Zacznę nieco prowokacyjnie i pozornie głupio. Otóż zadałem sobie pytanie:
Czy własność prywatna jest wartością nadrzędną wobec innych?
Teraz pewnie myślicie: "aa, wyczuwam komucha, prawdziwy lib nie zadaje sobie takich pytań". I dobrze! Podejrzliwość wskazana.
Jeżeli na pytanie odpowiemy: tak, własność prywatna jest wartością nadrzędną – to znaczy, że własność prywatna jest zawsze wartością nadrzędną. Gdyby nie była zawsze wartością nadrzędną, to istniałyby sytuacje, w których coś – jakaś idea – ma większą wartość, niż własność prywatna. Tym samym sprzeczne byłoby to z założeniem, że własność prywatna jest wartością nadrzędną.
Nie odpowiadamy "nie", bo oczywiście bylibyśmy wówczas komuchami.
A teraz mały test. Wyobraźmy sobie, że jest akap (hehe), idziemy sobie prywatną ulicą wieczorem i nagle widzimy, że jakiś groźnie wyglądający koleś podchodzi z nożem i ewidentnie się na nas zamierza. Akurat tak się składa, że nie mamy broni (wiem, mało prawdopodobne w akapie). Uciekamy zatem. Nożownik nas goni, a my chcemy go zgubić. Zakładamy, że jedynym sposobem na uratowanie swojego życia jest uciekać przez prywatne działki. Jeżeli będziemy uciekać prywatną ulicą, na której mamy wykupiony abonament – koleś nas dogoni i zabije. Co robimy? Czy łamiemy prawo własności, wchodząc na cudzy teren bez pozwolenia, czy twardo trzymamy się zasady "własność prywatna jest wartością nadrzędną wobec innych"? (w tym przypadku – wobec naszego życia).
Pytanie brzmi zatem: czy moralnie jest postąpić w tej sytuacji wbrew prawu własności? Nie pytam, co wynika z aksjomatów Rothbarda czy kogolwiek. Pytam, czy wg Ciebie moralnie jest postąpić w tej sytuacji wbrew prawu własności?
Jeżeli ktoś odpowie "nie", ale wie, że w rzeczywistej sytuacji postąpiłby inaczej (a przynajmniej chciałby), to taka odpowiedź się nie liczy. "Nie" można uznać tylko w przypadku, kiedy ktoś rzeczywiście jest przekonany o tym, że takie postępowanie jest niemoralne.
Odpowiedź w stylu: "oczywiście, że moralnie, ale i tak prawo własności jest zawsze nadrzędne" jest sprzeczne samo w sobie.
Teraz pomyślicie pewnie: "no dobra, czyli co? Negujesz nadrzędność własności prywatnej w jakichś tam skrajnych sytuacjach, ale jak zdefiniujesz skrajne sytuacje? Pewnie zaraz się okaże, że skrajną sytuacją jest, kiedy sąsiednie państwo zbroi wojsko, a zatem można pobierać podatki, a zatem może istnieć państwo, a zatem negujesz libertarianizm, więc jesteś komuchem".
Otóż skrajną sytuację należy zawsze każdorazowo ocenić. Ale dążąc do tematu wątku: jak niby może to uzasadniać libertarianizm?
Najpierw pytanie: co to jest skrajna sytuacja? Moim zdaniem skrajna sytuacja jest wtedy, kiedy złamanie prawa własności doprowadzi do większego dobra. Proste, prawda? Może zaraz powiecie mi: "ale jeżeli jedna osoba traci, a druga zyskuje, to nie da się określić, czy ta "transakcja" jest dobra w sensie obiektywnym, tak jak w dobrowolnych transakcjach".
Nie da się? To jeszcze raz: czy ktokolwiek z Was naprawdę twierdzi, że nie da się powiedzieć, czy uciekanie przez prywatne działki w opisanej sytuacji jest dobre? Czy naprawdę ktoś z Was wahałby się, gdyby się w takiej sytuacji znalazł? Chyba nie.
