota „szybkość obrotu pieniądza” spadłaby, to z tego powodu sugeruje, by „zrównać podaż złota z odpowiednią podażą dolarów, aby całkowite wydatki w dolarach nie zmieniły się przy niższej szybkości obrotu pieniądza” (s. 961) i w ten sposób zapobiec procesowi kontrakcji.
Co by to oznaczało? Podobnie, jak w przypadku propozycji Rothbarda, według Reismana ratunek słabego sektora bankowego doprowadziłby do transferu złota na korzyść banków (Reisman 1996, s. 961) kosztem oszukanych właścicieli depozytów — którzy powinni zostać właścicielami banków.
Oszukańcza praktyka[38] rezerwy cząstkowej ostatecznie zostałaby rozgrzeszona. Co więcej, wydłużyłaby proces dostosowań w strukturze produkcji, która została zniekształcona w trakcie inflacyjnego okresu. Należy dodać, że proponowana inflacja podaży pieniądza w formie dolara, w celu zapobieżenia spadkowi szybkości obrotu, byłaby kolejną redystrybucją, korzystną dla dłużników.
Według Reismana ta redystrybucja byłaby korzystna: „Rozwiązanie problemu «nadmiernego obciążenia długiem» za pomocą inflacji w jakiejkolwiek formie to naganna praktyka” (s. 961). Sugerowana reforma monetarna pokazuje, że jeśli ktoś chce zapobiec „problemom z długami”, to nie da się wyznaczyć nawet przybliżonych granic dla takich inflacyjnych programów pomocowych. Proponowany rozmiar inflacji wydaje się być arbitralny nawet według standardów Reismana.
Jednak Reisman uzasadnia inflację, twierdząc, że byłoby niepraktycznym i czasochłonnym, by system sprawiedliwości miał zajmować się tyloma bankructwami. Ten argument był omawiany powyżej, ale skoro Reisman zwraca uwagę na system sprawiedliwości, to należy dodać, że sprawiedliwość to nie jest kwestia czasu ani praktyczności.
Rozważając etyczną część jego proponowanej reformy monetarnej, należy podkreślić, że propozycja Reismana nie tylko jest sprzeczna z etyką Rothbarda, ale również jego własną wersją kapitalizmu. Według Reismana „kapitalizm charakteryzuje się leseferyzmem” (s. 21). Tylko rząd ma prawo naruszyć czyjąś wolność, czyli „brak inicjacji siły fizycznej” w celu zapewnienia wolności[39]. Jedynym zadaniem rządu byłaby „obrona wolności osobistej. Wszelkie naruszenie tej zasady — każdy akt rządowej interwencji w system gospodarczy — jest aktem wykorzystania przymusu fizycznego do powstrzymania osoby przed działaniem zgodnie ze swoim interesem lub zmuszenia osoby do działania wbrew swojemu interesowi” (s. 26).
Jednak plan reformy monetarnej Reismana nie jest bezpośrednią abolicją rządowych interwencji w system monetarny, co doprowadziłoby do deflacji, ale nową formą interwencjonizmu, gwarantującą zachowanie rezultatów przeszłych interwencji. Zaproponował nową formę interwencjonizmu, czyli według jego poglądów, naruszenia wolności osobistych, w celu ratowania słabego systemu bankowego. Podsumowując jego własnymi słowami (Reisman 1996, s. 27):
Wszelkie próby uzasadnienia jakiejkolwiek formy restrykcji lub ograniczeń wolności to, świadoma lub nie, próba uzasadnienia inicjacji przemocy fizycznej. To z kolei jest próbą zniszczenia ludzkiego życia i własności, i z tego powodu powinna być uznana za potworne zło.

