Co słychać u libertarian na Zachodzie

Hanki

Secessionist
1 525
5 088
Libertarianie-w-USA-mają-kongresmena!-fb-01d.jpg

Bodaj największy sukces w dotychczasowej historii amerykańskiej Partii Libertariańskiej:
 

tolep

five miles out
8 550
15 438
Bodaj największy sukces w dotychczasowej historii amerykańskiej Partii Libertariańskiej

W jaki sposob jest to sukces Partii Libertariańskiej? Przecież to Republikanie wprowadzili gościa do stanowego, a potem federalnego Kongresu. Po najbliższych wyborach Amash - już jako członek zorganizowanego ruchu libertariańskiego - zniknie ze sceny.

Ale trzeba przyznać, ze facet wydaje się być całkiem rozsądny, w porównaniu z takim np. Gary Johnsonem.

 

libertarianin.tom

akapowy dogmatyk
2 697
7 094
W jaki sposob jest to sukces Partii Libertariańskiej? Przecież to Republikanie wprowadzili gościa do stanowego, a potem federalnego Kongresu. Po najbliższych wyborach Amash - już jako członek zorganizowanego ruchu libertariańskiego - zniknie ze sceny.

Ale trzeba przyznać, ze facet wydaje się być całkiem rozsądny, w porównaniu z takim np. Gary Johnsonem.


Ale chce wprowadzic UBI. Niby tymczasowo, ale Demokraci juz zadbaja aby zostalo to na stale.
 

Hanki

Secessionist
1 525
5 088
Coś Kokesha nie lubią. Nic nie wiem o tej kobiecie. Została nominowana za to że jest kobietą czy za coś więcej?

Prawdę mówiąc to Jorgensen jest postacią mi przynajmniej bliżej nieznaną i chyba generalnie poza amerykańskim środowiskiem libertariańskim mało kto o niej słyszał.

Niemniej postaram się zasięgnąć opinii z pierwszej ręki i jak coś będę miał, to podrzucę.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 980
15 140
EZJ3mJbWoAI8v9K
 
OP
OP
pampalini

pampalini

krzewiciel słuszności, Rousseaufob
Członek Załogi
3 585
6 850
Kilka dni temu Matt Zwolinski ogłosił koniec działalności bloga bleedingheartlibertarians.com .
Ciekawy ten ostatni wpis BTW.

Reconciling free markets and social justice seemed like an especially worthwhile project to undertake in 2011. Academic political philosophy was largely dominated by followers of John Rawls, for whom a commitment to social justice (of a particular sort) was paramount. And libertarianism remained a fringe and unfamiliar view within the academy – for most academic philosophers, it was a view that was born and died in 1974 with the publication of Robert Nozick’s Anarchy, State, and Utopia.

(...)

