Sny

D

Deleted member 4683

Guest
Chyba napięta sytuacja międzynarodowa odbija się senną czkawką. Śniło mi się, że byłem na plaży nad Bałtykiem. Całą plażę zajmował sprzęt wojskowy. Transportery, czołgi, stanowiska wyrzutni. Wszędzie były plamy z oleju silnikowego. Zaraz przy brzegu cumowało mnóstwo okrętów wojennych z działami i kręcącymi się antenkami radarów. Wiedziałem, ze pod wodą roi się też od łodzi podwodnych. Mimo to było pełno plażowiczów. Wszyscy leżeli sobie na kocykach i ręcznikach rozłożonych między manewrującymi transporterami i stanowiskami armat. Inni kąpali się w ciasnych szczelinach między kadłubami tych jednostek pływających. Panowała bardzo wesoła piknikowa atmosfera, nikomu nic się złego nie działo i mi tez było wesoło. Leżałem w plamie ropy naftowej i czułem się zajebiście. Nagle zobaczyłem, że stojący przy plaży przeszklony biurowiec się pali. Wiedziałem, że to nie wynik ataku wroga ale dla zabawy zacząłem krzyczeć "wojna,wojna, wszyscy zginiemy !". Wtedy wszyscy tłumnie rzucili się do ucieczki a ja nadal się weseliłem. Wówczas jakieś dzieci siedzące na kocu które nie uciekły z innymi zaczęły mi ubliżać, że wywołałem panikę. Chciałem im powiedzieć, że są aroganckie ale nie mogłem znaleźć odpowiedniego słowa a jeden z nich rzucił w moją stronę niedopałek. Był to taki archetypiczny ruski papieros z ustnikiem w postaci papierowej zginanej rurki. Przeraziło mnie to bardziej niż fakt, że ropa w której sobie leżę może się zapalić.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Miki już pewnie panikuje, na samą myśl, że to ja wrzucam coś do tego tematu. I poniekąd słusznie, bo się nieźle działo.

W sumie ten sen okazał się być dla mnie totalnym zaskoczeniem, bo gdybym w ogóle miał na jawie opowiedzieć "Mniejsze zło" po 10-15 latach od ostatniej lektury, to nie dałbym rady wyjaśnić, o co tak naprawdę tam z tą jej bandą chodziło. Ale w krainie Morfeusza przypomniała mi się przynajmniej część fabuły tego opowiadania i teraz je sprawdzam, żeby zobaczyć na ile mój sen mółby być kanoniczny.
Przyśniło mi się, że Geralt nie został "Rzeźnikiem z Blaviken", bo zgwałciłem Renfri i czyniąc to we właściwym momencie wpłynąłem odpowiednio na bieg dziejów we wiedźmińskim uniwersum.

Pan Janusz miał rację, że zawsze się trochę gwałci i na początku trzeba pokonać pewien opór, bo najpierw było dość szorstko, ale później zrobiło się słodko. A było to tak:

Ponieważ w okolicach Blaviken napadano i zabijano kupców, koszta transportu i ochrony dóbr znacząco tam wzrosły, gildie kupieckie wyznaczyły najwyższą nagrodę za Renfri oraz drobniejsze sumy za resztę członków jej bandy. Postanowiłem się spieszyć, bo miałem wiedzę, że do wyścigu wkrótce dołączą profesjonalne drużyny łowców nagród, które sprzątną mi zarobek i chwałę sprzed nosa, gdy tylko dowiedzą się o nagrodzie, rozprawiając z problemem bardziej kompleksowo. Jako samotny amator z ambicjami chciałem więc ich uprzedzić przynajmniej do przywódczyni i za nią zgarnąć hajs, jako, że była warta 2/3 nagrody za całą grupę. Rozpoczął się więc nieoficjalny wyścig łowców nagród, w którym miałem przewagę inicjatywy, bo dowiedziałem się o tej nagrodzie jako pierwszy, ale czas niechybnie działał na moją niekorzyść i musiałem się spieszyć.

Po wysłuchaniu plotek o tym, gdzie grupa mogła urządzić sobie postój, zgromadzeniu informacji o poczynionych przez nią okrucieństwach miałem już ruszyć w drogę, ale jedna pogłoska biograficzna - o pochodzeniu Renfri z królewskiego rodu - sprawiła, że postanowiłem przygotować sobie jeszcze inny plan. Odnalazłem człowieka przyrządzającego odpowiednie mikstury i kupiłem tę przyspieszającą cykl miesięczny, wywołującą u niewiast płodne dni instant.

W końcu, dosyć daleko od Blaviken, znalazłem również miejsce, w którym biwakowały rzezimieszki. Ponieważ pozwoliłem sobie nieco ich postalkować, wiedziałem, któredy wyjeżdżają po aprowizację swego obozu, postanowiłem więc założyć na odpowiedniej części gościńca - tam gdzie najbardziej na prostej poganiają konie, odpowiednią pułapkę. Gdy Renfri pojechała gdzieś sama, wiedziałem, że zbliża się odpowiednia okazja i przed zapadającym wieczorem naniosłem gałęzi i liści, aby zamaskować dość grubą linę, poprowadzoną od co solidniejszych drzew. Wystarczyło w odpowiednim momencie, w ostatniej chwili pociągnąć, żeby zwalić jeźdźca z wierzchowca. Zrobiło się już dość ciemno i obawiałem się, że mogę nie dać rady odpowiednio wyliczyć właściwie chwili, ale z drugiej strony mrok utrudniał również dojrzenia pułapki, więc plan pozostał bez zmian. Gdy usłyszałem tętent samotnego konia, przygotowałem się i kiedy nadszedł czas, podniosłem linę, podcinając rozpędzone zwierzę.

Dziewczyna nie miała czasu na żadną reakcję, przeleciała przez grzbiet swego konia i głucho padła na bok. Nieco śnięta i zupełnie zaskoczona rozglądała się, z której strony nadejdzie atak. Ponieważ została jednak solidnie zdezorientowana, łatwo było doskoczyć do niej, gdy się zataczała, usiłkując nisko na nogach zachować równowagę. Udało mi się zajść ją od tyłu a jeden cios głownią mojego ciężkiego noża załatwił sprawę. Moja zdobycz ogłuszona straciła przytomność, więc można było zająć się jej koniem. Sama lina nie wyrządziła mu większej krzywdy, ale załamawszy od impaktu kończyny, zwierzak upadł tak niefortunnie, że połamał przynajmniej jedną z nich, osunąwszy się w niekontrolowany sposób na grunt. Trzeba było go niestety dobić, bo robił sporo hałasu, próbując wstawać, to znowu osuwając się na ziemię z bólu. Zabrałem co lepsze fanty przytroczone do siodła, a w końcu i je samo, żeby zbyt łatwo nie zorientowano się, do kogo zwierzę ostatnio należało. Przewiesiłem Renfri przez swoją wysłużoną kobyłę, ukrytą kilkadziesiąt metrów dalej, w nieodległym parowie, zupełnie niewidocznym z gościńca. Ponieważ zdobyczne siodło i tak było nieporęczne, zostawiłem je nieopodal, skrępowałem swą zdobycz i czym prędzej oddaliłem się z miejsca zastawionej zasadzki.

Uciekając, mierzyłem się z największym w tym śnie dylematem. Co w końcu zrobić? Zabić nieprzytomną, ale też niebezpieczną i nieokrzesaną zbójczynię i odebrać za nią całkiem sowitą nagrodę - tak jak pierwotnie zamierzałem, stając się przy okazji pomniejszym, lokalnym bohaterem, wybawcą od okolicznej przestępczej plagi? Jeśli zabijać to przecież teraz, zanim się ocknie i wścieknie - Renfri ma przecież większe doświadczenie bojowe niż ja, śmiałek-amator na swojej pierwszej przygodzie, niegroźny w starciu bezpośrednim. Z drugiej strony, gdy tak patrzyłem na śniącą dziewczynę, zrobiło mi się jej żal. Jej królewskie pochodzenie też jednak jakoś nęciło - gdyby odpowiednio podejść do sprawy i jakoś zamieszać jej obrót, można by pewnie to wykorzystać, a może nawet wkręcić swoje bękarty na wyższy stołek. Przy odrobinie szczęścia i opłaceniu odpowiednich speców od szlacheckiej genalogii można byłoby się podać za jakiegoś martwego dziedzica pomniejszego rodu i samemu znaleźć wśród wyższych sfer, notując przy tym poważny awans społeczny. Ale czy ten jej ród jeszcze do czegoś się nadaje? Może zasłużenie wylądowała na ulicy i skończyła jako bandytka, a jej rodziny i wpływów dawno już nie ma, wszystko przepadło a człowiek tylko narazi się życiem jakimś możnym, którym jej osoba bruździ? Z tymi szlachcicami to wielce niepewna i ryzykowna opcja jest, zwłaszcza gdy się nie zna realiów ich życia towarzyskiego. Zresztą najpierw trzeba byłoby jakoś owe bękarty spłodzić, no i przy tym okiełznać tę złośnicę, jakoś ją ukierunkować i skłonić do kooperacji, bo z samą kopulacją to znacznie prościej. W końcu miałem tę kupną miksturę, płodzenie zacząć można było bezzwłocznie już tej nocy. Co jednak mi po tym, skoro ta gotowa się jeszcze wyskrobać, a mnie, nieszczęsnego, zabić?