Wnioski

Wspomnianych sześciu austriackich ekonomistów, zwłaszcza Rothbard, odrzuca większość argumentów przeciw deflacji. Obawiają się deflacji znacznie mniej niż ekonomiści głównego nurtu, ale różnią się pod tym względem między sobą. Mimo to gdy mowa o deflacji, to ich poglądy zmieniają się i przestają oni twardo bronić wolnego rynku. Wbrew swoim leseferystycznym poglądom na większość problemów, ci ekonomiści wymyślają cały arsenał środków do walki z deflacją, jak pomoc rządowa, redystrybucja złota, amnestia i przywileje dla banków, planowane przez rząd reformy monetarne, roboty publiczne, ekspansja kredytowa i inflacja.
Co ciekawe, tymi interwencjami chcą powstrzymać uzdrawiającą deflację, czyli reakcję wolnego rynku na brak wszelkich interwencji rządowych w system monetarny, zwłaszcza przywileju stosowania rezerwy cząstkowej i amnestii. Nie zauważają, że deflacja jest szybkim, gładkim, bezpośrednim i etycznym sposobem na stworzenie solidnego systemu finansowego.
Bibliografia:
Bernanke Ben S., 2002, „Deflation: Making Sure ‘It’ Doesn’t Happen Here”, Speech before the National Economists Club in Washington, D.C. (November 21).
Hamburger Max, 1933, Deflation und Rechtsordnung, Mannheim, Berlin, J. Bensheimer.
Hayek Friedrich A., 2014, Ceny i produkcja [w:] Pieniądz i kryzysy. Dzieła zebrane, tom I. Warszawa, Instytut Ludwiga von Misesa.
Hayek Friedrich A., 2007, Konstytucja wolności, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN.
Hayek Friedrich A. 1995, Contra Keynes and Cambridge, Chicago, University of Chicago Press.
Hayek Friedrich A., 1985, Speech at the East Leeds Labour Club (1975) [w:] New Studies in Philosophy, Politics, Economics and the History of Ideas, Chicago, University of Chicago Press.
Hayek Friedrich A., 1984, On Money [w:] Money, Capital, and Fluctuations: Early Essays, Chicago, University of Chicago Press.
Hayek Friedrich A., 1979, Unemployment and Monetary Policy, San Francisco, Cato Institute.
Hayek Friedrich A., 1975, Profits, Interest and Investment. Clifton, N.J., Augustus M. Kelley.
Huerta de Soto, Jesús, 2011, Pieniądz kredyt bankowy i cykle koniunkturalne, Warszawa, Instytut Ludwiga von Misesa.
Hülsmann Jörg Guido, 1998, „Toward a General Theory of Error Cycles”, Quarterly Journal of Austrian Economics 1 (4).
Hutt William H., 1995, The Significance of Price Flexibility [w:] The Critics of Keynesian Economics, red. Henry Hazlitt, New York, Foundation for Economic Education.
Keynes John M., 1963, Essays in Persuasion, New York, Norton Library.
Mises, Ludwig von, 2012, Teoria pieniądza i kredytu, Warszawa, Fijorr Publishing.
Mises Ludwig von, 2011, Ludzkie działanie, Warszawa, Instytut Ludwiga von Misesa.
Mises Ludwig von, 1978, On the Manipulation of Money and Credit, Dobbs Ferry, N.Y., Free Market Books.
Reisman George, 2000, „The Goal of Monetary Reform”, Quarterly Journal of Austrian Economics 3 (3).
Reisman George, 1996, Capitalism, Ottawa, Ill.: Jameson Books.
Rothbard Murray N., 2017, Ekonomia Wolnego Rynku, Warszawa, Fijorr Publishing i Instytut Ludwiga von Misesa.
Rothbard Murray N., 2010, Etyka Wolności, Warszawa, Fijor Publishing.
Rothbard Murray N., 2010, Wielki Kryzys w Ameryce, Warszawa, Instytut Ludwiga von Misesa.
Rothbard Murray N., 2009, Interwencjonizm, czyli władza a rynek, Warszawa, Fijorr Publishing.
Rothbard Murray N., 2007, Tajniki Bankowości, Warszawa, Fijorr Publishing.
Rothbard Murray N., 2005, Złoto, banki, ludzie — krótka historia pieniądza, Warszawa, Fijorr Publishing.
Rothbard Murray N., 1995a, Classical Economics, Cheltenham, U.K., Edward Elgar.
Rothbard Murray N., 1995b, Deflation, Free or Compulsory [w:] Making Economic Sense, Auburn, Ala., Ludwig von Mises Institute.
Rothbard Murray N., 1994, The Case Against the Fed, Auburn, Ala., Ludwig von Mises Institute.
Rothbard Murray N., 1991, The Case for a 100 Percent Gold Dollar, Auburn, Ala.: Ludwig von Mises Institute.
Salerno, Joseph T., 2003, „An Austrian Taxanomy of Deflation”, Quarterly Journal of Austrian Economics 6 (4).
Samuelson Paul A., 1980, Economics, 11 wydanie, New York, McGraw-Hill.
Sennholz Hans, 1987a, The Politics of Unemployment, Spring Mills, Penn., Libertarian Press.
Sennholz Hans, 1987b, Debts and Deficits, Spring Mills, Penn, Libertarian Press.
Sennholz Hans, 1979, Age of inflation, Belmont, Mass, Western Islands.
Sennholz Hans, 1955, How Can Europe Survive, New York, D. Van Nostrand.
[1] Ekonomiści szkoły austriackiej definiują deflację jako skurczenie się podaży pieniądza. Głównonurtowi ekonomiście natomiast definiują deflację jako spadek ogólnego poziomu cen.
[2] O tej „przymusowej deflacji” zobacz również Salerno (2003).
[3] Rothbard wspomina też przypadek Brazyli z 1990 roku, gdy zablokowano dostęp do większości rachunków bankowych oraz Związku Sowieckiego, gdzie wycofano z obiegu banknoty i uznano je za bezwartościowe.
[4] Zobacz również Hayek (1979, s. 5): „Niestety Wielka Brytania przywróciła standard złota po poprzednim parytecie”. Zobacz również Huerta de Soto (2011, s. 338-339), Mises (2011, s. 662) i Sennholz (1955, s. 15).
[5] Zobacz Rothbard (2010, s. 22) „[Rząd] może zmusić banki, żeby zaprzestały inflacji, a nawet, jeśli okaże się to konieczne, żeby zmniejszyły podaż pieniądza”. Niestety ta polityka jest niepraktyczna, gdyż nie formułuje ona reguł, kiedy wywołanie kotrakcji jest konieczne. Aby takie działania nie były arbitralne, należałoby stwierdzić, że kontrakcja jest konieczna, kiedykolwiek miała miejsce ekspansja kredytowa.
[6] „Jeśli podaż pieniądza już jest nadmierna, to rząd powinien przynajmniej postarać się jej dalej nie zwiększać. Trudniejszą kwestią jest to, czy podaż pieniądza powinno się zmniejszyć do poziomu wyznaczonego przez podaż złota, jednak tu nie będziemy się nią zajmować”. (Rothbard 2010, s. 122; pierwsza kursywa dodana przez autora)
[7] Zobacz również Rothbard (2010, s. 134): „Jeśli już doszło do depresji, to polityka pieniężna powinna polegać na zmniejszaniu podaży pieniądza lub przynajmniej na zatrzymaniu inflacji”. Nie wiadomo, czy to oznacza, że każda ekspansja kredytowa powinna być odwrócona natychmiastowo. Zobacz dodatek w Wielki Kryzys w Ameryce (Rothbard 2010, s. 287).
