- Moderator
- #701
- 8 902
- 25 790
Ach, ten niefart, gdy faworyt postępowego salonu fajnokatolictwa okazuje się zupełnym rozczarowaniem i kiepści naczelne święto całej religii.
Dzisiaj, 10:54
Tomasz P. Terlikowski
Gdy polityka (i to kiepska) bierze górę nad Ewangelią, to musi się to zakończyć symboliczną katastrofą. I tak się kończy także w przypadku Drogi Krzyżowej, która odbyła się w Koloseum. Milczenie, którym zastąpiono przygotowane na XIII stację rozważanie, jeszcze mocniej uwypuklało niespójność i pustkę rzekomo profetycznego gestu.
XIII Stacja Drogi Krzyżowej w Koloseum wywoływała — niemal od momentu, gdy ujawniono jej zamysł — olbrzymie kontrowersje. Jednoznacznie zakwestionował jej ideę ambasador Ukrainy w Watykanie Andrij Jurasz, sprzeciwił się jej — także w sposób niepozostawiający złudzeń — zwierzchnik Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej arcybiskup Światosław Szewczuk. "Dla ukraińskich grekokatolików teksty i gesty stacji XIII Drogi Krzyżowej są niezrozumiałe, a nawet obraźliwe, zwłaszcza w oczekiwaniu na drugi, jeszcze bardziej krwawy atak wojsk rosyjskich na nasze miasta i wsie" — podkreślał arcybiskup.
Prawosławni biskupi, by wymienić tylko Ioasafa, metropolitę iwano-frankowskiego i galicyjskiego Prawosławnej Cerkwi Ukrainy, wprost pisali o tej stacji jako o flash-mobie, którego celem jest wyrażenie putinowskiego stanowiska. A od pomysłu odciął się nawet — i to jest miara "sukcesu" Watykanu — nuncjusz apostolski w Ukrainie abp Visvaldas Kulbokas, który podkreślił, że on sam nie zorganizowałby modlitwy w ten sposób, bo jego zdaniem "pojednanie musi przyjść, kiedy zakończy się agresja i gdy Ukraińcy będą mogli nie tylko uratować życie, ale także wolność".
Niespójny symbol, pusty gest
Czy Watykan usłyszał te słowa? Pozornie tak, ale w istocie nie. Tak, bo zmieniono treść modlitwy, a konkretniej zastąpiono ją milczeniem. Nie, bo ta zmiana niczego istotnego nie zmieniła. Istotna treść gestu pozostała jednak niezmieniona. U jego podstaw leżały bowiem nie tyle słowa, ile fakt, że krzyż nieść miały dwie kobiety Ukrainka i Rosjanka. I tak było. Milczenie, które zastąpiło treść rozważań, ujawniło tylko jeszcze większą niespójność i pustkę owego gestu.
Zacznijmy od niespójności całej Drogi Krzyżowej. Krzyż w czasie tegorocznej drogi krzyżowej miały nieść rodziny, i to one miały pisać rozważania. Były to po kolei: młode małżeństwo, rodzina na misjach, starsi bezdzietni małżonkowie, rodzina wielodzietna, rodzina z dziećmi niepełnosprawnymi, rodzina zastępcza, rodzina z chorym rodzicem, dziadkowie, rodzina adopcyjna, wdowa z dziećmi, rodzina z konsekrowanym synem, rodzina po stracie córki, rodzina migrantów.
I tylko podczas stacji XIII była to Rosjanka i Ukrainka. Jako żywo panie nie stanowiły rodziny, są tylko przyjaciółkami z pracy. W jakiej roli wystąpiły więc w czasie drogi krzyżowej poświęconej rodzinie? Odpowiedź jest prosta. Watykan chciał symbolicznie usprawiedliwić swoją politykę symetryzmu, unikania nazwania po imieniu agresora, pustych wezwań do pojednania i wreszcie braku zrozumienia i akceptacji emocji i podstawowych praw samych Ukraińców. Do Drogi Krzyżowej doklejono więc — wbrew logice aktu modlitewnego — dwie kobiety, żeby symbolicznie wezwać do pojednania.