Gdy tak rozmyślając zbliżałem się do Blaviken, nie dochodząc przy tym ani o krok do rozwiązania, które chciałbym wybrać; czy to z szybszym, pewniejszym zyskiem, raczej bez dalszych długoterminowych konsekwencji, czy znacznie odleglejszą, niebezpieczniejszą i mniej pewną drogę, która przy pomyślnych wiatrach mogłaby mnie wywindować na sam szczyt feudalnej hierarchii społecznej, w ostatniej chwili pomyślałem, że w sumie aby przełamać ten niemożliwy klincz wszelkich racji za i przeciw, ostatecznie zadecyduję kutasem, jak przystało facetowi. Jeżeli dziewczyna mi się spodoba, wybiorę jej przeznaczenie matki moich dzieci, darowując życie i dając szansę na powrót do cywilizacji. Niech macierzyństwo zostanie jej pokutą. Jeżeli nie, podzieli smutny los przestępców ściganych prawem. Godziwe rozwiązanie balansujące na granicy litości, sprawiedliwości oraz naturalnego porządku natury i przyjemności.

Zjechałem z głównego traktu, przejechałem leśną drogę mijając przecinkę, w stronę gęstszego zadrzewienia. Przekroczywszy wzgórze, moim oczom ukazało się jakieś jeziorko z rzeczułką i przyjemna polana. Dziewczyny lubią takie urokliwe miejsca, pomyśłałem, i jeszcze raz sprawdziwszy więzy mojej-być-może-przyszłej-branki, ściągnąłem ją z konia i położyłem blisko wody. Jako, że jeszcze nie oprzytomniała, mogłem przygotować dla nas legowisko. Noc była piękna, bezchmurna i dość ciepła, by spać pod gołym niebem, ale i tak należało rozpalić ogień, aby przepłoszyć ewentualną zwierzynę. Co rusz rzucając oko w stronę swojej zdobyczy, zbierałem chrust. Kiedy wreszcie rozpaliłem ogień, mogłem się w końcu na spokojnie przyjrzeć jej nieco lepiej.

E, nie mam czasu teraz opowiadać, co się działo później. Dokończę inną razą. Mam nadzieję, że Sapkowski nie będzie się domagał ode mnie z góry trzydziestu tysięcy za dosłowne "wykorzystanie" części jego IP. ;)
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Nie wyglądała na bezwzględną, zdeterminowaną morderczynię, o której mówili te wszystkie okropne rzeczy. Spod ubłoconej twarzy - efektu niespodziewanego lotu i lądowania, przebijała jasna, młoda skóra. Z początku myślałem, że jest szatynką, ale okazało się, że to po prostu dość brudny, ciemny blond, a umorusane błotem i pyłem włosy w świetle migoczącego ognia nie ułatwiały opisu barwy.

W zasadzie nie byłem pewny, jak mam wyjaśnić, co właściwie zaszło. W sumie nie widziała, kto ją wyrzucił z siodła, ani ogłuszył, więc mogłem grać przypadkowego znalazcę o dobrym sercu, który zaopiekował się nieprzytomną zgubą znalezioną na trakcie, zapewne obrabowaną przez bandytów, udając, że zupełnie nie orientuję się, kim ona jest. Z jakiegoś dziwnego powodu, uznałem, że chociaż to dogodne, nie będę wcale tego robił, nie będę niczego tłumaczył, ani przybierał jakichś póz i ról, pozwolę jej samej określić swoją sytuację i wnioskować o tym co zaszło. Sam tak naprawdę musiałem się nad tym zastanowić. Z jakiego powodu jej po prostu nie zabiłem i zwyczajnie nie odebrałem nagrody, tylko postanowiłem sobie skomplikować życie? Zacząłem improwizować.

Siedząc nad Renfri, postanowiłem doprowadzić ją do porządku a przede wszystkim ocucić. Wyjąłem wcześniej przygotowane dwie czyste tuniki, które mogły posłużyć zbójczyni za strój cywilny, wygrzebałem skądś niewielką chusteczkę, zamoczyłem w tym oczku wodnym, i delikatnie zacząłem zmywać z jej twarzy brud. Myślałem, że to wystarczy, aby ją ocucić, ale nie pomagało. Nie odzyskiwała przytomności, a że cały jeden bok miała uwalony jakimś syfem, zrzuciwszy ubranie, postanowiłem ją rozebrać i całą wykąpać w jeziorku nieopodal. Od dawna leżała rozbrojona, rozpiąłem więc jej pas, usiłując dobrać się do kolejnych warstw garderoby. Gdy już ją rozebrałem, chwyciłem pod pachy i zaciągnąłem nad brzeg. Zajrzawszy przez ramię, moją uwagę wreszcie przyciągnął jej zgrabny biust, odróżniający się wyraźnie od szczupłej, eleganckiej talii. Była dość wysoka, może nawet lekko górować nad moim wzrostem, ale z przekrzywioną głową, zwisającymi bezwładnie ramionami, związanymi w nadgarstkach, na ugiętych nogach trudno było to z całą pewnością stwierdzić. Na pewno nie wyglądała jak okoliczne dziewczyny ze wsi, oderwane od pługa - była prawdziwą szlachcianką rodem z opowiadań Nowego Świta. ;) Nie przedłużając kontemplowania jej urody, objąłem w pół i wskoczyłem do wody, wciągając ją ze sobą.

Dopiero ten skok zakończony pluskiem zdołał ją otrzeźwić. Ocknęła się naga, skonfudowana, może nawet nieco przerażona. Rozglądała się po nieznanym jej lesie, stojąc w letniej wodzie po pas z nieznajomym mężczyzną. Może i była niesławną morderczynią, ale teraz bardziej przypominała wystraszone dziecko. Zażartowałem, że dopiero mokra pupa była ją w stanie skłonić do powrotu do świata śmiertelnych, po czym kiedy upewniłem się, że utrzyma się na nogach wypuściłem z rąk, by nie czuła się osaczona czy pojmana i mogła stanąć o swych własnych siłach. Szybko zorientowała się w sytuacji; nie tracąc rezonu potwierdziłem, że została skrępowana i o tym co się wydarzyło, podobnie jak o jej dalszym losie, porozmawiamy w swoim czasie przy ogniu, ale teraz powinna wykorzystać ten czas na odświeżenie się i przywrócenie sobie odpowiedniego komfortu. Zaoferowałem swoją pomoc przy myciu, ale spodziewając się jej odrzucenia, podałem tylko chusteczkę i wyszedłem z oczka wodnego, zostawiając ją w nim samą. Idąc w stronę ogniska nasłuchiwałem jedynie, czy mogę spodziewać się jakiejś cichej szarży dziewczyny, ale Renfri najwyraźniej potrzebowała jeszcze trochę czasu na przekalkulowanie swoich opcji. Narzuciłem na siebie tunikę i chociaż korciło mnie, by usadowić się przy ogniu, naprzeciw sadzawki, aby mieć świetny widok na powracającą nagą dziewczynę, przewiesiłem drugą tunikę na przedramieniu i powędrowałem ponownie na brzeg.