[8] Rothbard (1994, s. 148): „Wartość zasobów złota Fedu powinna wzrosnąć, aby wystarczyło złota na spłacenie wszystkich zobowiązań Fedu — przede wszystkim wypłaty depozytów i wymiany banknotów Rezerwy Federalnej, przy wymianie stu centów za dolara”.
[9] Rothbard sam argumentuje przeciw przywilejom banków (Rothbard 2010, s. 16)
[10] Zobacz inny zarys jego planu w Rothbard (1994, s. 150).
[11] Zobacz Rothbard (2005, s. 66): „Jeśli w wolnym społeczeństwie miałoby być zakazane fałszerstwo, to taki sam los powinien spotkać system bankowy oparty na częściowych rezerwach”. Zobacz również Rothbard (1991, s. 49).
[12] Można też argumentować za ukaraniem pracowników banków, którzy — świadomie lub nie — pomogli bankom oszukać klientów.
[13] Zobacz Rothbard (2010, s. 175): „W sytuacji idealnej przestępca staje się niewolnikiem swej ofiary, pozostając nim aż do momentu pełnego zadośćuczynienia osobie, wobec której zawinił”.
[14] Tamże, s. 126: „[M]ogą one być prosto i przejrzyście stosowane i podlegać obronie, niezależnie od miejsca i czasu.”
[15] Skoro chcemy zapobiec bankructwom (lub zmiażdżeniu deflacyjnym młotem), to czy inflacja nie byłaby nawet lepszą metodą ratowania kredytobiorców przed bankructwem, jak proponuje Reisman (1996, s. 961)?
[16] Jak napisał Mises na zlecenie Spiethoffa w Festschrift (1978, s. 212): „Niestety teoria ekonomiczna jest najsłabiej opracowana dokładnie tam, gdzie jest najbardziej potrzebna — w analizie skutków spadku cen”.
[17] Mises twierdzi, że „W ciągu ostatnich dwustu lat bardzo często uciekano się do takich praktyk” (2011, s. 480).
[18] „W razie szybko postępującej deflacji, ujemne ażio cenowe mogłoby nie tylko całkowicie zrównoważyć stopę procentu pierwotnego, lecz nawet przekształcić procent brutto w wielkość ujemną, co oznaczałoby obciążenie pewną kwotą rachunku kredytodawcy” (Mises 2011, s. 460).
[19] Dlatego proponuje on reformę bez deflacji. Zobacz Mises (2012, część IV).
[20] „Kontrakcja […] była nieuniknioną konsekwencją i produktem ubocznym finansowych dostosowań. Kryzys jest okresem dostosowań” (Sennholz 1987a, s. 157-9).
[21] Jednakże Huerta de Soto dodaje, że pieniądz nigdy nie jest „w obiegu”, ale zawsze jest częścią czyjegoś salda gotówkowego. Pytanie brzmi, dlaczego nie zrezygnował z zastosowania tego mylącego terminu.
[22] Huerta de Soto mógł zaczerpnąć swoją definicję od Misesa: „Wszystkie firmy dążą do zwiększenia swoich zasobów gotówkowych (…). To zjawisko rzeczywiście można uznać za deflację (2011, s. 481-2). Mises również nie podał jednej, spójnej definicji deflacji.
[23] W książce Huerta de Soto omawia najpierw deflację wywołaną przez rząd, w drugiej kolejności jako wzrost popytu na pieniądz, a jako trzecią kontrakcję kredytu (przyp. tłum).
[24] Ktoś mógłby nawet twierdzić, że wszelka deflacja jest celowa w tym sensie, że jest wywołana przez rząd. Ponieważ rządowa zgoda na emisję środków fiducjarnych jest warunkiem wstępnym kreowania i niszczenia tych środków. Przynajmniej kontrakcja kredytu w trakcie kryzysu i celowa deflacja nie „różnią się radykalnie z uwagi na swe przyczyny i konsekwencje”, ponieważ celowa deflacja może być przyczyną kontrakcji kredytu i kryzysu.
