Polska psiarnia to żenada i śmiech na sali

Finis

Anarcho-individual
439
1 922
Wtargnięto do domu dziennikarki Trójki. Po 3 godzinach okazało się, że to pomyłka
Sześcioro nieumundurowanych funkcjonariuszy weszło do mieszkania Anny Rokicińskiej w środę wieczorem. Dziennikarkę zakuto w kajdanki, sytuacji przyglądały się jej małe dzieci. Akcja trwała 3 godziny.

https://wiadomosci.wp.pl/wtargnieto...h-okazalo-sie-ze-to-pomylka-6235527689644161a

No tak... Przepraszamy, to "tylko" pomyłka. Kur!@. IMO policjant powinien się mylić tylko raz. Za takie coś, dałbym delikwentom czerwoną kartkę i dyplom wyjścia do cywila.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Do sklepu weszła napastniczka, policjant się schował. "Całe CBŚP ma traumę"
Zamaskowana kobieta zażądała od kasjerki pieniędzy. Można powiedzieć, że złodziejka miała pecha, bo w lubelskim sklepie był też policjant. I to z Centralnego Biura Śledczego Policji, choć już po służbie. Nagranie z monitoringu pokazało jednak, że z tym pechem to jednak przesada.

"To mnie strasznie ruszyło", "całe CBŚP ma traumę" - napisał policjant, który wysłał nam nagranie z kamery monitoringu, na którym widać moment napadu na sklep w Lublinie.

Trzy tygodnie temu zamaskowana młoda kobieta weszła do sklepu tuż przed jego zamknięciem. - Grożąc ekspedientce przedmiotem przypominającym broń, zażądała od niej wydania pieniędzy - opisuje dalej Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

W sklepie był tylko jeden klient. - Był jeden, który się tam (za kartonami - przyp. red.) schował, bo po prostu bał się trochę - wspomina pracownica sklepu. Ten klient, który zdaniem ekspedientki bał się, to funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego Policji z Lublina. Schował się za kartonami z chipsami i skrzynkami z piwem.

"Nie chce mi się wierzyć"

Nagranie pokazaliśmy kilku byłym policjantom. - Kobieta wyciągnęła broń, kieruje ją w kierunku ekspedientki, a on się chowa za kartonem z chipsami. No, to karygodne to - ocenia były funkcjonariusz CBŚP, który chciał zachować anonimowość.

- Pomyślałem sobie, że to cywil, który schował się podczas napadu - mówi Paweł Wojtunik, były szef formacji, która wówczas nosiła nazwę CBŚ. - Nie chce mi się wierzyć, że to policjant. Nie chce mi się wierzyć, że to policjant z biura, którym kierowałem - dodaje.

Dlatego o potwierdzenie poprosiliśmy prokuraturę. - Ta sytuacja rzeczywiście miała miejsce, że był w sklepie funkcjonariusz - przyznaje Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Centralne Biuro Śledcze Policji broni policjanta. - Funkcjonariusz był wówczas poza służbą, nie miał broni, ani żadnego innego środka przymusu, którego mógłby użyć w stosunku do osoby atakującej - mówi kom. Iwona Jurkiewicz, rzecznik prasowy Komendanta Centralnego Biura Śledczego Policji.

"Powiedziała, że i tak zadzwoni na policję"
Z 22-letnią napastniczka poradziła sobie sama sprzedawczyni, przedłużając negocjacje. - Zachowała się tak, że powiedziała, że i tak zadzwoni po policję, i że po co jej to. I (inny - przyp. red.) klient faktycznie wszedł później i ona (napastniczka - przyp. red.) uciekła - relacjonuje pracownica sklepu.

Kiedy napastniczka wybiegła, zza kartonów wyszedł też policjant. Co zrobił dalej?

- Z relacji funkcjonariusza wynika, że przekazał tę informację policjantom, że zadzwonił na policję - mówi kom. Iwona Jurkiewicz. Prokuratura twierdzi jednak, że obecność policjanta na miejscu ujawnił dopiero monitoring. Nie jest jasne, czy pomógł policji w jakikolwiek sposób.

"Wszczęliśmy już postępowanie wyjaśniające"
Jak powinien był zachować się policjant? - Byłem świadkiem rozboju, nie interweniowałem, bo jestem nieuzbrojony, ale idę za tymi kobietami. To już jest jakieś działanie - ocenia były funkcjonariusz CBŚP.