Naga czy nie, uznałem, że będę traktował jak przystało na klasę społeczną, z której pochodzi i nie zaniedbam kwestii dobrych manier. A, że do jeziorka łatwiej było wskoczyć, niż się z niego wygramolić, jako że nie oferowało od dna łagodnego podejścia, ale pionowy spadek, tym trudniej o własnych siłach byłoby wydostać się kobiecie, w dodatku ze związanymi rękoma. Zamiast skazywać ją na męki w niegodnych niewiast pozycjach, wyciągnąłem pomocną dłoń i życzliwie się uśmiechnąłem. Tym razem nie odmówiła mi uprzejmości i korzystając ze stworzonej okazji do wyjścia z sadzawki, niemal od razu ruszyła w moim kierunku, przyjmując równie dystyngowaną pozę, nie przejmując się dłużej swoją nagością. Sytuacja mogła się z boku wydawać kompletnie absurdalna, ale obu stronom zależało, na jak najszybszej jej normalizacji, więc przyjąwszy odpowiednią konwencję, trzymaliśmy się jej do końca. Gdy już wyciągnąłem dziewczynę z jeziorka, lekko się jej ukłoniłem i wskazując tunikę, pytająco popatrzyłem, tym razem wcielając się poniekąd w rolę jej garderobianej, szukającej aprobaty dla przygotowanej przez siebie kreacji, w czasach, kiedy Renfri była jeszcze księżniczką. Ponieważ wybór był ograniczony do tej jednej, jedynej tuniki, zbójczyni z rezygnacją kiwnęła głową, a ja rozwinąłem tkaninę i przerzuciłem jej nad głową. Aby podtrzymać tę iluzję dłużej, poprawiłem jeszcze materiał, aby lepiej i bardziej komfortowo leżał na jej ramionach, po czym wziąłem Renfri pod rękę i wskazałem drogę do ogniska. Szliśmy niczym po jakichś dworskich korytarzach, a ja traktowałem niczym nie wyróżniający się, przypadkowy zagajnik, jakby był co najmniej moim pałacem.

Uznałem, że granie kulturalnego gospodarza w tej dziczy będzie pierwszą linią mojej obrony, zabezpieczającą mnie przed niesławną porywczością odtrąconej, przeklętej księżniczki. Ludzie bowiem, zwłaszcza ludzie dobrze wychowani, łatwo popadają w automatyzmy. Wystarczy na powrót wpisać się w odpowiednią konwencję, a sami chętnie do niej dołączą, grając znajomą i swojską dla siebie rolę, znajdując wyczekiwane osadzenie pozornej kontroli sytuacji.

Renfri mogła już podejrzewać, że to ja ją uprowadziłem, ale póki racje ścierały się w kulturalnej rozmowie i symbolicznych gestach, była dla mnie niegroźna. Oczywiście trochę również pomagał fakt, że ją rozbroiłem, gdy leżała jeszcze nieprzytomna, ukrywając jej ostrze jakieś 50 metrów od naszego obozowiska. Ale przede wszystkim należało trzymać się kurczowo kultury, na tyle, na ile było to możliwe i tak długo, jak to się tylko dało. Jeśli miałem poskromić tę złośnicę, musiałem zadbać, aby trzymała się moich reguł gry, a te klarowały mi się na bieżąco.

Kiedy wskazałem jej uprzejmie miejsce, w którym mogłaby się usadowić, lekko przysiadłem się do niej i wreszcie powiedziałem:

- W pierwszej kolejności winny jestem wam pani wyjaśnień. Otóż znam waszą tożsamość i jestem tym, który wysadził was z siodła na trakcie do obozowiska grupy zbójeckiej jakiej hersztujecie, czy lepiej powiedzieć, hersztowaliście. Jestem też tym, co was potem ogłuszył i wreszcie sprowadził w to miejsce. - do oczywstości lepiej było przejść od razu i z góry się do wszystkiego przyznać, aby w ten sposób pozostawić sobie miejsce do krętactw i zmyśleń dotyczących niejasnych oraz nieprzemyślanych motywacji - Ale miałem ważny powód, aby tak uczynić. Gdyby nie to uprowadzenie, byłabyś już zapewne teraz równie martwa, co cała reszta twojej bandy, Renfri... Ledwo udało mi się tu dotrzeć przed co lepszymi łowcami. Wyznaczono za waszą grupę sowite nagrody. Całe Blaviken wie od rana. Pętla pościgu wkrótce się tu zaciśnie.
Oczywiście nie pamiętam prawie żadnych kompletnych dialogów z tego snu. Jeśli już, to raczej ogólne sensy wypowiedzi i co najwyżej kilka sekwencji scen, z których można wyprowadzić tego rodzaju uszczegółowioną historyjkę. Z racji tego, że opowiadanie snu i tak jest ubieraniem go w słowa, których w oryginale nie było [tworzeniem opowiadania], uznałem, że w niektórych miejscach te dialogi dla urozmaicenia zmyślę, tak aby pasowały kontekstem do postępujących wydarzeń i nieco urozmaiciły formę. Ewentualnie na końcu podam, co jest bezpośrednią impresją, a co rekonstrukcją łączników poszczególnych scen, czy dialogiem niezbędnym w opowieści do zmiany atmosfery i nastroju we śnie, dla którego bezpośredniego wytłumaczenia nie ma.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Blondynka, niczym na audiencjach u swego ojca, wysłuchiwała każdego słowa. Bystro zauważyła, że nie wiem, czy zagrożenie dotyka właśnie jej podkomendnych, czy dotknie dopiero w przyszłości. Oczywiście starała się ratować wpływy, chciała czym prędzej wrócić do swego obozowiska i odzyskać władzę nad rzezimieszkami, których długo kompletowała do grupy.

Wytłumaczyłem, że pierwszy dowiedziałem się o nagrodzie i jako początkujący poszukiwacz przygód bez większych zasobów, postanowiłem ją schwytać, wyprzedzając pozostałych. Ironicznie wzruszyła ramionami, jako że nie mogła rozłożyć rąk, składając mi gratulacje z powodu udanego pochwycenia. Na wierzch wypływało starannie ukrywane rozżalenie swoim pechem, czy też upokorzenie, że jako łup przypadła kompletnemu nowicjuszowi. Szybko jednak dotarło do niej, że gdybym rzeczywiście traktował dorywcze zajęcie łowcy nagród serio, to ani niezbyt interesowałyby mnie kwestie jej higieny, wygody, czy prozaiczne dobre obyczaje, bo wcale byśmy nie rozmawiali, tylko już dawno leżałaby martwa w Blaviken, a ja wydawałbym teraz pieniądze w karczmie, przechwalając się, obłapywany dziewkami, jak podszedłem nieuchwytną Dzierzbę, stawiając innym kolejki z nagrody, albo je odbierając jako oznakę respektu z ich strony.

Zaintrygowała się moimi celami. Powiedziałem więc, że mogłem mieć co najwyżej kilka godzin przewagi nad pozostałymi łowcami nagród, prawdopodobnie zaś dwie-trzy, więc o swoich nikczemnych kolegach może już zapomnieć. Jeśli jeszcze nie zostali wybici co do nogi, to i tak nie zdąży ich ostrzec, ani tym bardziej przyjść z pomocą. Nie przetrwają do poranka, tak czy owak. Zresztą nie mam powodu, by z niej rezygnować, jako że jest warta 2/3 części nagrody za całą grupę. Na pytanie, dlaczego przy pierwszej okazji jej nie zabiłem i wciąż pozostaje przy życiu, odpowiedziałem prawdziwie, chociaż wymijająco:

- Uczeni w prawach starożytni powiadali, że aby uhonorwać sprawiedliwość, należy wysłuchać obu stron. - kluczyłem. - To co gadali o tobie w mieście już słyszałem. Chcę poznać tę historię od ciebie. Może zlecenie na twą głowę zostało wydane niesłusznie? Może nie dokonałaś nawet połowy czynów, o które cię oskarżają? A może z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie względu szukam dobrych powodów, by pozwolić ci żyć, Renfri?

Dziewczyna zwietrzyła szansę. Mogła odroczyć swą egzekucję podtrzymując opowieść o smutnej historii życia, albo w ogóle uniknąć śmierci, gdyby opowiedziała ją tak, abym znalazł rehabilitujący powód, dla którego mógłbym ją wypuścić. Zrozumiała wreszcie swoją sytuację a teraz ewidentnie szukała sposobu, aby mnie zwieść. Zdecydowałem się nie przeszkadzać jej w tych machinacjach i przepraszając opuściłem jej towarzystwo, aby podejść do siodła po bukłak, napełnić go świeżą wodą ze strumienia, jako że zapowiadało się na bardzo długą historię. Przy okazji ukradkiem zabrałem zakupioną miksturę płodności. Po otwarciu ceramicznej fiolki, zauważyłem, że w konsystencji przypominała bardziej oliwę o przenikliwym ziołowym aromacie.