[25] Inne negatywne skutki opodatkowania zobacz w Rothbard (2009, s. 123-128)
[26] Bank centralny udziela rządowi kredytu bez pokrycia, a rząd następnie niszczy ten pieniądz. W takim przypadku transakcja jest wyłącznie wewnętrznym transferem rządowym.
[27] Zobacz Rothbard (2009, s. 123-128 i 241-256). Zniekształcenia wywołane opodatkowanie byłyby mniejsze, gdyby rząd nie wydawał pieniędzy pozyskanych na drodze opodatkowania, ale niszczył je. Datego można argumentować, że opodatkowanie w celu wywołania przymusowej deflacji jest mniej szkodliwe, niż inne formy opodatkowania i wydawanie tak zgromadzonych pieniędzy.
[28] To nie jest do końca prawdą. Hayek twierdzi, że całkowite wydatki (strona MV w równaniu wymiany) powinny być niezmienne, ale to jest jeden z warunków neutralności pieniądza. Co więcej, Hayek nie traktował neutralności pieniądza jako możliwego do zrealizowania celu, ale jedynie jako narzędzie teoretyczne (przyp. tłum).
[29] Zobacz Mises (2011, s. 184): „pojęcie neutralnego pieniądza jest nierealne i nieprawdopodobne”.
[30] Zobacz Hayek (2007, s. 324):
Gdy tylko pojawią się oznaki deflacji, natychmiast zostaną podjęte próby jej zwalczania — często nawet wtedy, gdy jest ona jedynie lokalnym i koniecznym procesem, któremu nie trzeba zapobiegać.
Hayek wydaje się sugerować, że może zdarzyć się deflacja, która nie jest lokalna i zbędna, której nie trzeba zwalczać.
[31] Zobacz wyżej, jak Hayek wpłynął na poglądy Huerty de Soto.
[32] Zobacz Reisman (1996, s. 574): „Postrzeganie spadku cen, wywołanego wzrostem produkcji, jako czegoś tożsamego deflacji i recesji, to mylenie niezmiernych korzyści, jakie wynikają z produkcji ze złem, jakie wynika z kryzysu”.
[33] Zobacz Hutt (w Hazlitt 1995, s. 398): „Możemy sobie wyobrazić szybki spadek cen dotrzymujący kroku oczekiwanym zmianom cen, ale nigdy nie spadających do zera i zasoby są zawsze w pełni wykorzystane”.
[34] Zobacz Rothbard (2017, s. 630): „Kiedy zmiana jest w pełni przewidziana, siła nabywcza zmienia się natychmiast”.
[35] Oczywiście niektórzy przedsiębiorcy mogą mieć problemy w tym sensie, że inni przedsiębiorcy, którzy przewidzieli spadek cen i przechowali pieniądze, mogą teraz złożyć lepsze oferty cenowe i odciągnąć od nich zasoby. Przedsiębiorcy, którzy przewidują zmiany cen, zawsze mogą zyskać w porównaniu do przedsiębiorców, którzy formułują błędne oczekiwania. Argument Reismana prawdopodobnie nie miał być argumentem przeciw wszelkim zmianom cen.
[36] Zobacz Rothbarda omówienie tego argumentu (2010, s. 41).
[37] Rządy już wcześniej to robiły. Zobacz Hamburger (1933) o środkach zaradczych w Niemczech podczas wielkiego kryzysu.
[38] Sam Reisman nazywa to oszustwem. Zobacz Reisman (1996, s. 958 i 514).
[39] To nie jest miejsce na krytykę sprzeczności Reismana.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Podoba mi się konsekwentna linia przestrzegania przed inflacją, przyjęta na Interii. Niestety skurwysyny najpewniej i tak zrobią swoje.



