- Moderator
- #41
- 8 902
- 25 811
NS - tak jak napisałem wyżej: z dokładnie tego samego powodu, dla którego jak Cię ktoś zapnie w tyłek, to nie pójdziesz z nim w pedały jako strona aktywna. Albo inna metafora, jeżeli ta homoseksualna nie jest dostatecznie jasna; jeżeli chcesz, żeby kasyno splajtowało, to nie idziesz do niego wygrywać lub przegrywać, bo czegokolwiek nie zrobisz, zyska na tym jego bank. Jedyny sensowny sposób, aby zaszkodzić kasynu, to nie napędzać mu ruchu, nie chodzić tam grać, namawiać innych, żeby tam nie uczęszczali.
Władzy politycznej robi dobrze, gdy ludzie angażują się w redystrybucję dóbr przez nią sponsorowaną; nieważne, po której stronie rury się ustawią, tak samo jak nieważne, czy gracze w kasynie wygrywają czy przegrywają - napędzają ruch i tak. Hasło "chleba i igrzysk" nic nie mówi? Ważne jest tylko to, do kogo plebs zwraca się o zaspokajanie swoich potrzeb i kogo uznaje za swojego dobroczyńcę. Skoro uznaje za takiego troskliwe państwo (a nie sam siebie), rozkręcające ten szkodliwy mechanizm, po to aby zapewnić sobie poparcie i autorytet, to nikomu kto chce z państwem walczyć po prostu nie wypada dołączać do tego tłumu, nawet jeśli można odnieść tam korzyść osobistą. Jest to po prostu działanie na korzyść wroga.
Tym bardziej, gdy inicjatywa wychodzi od ludu, który chce aby państwo zrobiło mu dobrze i zorganizowało mu to, czego się domaga. Redystrybucja dóbr dla wielu ludzi nadaje sens państwu a państwo chcąc uzyskać legitymację do rządów, część tych postulatów spełni. Nakręci to tylko grabież i społeczne poparcie dla niej.
Albo chcesz na serio walczyć z państwem, negując jego autorytet w każdej kwestii, jaką się zajmuje, albo bawić się w partykularyzmy.
Trzymając się wcześniejszej metafory: widzę, że libki są właśnie takimi antyhazardzistami, którzy najchętniej chodzą do kasyna, łudząc się, że ich zwycięstwo w tej czy innej partii pokera jakoś uzasadnia tę ich walkę z hazardem. Śmieszne i tyle.
Natomiast względna stabilizacja powoduje, że ludzie niechętnie przeciwstawiają się autorytetowi państwa, bo coś zgromadzili, nie chcą tego tracić, prościej na nich wymóc posłuszeństwo, grożąc im, że się im to odbierze. Syci ludzie generalnie nie mają powodów do walki z państwem, zwłaszcza gdy wchodzą z nim w relacje symbiozy - oni sobie zabierają część środków, które zostały im zagrabione, w zamian podbudowują autorytet władzy uruchamiającej mechanizmy redystrybucji. Tym bardziej mają mniejsze powody do wkurwu, niż gdyby nawet tej części nie odzyskali, a państwo utrudniło im życie w większym stopniu.
Zresztą nie wiem, po co w ogóle tu strzępię ryja - jeżeli towarzystwo nie potrafi sobie darować uczestnictwa w redystrybucji dóbr, to po prostu stanowi dokładnie te samą masę co tłumy za Cezara chodzące "odzyskiwać swoje" na areny z igrzyskami sponsorowanymi przez centralną władzę, albo robotników za Hitlera "odzyskujących swoje" przez wczasy „Kraft durch Freude”.
Jeżeli ktoś się wtapia w masę beneficjentów systemu i staje się niemożliwy do odróżnienia od niej pod względem pomocy państwu, to pretensje powinien mieć głównie do siebie.
Władzy politycznej robi dobrze, gdy ludzie angażują się w redystrybucję dóbr przez nią sponsorowaną; nieważne, po której stronie rury się ustawią, tak samo jak nieważne, czy gracze w kasynie wygrywają czy przegrywają - napędzają ruch i tak. Hasło "chleba i igrzysk" nic nie mówi? Ważne jest tylko to, do kogo plebs zwraca się o zaspokajanie swoich potrzeb i kogo uznaje za swojego dobroczyńcę. Skoro uznaje za takiego troskliwe państwo (a nie sam siebie), rozkręcające ten szkodliwy mechanizm, po to aby zapewnić sobie poparcie i autorytet, to nikomu kto chce z państwem walczyć po prostu nie wypada dołączać do tego tłumu, nawet jeśli można odnieść tam korzyść osobistą. Jest to po prostu działanie na korzyść wroga.