Funkcjonariusz nie zdecydował się iść za napastniczką, na którą przed sklepem czekała jeszcze koleżanka.

Dwie młode kobiety kilkadziesiąt minut później dokonały już tym razem udanego napadu. Z kolejnego sklepu zrabowały 600 złotych. - Dlaczego ten funkcjonariusz nie wykonał elementarnych, podstawowych czynności? - zastanawia się Jacek Wrona, były oficer CBŚP. -

To, jak zachował się funkcjonariusz, będzie dokładnie przeanalizowane, sprawdzone, poddane ocenie. My w tej chwili wszczęliśmy już postępowanie wyjaśniające w tej sprawie - deklaruje kom. Iwona Jurkiewicz.

Dwie współpracujące ze sobą napastniczki policja zatrzymała następnego dnia, zrobił to zwykły patrol prewencji.
 

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Nowe policyjne bmw rozbite w Stargardzie. Nie dojechało do zdarzenia drogowego [ZDJĘCIA]

Na ulicy Piłsudskiego w Stargardzie auto potrąciło kobietę na przejściu dla pieszych. Jadący do tego zdarzenia nieoznakowany radiowóz bmw zderzył się na ulicy Szczecińskiej z peugeotem.
5b1828994a363_o,size,1068x623,q,71,h,e3d718.jpg

Około godziny 16.30 na ulicy Piłsudskiego w Stargardzie było dzisiaj potrącenie pieszej przez samochód. Opel corsa jechał ulicą Limanowskiego i skręcał w lewo w ulicę Piłsudskiego. Tam na przejściu dla pieszych była kobieta, która została potrącona przez auto. Na miejsce przyjechała załoga pogotowia, która zabrała stargardziankę do szpitala. Kobieta była przytomna. Wstępne ustalenia mówią, że nie odniosła obrażeń, które zagrażałyby jej życiu.

Na miejsce zdarzenia przybyła też policja. Na skrzyżowaniu ulicy Piłsudskiego z ulicami Limanowskiego i Reja zaczęły tworzyć się korki, ponieważ w miejscu zdarzenia nie było przejazdu i kierowcy musieli manewrować na skrzyżowaniu, żeby pojechać innymi drogami.

Do pomocy w rozładowaniu korków został skierowany nieoznakowany radiowóz bmw.

Policjanci w bmw nie dojechali jednak na miejsce. Na ulicy Szczecińskiej, jadąc w stronę ulicy Pierwszej Brygady, nieoznakowany radiowóz zderzył się z peugeotem 406, który wjechał na ulicę Szczecińską od strony ulicy Pierwszej Brygady.

W obu autach były dwie osoby. Nikt nie doznał poważniejszych obrażeń. Kierowcy byli trzeźwi.

- Teraz będzie ustalany dokładny przebieg zdarzenia - wyjaśnia Krzysztof Wojsznarowicz.

Policyjne bmw to jeden z najnowszych nabytków Komendy Powiatowej Policji w Stargardzie. Warte 195 tysięcy auto zostało po raz pierwszy zaprezentowane 24 stycznia tego roku. Teraz radiowóz musi zostać naprawiony.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Jeśli policja jest sprytniejsza od CBA to...

Policja złapała CBA na podkładaniu dowodów
29 sztuk rosyjskiej amunicji Makarov usiłowali podrzucić oficerowi Biura Ochrony Rządu funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sprawę wykryła warszawska Policja, w trakcie przekazywania broni wraz z amunicją do depozytu. Oficerem BOR jest major Robert Terela, który zaalarmował przełożonego o podejrzanych działaniach firmy założonej przez byłych funkcjonariuszy CBA w PKP.
http://www.sluzbyspecjalne.com/policja-zlapala-cba-na-podkladaniu-dowodow
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Jeśli policja jest sprytniejsza od CBA to...