gospodarka
Dzisiaj, 9 października (06:00)
Na przestrzeni dziejów zarówno bogate, jak i biedne kraje radziły sobie z nadzwyczajną serią kryzysów finansowych poprzez udzielanie pożyczek, zaciąganie ich, bankructwo - a następnie ożywienie gospodarcze. Za każdym razem krajowi eksperci utrzymywali, że "tym razem jest inaczej", że dotychczasowe zasady wyceny nie mają już zastosowania, a nowa sytuacja nie przypomina wcześniejszych katastrof. Zdaniem analityków Saxo Banku czeka nas nowa inflacyjna era, jakiej nie pamiętają żadne osoby poniżej 60. roku życia.

Tym razem jest inaczej - prognozy Saxo na IV kw.

Opublikowana w 2011 r. książka autorstwa Reinhart i Rogoffa, This Time is Different ("Tym razem jest inaczej"), to odważna próba zdefiniowania, jakie warunki wstępne, w szczególności pod względem poziomów skumulowanego długu krajowego i zagranicznego w relacji do PKB, powodują, że dany kraj zaczyna zmierzać w stronę nieuniknionego kryzysu.

Przedstawione w książce wyczerpujące badania opierały się na danych z 66 krajów i pięciu kontynentów. Wynikało z nich, że w 2011 r. największe rynki rozwinięte już od pewnego czasu zmierzały w stronę kolejnego kryzysu, ponieważ reakcja polityczna na światowy kryzys finansowy spowodowała znaczną kumulację dodatkowego i "niemożliwego do utrzymania" długu. Od czasu tej publikacji liczne rundy luzowania ilościowego istotnie opóźniły ten kryzys, a być może wręcz obaliły tezę przewodnią tej książki.

Rozmiar i charakter politycznej reakcji na pandemię wskazuje jednak, że tym razem skutki inflacji będą faktycznie znacznie różnić się od wszystkiego, co mieliśmy okazję zaobserwować w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, nawet jeżeli w ostatecznym ujęciu potwierdzi się ogólna teza Reinhart i Rogoffa, że kumulacja długu zawsze prowadzi do poważnych problemów.
Wynika to z faktu, iż przy tak wysokich poziomach długu polityka pieniężna przestaje być skuteczna w sytuacji, gdy efektywne stopy procentowe są zerowe. Aby zapobiec bezpośredniemu kryzysowi, środki podjęte w reakcji na pandemię uwzględniły bodźce fiskalne na skalę mobilizacji wojskowej, wsparcie dla dochodów podstawowych oraz transfery bezpośrednie w stylu Nowoczesnej Teorii Monetarnej (MMT) do niemal każdego sektora gospodarki.

Był to olbrzymi impuls dla popytu w czasie, gdy gospodarka zamykała stronę podaży w ramach walki z wirusem. I nawet teraz, gdy otwieramy się po pandemii, nowa dominacja fiskalna nie zniknie, ponieważ mamy do czynienia równocześnie z trzema pokoleniowymi wyzwaniami: nierównością, infrastrukturą oraz polityką klimatyczną, czyli tzw. zieloną transformacją.

Skutki gospodarcze tego nowego podejścia to jeszcze większy rządy, bardziej inwazyjne przepisy, zakłócenia łańcuchów dostaw, inflacja, brak odkrywania cen, ogólny mocny zwrot na lewo na Zachodzie, a także zwiększone "kierowanie kapitału" do niewielkich nisz zasobów i aktywów, w które można zainwestować. Może to oznaczać powrót do sytuacji z lat 70., jednak tym razem kluczowy jest imperatyw polityczny dotyczący dekarbonizacji gospodarki, bez względu na wpływ tego procesu na realny wzrost.
Odwrót od węgla jest oczywiście absolutnie konieczny, jednak obecnie dostępne technologie nie są odpowiednie do tego celu, ponieważ energia słoneczna czy wiatrowa jest mało skalowalna ze względu na przerwy w produkcji. Jeszcze gorszym rozwiązaniem jest zbyt gorliwie popierane przejście na pojazdy elektryczne zasilane bateriami litowo-jonowymi. Europejskie turbiny wiatrowe muszą być zatrzymywane przy silnym wietrze, ponieważ sieć nie jest dostosowana do przyjmowania wartości szczytowych. A nawet gdyby dostępna byłaby jakaś forma magazynowania energii, ilość niezbędnych do tego celu metali przemysłowych mogłaby nie wystarczyć.