Tym bardziej, gdy inicjatywa wychodzi od ludu, który chce aby państwo zrobiło mu dobrze i zorganizowało mu to, czego się domaga. Redystrybucja dóbr dla wielu ludzi nadaje sens państwu a państwo chcąc uzyskać legitymację do rządów, część tych postulatów spełni. Nakręci to tylko grabież i społeczne poparcie dla niej.
Albo chcesz na serio walczyć z państwem, negując jego autorytet w każdej kwestii, jaką się zajmuje, albo bawić się w partykularyzmy.
Trzymając się wcześniejszej metafory: widzę, że libki są właśnie takimi antyhazardzistami, którzy najchętniej chodzą do kasyna, łudząc się, że ich zwycięstwo w tej czy innej partii pokera jakoś uzasadnia tę ich walkę z hazardem. Śmieszne i tyle.
Najbardziej przekonujący w sprawach wolności są ludzie, którzy mają się chujowo, uznają, że nie mają niczego do stracenia, bo państwo i tak im wszystko odebrało. Żyjący w jakichś autorytaryzmach, dręczących ogół na tyle mocno, że wolność staje się wartością, na którą jest olbrzymie zapotrzebowanie, ale nie ma jeszcze odwagi, aby się o nią upomnieć. Wtedy nawet bez znaczących środków finansowych, pocztą pantoflową i plotką albo nawet samą postawą oporu łatwo się tę wolność promuje, a i ludziom lepiej ona wchodzi, bo nie jest uznana za abstrakcyjny ideał a dobro pierwszej potrzeby.Moim wrogiem jest każdy, kto chce ograniczać moją wolność, od na państwie skończywszy. Moje pieniądze finansują moich wrogów - państwo, i beneficjentów, którzy chcą mi wolność ograniczać. W procesie odbierania im kasy nie chodzi o to, aby było im gorzej - mój wkład pieniężny oraz sumy odzyskane są na to o wiele za małe, aby coś znaczyć - ale o to, aby ja miał się lepiej, abym mógł więcej sił i środków poświęcić na przekonywania innych do wolności.
Natomiast względna stabilizacja powoduje, że ludzie niechętnie przeciwstawiają się autorytetowi państwa, bo coś zgromadzili, nie chcą tego tracić, prościej na nich wymóc posłuszeństwo, grożąc im, że się im to odbierze. Syci ludzie generalnie nie mają powodów do walki z państwem, zwłaszcza gdy wchodzą z nim w relacje symbiozy - oni sobie zabierają część środków, które zostały im zagrabione, w zamian podbudowują autorytet władzy uruchamiającej mechanizmy redystrybucji. Tym bardziej mają mniejsze powody do wkurwu, niż gdyby nawet tej części nie odzyskali, a państwo utrudniło im życie w większym stopniu.
No właśnie nie taki czysty. Unikanie strat fiskalnych w tym wypadku ideowo nie ma sensu, jeżeli dla przeciwnika jest to zyskowne w sferze symbolicznej, na której najbardziej mu zależy.Jeśli jeszcze przy okazji trochę odbiorę tym, którzy przekonują inaczej, to tylko czysty zysk.
W obecnej sytuacji - tak, tym bardziej, gdy są niezrozumiałe. Ale w megachujni nawet takie drobne gesty sprzeciwu zyskują wielką wagę, kiedy ktoś czymś ryzykuje.To trochę tak, jakby uznać, że w ramach walki o wolność i w ramach protestu przeciwko państwu podejmę strajk głodowy. Może to czyn szlachetny, ale kompletnie bezproduktywny. Bo liczy się rezultat końcowy, a tenże jest niezmiernie odległy, droga do niego długa i kosztowna.
Zresztą nie wiem, po co w ogóle tu strzępię ryja - jeżeli towarzystwo nie potrafi sobie darować uczestnictwa w redystrybucji dóbr, to po prostu stanowi dokładnie te samą masę co tłumy za Cezara chodzące "odzyskiwać swoje" na areny z igrzyskami sponsorowanymi przez centralną władzę, albo robotników za Hitlera "odzyskujących swoje" przez wczasy „Kraft durch Freude”.
Jeżeli ktoś się wtapia w masę beneficjentów systemu i staje się niemożliwy do odróżnienia od niej pod względem pomocy państwu, to pretensje powinien mieć głównie do siebie.
Ostatnia edycja: