piezol
Jebać życie
- 1 263
- 4 236
Nie jest to poradnik jak kupić w sklepie, ale jak kupić bezpośrednio od producenta w Chinach. Może nie powinieneś czytać tekstów po angielsku?
Ale przecież w dużej części wyekstrahowanych przez Ciebie pytań można równie dobrze za telefon podstawić telewizor, laptopa albo pięciopak majtek.
No dobrze, ale jak producent fona podaje numery pasm LTE, to co ma zrobić klient?Co do różnicy między systemami GSM i CDMA - no chyba klienci są zorientowani, skoro w USA od dekady albo lepiej współistnieją te dwa systemy, a z tamtejszej wielkiej czwórki połowa operuje w jednym systemie, a połowa w drugim.
Nasza wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. Ciężko ją zatrzymać lub coś jej narzucić, bo najczęściej dopiero po chwili – a zazwyczaj jest już wtedy za późno – orientujemy się, co też nam zgotowała nasza niewidzialna towarzyszka. Ona nie bierze urlopu ani L4, nie odpoczywa, nie strajkuje. Przez cały czas wytwarza w naszej głowie obrazy, o których często byśmy nawet nie pomyśleli, że mogą należeć do nas. Niejednokrotnie się ich wstydzimy, próbujemy wyprzeć i zmienić na inne. Nic z tego jednak – obraz, który raz powstanie w naszej głowie, nie zmieni się ot tak, na pstryknięcie palcami.
Jakiś czas temu czytałam książkę, której głównym bohaterem był mężczyzna. Teraz nie pamiętam nawet jej tytułu ani treści, nie w tym jednak rzecz. Mniej więcej w połowie książki, jak gdyby nigdy nic, zupełnie od niechcenia wyszło na jaw, że ów mężczyzna jest czarnoskóry. I, wierzcie bądź nie, ale sytuacja ta wprowadziła mnie w konsternację. Wcześniej ani razu nie było słowa o kolorze skóry głównego bohatera, nie było o tym wzmianki również w opisie książki. Pewnie pomyślicie teraz: bo i autor nie musiał tego zaznaczać – i będziecie mieli świętą rację. Moja konsternacja nie była jednak skutkiem tego, że Afroamerykanin w roli bohatera powieści mi nie pasuje, skądże! Zdałam sobie jednak sprawę, że dopóki autor nie określił koloru skóry mężczyzny, moja wyobraźnia przez całą lekturę narzucała mi obraz białego człowieka. Nie musiało minąć wiele czasu, żebym poczuła się kompletnie zażenowana, a w mojej głowie, niczym w filmie „Jumanji” zaczęło dudnić pytanie: Czy znaczy to, że jestem rasistką?
Przestraszyłam się nie na żarty. Do tego stopnia, że na początku bałam się o tym komukolwiek powiedzieć. Później jednak zaczęłam się zastanawiać, czy problem leży we mnie i jakichś pokładach skrywanej głęboko nietolerancji, o której istnieniu nie zdawałam sobie sprawy, czy raczej w naturalnym odruchu zastępowania elementów nieznanych tymi, które znamy ze swojego otoczenia. Skupiłam się zatem na literaturze i mojej wyobraźni, a to, co z tych rozważań wynika, nieco mnie uspokoiło w kwestii domniemanego rasizmu. Otóż, czy jeśli w połowie książki okaże się, że główny bohater posiada bujne, gęste i lśniące wąsy, natomiast moja wyobraźnia przez cały czas podsuwała mi obraz pana z gładkim kawałkiem skóry pod nosem – czy znaczy to, że jestem jakimś wąsofobem? Albo jeśli autor od początku nie zaznaczył, że bohaterka powieści nie ma jednej ręki, a ja od pierwszej strony widziałam ją z dwiema – czy również jest ze mną coś nie tak?
Wydaje mi się, że choć nasza wyobraźnia podsuwa nam obrazy niekiedy rodem z fantastycznych filmów, to musi opierać się na czymś, co zna i co jest dla niej, powiedzmy, naturalne. Nie ma chyba nic złego w tym, że nie znam osobiście nikogo o ciemnym kolorze skóry. Tak, raz na jakiś czas spotkam taką osobę przechodzącą koło mnie na ulicy, podobnie jak czasem minie mnie jakiś wąsacz lub kobieta po okropnym wypadku, która straciła rękę. Czy przyglądam im się wtedy z niezdrowym zainteresowaniem lub obrzydzeniem? Oczywiście, że nie. Co do ostatniego przypadku - możliwe, że będę po cichu współczuła kobiecie, a później siedząc już wygodnie w domu i jedną ręką przewracając strony książki, a drugą trzymając kubek z herbatą, dotrze do mnie, że to, co uznaję za oczywiste, jest tak naprawdę ogromnym szczęściem.