Podsumowując, nasz główny problem polega na tym, że fizyczny świat jest za mały na realizację aspiracji i wizji naszych polityków i ruchów ekologicznych. Im bardziej będziemy odchodzić od węgla w ramach obecnego modelu, tym bardziej nasza gospodarka będzie zależna od metalu. Przy założeniu, że w 2030 r. 30 proc. floty samochodowej będzie zasilane energią elektryczną, krańcowy popyt na metale dziesięcio- lub dwudziestokrotnie przekroczy obecne poziomy. Równocześnie łańcuchy dostaw są nieelastyczne ze względu na brak wsparcia w zakresie wydawania pozwoleń, zatwierdzania przez zarządy, a także na brak przepływów kapitału do "brudnej" strony produkcji ze względu na priorytety ESG.

Najnowszym trendem w inwestowaniu jest ESG, w szczególności "E" (ang. environment), czyli wszystko, co dotyczy zielonej transformacji. Trwa napływ środków do priorytetowych obszarów ESG, a spółki prześcigają się w dostosowywaniu do tego trendu, będącego kluczowym czynnikiem działalności gospodarczej i dostępu do kapitału. To doskonała wiadomość, o ile pominiemy fakt, iż otoczenie ESG w najlepszym razie nie jest precyzyjnie zdefiniowane, nie opiera się na żadnych regułach i często ma charakter uznaniowy. Nie wpływa to jednak w żaden sposób na mój kluczowy przekaz dla klientów i polityków, który brzmi:

ESG to największy projekt polityczny w historii.

Nacisk na ESG i związaną z tym zieloną transformację opiera się na tak olbrzymim kapitale politycznym, że porażka po prostu nie wchodzi w grę. Za najlepszą analogię uważam kwestię euro. Byłem studentem profesora Nielsa Thygesena w czasie, gdy opracowywał raport Komisji Delorsa w latach 1988-1989, poprzedzający wprowadzenie euro i wytyczający drogę do unii gospodarczej i walutowej. Wszyscy mieliśmy świadomość, że koncepcja UGiW/euro pozbawiona była odpowiednich fundamentów (w postaci unii fiskalnej), że żadna unia walutowa nie przetrwała próby czasu oraz że silniejsze państwa będą "rozwadniać" słabsze kraje.

Mimo to wszyscy nie doceniliśmy zainwestowanego kapitału politycznego. Podobnie jak w przypadku zielonej agendy i ESG, to przedsięwzięcie było skazane na sukces. Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane 26 lipca 2012 r. podczas wystąpienia prezesa EBC Mario Draghiego na Global Investment Conference w Londynie, w trakcie jednej z najgorszych faz unijnego kryzysu długu państwowego, kiedy to Draghi oświadczył: "W ramach naszego mandatu EBC jest gotowy do podjęcia wszelkich możliwych środków, aby ocalić euro. I uwierzcie mi - to wystarczy".

Obecny program/czynnik przyrównałbym do tej samej ideologii politycznej. ESG i zielona agenda zwyciężą, choćby ze względu na bezprecedensową wolę polityczną i kapitał, na których się opierają. Bloomberg Intelligence szacuje, że do 2025 r. wartość aktywów ESG wyniesie 50 bln USD (dla porównania, PKB Stanów Zjednoczonych to 23 bln USD rocznie).

Mamy więc do czynienia z największą w historii skalą "wszelkich możliwych środków" i mają one charakter globalny - do programu dołączyły Chiny z planem dekarbonizacji do 2050 r.

ESG i zielona transformacja to po prostu największa stawka polityczna, jaką kiedykolwiek podjęto, a jej głównymi konsekwencjami będą inflacja i jeszcze niższe realne stopy. W tym przypadku inflacja będzie funkcją niezdolności fizycznego świata do zapewnienia podaży odpowiadającej ilości pieniądza oraz popytu, natomiast ujemne realne stopy procentowe to sygnał, że czeka nas niski realny wzrost gospodarczy ze względu na niewielki wzrost produktywności.