Mistrz, od którego ją wziąłem, zapewniał, że działa na dwa sposoby. Można ją podać doustnie, w potrawie bądź napitku, albo dopochwowo, w formie maści czy lubrykantu przeniesionego na przykład na przyrodzeniu. W ciągu godziny powinna wywołać u kobiety płodność. Uznałem, że mimo sporego zapasu, najbezpieczniej będzie porozdzielać miksturę, aby zabezpieczyć każdą drogę wprowadzania do organizmu. Połowę więc dolałem do pustego bukłaka, połowę zostawiłem w oryginalnym naczyniu, które ukradkiem zabrałem ze sobą. W rzeczce napełniłem do połowy bukłak i wróciłem do ogniska, ofiarowując elegancko napitek Renfri, dosiadając się następnie obok.

- Zioła? - nic jej nie umknęło.
- Musiało zostać trochę gnomiego absyntu na dnie... - natchniony załgałem jak z nut - Mocne było draństwo. Na zdrowie!

Nie oceniała moich wymyślonych na poczekaniu, niekonwencjonalnych, pijackich preferencji, lecz łapczywie chłeptała napój. Fakt - nie wiedziałem, kiedy ostatnio przyszło jej gasić pragnienie, a całe to porwanie wraz z utratą przytomności również musiały ją nieźle wysuszyć. Te okoliczności działały na korzyść mojego planu, więc nie miałem pretensji o zwlekanie z rozpoczęciem opowieści i wykazywałem się anielską cierpliwością, której granice najwyraźniej chciała przy okazji sprawdzić. Wyczekałem ją jednak, przyglądając się badawczo zachowaniu, co nieco ją speszyło, więc wreszcie zaczęła.

Już od początku zorientowałem się, że jej opowieść nie jest szczerą, gdy dwukrotnie przyłapałem ją na zmyśleniach dotyczących ogólnej wiedzy o świecie. Diablica najwyraźniej poza moją cierpliwością chciała ocenić również moją znajomość geografii, obyczajów i polityki, by wyrobić sobie opinię o tym, z jakim rodzajem słuchacza ma do czynienia. Gdybym okazał się naiwniejszy, pewnie uraczyłaby mnie jakąś sentymentalną popłuczyną, wyczytaną zapewne w jakichś podaniach na tym swoim dworze, przerobioną na potrzeby własne. Zawiedzony jej postawą, zwróciłem uwagę na nadużycia, jakich się dopuściła i zagroziłem, że jeżeli nie zechce mówić mi prawdy i podzielić się swoją rzeczywistą perspektywą na to, czego dokonała w życiu, nie będę marnował na nią więcej czasu i pchnę nożem już teraz. Lepsza bowiem wypłacona z góry nagroda, niż słuchanie kłamców.

Groźba poskutkowała, bo Renfri wreszcie opanowała przynajmniej w części swą chęć mylenia tropów i mówienia tego, co nie należy do porządku sprawy. Dowiedziałem się o klątwie, w którą uwierzył dwór jej ojca, o jej wypędzeniu, życiu na ulicy, uczestnictwie w kolejnych szajkach i grupach przestępczych. Upadła księżniczka, rzeczywiście przyznawała w swej relacji, że wersja gildii jest bliska prawdy, bo faktycznie wyrosła na kurwę, złodziejkę i morderczynię. W relacjach różniły się jeno detale i persony. Okazywało się, że zabiła tego, o kim mówili, że miała go okraść, okradła tego, kogo miała zabić a spała pewnie z większością, tylko dawna szlachecczyzna wzbraniała w niej przyznawać się do pełnej skali zepsucia.

Najgorsze jednak, że dziewczyna na tyle przywykła do życia na marginesie społecznym, iż nauczyła się czerpać z niego przyjemność. Do Blaviken ściągnęła ją zemsta na pewnym czarodzieju, który według niej miał znaczący udział w spisku i zamierzał ją zgładzić. Nie przeszkadzało jej to uśmiercić bogom winnych ducha, powracających do domu kupców blavikenskich, a wśród nich mojego znajomego. Zabiła ich, podobnie jak całą resztę niewinnych ludzi, bo było to dogodne dla opłacenia bandy; ta zaś miała posłużyć jako środek zemsty na czarodzieju. Oczywiście wszystko poszło na marne, więc mogłaby i z gołą dupą stać pod wieżą Stregobora aż do zimy, a i tak niczego by nie zdziałała, o ile oczywiście łowcy nagród nie zdjęliby jej już po postawieniu pierwszego kroku za bramą Blaviken. Z niczego oczywiście nie zdawała sobie sprawy. Opanowana chęcią zemsty była pewnie w stanie wydać się na najbardziej bezsensowną śmierć, byle tylko podtrzymać sam etos ponurej mścicielki i złą reputację. Tak zdemoralizowana żona oczywiście nie nadawała się do rehabilitacji w wyższych sferach, ani nie mogła mnie wpuścić na salony - kalkulowałem trzeźwo, patrząc jak stara się gestykulować, opisując jedną ze swych napaści na kolejną nieszczęsną karawanę kupiecką.

Stało się dla mnie jasne, że podobnie jak to bywa ze źle zrośniętą kończyną, aby przywrócić jej dawną funkcjonalność, trzeba będzie ją złamać i złożyć ponownie, pilnując aby tym razem zrosła się poprawnie. Tako i tę niesławną Dzierzbę trzeba będzie sprowadzić na samo dno, o które roztrzaska się jej zepsuta godność huncwotki, zanim objawi sie jej, jak dobre i piękne może być życie, którego teraz i tak nie byłaby w stanie docenić w swym amoku zemsty. Dopiero gdy ogłosi przed sobą bankructwo swego dotychczasowego trybu życia, uzna jego niegodziwość oraz poniżenie z niego płynące, będzie można jej wskazać dla kontrastu nowe, szlachetniejsze cele, czułość i subtelność oraz światło moralności, czyli wszystkie te rzeczy, które w swym zaślepieniu przestała dostrzegać i od lat ją omijały na drogach jej tułaczki.

Strategiczny plan się ostatecznie wyklarował. Oj, trzeba będzie ptaszynie solidnie wtłuc lekcje o moralności kutasem przez cipę do głowy. Zdemoralizowana wszetecznica zatęskni wkrótce za cnotą!

Jak w umyśle wykoncypowałem, tak też bezwłocznie zabrałem się za urzeczywistnianie w praktyce. Okazja nadarzyła się, gdy bez szacunku opisała śmierć kupca z Blaviken, który był moim długoletnim kompanem. Krew mi się zagotowała w żyłach, więc dłużej nie zamierzałem się powstrzymywać, tylko rzuciłem z furią na zaskoczoną dziewczynę...
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Renfri w gruncie rzeczy szybko pojęła, na czym polegał jej błąd. Błędnie zinterpretowała moje gesty, okazywane zainteresowanie a tym bardziej potencjalne motywy, które mogły mną kierować - niewłaściwie rozpoznała, z kim ma w gruncie rzeczy do czynienia. Zapewne jawiłem się jej jako zwyczajny małomiasteczkowy oportunista, który usłyszawszy o przygodach niesławnej Dzierzby, sam zapragnął dołączyć do jej wesołej kompanii, by zerwać z nudą zwyczajnego, codziennego życia i szybko dojść do wielkiej fortuny. Moją uprzejmość odebrała za zwyczajne płaszczenie się przed kimś wyższego stanu, kogo uznawałem za lepszego od siebie, samo zaś porwanie być może jako oryginalną próbę zwrócenia na siebie uwagi, zaprezentowania swojej użyteczności w pracy, jaką mogłaby mi zaoferować. A groźby zabicia i odebrania za nią nagrody? Ot, element negocjacji w prostych targach. Dlatego też teraz usiłowała przedstawić obraz swojego życia, a tym bardziej fachu, jakim się trudniła, jako pełnego przygód, ekscytacji i szybkiego zarobku, bo wydawało jej się, że o tym chcę słuchać. Potraktowała mnie jako potencjalnego rekruta do swej grupy rzezimieszków, któremu zanęci się w głowie opowiastkami o wesołym grabieniu zadzierających bogaczy i satysfakcji ze spuszczania im łomotu. Zgubiła ją pycha, bo to właśnie przez nią nie rozważyła nawet opcji, że mnie również na jej trop mogła przywieść zemsta. Zemsta za śmierć krajana. Zreflektowała się, że nazbyt lekko w swym opowiadaniu potraktowała temat ostatnich napaści pod Blaviken i że w ich przebiegu, mogła zabić ludzi, których znałem. Ale na przeprosiny było już o wiele za późno i teraz miała już moje ręce zaciśnięte na swej szyi...