Jeśli w powieści coś, co dotyczy wyglądu, orientacji czy zainteresowań bohatera nie zostanie dookreślone przez autora, zaczniemy sobie to dopowiadać na swój sposób – i nie będzie w tym chyba nic złego. Nasza wyobraźnia naprawdę pracuje na okrągło – ona musi wiedzieć, jaki kolor skóry ma mężczyzna pod parasolem przechodzący obok głównej bohaterki i rzucający jej ukradkowe spojrzenia, podobnie jak musi wiedzieć, czy główny bohater ma wąsa czy nie. Dlatego też pisarze tego typu wzmianki wtrącają często tak, aby z jednej strony pozostały niemal niezauważone, nie robiąc z tego wielkiego halo, z drugiej strony jednak zaznaczają to na tyle wyraźnie, aby nasza wyobraźnia mogła to zanotować nawet, kiedy my już o tym zapomnimy. Wtrącone w pierwszym rozdziale od niechcenia zdanie: Strącił z wąsów resztki śniadania i czym prędzej popędził do pracy, nie będzie dla nas może niczym specjalnym, jednak od tej pory ten bohater w naszej wyobraźni już zawsze będzie miał wąsy. Jeśli zdarzyłoby się to natomiast w rozdziale ostatnim – niełatwo byłoby nam zmienić dotychczasowy wizerunek bohatera bez wąsów, który zdążył nam się przez całą powieść ukształtować w głowie. Chyba że w naszym otoczeniu, przez niemal całe życie kręcili się w większości sami wąsacze. Wtedy sytuacja wyglądałaby najprawdopodobniej zupełnie odwrotnie.
Mam nadzieję, że nie jestem rasistką. Rasistami gardzę i nie rozumiem ich. Człowiek jest człowiekiem bez względu na to, ile ma w swojej skórze cząsteczek melaniny. Czy sama wyobraźnia może być jednak rasistą? Nie sądzę, choć często podsuwa nam ona obrazy, z którymi się nie zgadzamy lub których się wstydzimy, to prawda. Jednak co do książek i elementów, które nie zostają w nich dopowiedziane przez pisarza, myślę, że tutaj wygrywa zasada większości. Ponieważ od urodzenia otaczali mnie niemal wyłącznie biali mężczyźni – znajomi, rodzina, przechodnie – taki też obraz podsuwa mi wyobraźnia, kiedy chodzi o głównego bohatera książki. A jak wpływa na ocenę mojej osoby fakt, że kiedy już dowiedziałam się, iż mężczyzna ze wspomnianej na początku książki ma ciemny kolor skóry, chwilę musiało potrwać, nim moja wyobraźnia poprzestawiała trybiki i utrwaliła właściwy obraz? Myślę, że podobnie, jak poprzednio. Choć nie ukrywam – na początku naprawdę się wystraszyłam i usilnie zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego oczami wyobraźni cały czas widziałam białego mężczyznę?
Było mi wstyd. Czułam się skonsternowana i zażenowana własną wyobraźnią, która sprawiła, że przez chwilę porównałam się do tych, którymi gardzę. Z wyobraźnią jednak już tak jest, że często wprawia nas w zakłopotanie. Całe szczęście, że nikt nie siedzi w naszych głowach i nie widzi tych wszystkich obrazów, z którymi my borykamy się na co dzień. A wracając jeszcze do głównych bohaterów – ciekawe czy Wy również przyłapaliście się kiedyś na tym, że niedookreślenie czegoś przez autora w, dajmy na to, fizyczności postaci wprowadziło Was w stan konsternacji, kiedy już okazało się, co i jak…
- Za co się wsadzili? - spytał Winston.