My - inwestorzy - musimy przyjąć to do wiadomości, zrozumieć to i według tego działać. Istnieją dwie główne klasy aktywów, które będą dobrze sobie radzić w takim reżimie: aktywa sankcjonowane przez rządy oraz aktywa uwzględniające odkrywanie cen. Oznacza to, że w perspektywie długoterminowej największe szanse na dodatkowy zwrot zapewnią zielone aktywa oraz - jak na ironię - surowce.

Nie znaczy to, że taka projekcja przewidywać będzie wyłącznie pasmo sukcesów. Przeciwnie: obecny model ujemnych realnych stóp jako źródła finansowania nieproduktywnych zmian społecznych doprowadzi do pewnego rodzaju załamania. Spowoduje to jednak wyłącznie jeszcze większy napływ środków i dotacji do tego samego wadliwego procesu. Należy mieć nadzieję, że ostatecznie na ratunek przyjdą nowe źródła energii (energia termojądrowa?) o znacznie lepszej wydajności na zainwestowaną jednostkę energii i na zainwestowanego dolara. Na razie jednak głównym argumentem jest pieniądz.

Podsumowując, ujemne realne stopy procentowe to funkcja nieproduktywności naszego modelu ekonomicznego w przyszłości. Im bardziej będziemy dążyć do nieoptymalnego modelu realizacji - skądinąd szlachetnego celu zakładającego czystszą, lepszą i bardziej sprawiedliwą przyszłość - tym niższe będą realne stopy i tym większa będzie nierówność społeczna, blokując drogę do realnej wizji przyszłości.

Co ze stopami?

Wizja taka powinna się opierać na produktywnych społecznościach otrzymujących lepszą edukację, przeznaczaniu zasadniczej części wydatków fiskalnych na badania podstawowe oraz współpracy międzynarodowej bazującej na regułach, która dała nam szczepionkę przeciwko Covid, mapowanie genomu, Internet i wiele innych osiągnięć. Smutne jest to, że jeszcze nigdy nie byliśmy tak odlegli od tego "obrotu w dobrym kierunku".
Powtórzmy zatem: tym razem jest inaczej, ponieważ czeka nas nowa inflacyjna era, jakiej nie pamiętają żadne osoby poniżej 60. roku życia. Aspektem, który nie ulega zmianie, jest jednak to, że mamy do czynienia z ostatnią fazą procesu zapoczątkowanego za kadencji Greenspana w 1998 r., w ramach której politycy jeszcze mocniej ingerują w gospodarkę.
Pierwotnie dotyczyło to banków centralnych ratujących system, dziś są to rządy dążące do wymuszenia określonych rezultatów bez względu na ich produktywność. To właśnie doprowadziło do zerowych stóp procentowych, a obecnie do zdecydowanie ujemnych realnych stóp. Musimy uświadomić sobie, że ujemne realne stopy procentowe to pętla zagłady i nie będziemy w stanie na dobre ruszyć w kierunku tej świetlanej przyszłości, którą chcemy stworzyć, dopóki realne stopy nie pójdą w górę i nie przyjmą wartości dodatnich.

Steen Jakobsen, Główny Ekonomista i CIO Saxo Banku
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Wprowadzanie "oficjalnego środka płatnicznego" w praktyce.
Wrzutka z wczorajszego onetowego streama wojennego (5 czerwca):

20:37
Rosyjskie okupacyjne władze grożą zarekwirowaniem majątku lub podpaleniem właścicielom sklepów w obwodzie chersońskim na południu Ukrainy, którzy nie chcą wprowadzić do obiegu rubli - poinformował doradca szefa regionalnej administracji Serhij Chłań.
Najeźdźcy wymagają od właścicieli sklepów jak najszybszego dostosowania się do nowych wymogów. "Od soboty 5 czerwca nakazujemy wam wprowadzić podwójne cenniki, w rublach i hrywnach. Macie przyjmować ruble na równi z hrywnami!" - zażądały władze z nadania Kremla.
I powiedz jeszcze, że państwo to nie jest mafia.
 
Do góry Bottom