Może i byłem oportunistą, ale nie interesowała mnie krótkowzroczna kariera pospolitego przestępcy. Może i miałem plany przystania do tej upadłej dziewki, ale z pewnością nie w roli jej trzeciorzędnego pomagiera. Może i wreszcie byłem znużony codziennością mieszczańskiego życia na łukomorskim wybrzeżu, w głębi duszy chciałem zobaczyć więcej świata wraz z jego dostojeństwami, ale nigdy nie zdecydowałbym się, by w toku swych podróży krzywdzić niewinnych, jak robiła to ona. Pobieżnie i ogólnikowo Renfri mogła i mnie rozgryźć, ale nie sięgnęła głębi, dopuściła się afrontu zarówno wobec mnie jak i pamięci przez siebie pomordowanych, dlatego też teraz przyszło jej walczyć o każdy następny oddech.

Podduszoną księżniczkę rzuciłem na prowizoryczne leże, na jakich przed chwilą jeszcze siedzieliśmy. Wstałem i wreszcie okazałem zniecierpliwienie a nawet jakiś rodzaj rezygnacji.

- Za kogo ty właściwie mnie masz, arogancka gówniaro? - z dezaprobatą pokręciłem głową. - Myślałaś, że co? Że łyknę tę twoją smutną historię o dziewczynce z dobrego domu, którą rodzinne konszachty zepchnęły na margines społeczny, gdzie musiała dorosnąć i tam uczyć się życia? Że uznawszy słuszność twojej zemsty, gładko przejdę do akceptacji środków jakimi się posługujesz, by się w ogóle w swoim mniemaniu zbliżyć do jej osiągnięcia? Że przedstawisz mi swoje odrażające zbrodnie jako obraz ciekawej odskoczni dla mojego nudnego życia na Łukomorzu? Chyba zbyt długoś żyła pośród samych bandytów, mordercza dziwko, więc zapomniałaś, że na świecie są też inni ludzie.

- Bierne cielęta, co to możnym dup nadstawiają, aby być po nich kopanymi i bredząc przy tym coś pod nosem o dobroci ludzkiej natury. A myślałam, że jesteś kimś sensowniejszym, kimś ponadto. - rozmasowywała kark, próbując zapewne ułożyć inną metodę postępowania ze mną. - Co w zasadzie zamierzasz ze mną zrobić? Udzielić mi jakiegoś kazania? Rozłożyć ręce nad czynami, jakich się dopuściłam i błagać bogów o wybaczenie?

- Sama to wkrótce zrobisz. - odpowiedziałem.

- A kto mnie do tego skłoni, może ty, moralizatorze od siedmiu boleści? - Dzierzba powoli traciła do mnie cierpliwość. - Założę się, że tam przy swojej szkapie masz gdzieś przytroczoną moją broń. Nawet ze skrępowanymi rękoma mogę spróbować szczęścia i jeżeli dobiegnę tam szybciej, uprzedzając cię do tego pożałowania godnego stworzenia, będzie to oznaczało twój niechybny koniec. Jeden trup więcej nie zrobi mi większej różnicy, wierz mi...

- Powodzenia, zatem. - odpowiedziałem w duchu fair play, starając się zachować zimną krew. W sumie miałem do siebie żal; zapewne należało zadbać, aby bardziej skrępować dziewczynę, dokładając drugi powróz przy łokciach, ale wtedy trudniej byłoby zachować pozory kulturalnej rozmowy. Zaryzykowałem i teraz musiałem liczyć się z perspektywą zawodów biegowych, w których porażka będzie oznaczała prawodpodobnie śmierć.

Popatrzyłem na Renfri. Była silna, sprężysta a jej tryb życia zahartował ją i przygotował do tego rodzaju wyzwań. Jako herszt bandy z pewnością często zaczajała się na traktach i w różnych parowach, by później sprintem napadać na karawany, a później prędko uciekać. Nie była, ani siermiężną chłopką robiącą w polu, ani zwiotczałą mieszczanką siedzącą całe dnie w domu. Ale ten jej wzrost oraz wspaniałe długie nogi, które wysoko zawieszały jej środek ciężkości, mogły też utrudnić zadanie, zwłaszcza jeśli musiałaby biec po łuku, tym bardziej ze związanymi z przodu rękoma, które ograniczały możliwość złapania jakiegoś balansu. Problem stanowiło jednak coś innego: skierowana była twarzą do konia, którego ja miałem za plecami. Z łatwością mogła mnie ominąć i pognać zupełnie prosto. Do mojej Bidy, starej klaczy o adekwatnym dla naszego statusu majątkowego imieniu, miała jakieś 50 metrów od miejsca, w którym siedziała. Mogłem albo próbować ją łapać tuż po starcie, albo ruszyć jako pierwszy, tracąc z oczu i narażając się przy tym, na ciosy w plecy i inne nieczyste zagrania. Trudno powiedzieć, co było teraz lepszym rozwiązaniem. Uznałem, że postaram wyruszyć równo z Renfri, spychając ją jak najbardziej na prawo, aby oddalić jej linię biegu możliwie daleko, by wymusić na niej skręt lub bieg po łuku.

Wreszcie poderwała się i ruszyła. Mój plan częściowo zrealizowała sama, ponieważ obawiała się przebiegać tuż obok mnie, by nie zostać pochwycona; wybrała dłuższy bieg po łuku w prawo, podczas gdy ja ruszyłem prosto do konia. Zbójnicza księżniczka prezentowała sie w biegu okazale jak gazela, nawet ze skrępowanymi dłońmi. Pewnie czerpałbym z tego widoku mnóstwo estetycznej przyjemności, gdybym akurat nie musiał martwić się o swoje życie i w bardziej siłowym stylu wypruwał sobie płuc, aby dotrzymać jej tempa. Kiedy zbliżyliśmy się do siebie, okazało się, że i tak wyprzedza mnie o pół kroku. Bestia! Szybko trzeba było coś wymyślić. Na szczęście kiedy walczy się o życie i ma sprawny umysł, improwizowane rozwiązania poniekąd same przychodzą do głowy.

Widzicie, Bida uwiązana stała do nas lewym bokiem, więc i pysk miała od lewej strony. Była też dość płochym koniem, zwłaszcza zaś źle reagowała na ostry gwizd. Ponoć dlatego, że jej poprzedniego właściciela napadnięto, zaś sygnałem do ataku był właśnie gwizd szefa bandy. Wystarczyło ją spłoszyć, a ruszyłaby prawdopodobnie prosto przed siebie, czyli w bardziej sprzyjającą mi stronę. Zmusiłaby też Renfri do poważniejszej korekty kierunku biegu. Odpuszczając nieco Dzierzbie, zwolniłem i w najszybszej składanej bogom modlitwie błagałem, aby mój zamiar wypalił. Nabrałem powietrza w płuca, zbliżyłem palce do ust i zadąłem.

Spokojny do tej pory las nagle rozległ się gromkim świstem. Udało się! Koń natychmiast stanął dęba i następnie ruszył, rwąc więzy. Układ odniesienia w naszym wyścigu znacząco się odmienił wraz ze zmianą pozycji mety. Renfri mogła być od klaczy z parę metrów, ale teraz już musiała ostro skręcić. Nie odpuszczała, sądząc że cel ma już prawie osiągnięty, ale bose stopy na pokrytej nocną rosą trawie przy podjętym tak ostrym łuku zupełnie straciły przyczepność i blondynka zdrowo ujechała, padając na biodro. Z miejsca poczułem ulgę, ale nie lekceważyłem sytuacji; w dwa susy ją wyprzedziłem i pobiegłem uspokajać Bidę. Dopadając do jej siodła, od razu wyciągnąłem swój ciężki nóż, dodatkowy powróz i sznur. Uprzejmości się właśnie skończyły. Jako, że koń nie odbiegł wcale tak daleko, Renfri i tak nie próbowała już dalszej ucieczki. Nie wiedziała, gdzie została wywieziona, spodziewała się że jest daleko od głównych traktów, w dodatku mogła rozważać, że mówię prawdę i jest poszukiwana. Bez środka transportu ucieczka i tak nie miała szans powodzenia. Siedziała upokorzona w miejscu, w którym złapała zająca, teraz rozmasowując swoje udo.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Tym razem już nie zamierzałem z powodów sentymentalnych niczego jej ułatwiać. Podszedłem z tyłu, przyłożyłem nóż do jej szyi. Lewą rękę z powrozem przerzuciłem jej nad obojczykiem i zażądałem, by przełożyła przez niego ręce. Posłusznie wykonała polecenie, a gdy znalazł się na wysokości jej łokci, zacisnąłem pętle sprawnym ruchem. Poprawiłem więzy przy nadgarstku, do których oczywiście już zdążyła się dobrać, skrępowałem również nogi, by nie mogła sadzić już tak długich susów. Krótkimi kroczkami grzecznie wróciliśmy do ogniska.

- Cóż, Dzierzbo...
- Nie nazywaj mnie tak! Nie znoszę, gdy mnie tak nazywają. Jestem księżniczką Renfri. - zasyczała zajadle.
- Księzniczką to już byłaś, w świetnych chociaż minionych czasach swojej niewinności, drogie dziecko. Teraz jesteś jedynie dziwką, morderczynią i złodziejką ściganą prawem. Dzierzba jako miano znacznie lepiej ci pasuje. - spokojnie odpowiedziałem. - A jeżeli cię drażni, to z jednego tylko powodu: przypomina, jak dalece upadłaś. Tu, u nas, na północy, nikt wkrótce nie będzie pamiętał o żadnej Renfri. Dzierzbę natomiast zapamiętają na długie lata i będą przeklinać przez pokolenia.

Wydawało mi się, że dziewczyna z ciekawości słuchała. Dawno - jeśli w ogóle kiedykolwiek - nie miała okazji doświadczać nie tyle już nawet oporu, a jawnego sprzeciwu wobec swojej woli. Niewielu też zapewne mogło sobie pozwolić, by zwracać się do niej podobnym tonem a tym bardziej oskarżać czy pouczać. Ciągnąłem więc swą narrację dalej, wyczuwając, że na tym dualizmie imion, będę mógł coś jeszcze ugrać...

- Widzisz... z Renfri to ja mógłbym się układać, bo ona uhonorowałaby nasze ustalenia i dlatego jej zdanie byłoby dla mnie ważne, może nawet warte najwyższego uszanowania, jako że pochodzące z ust człowieka honoru. Jej wola byłaby dla mnie świętością, bo ona kierowałaby się w swoim życiu sprawiedliwością. Takoż uszanowałbym jej osobę, nawet nie ze względu na strach przed szlachetnym pochodzeniem, potęgą rodziny, czy tego jak żwawo i straszno robi mieczem, co raczej z osobistego respektu do jej godnej postawy wobec innych bliźnich jak i mnie samego. - wyjaśniałem dalej spokojnie. - Z kolei Dzierzbę... Dzierzbę, to ja mogę jedynie zabić. No, może wcześniej jeszcze zerżnąć z ciekawości i po gospodach potem o tym rozpowiadać... I nie będę miał z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia. I nikt też nie powie mi złego słowa, że coś przeciw honorowi i dobrym obyczajom uczyniłem. Nie, jeszcze pochwalą! Po plecach poklepią i dobrego półtoraka na stół postawią...

- Ależ...! - podniosła sprzeciw dziewczyna.
- Nie przerywaj mi, proszę... - tym samym monotonnym głosem, przywołałem ją do porządku. - Wiesz, od samego rana, dowiedziawszy się o nagrodzie za ciebie, a później zasadziwszy się z pułapką, zachodziłem w głowę: kogo właściwie spotkam? Zagubioną Renfri czy parszywą Dzierzbę? Z tym wiązał się mój dylemat: Renfri można byłoby spróbować zrozumieć, współczuć, pomóc w potrzebie, może nawet pokazać sposób, w jaki mogłaby odkupić swe winy i powrócić na należne jej miejsce w hierarchii społecznej. Renfri by mnie posłuchała, rozważyła sytuację i doszlibyśmy do jakiegoś porozumienia, w przeciwieństwie do Dzierzby, bo ta to chciałaby mną tylko rządzić i wieść dalej, jak innych głupoli na swoją straceńczą misję. Zastanawiałem się, kogo w tobie dojrzę. Postanowiłem więc dać szansę, nie podejmować pochopnych decyzji, spędzić z tobą trochę czasu i posłuchać, któż to mi się objawi... I wiesz co? Tylko dzierzbowe parszywstwa od ciebie słyszałem. To w zasadzie rozwiązuje mój dylemat, prawda?

- Ale jak chciałeś pomóc Renfri wrócić na należne jej miejsce? - wstrząśnięta zbójczyni zapałała niepohamowaną ciekawością...
- Nieważne, nie będę przecież o takich sprawach mówił z Dzierzbą, bo to jej nie dotyczy...
- Nie nazywaj mnie tak!

Miałem już niezły punkt zaczepienia. Nim doszło do zbędnej gonitwy, dziewczyna w swojej biograficznej opowieści prezentowała mocno fatalistyczny punkt widzenia, oskarżając i obarczając za swe posunięcia wszystkich poza sobą samą; czarodziejów diagnozujących u niej klątwę Czarnego Słońca, ojca, który w te bzdury uwierzył, machochę, która prawdopodobnie zaplanowała całą intrygę. Lata mijały, księżniczka dorastała wśród marginesu społecznego, ale wciąż każdy jej czyn szedł na moralne konto uprzednio oskarżonych. Tak narodziła się bezkarna Dzierzba, która nigdy nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich czynów, bo przecież i tak każdemu z góry byli winni ci pierwotni zwyrodnialcy, którzy wyrzucili ją z domu do rynsztoka. Dlatego też, aby łatwiej ustawić sobie ją i skłonić do współpracy, należało operować na tych dwóch przeciwstawnych stronach jej własnego postrzegania się. Przyjąłem, że Renfri będzie reprezentowała biedną ofiarę spisku, której moralnie należała się pomoc - Dzierzbę zaś należało z kolei ukarać. Renfri była niewinnym, wyidealizowanym obrazem pełnym żeńskich cnót, któremu w dzieciństwie dziewczyna chciała zapewne zadośćuczynić - Dzierzba z kolei zwyrodniałą wszetecznicą odrzucającą moralność, na jaką w gruncie rzeczy wyrosła. O ile Renfri byłaby gotowa prosić o pomoc - Dzierzba w swej pyszałkowatej bezczelności nie, gdyż wolała potwierdzać swoją dominację nad otoczeniem w każdej sytuacji. Postawiłem więc jasno sprawę swoich wymagań oraz oczekiwań i teraz to po stronie upadłej księżniczki leżała inicjatywa w wykazywaniu się postawami, które przekonałyby mnie, że warto pozostawić ją przy życiu. Musiała mi udowodnić, że Renfri gdzieś tam jeszcze jest.

Nie liczyłem, że od razu się uda i dziewczyna natychmiast zacznie mi jeść z ręki. Trzeba będzie jeszcze w tej konwencji walki czystego Dobra ze Złem wytrwać. Ale im więcej zacznie zastanawiać się nad tym, jaką była czy mogła być, zanim uległa demoralizacji, niechby nawet i po to, by zgrabnie udawać przede mną, że wciąż może przemienić się w tą, na której mi zależy, tym większa szansa, że w końcu coś do niej dotrze i sama zacznie korzystać ze swojego sumienia. Poza tym, rozdzielając Dzierzbę od Renfri, mogłem w sposób dla niej zrozumiały przeprowadzić upokarzające łamanie pierwszej i jednocześnie roztoczyć czułą, niemal rycerską opiekę nad drugą, unikając przy tym jakiegokolwiek dysonansu i godząc zupełne przeciwieństwa.

Początek najbardziej upojnej nocy mojego życia zbliżał się wielkimi krokami...
 