- Za myślozbrodnię! - wykrzyknął Parsons, o mało nie wybuchając płaczem. Ton jego głosu sugerował z jednej strony pełne przyznanie się do winy, a z drugiej zdumienie i trwogę, że coś takiego mogło się przytrafić właśnie jemu. Zatrzymał się przed Winstonem i zaczął wypytywać go błagalnie:
- Nie zastrzelą mnie, prawda, stary? Nie zabiją kogoś, kto niczego nie zrobił, tylko coś pomyślał wbrew sobie, prawda? Wiem, że potraktują mnie sprawiedliwie. Mam do nich pełne zaufanie! Będą wiedzieli, że mam nieskazitelną opinię, prawda? Nawet ty możesz to
poświadczyć! Starałem się, jak umiałem, prawda? Może nie jestem najbystrzejszy, ale za to nigdy nie żałowałem sił. Wypruwałem sobie żyły dla Partii! Nie skażą mnie na więcej niż pięć lat, co? Góra dziesięć, prawda? Ktoś taki jak ja przyda się w obozie pracy, prawda? Nie
zastrzelą mnie przecież za ten jeden wyskok, co?
- Jesteś winny?
- Oczywiście! - zawołał Parsons, zerkając wiernopoddańczo w stronę teleekranu. - Chyba nie sądzisz, że Partia mogłaby aresztować niewinnego człowieka, co? Jego żabia twarz jakby się trochę uspokoiła, a nawet przybrała nieco świętoszkowaty wyraz.
- Myślozbrodnia to straszna rzecz, stary - oświadczył moralizatorskim tonem. - Może zdradziecko wkraść się do twojego umysłu bez najmniejszego udziału woli. Wiesz, jak to było ze mną? Owładnęła mną we śnie! Tak, wierz mi. Żyłem sobie spokojnie, pracowałem, przykładałem się najlepiej, jak mogłem, i nawet nie podejrzewałem, że w moim umyśle dzieje się coś niedobrego. Po czym nagle zacząłem mówić przez sen. I wiesz, co powiedziałem? Zniżył głos, jak ktoś, kto ze względów medycznych musi użyć nieprzyzwoitego słowa.
- „Precz z Wielkim Bratem!” Tak, dokładnie! Ja! Podobno nawet powtórzyłem wiele razy. Zdradzę ci w zaufaniu, stary, cieszę się, że mnie aresztowano, zanim posunąłem się dalej. Wiesz, co zrobię, kiedy postawią mnie przed trybunałem? „Dziękuję wam - oświadczę -
że mnie uratowaliście, zanim byłoby za późno”.
- Kto cię zadenuncjował?
- Moja córeczka - oznajmił Parsons z ponurą dumą. - Podsłuchiwała przez dziurkę od klucza. Jak usłyszała, co mówię, zaraz nazajutrz pognała na policję. Ma dopiero siedem lat, a patrz, jaka cwana! Wcale nie mam jej za złe tego, co zrobiła. Jestem z niej dumny. Przynajmniej widać, że dobrze ją wychowałem.
Winston otrząsnął się z zadumy i wyprostował na krześle. Beknął. Wypity dżin podchodził mu do gardła.
Znów spojrzał na otwarty zeszyt. Stwierdził, że kiedy tak siedział pogrążony w bezradnych rozmyślaniach, równocześnie - jakby automatycznie - pisał. I to nie tym samym ścieśnionym, krzywym pismem co wcześniej. Pióro ślizgało się zmysłowo po gładkim
papierze, kreśląc dużymi, zgrabnymi literami:
PRECZ Z WIELKIM BRATEM
PRECZ Z WIELKIM BRATEM
PRECZ Z WIELKIM BRATEM
PRECZ Z WIELKIM BRATEM
PRECZ Z WIELKIM BRATEM
- raz za razem, raz za razem, zapełniając pół strony.
Nie mógł opanować dreszczu trwogi. Absurdalna reakcja, bo napisanie tych konkretnych słów nie stwarzało większego niebezpieczeństwa niż sam fakt otwarcia zeszytu; przez moment miał jednak ochotę wyrwać zapisane strony i w ogóle zrezygnować z prowadzenia pamiętnika.
Nie uczynił tego, gdyż wiedział, że to nic nie da. Nie robi różnicy, czy będzie dalej pisał PRECZ Z WIELKIM BRATEM, czy przestanie. Nie robi różnicy, czy będzie dalej prowadził pamiętnik, czy zrezygnuje. Policja Myśli i tak go dopadnie. Popełnił - i popełniłby nawet wówczas, gdyby nie napisał ani słowa - zasadniczą zbrodnię, z której brały się wszystkie pozostałe. Myślozbrodnię. Myślozbrodni nie da się ukrywać wiecznie. Przez pewien czas, nawet przez lata, winowajca może unikać kary, ale prędzej czy później musi mu się powinąć noga.