Gest ten jest zaś pusty z dwóch innych powodów. Kobiety te są przyjaciółkami od dawna, pozostają poza kontekstem konfliktu, trudno więc pokazywać je jako przykład pojednania. Takie historie się zdarzają (i dobrze), ale nie są one w tej chwili ani typowe, ani nawet w ogromnej większości możliwe.
W Ukrainie bowiem tak się składa, Ukraińcy spotykają Rosjan nie jako przyjaciół i braci, ale jako gwałcących kobiety i dzieci, popełniających straszliwe zbrodnie, okradających ich domy i zabijających. To jest obecnie typowe spotkanie Rosjanina i Ukraińca.
Ale jest i drugi powód. Otóż głównym przekazem tej stacji jest "pogódźcie się", "pojednajcie", natychmiast podajcie sobie dłonie. Kłopot polega na tym, że nie ma pojednania między narodami bez elementarnej sprawiedliwości i bez prawdy, nie może być mowy o pojednaniu w momencie, gdy agresor dokonuje gwałtu na ofierze. Wymaganie od narodu, który właśnie odkrywa masowe groby i dowiaduje się o straszliwych gwałtach na dzieciach i kobietach, jest nieempatyczne i kompletnie pozbawione wyczucia chwili. Symboliczne wymuszanie takich gestów jest zwyczajnie nieewangeliczne, pozbawione empatii. I niczego nie zmienia fakt, że robi się to za pomocą milczenia.
Wybaczenie jako pałka
Skąd taka teza? Gdy trwa proces mordowania Ukrainy, gdy w piwnicach Irpienia, Buczy czy Hostomelu rosyjscy żołnierze gwałcili czternastolatki, i robili to tak długo i tak okrutnie, żeby nigdy nie były już one w stanie pokochać fizycznie mężczyzny i urodzić dzieci ukraińskich, gdy wykopuje się wciąż nowych zamordowanych, a sto tysięcy Ukraińców wywieziono na Daleki Wschód, sugerowanie takich gestów jest zwyczajnym okrucieństwem, a nie ewangelicznym wezwaniem do wybaczenia.
Gdy do księdza przychodzi gwałcona i bita regularnie przez męża alkoholika czy przemocowca kobieta to rolą księdza nie jest wzywanie jej do przebaczenia, nie jest organizowanie liturgii pojednania, ale doprowadzenie do przerwania tych działań. Jasne powiedzenie jej, że ona jest ofiarą, a nie budowanie fałszywego symetryzmu, że ona też jest troszeczkę winna, jasne wskazanie zbrodniarza. Jeśli zamiast tego proponuje się liturgie pojednania, wspólne niesienie krzyża w czasie drogi krzyżowej to nie ma to nic wspólnego z przebaczeniem i pojednaniem i z Ewangelią, a jest ucieczką od zmierzenia się z dramatem i ukryciem go pod pseudoreligijnymi gestami.
Kościół hierarchiczny ma w takich pseudoreligijnych gestach spore doświadczenie. Wielu skrzywdzonych seksualnie w Kościele opowiada o tym, że biskupi czy kapłani domagali się od nich przebaczenia natychmiast, że zarzucali im brak zdolności do wybaczenia. Niekiedy też organizowano spotkania, na których ofiary — szantażowane religijnie — miały, bez zadośćuczynienia, bez sprawiedliwości, bez nawet niekiedy przerwania trwania przestępstwa — przebaczyć. To miała być rzekomo Ewangelia. Miała, ale nie była.