Pestek

Well-Known Member
688
1 876
Nie, ale w przeszłości miałem takich więcej. Ostatnio mało. Odstaw PM, to Ci przejdzie.


Tym razem już nie zamierzałem z powodów sentymentalnych niczego jej ułatwiać. Podszedłem z tyłu, przyłożyłem nóż do jej szyi. Lewą rękę z powrozem przerzuciłem jej nad obojczykiem i zażądałem, by przełożyła przez niego ręce. Posłusznie wykonała polecenie, a gdy znalazł się na wysokości jej łokci, zacisnąłem pętle sprawnym ruchem. Poprawiłem więzy przy nadgarstku, do których oczywiście już zdążyła się dobrać, skrępowałem również nogi, by nie mogła sadzić już tak długich susów. Krótkimi kroczkami grzecznie wróciliśmy do ogniska.

- Cóż, Dzierzbo...
- Nie nazywaj mnie tak! Nie znoszę, gdy mnie tak nazywają. Jestem księżniczką Renfri. - zasyczała zajadle.
- Księzniczką to już byłaś, w świetnych chociaż minionych czasach swojej niewinności, drogie dziecko. Teraz jesteś jedynie dziwką, morderczynią i złodziejką ściganą prawem. Dzierzba jako miano znacznie lepiej ci pasuje. - spokojnie odpowiedziałem. - A jeżeli cię drażni, to z jednego tylko powodu: przypomina, jak dalece upadłaś. Tu, u nas, na północy, nikt wkrótce nie będzie pamiętał o żadnej Renfri. Dzierzbę natomiast zapamiętają na długie lata i będą przeklinać przez pokolenia.

Wydawało mi się, że dziewczyna z ciekawości słuchała. Dawno - jeśli w ogóle kiedykolwiek - nie miała okazji doświadczać nie tyle już nawet oporu, a jawnego sprzeciwu wobec swojej woli. Niewielu też zapewne mogło sobie pozwolić, by zwracać się do niej podobnym tonem a tym bardziej oskarżać czy pouczać. Ciągnąłem więc swą narrację dalej, wyczuwając, że na tym dualizmie imion, będę mógł coś jeszcze ugrać...

- Widzisz... z Renfri to ja mógłbym się układać, bo ona uhonorowałaby nasze ustalenia i dlatego jej zdanie byłoby dla mnie ważne, może nawet warte najwyższego uszanowania, jako że pochodzące z ust człowieka honoru. Jej wola byłaby dla mnie świętością, bo ona kierowałaby się w swoim życiu sprawiedliwością. Takoż uszanowałbym jej osobę, nawet nie ze względu na strach przed szlachetnym pochodzeniem, potęgą rodziny, czy tego jak żwawo i straszno robi mieczem, co raczej z osobistego respektu do jej godnej postawy wobec innych bliźnich jak i mnie samego. - wyjaśniałem dalej spokojnie. - Z kolei Dzierzbę... Dzierzbę, to ja mogę jedynie zabić. No, może wcześniej jeszcze zerżnąć z ciekawości i po gospodach potem o tym rozpowiadać... I nie będę miał z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia. I nikt też nie powie mi złego słowa, że coś przeciw honorowi i dobrym obyczajom uczyniłem. Nie, jeszcze pochwalą! Po plecach poklepią i dobrego półtoraka na stół postawią...

- Ależ...! - podniosła sprzeciw dziewczyna.
- Nie przerywaj mi, proszę... - tym samym monotonnym głosem, przywołałem ją do porządku. - Wiesz, od samego rana, dowiedziawszy się o nagrodzie za ciebie, a później zasadziwszy się z pułapką, zachodziłem w głowę: kogo właściwie spotkam? Zagubioną Renfri czy parszywą Dzierzbę? Z tym wiązał się mój dylemat: Renfri można byłoby spróbować zrozumieć, współczuć, pomóc w potrzebie, może nawet pokazać sposób, w jaki mogłaby odkupić swe winy i powrócić na należne jej miejsce w hierarchii społecznej. Renfri by mnie posłuchała, rozważyła sytuację i doszlibyśmy do jakiegoś porozumienia, w przeciwieństwie do Dzierzby, bo ta to chciałaby mną tylko rządzić i wieść dalej, jak innych głupoli na swoją straceńczą misję. Zastanawiałem się, kogo w tobie dojrzę. Postanowiłem więc dać szansę, nie podejmować pochopnych decyzji, spędzić z tobą trochę czasu i posłuchać, któż to mi się objawi... I wiesz co? Tylko dzierzbowe parszywstwa od ciebie słyszałem. To w zasadzie rozwiązuje mój dylemat, prawda?

- Ale jak chciałeś pomóc Renfri wrócić na należne jej miejsce? - wstrząśnięta zbójczyni zapałała niepohamowaną ciekawością...
- Nieważne, nie będę przecież o takich sprawach mówił z Dzierzbą, bo to jej nie dotyczy...
- Nie nazywaj mnie tak!

Miałem już niezły punkt zaczepienia. Nim doszło do zbędnej gonitwy, dziewczyna w swojej biograficznej opowieści prezentowała mocno fatalistyczny punkt widzenia, oskarżając i obarczając za swe posunięcia wszystkich poza sobą samą; czarodziejów diagnozujących u niej klątwę Czarnego Słońca, ojca, który w te bzdury uwierzył, machochę, która prawdopodobnie zaplanowała całą intrygę. Lata mijały, księżniczka dorastała wśród marginesu społecznego, ale wciąż każdy jej czyn szedł na moralne konto uprzednio oskarżonych. Tak narodziła się bezkarna Dzierzba, która nigdy nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich czynów, bo przecież i tak każdemu z góry byli winni ci pierwotni zwyrodnialcy, którzy wyrzucili ją z domu do rynsztoka. Dlatego też, aby łatwiej ustawić sobie ją i skłonić do współpracy, należało operować na tych dwóch przeciwstawnych stronach jej własnego postrzegania się. Przyjąłem, że Renfri będzie reprezentowała biedną ofiarę spisku, której moralnie należała się pomoc - Dzierzbę zaś należało z kolei ukarać. Renfri była niewinnym, wyidealizowanym obrazem pełnym żeńskich cnót, któremu w dzieciństwie dziewczyna chciała zapewne zadośćuczynić - Dzierzba z kolei zwyrodniałą wszetecznicą odrzucającą moralność, na jaką w gruncie rzeczy wyrosła. O ile Renfri byłaby gotowa prosić o pomoc - Dzierzba w swej pyszałkowatej bezczelności nie, gdyż wolała potwierdzać swoją dominację nad otoczeniem w każdej sytuacji. Postawiłem więc jasno sprawę swoich wymagań oraz oczekiwań i teraz to po stronie upadłej księżniczki leżała inicjatywa w wykazywaniu się postawami, które przekonałyby mnie, że warto pozostawić ją przy życiu. Musiała mi udowodnić, że Renfri gdzieś tam jeszcze jest.

Nie liczyłem, że od razu się uda i dziewczyna natychmiast zacznie mi jeść z ręki. Trzeba będzie jeszcze w tej konwencji walki czystego Dobra ze Złem wytrwać. Ale im więcej zacznie zastanawiać się nad tym, jaką była czy mogła być, zanim uległa demoralizacji, niechby nawet i po to, by zgrabnie udawać przede mną, że wciąż może przemienić się w tą, na której mi zależy, tym większa szansa, że w końcu coś do niej dotrze i sama zacznie korzystać ze swojego sumienia. Poza tym, rozdzielając Dzierzbę od Renfri, mogłem w sposób dla niej zrozumiały przeprowadzić upokarzające łamanie pierwszej i jednocześnie roztoczyć czułą, niemal rycerską opiekę nad drugą, unikając przy tym jakiegokolwiek dysonansu i godząc zupełne przeciwieństwa.

Początek najbardziej upojnej nocy mojego życia zbliżał się wielkimi krokami...
Naprawdę masz takie długie i szczegółowe sny? Impressive.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Rzadko mi się coś śni, a przynajmniej rzadko coś pamiętam. Tym bardziej sny o seksie. Jak się jeden trafił, to mogę z niego napisać wręcz opowiadanie, rozbudowując o spójne opisy.