Ale w takim razie czy libertarianizm nie traci wszelkiego sensu, skoro można jego prawa złamać w pewnych sytuacjach? Otóż moim zdaniem nie, ponieważ libertarianizm nie wyjaśnia, jak należy postępować w konkretnej sytuacji – ale wyjaśnia, jakie relacje międzyludzkie są najlepsze – a najlepsze są relacje dobrowolne.
Bo jeśli zadać pytanie: czy gdyby można się uratować, uciekając jedynie ulicą, to nie byłoby to lepsze?, to wszyscy normalni ludzie odpowiedzą: tak. Jeśli zadać też pytanie: czy gdyby można zapewnić ład i dobrobyt i wolność ludzi w społeczeństwie bez władzy, to lepiej byłoby, gdyby nie było władzy?, to każdy normalny człowiek odpowie: tak.
I to jest przewaga libertarianizmu i tytułowy argument za jego słusznością: że bezbłędnie wskazuje, jakie relacje między ludźmi są najlepsze. A najlepsze są relacje oparte na zasadzie dobrowolności – i do tego należy dążyć. Ale ze względu na występowanie zła w świecie nie zawsze jest to możliwe.
Na pytanie: czy lepiej by było, gdyby państwa nie było? należy odpowiedzieć: tak.
Ale na pytanie: czy moralne jest wystartować w wyborach i spróbować przejąć władzę? trzeba odpowiedzieć: w zależności od sytuacji! Bo sprawowanie władzy nad drugim człowiekiem jest złem – ale może być mniejszym złem w danej sytuacji.
I co najlepsze: wielu z Was też tak uważa, bo głosowaliście na KNP. Czyli powiedzieliście samym sobie: "lepiej jest w tej sytuacji, żeby rządził Korwin". Chociaż wiecie, że samo rządzenie jest złem.
Wybaczcie długość posta i to, że dyskutuję z samym sobą, ale to po prostu dla ciągłości rozumowania.
Co sądzicie? Jest luka w moim rozumowaniu? Jestem komuchem?
Czy własność prywatna jest wartością nadrzędną wobec innych?
Teraz pewnie myślicie: "aa, wyczuwam komucha, prawdziwy lib nie zadaje sobie takich pytań". I dobrze! Podejrzliwość wskazana.
Jeżeli na pytanie odpowiemy: tak, własność prywatna jest wartością nadrzędną – to znaczy, że własność prywatna jest zawsze wartością nadrzędną. Gdyby nie była zawsze wartością nadrzędną, to istniałyby sytuacje, w których coś – jakaś idea – ma większą wartość, niż własność prywatna. Tym samym sprzeczne byłoby to z założeniem, że własność prywatna jest wartością nadrzędną.
Nie odpowiadamy "nie", bo oczywiście bylibyśmy wówczas komuchami.
A teraz mały test. Wyobraźmy sobie, że jest akap (hehe), idziemy sobie prywatną ulicą wieczorem i nagle widzimy, że jakiś groźnie wyglądający koleś podchodzi z nożem i ewidentnie się na nas zamierza. Akurat tak się składa, że nie mamy broni (wiem, mało prawdopodobne w akapie). Uciekamy zatem. Nożownik nas goni, a my chcemy go zgubić. Zakładamy, że jedynym sposobem na uratowanie swojego życia jest uciekać przez prywatne działki. Jeżeli będziemy uciekać prywatną ulicą, na której mamy wykupiony abonament – koleś nas dogoni i zabije. Co robimy? Czy łamiemy prawo własności, wchodząc na cudzy teren bez pozwolenia, czy twardo trzymamy się zasady "własność prywatna jest wartością nadrzędną wobec innych"? (w tym przypadku – wobec naszego życia).
Pytanie brzmi zatem: czy moralnie jest postąpić w tej sytuacji wbrew prawu własności? Nie pytam, co wynika z aksjomatów Rothbarda czy kogolwiek. Pytam, czy wg Ciebie moralnie jest postąpić w tej sytuacji wbrew prawu własności?
Jeżeli ktoś odpowie "nie", ale wie, że w rzeczywistej sytuacji postąpiłby inaczej (a przynajmniej chciałby), to taka odpowiedź się nie liczy. "Nie" można uznać tylko w przypadku, kiedy ktoś rzeczywiście jest przekonany o tym, że takie postępowanie jest niemoralne.
Odpowiedź w stylu: "oczywiście, że moralnie, ale i tak prawo własności jest zawsze nadrzędne" jest sprzeczne samo w sobie.
Teraz pomyślicie pewnie: "no dobra, czyli co? Negujesz nadrzędność własności prywatnej w jakichś tam skrajnych sytuacjach, ale jak zdefiniujesz skrajne sytuacje? Pewnie zaraz się okaże, że skrajną sytuacją jest, kiedy sąsiednie państwo zbroi wojsko, a zatem można pobierać podatki, a zatem może istnieć państwo, a zatem negujesz libertarianizm, więc jesteś komuchem".
Otóż skrajną sytuację należy zawsze każdorazowo ocenić. Ale dążąc do tematu wątku: jak niby może to uzasadniać libertarianizm?
Najpierw pytanie: co to jest skrajna sytuacja? Moim zdaniem skrajna sytuacja jest wtedy, kiedy złamanie prawa własności doprowadzi do większego dobra. Proste, prawda? Może zaraz powiecie mi: "ale jeżeli jedna osoba traci, a druga zyskuje, to nie da się określić, czy ta "transakcja" jest dobra w sensie obiektywnym, tak jak w dobrowolnych transakcjach".
Nie da się? To jeszcze raz: czy ktokolwiek z Was naprawdę twierdzi, że nie da się powiedzieć, czy uciekanie przez prywatne działki w opisanej sytuacji jest dobre? Czy naprawdę ktoś z Was wahałby się, gdyby się w takiej sytuacji znalazł? Chyba nie.
Ale w takim razie czy libertarianizm nie traci wszelkiego sensu, skoro można jego prawa złamać w pewnych sytuacjach? Otóż moim zdaniem nie, ponieważ libertarianizm nie wyjaśnia, jak należy postępować w konkretnej sytuacji – ale wyjaśnia, jakie relacje międzyludzkie są najlepsze – a najlepsze są relacje dobrowolne.
Bo jeśli zadać pytanie: czy gdyby można się uratować, uciekając jedynie ulicą, to nie byłoby to lepsze?, to wszyscy normalni ludzie odpowiedzą: tak. Jeśli zadać też pytanie: czy gdyby można zapewnić ład i dobrobyt i wolność ludzi w społeczeństwie bez władzy, to lepiej byłoby, gdyby nie było władzy?, to każdy normalny człowiek odpowie: tak.
I to jest przewaga libertarianizmu i tytułowy argument za jego słusznością: że bezbłędnie wskazuje, jakie relacje między ludźmi są najlepsze. A najlepsze są relacje oparte na zasadzie dobrowolności – i do tego należy dążyć. Ale ze względu na występowanie zła w świecie nie zawsze jest to możliwe.
Na pytanie: czy lepiej by było, gdyby państwa nie było? należy odpowiedzieć: tak.
Ale na pytanie: czy moralne jest wystartować w wyborach i spróbować przejąć władzę? trzeba odpowiedzieć: w zależności od sytuacji! Bo sprawowanie władzy nad drugim człowiekiem jest złem – ale może być mniejszym złem w danej sytuacji.
I co najlepsze: wielu z Was też tak uważa, bo głosowaliście na KNP. Czyli powiedzieliście samym sobie: "lepiej jest w tej sytuacji, żeby rządził Korwin". Chociaż wiecie, że samo rządzenie jest złem.
Wybaczcie długość posta i to, że dyskutuję z samym sobą, ale to po prostu dla ciągłości rozumowania.
Co sądzicie? Jest luka w moim rozumowaniu? Jestem komuchem?