Policja złapała CBA na podkładaniu dowodów
29 sztuk rosyjskiej amunicji Makarov usiłowali podrzucić oficerowi Biura Ochrony Rządu funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sprawę wykryła warszawska Policja, w trakcie przekazywania broni wraz z amunicją do depozytu. Oficerem BOR jest major Robert Terela, który zaalarmował przełożonego o podejrzanych działaniach firmy założonej przez byłych funkcjonariuszy CBA w PKP.
http://www.sluzbyspecjalne.com/policja-zlapala-cba-na-podkladaniu-dowodow

Chcieli wykończyć oficera BOR, bo ten zagroził lewym interesom firmy, która ochrania prezesa Kaczyńskiego. I teraz wszystko jasne.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Psiarnia chroni i służy - politycznym interesom aktualnie rządzących. Ale dziwię się zdziwieniu tego policmajstra; przecież różnym obyczajowym wybrykom lewicy nie należy się dziwić, to nie konserwatyści i wiadomo, że nie będą przestrzegać jakichś wysokich standardów.

Sieć na niepokornych. Prokuratura infiltruje lewicę i szuka haków na ratusz
JANUSZ SCHWERTNER dzisiaj 06:00
Prokuratura miała zbadać, czy dziennikarz Jakub Dymek rzeczywiście dokonał gwałtu na pisarce Dominice Dymińskiej. Do tej pory policjanci przesłuchali w tej sprawie ponad setkę osób. Zamiast o gwałt, pytają jednak o imprezy, narkotyki i intymne relacje w środowisku warszawskiej lewicy. Sam Dymek nawet nie został wezwany na komendę. O co więc naprawdę chodzi w tym zadziwiająco prowadzonym śledztwie?
  • Na przesłuchaniach słyszymy, że ta sprawa ma charakter czysto polityczny - mówią świadkowie, których wzywa prokuratura
  • "Dziwię się państwu, że tak się wykładacie. Przecież to wszystko może zostać użyte przeciwko wam" - usłyszała jedna z osób
  • Czy prokuratura wykorzystuje śledztwo, by zinfiltrować środowisko warszawskiej lewicy?
Zaczęło się od listu, który w "Codzienniku Feministycznym" opublikowało pięć autorek. Wszystkie oskarżyły dwóch lewicowych publicystów – Michała Wybieralskiego i JakubaDymka - o przemoc seksualną. W przypadku tego drugiego padł nawet zarzut gwałtu. Miało do niego dojść podczas pierwszego intymnego zbliżenia między nim a Dominiką Dymińską, z którą później pozostawał w związku.

Był listopad 2017 roku, cały świat akurat dyskutował o aferze #metoo. Publikacja "Codziennika" miała być jej pierwszym akordem w Polsce. Wybieralski przyznał się do zarzutów postawionych w liście, ale Dymek oskarżeniu o gwałt kategorycznie zaprzeczył. Mówił, że do stosunku między nim a Dymińską doszło za obopólną zgodą; podkreślał, że pisarka była później jego partnerką, a zarzut wystosowała dopiero po kilku latach – już po tym, gdy on zdecydował się z nią rozstać.

Dymek czuł się pomówiony i
zapowiedział skierowanie sprawy do sądu. Jednocześnie sama prokuratura poinformowała, że wszczyna własne postępowanie.

Łowienie w lewicy
29 listopada 2017 roku, niecałe dwie doby po liście opublikowanym w "Codzienniku Feministycznym", organy ścigania wzięły się do pracy. Czynności w tej sprawie prokuratura zleciła policjantom z Komendy Stołecznej Policji, którzy w pierwszej kolejności mieli ustalić, czy faktycznie Dymek dopuścił się gwałtu na swojej partnerce.

W międzyczasie w internecie pojawił się komunikat podpisany przez prawnika reprezentującego autorki listu. Pada tam zdanie: "W Liście (opublikowanym w »Codzienniku Feministycznym«) brak jest powiązania pomiędzy zarzutem odbycia stosunku seksualnego bez zgody drugiej osoby z osobą Pana Jakuba Dymka". Autorki publicznie wycofały się więc z zarzutu o gwałt.

Jak ustaliliśmy, policjanci w ogóle nie wiedzieli o istnieniu tego oświadczenia. O tym - prawdopodobnie kluczowym dla całego postępowania fakcie - dowiedzieli się dopiero od... jednej z przesłuchiwanych osób.

Tymczasem do Pałacu Mostowskich, gdzie mieści się siedziba Komendy Stołecznej, byli wzywani kolejni ludzie. Oprócz autorek listu także dziesiątki innych osób. Klucz był prosty: kto był powiązany z warszawską lewicą, "Gazetą Wyborczą" albo "Krytyką Polityczną" (z tymi tytułami współpracowali Wybieralski i Dymek), ten miał szansę otrzymać zaproszenie na komendę. W ciągu kilku miesięcy policjanci wezwali ponad sto osób. Wielu z nich w ogóle nie znało osobiście ani Wybieralskiego, ani Dymka. Na przesłuchaniach pytali, po co zostali wezwani, skoro nawet nie znają dziennikarzy oskarżonych przez "Codziennik".