I dokładnie to samo próbuje teraz zrobić Watykan. Trwa rzeź Ukrainy, rosyjscy żołnierze popełniają zbrodnie, a my w rozważaniach Drogi Krzyżowej czytamy o przebaczeniu i pojednaniu. Nie ten czas, nie ten moment. Nie ma mowy o przebaczeniu i pojednaniu, gdy zbrodnia trwa. Jest czymś nie tylko nierealistycznym, ale i okrutnym wzywanie do pojednania i wybaczenia, symboliczne budowanie wrażenia, że jest ono możliwe już teraz od razu, gdy trwają i nasilają się działania militarne, gdy zamordowani wciąż nie są pochowani, gdy zgwałcone kobiety jeszcze czują śmierdzące oddechy rosyjskich zbrodniarzy. Nie, to nie jest Ewangelia. To kiepska polityka i jeszcze gorsza symbolika.
Niezdolność do zrozumienia innego
I niestety nic nie wskazuje na to, by ta polityka miała się w jakikolwiek sposób zmienić. Ani papież, ani jego współpracownicy nie są w stanie doprowadzić do jej korekty. Nieoficjalnie już wiadomo, że pełną parą trwają przygotowania do spotkania Franciszka i patriarchy Cyryla (który przypomnijmy, całym sercem wspiera i błogosławi niszczenie Ukrainy), które ma się odbyć na początku czerwca w Jerozolimie. Nic natomiast nie słyszymy o dacie wizyty papieskiej w Ukrainie (3 kwietnia papież powiedział, że gotów jest pojechać do Ukrainy, ale nie zapadły w tej kwestii żadne decyzje — red.). O tym się milczy, bo to mogłoby — co jasno wskazał kardynał Pietro Parolin zaszkodzić relacjom z Rosyjską Cerkwią Prawosławną. Mordowani mogą więc poczekać. Chciałbym się mylić, chciałbym, żeby do wizyty w Kijowie doszło wcześniej, ale… na razie słyszymy o dacie spotkania z patriarchą, a nie z Ukraińcami.
Pseudo-ustępstwo zastąpienia słów milczeniem, które w istocie nic nie zmienia, to jedyne, do czego Watykan jest gotowy. Dlaczego tak jest? Wydaje się, że powód jest dość prosty. Papież Franciszek, wbrew skutecznej polityce informacyjnej (którą zniszczył dopiero brak zdolności do adekwatnej reakcji na zbrodnie Rosjan), wcale nie jest papieżem dialogu. O tym, że niechętnie rozmawia on z inaczej myślącymi, przekonali się wcześniej kardynałowie, którzy zadawali mu pytania o adhortację "Amoris laetitia", a później choćby tradycjonaliści, którym — z dnia na dzień — ograniczono prawo o uczestnictwa w liturgii starego rytu. A jedynym podanym w całej rozciągłości powodem było to, że niewystarczająco przeniknięci byli oni "duchem dialogu" Franciszka.
Teraz te oblicze Franciszka poznają inni. I tak dziennikarze, którzy krytykują Franciszka za niejasną, nieprecyzyjną, a zdaniem niektórych prorosyjską postawę, mogli dowiedzieć się (z prywatnego, ale opublikowanego przez adresata listu Franciszka), że popadają w "dezinformację, oszczerstwa, zniesławienie i koprofilię".
Papież oznajmił także, że niektórzy z dziennikarzy, którzy oskarżają go o stanowisko proputinowskie mogą być opłacani za pisanie takich artykułów. Jednym słowem, jeśli ktoś nie zgadza się z polityką papieską, to można go oskarżyć o zboczenie seksualne… Ten list doskonale pokazuje, dlaczego Stolica Apostolska nie jest zdolna do zmiany swojej polityki. A dominacja polityki budowania dialogu z Rosją i Rosyjską Cerkwią Prawosławną nad teologią i analizą rzeczywistości jest powodem, dla którego papież nie jest w stanie nawet znaleźć odpowiedniego języka, by komunikować się ze światem w sprawie tej wojny.