Jeszcze z dwie rundy będę potrzebował, aby go opowiedzieć całego. A szczegółowość? Zależy jak to rozumieć, samo wrażenienie tego snu było bardzo kompletne, zarówno gdy chodziło o osadzenie w świecie przedstawionym (przygoda eksploracji), jaki i psychologiczne motywacje i nastawienia (poznawania jakiejś osoby, zdanie sobie sprawy z odczuć jakie się do niej żywi i swego pragnienia skłonienia jej do zmiany). Dlatego postanowiłem się nim podzielić, bo tworzy spójną historyjkę i przekłada sie na ciekawą fantazję, osadzoną przy okazji w realiach bycia mną a nie supermena wciągającego nosem kryptonit i bez konsekwencji latającego sobie w przestworzach, jak niektórzy mają w swoich LD. Nie powiedziałbym, że to jest specjalnie rozbudowany sen, chcociażby dlatego, że nie ma tu zbyt wielu postaci. W moich snach na ogół zostaje zachowana zasada trzech jedności, więc jeżeli uda mi się je zapamiętać, to mogę je opowiedzieć od początku do końca i trwa to mniej więcej tyle, co same wydarzenia. Tutaj wydarzenia trwają w zasadzie cały dzień i kończą się nad ranem, ale samych scen jest raczej niewiele, bo wszystko w większości toczy się w jednym miejscu.
 

Pestek

Well-Known Member
688
1 876
Moim zdaniem śni się nam wszystkim i to dużo, kwestia tego, że niektórzy nie przykładają do tego wagi, dlatego sny gdzieś tam sobie żyją, ale bez świadomości hosta. Jak to mówił Freud "sny są królewską drogą do podświadomości". Zastanawiałeś się, co twój sen może znaczyć? :p Bo sny zawsze mówią coś o nas samych i naszej sytuacji, tylko czasami ciężko to zobaczyć.

Np. piękna kobieta według Junga może być zaproszeniem do wewnętrznego świata. Może reprezentować twoją bardziej wrażliwą stronę. Sam za Jungiem nie przepadam, ale zawsze ciekawiło mnie to porównanie.
BTW naprawdę zazdroszczę Ci fantazji i pamięci szczegółów i odczuć. Czasami zdarzają mi się dosyć szczegółowe sny, ale nie umiałbym ich tak opisać. Może to kwestia czytania książek? Kiedyś czytałem więcej.
 

Pestek

Well-Known Member
688
1 876
Patrzeć na rzyganie?oja pierdziu!

Czasem pamiętam sny, ale często w parę sekund po przebudzeniu.
zapominam.
To dosyć normalne. Jeśli zależy Ci, żeby zapamiętać, to radzę mieć notatnik z długopisem przy łóżku, lub kompa na uśpieniu z wordem albo czymkolwiek. Budzisz się i zapisujesz. Można w ten sposób spisać dosyć długi sen, ale zazwyczaj od końca do początku.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Ja zazwyczaj pamiętam sny wyłącznie o siusiaku. Np. śni mi się, że mój siusiak rośnie i rośnie, jest twardy jak węgorz, biorę nóż i skracam siusiaka, a ten zbój cały czas rośnie, rośnie, rośnie, a ja go skracam. Raptem się budzę i wiem, że będę miał problem. Chce mi się lać, a świtaniec dymi. Ciężko się w takiej sytuacji szybko i wygodnie odlać, ale na szczęście są wanny i kabiny prysznicowe. ;)

Trzy dni temu miałem dziwny sen. Śniło mi się, że opracowałem urządzenie do obróbki i smażenia kurczaczych łydek (których recepturę sam wymyśliłem), tak by wyglądały jak kwiatuszki na patyku. Programowałem sterowniki, rzucałem kurwami na tępych ludzi, opracowywałem narzędzia i całą linię produkcyjną. Luzowanie, nacinanie, wstępne opiekanie, maczanie w klarowanym maśle z przyprawami i znów opiekanie, raz w Heraeusie i dojebka w podczerwieni.
Miało to być sprzedawane z budek na ulicach, na górze z bitą śmietaną z miodem, posypane żelkami z papryczek chili i wiórkami gorzkiej czekolady. Takie coś co ma wyluzowane ścięgna, trzyma się za owiniętą nóżkę, a z daleka wygląda jak lody. Cały zadowolony że wszystko się udało, że pomysł chwycił, jadę (nie wiem po ki kutas) do Chorzowa i widzę budkę z tym przysmakiem. Więc chcę to kupić. Podchodzę do budki pytam się o cenę, a tam doznaję szoku, kurwa co jest? 80 zł? Za jedną łydkę od kuraka? I nagle patrzę do portfela - nie stać mnie na to!
Budzę się.

Dziś właśnie wróciłem z zakupów.
Byłem w sklepie osiedlowym, odwiedziłem oczywiście dział mięsny. I po raz pierwszy w życiu zobaczyłem tam kurczacze łydki! Zawsze mieli całe udźce, ale nigdy same łydki. Łydki w nomenklaturze sklepowej były nazwane "podudziami z kurczaka". Déjà vu! Nie jestem słynnym jasnowidzem Jackowskim, ale właśnie we śnie to widziałem.
No to podjąłem challenge. Kupiłem tego 1.2 kg i dziś wieczorem będę z tym walczył. Jednak pesymistyczny sen mnie dołuje.

Update:
Oj jest z tym od groma roboty. Na razie się poddałam. Macerowałem te podudzia w zalewie czosnkowo-goździkowo-rozmarynowej, zrobiłem ciekawą panierkę i wyszły tak sobie. A nie o to chodzi. 3 godziny roboty na nic. Jeszcze dochodzi mycie. Zeżarłem wszystko i poszedłem spać na 4 godziny. Nic mi się nie śniło.
 
Ostatnia edycja:
D

Deleted member 7005

Guest
Jeśli zależy Ci, żeby zapamiętać, to radzę mieć notatnik z długopisem przy łóżku, lub kompa na uśpieniu z wordem albo czymkolwiek. Budzisz się i zapisujesz.
Moja babka mówiła, że jeśli nie chcesz zapomnieć co się śniło w nocy, nie możesz po przebudzeniu patrzeć w okno.
 

Alu

Well-Known Member
4 629
9 677
Tu miał być sen ale ponieważ namęczyłem się go spisując, to dam go w twórczości.
 
Ostatnia edycja:

Alu

Well-Known Member
4 629
9 677
byłem w mieszkaniu rodziców
zorientowałem się, że śnię we śnie
pierwsze co mi przyszło do głowy to spróbować latać i trochę się udało ale bez szału
byłem w końcu w mieszkaniu

poczułem też, że lewą rękę mam obwiązaną jakimiś szmatami, nie mogłem ruszać dłonią
pomyślałem, że może śpię w jakiejś niewygodnej pozycji
nie było nożyczek więc postanowiłem rozciąć te szmaty palcami prawej ręki
pomysł absurdalny ale tak sobie wymyśliłem i udało się to bez problemu

cały czas byłem świadomy
spojrzałem z bliska na swoje dłonie i otoczenie, badałem wyrazistość obrazu
wszystko było lekko rozedrgane i nietrwałe
trochę byłem tym zawiedzony trochę zafascynowany
trochę się bałem że się obudzę i zabawa się skończy

stanąłem też przy ścianie i spróbowałem ją przeniknąć
z trudem się przez nią przeciskałem jak przez plastelinę
jakby umysł opierał się temu pomysłowi

na tym moje eksperymenty się skończyły
obudziłem się w piżamie w ogródku rodziców

tzn. myślałem, że się obudziłem
wszystko wyglądało o wiele wyraźniej i na serio myślałem, że lunatykowałem albo że dostałem psychozy
był to jak najbardziej realny scenariusz, dziwne tylko było, że byłem u rodziców i że było tak ciepło

nagle zorientowałem się, że nie stoję tylko wiszę na gałęzi drzewa brzoskwiniowego
miałem kilkanaście lat
powiesiłem się w ogródku rodziców

byłem w piżamie, targał mną wiatr, ogródek obracał się przede mną jakbym był na karuzeli
przy każdym obrocie widziałem biegnącą w moją stronę z krzykiem matkę

wtedy zdałem sobie sprawę, że wprawdzie się duszę, ale wciąż żyję
sięgnąłem dłońmi do pętli na szyi, wcisnąłem w nią palce żeby złapać oddech i wtedy się obudziłem
 
Do góry Bottom