W każdym razie środowisko warszawskiej lewicy wpadło w popłoch. O śledztwie zaczęli mówić wszyscy. A ono samo z każdym dniem zaczęło wzbudzać coraz większe wątpliwości.

Sprawa jest polityczna
- Oni grają z nami w otwarte karty – mówi jedna z osób, która została przesłuchana pod koniec zimy. - Co to oznacza? Po prostu policjant powiedział mi wprost, że ta sprawa ma charakter czysto polityczny. W domyśle: nikt zarzutu gwałtu nie tratuje na poważnie, ale skoro jest okazja, to można zarzucić sieć na całe środowisko i może uda się wyłowić coś innego. Ten policjant stwierdził nawet, że gdyby tylko mógł, przestałby się tym zajmować. Słyszysz takie słowa i na dzień dobry jesteś w szoku – opowiada.

Z naszych rozmów z kilkoma przesłuchiwanymi wynika, że podobną szczerością policjanci wykazywali się przynajmniej kilkukrotnie. - On całkiem bezpośrednio opowiada o swojej frustracji. Zaskakuje swoją szczerością na każdym kroku. Nie trzeba słuchać jego absurdalnych pytań, żeby zorientować się, że generalnie to postępowanie zostało wszczęte po to, żeby zinfiltrować i poszukać haków na nas, czyli na środowisko lewicy, które pozostaje w ostrej kontrze do PiS. I nawet jeśli tej władzy dziś specjalnie nie zagraża, to i tak warto je mieć na oku. Zresztą, w Pałacu Mostowskich słyszymy to niemalże wprost. Do mnie policjant rzucił: "Aż się wam dziwię, że tyle mi mówicie i tak pięknie się wykładacie. Przecież to wszystko będzie można później przeciwko wam wykorzystać" – opowiada jeden z przesłuchiwanych.

Na czym można się wyłożyć? Pytania dotyczące potencjalnego gwałtu zajmują góra kilka minut, cała reszta dotyczy obyczajowości na lewicy. Policjanci próbują dowiedzieć się, gdzie lewicowi działacze imprezują, czy biorą narkotyki (a jeśli tak, to jakie) i kto z kim romansuje. Sprawdzają, kto jest z kim skonfliktowany. Szukają wszelkich wątków, które potencjalnie mogą zaszkodzić "Wyborczej" i "Krytyce Politycznej".

- To śledztwo dotyczy gwałtu tylko na papierze - mówi nam jedna z osób dobrze poinformowana w szczegółach prowadzonego postępowania. - Prokuratorzy nie są przekonani, czy ten zarzut został wystosowany na poważnie, więc skupiają się na czymś innym. Czyli: kto z kim chlał, kto z kim sypia i co z tego wynika, bądź nie. Typowy fishing: nie mamy na was nic, ale im więcej niedoświadczonych świadków wezwiemy, tym większa szansa na wpuszczenie ich w maliny. Pewnie prędzej czy później śledczy coś znajdą. I albo będą wszczynać postępowania, albo dawać przecieki do prawicowych mediów. A uderzyć w "Wyborczą" PiS-owi nigdy nie zaszkodzi.

Czy organy ścigania faktycznie nie traktują na serio zarzutu o gwałt, który padł w liście "Codziennika Feministycznego"? Wiele na to wskazuje. Jedna z przesłuchiwanych zeznała, że była partnerka Dymka o napaści seksualne oskarżała także dwóch swoich poprzednich chłopaków. Gdy policjant zorientował się, że jednego z nich (także dziennikarza związanego z lewicą) przesłuchał już wcześniej, uśmiechnął się i rzucił: "Nie wierzę w to. Rozmawiałem z tym człowiekiem, on wydaje się bardzo sympatyczny".

Gdy jednak podobne sugestie usłyszał także od kilku innych osób, które przesłuchiwał, dziennikarza postanowił wezwać ponownie. Zapytał go wprost, czy dopuścił się gwałtu. Po zapewnieniu, że był to jedynie wymysł jego byłej dziewczyny, policjant odpuścił i zamknął temat.

- I słusznie, bo to zapewne było pomówienie. Pytanie tylko: czemu ciągle toczy się sprawa Dymka, skoro policja z taką ufnością traktuje zapewnienia innego potencjalnego przemocowca? – pyta jedna z osób dobrze poinformowana w śledztwie.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Świadek doedukowany
Wątpliwości budzą nie tylko słowa wypowiadane przez policjantów, ale też forma ich działania i brak odpowiedniego przygotowania. Zdarzyło się nawet, że jeden ze świadków został pomylony z autorką zarzutów zamieszczonych w "Codzienniku Feministycznym". Pomyłka została odkryta dopiero w trakcie rozmowy.

- Ja z kolei, słuchając o tym, jak bardzo policjant jest rozgoryczony, że musi zajmować się tą sprawą, mogłam sobie dokładnie podejrzeć, kogo i kiedy już przesłuchał, a kto będzie wzywany na świadka w dalszej kolejności. Po prostu miał porozrzucane na stoliku wszystkie papiery i wszystko mogłam sobie przeczytać. Nie wydawało się to profesjonalne, ale już nic specjalnie mnie nie dziwiło. W każdym razie przez to wiem o tym śledztwie znaczniej więcej, niż wiedzieć powinnam – mówi nam lewicowa działaczka, też rozpytywana na okoliczność potencjalnego gwałtu.

- Wtedy też opowiedziałam o oświadczeniu, które zostało zamieszczone w internecie, a z którego wynikało, że autorki listu postrzegają zarzut o gwałt w zasadzie jako impresję na temat akcji #metoo i po prostu się z niego wycofują. Byłam zaskoczona, bo oni w ogóle o tym nie wiedzieli. Poprosili, bym pokazała im to oświadczenie. Ale łatwo nie było: panu w policyjnym komputerze nie działał internet, a z kolei jego koleżance – drukarka. W końcu musiał wystarczyć mój telefon. Treścią oświadczenia byli zaskoczeni – wspomina.

Pełzanie po powierzchni
Jak ustaliliśmy, prokuratura prowadzi obecnie jedno śledztwo – to samo w sprawie Michała Wybieralskiego i Jakuba Dymka, chociaż oskarżeni zostali o różne czyny, przez różne osoby. - To jest nie do przyjęcia – uważa jeden ze znajomych Dymka, prawnik, przekonany o jego niewinności. - Mamy sytuację, w której prokuratura prowadzi sobie śledztwo w zasadzie w sposób narzucony przez autorki listu. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwym poszukiwaniem prawdy. Skoro padł tam zarzut gwałtu, to śledczy powinni na tym wątku się skupić i intensywnie poszukiwać dowodów. A nie prowadzić jedno postępowanie ogólne, bo w liście padły oskarżenia wobec dwóch osób. Przecież jedna sprawa ma się nijak do drugiej, a oni nie są zorganizowaną grupą przestępczą. Albo traktujemy zarzut gwałtu poważnie, albo robimy sobie kpinę z prawa i urządzamy polowanie – mówi.

Pytamy o to prokuraturę. Nie udaje nam się uzyskać zgody na bezpośrednią rozmowę z prokuratorem prowadzącym to postępowanie. Odpowiedzi udziela nam prok. Łukasz Łapczyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie. - Potwierdzam, że prowadzone jest jedno śledztwo, które obejmuje kilka wątków wynikających z publikacji prasowych, jak też materiałów zebranych w toku postępowania.

- Czemu jedno? - dopytujemy.

- Na tym etapie ustalane są okoliczności zdarzeń objętych postępowaniem. Na późniejszym etapie śledztwa, w zależności od ustaleń, zawsze istnieje możliwość wyodrębnienia poszczególnych wątków śledztwa, celem procesowego rozliczenia. Na tym etapie wszystkie okoliczności wyjaśniane są w ramach jednego postępowania, wynikającego z jednej publikacji prasowej – tłumaczy prok. Łapczyński.

Jedna z przesłuchanych, prawniczka: - Z jednej strony prokuratura ma do tego pełne prawo, a z drugiej – całe to postępowanie jest tak niejednoznaczne i niekonkretne, że trochę ułatwia organom zadanie. Jeszcze łatwiej im jest teraz kluczyć, jedynie pełzać po powierzchni, nie dotykać sedna, za to "łowić smaczki". Bo generalnie to polega na tym, że rzucili sieć i starają się jak najwięcej wyłowić.

Spisek w ratuszu
W ramach śledztwa – oficjalnie prowadzonego w celu wykrycia, czy Wybieralski i Dymek dopuścili się napaści seksualnych i gwałtu – wzywani są także aktywiści miejscy i urzędnicy związani z warszawskim ratuszem. Po co?

Śledczych bardzo zainteresował wątek Agnieszki Ziółkowskiej, aktywistki miejskiej, niegdyś pracowniczki "Krytyki Politycznej", później przez wydawnictwo zwolnionej z pracy. Ona także została wezwana. W środowisku lewicy jej wątek jest dobrze znany; po "Krytyce" pracowała w Domu Kultury na Bemowie, ale tam też nie zagrzała miejsca na dłużej. W rozmowie z policją uznała, że musiała odejść z pracy w wyniku "spisku urzędników ratusza" wymierzonego przeciwko niej. W komendzie ten wątek jest teraz rozwijany, na okoliczność rzekomego spisku dochodzi do kolejnych przesłuchań.

Jedna z przesłuchanych osób: - To jasny sygnał, że polowanie zatacza coraz szersze kręgi. Po pierwsze: uderzyć w lewicę. Po drugie: znaleźć jakieś haki na warszawski ratusz i jego urzędników, bo przecież za niedługo mamy wybory. Kwestia czasu, jak gdzieś w mediach prorządowych przeczytamy artykuł o "skompromitowanych urzędnikach miejskich" prześladujących jakieś dziewczyny. A że nie będzie to miało nic wspólnego z prawdą? W tych mediach nie ma to większego znaczenia. Ważne, by przygotować sobie jakiekolwiek wątki, które mogą stać się przydatnymi narzędziami w kampanii.

Prokuratura zapewnia, że jej działanie to wyłącznie efekt publikacji "Codziennika Feministycznego". Oficjalnie dotyczy możliwości wystąpienia czterech przestępstw: zgwałcenia, naruszenia praw pracowniczych, spowodowania uszczerbku na zdrowiu oraz dwukrotnego naruszenia nietykalności cielesnej.

Śledczy nie chcą też komentować informacji ujawnionych przez naszych rozmówców. - Zadaniem prokuratora jest wyjaśnienie wszystkich okoliczności zdarzeń objętych zakresem śledztwa. Czynności w tym zakresie są realizowane w ramach prowadzonego postępowania m.in. poprzez przesłuchania szeregu świadków. Trudno nam komentować wypowiedzi anonimowych osób, a tym bardziej podjąć z nimi jakąkolwiek rzeczową polemikę, nie wiedząc, czy są to wypowiedzi osób rzeczywiście znających okoliczności sprawy.
 

kalvatn

Well-Known Member
1 317
2 112
https://www.fakt.pl/wydarzenia/pols...ariacie-zmarl-policjanci-uniewinnieni/vse32mm

Fakt faktem ale ten artykuł jest zgodny z prawdą. Wiem z innego źródła. W skrócie sąd uznaje, że ofiara została pobita na komisariacie przez tych dwóch policjantów lecz ich uniewinnia ponieważ nie można ustalić, który bił ofiarę, która w wyniku tegoż ciężkiego pobicia wkrótce zmarła.

Czyli jeśli ja z kumplem ciężko pobijemy kogokolwiek w wyniku czego ten ktoś umrze a sąd nie mając wątpliwości, ze to my właśnie pobiliśmy tylko nie mogąc ustalić kto z nas bił może nas uniewinnić? W takim razie można zabijać bezkarnie w gronie osób od dwóch w górę i jeśli każdy ze sprawców będzie trzymał gębę na kłódkę to cała grupa zostanie uniewinniona bo sąd nie będzie mógł ustalić kto właściwie zabił, w ogóle bił czy bił najmocniej itp.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
W takim razie można zabijać bezkarnie w gronie osób od dwóch w górę i jeśli każdy ze sprawców będzie trzymał gębę na kłódkę to cała grupa zostanie uniewinniona bo sąd nie będzie mógł ustalić kto właściwie zabił, w ogóle bił czy bił najmocniej itp.
Tak. O ile się nie udowodni, że sprawcy działali razem lub jeden z nich był świadkiem zdarzenia.
Jednak w stosunku do policji (na służbie) i służb należy stosować zasadę domniemania winy.
 
Do góry Bottom