Things have changed quite a bit in the last nine years, both in the realm of academic philosophy and that of real-world politics. Rawlsianism and its particular interpretation of social justice have receded in prominence. The variety of libertarian and classical liberal views within the academy has become better known, even by those who reject those views. And that variety is now a more firmly established fact among libertarian scholars and students themselves
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 170
Nie jestem fanem portali społecznościowych, ale im się przyglądam. Powstają tam często zamknięte grupy. Biorąc pod uwagę popularyzację idei, takie zamknięte grupy są bezsensowne. Widać tu wyższość forów. Postanowiłem jednak z ciekawości dołączyć do takiej grupy powstałej celem komentowania książki o której tu kiedyś pisałem, a mianowicie "The Dialectics of Liberty: Exploring the Context of Human Freedom". Na początek musiałem jednak przejść rozmowę kwalifikacyjną z Chrisem Sciabarrą. Było to dziwne, ale w sumie jeśli grupa ma za cel komentowanie jakiejś książki i wymagana jest jej znajomość to jednak jakieś jest uzasadnienie tego. Nie znam się na tych portalach i grupach i może jest to tam normą, a może to była specyfika tego konkretnego miejsca – nie było tam anarchistycznego chaosu, a akademicki porządek. Na początku został ogłoszony harmonogram. Zgodnie z kalendarzem po kolei dyskutowano nad poszczególnymi rozdziałami. Gdy przychodził moment na nowy rozdział wstawiano post przeznaczony do rozmowy, gdy dyskusja dobiegła końca zgodnie z terminarzem wyłączano możliwość komentowania. Jeśli dyskusje odchodziły od tematu Sciabarra straszył, że pousuwa wpisy. Nie wiem czy można się tam nawet teraz dostać, ponieważ towarzystwo nie było zainteresowane pozyskiwaniem biernych czytelników, a preferowali tych aktywnych. Nawet jeśli będzie można to potem gdzieś poczytać to i tak wielu nieznającym książki to wiele nie da. By jakoś przybliżyć co tam się działo postanowiłem streścić własnymi słowami jeden rozdział, może nienajważniejszy, ale za to ciekawy i zreferować niektóre komentarze.
Rozdziałem tym jest „The Dialectic of Culture and Markets in Expanding Family Freedom” Steve’a Horwitza. Horwitz jest wśród intelektualistów rzecznikiem silnych praw rodzicielskich i autorem książki „ Hayek’s Modern Family: Classical Liberalism and the Evolution of Social Institutions”. Dlatego pewnie to co zostało zawarte w rozdziale do którego się odnoszę, nie wnosi czegoś nowego, ale jest przypomnieniem jego poglądów. Horwitz w swym rozdziale skupia się na związku między zmianami gospodarczymi a zmianami w strukturze rodziny. Opisuje wpływ zmian gospodarczych na zmiany w kulturze a w dalszej kolejności na zmiany prawodawstwa.
Dla wprowadzenia warto powiedzieć, że Horwitz uważa, iż rodzina spełnia funkcje, których nie może zastąpić żadna inna instytucja! Taką funkcją jest wychowanie dzieci. Szkoły czy organizacje przykościelne mogą w tym być pomocne, ale nie zastąpią rodziny. Rodzina może też spełniać inne funkcje takie jak zapewnienie pożywienia, udzielenie schronienie a nawet zapewnienie towarzystwa czy seksu.
Niestety sytuacja zdaniem Horwitza wygląda tak, że z jednej strony mamy radykalnych lewicowców kwestionujących potrzebę istnienia rodziny (spostrzeżenie te wywołało polemiki, sam Horwitz wskazuje, że ma na myśli min. przedstawicieli gender studies) a z drugiej strony konserwatystów, którzy bronią tak zwanej tradycyjnej rodziny. Problemem z konserwatystami jest to, że mylą oni typową rodzinę z funkcjonalną. A to nie to samo. Zatem rodzinie można przypisać nie tylko funkcje ale i formy. Forma rodziny to liczba dzieci, rodziców, ich płcie, podział obowiązków w domu i na rynku pracy. Oczywiście między funkcją i formą może zachodzić związek, ale powszechnie przyjęte funkcje i formy mogą się zmieniać. Jakaś forma rodziny może najlepiej spełniać oczekiwane funkcje, ale można sobie wyobrazić proces ewolucyjnej selekcji, w której rodziny o jakiejś mniej powszechnej formie są szczęśliwsze lub odnoszą większe sukcesy i inni zaczynają je naśladować. To rozróżnienie na funkcję i formę rodziny jest ważne dla zrozumienia związku pomiędzy zmianami ekonomicznymi (będącymi głównym czynnikiem omawianej ewolucji) a zmianami w strukturze rodziny. Rozpowszechnienie nowej formy rodziny może też powodować przyjęcie nowych funkcji przez nią lub zmianę hierarchii tych funkcji.

Horwitz uważa, że przez większość historii rodzina była główną jednostką gospodarczą. Można było ją przyrównać do firmy, której dyrektorem była głowa rodziny, a reszta rodziny jej pracownikami. Poślubienie kogoś nie wiązało się z miłością, a raczej było rodzajem zatrudnienia pracownika do firmy. Wśród kandydatów na małżonków szukano też osób mogących zapewnić dużo potomków, bo ich dostateczna ilość zapewniała siłę roboczą. Dzieci były też rodzajem polisy na przyszłość na wypadek potrzebnej opieki. Rodziny były wielopokoleniowe, bo starzy nie mieli gdzie odejść, a poza tym mogli pomóc w opiece nad dziećmi. Zdarzało się też, że w domostwach mieszkali ludzie niespokrewnieni, a tacy co pomagali w pracy. Dla zdecydowanej większości ludzi celem gospodarstwa domowego było zapewnienie produktów i dochodów niezbędnych do przeżycia i opieka nad dziećmi. Natomiast w przypadku rodzin z wyższych sfer małżeństwo miało cele polityczne.
Gdy pojawiły się fabryki zmienił się związek między pracą a rodziną. Znaczna liczba osób była w stanie utrzymać siebie i swoje rodziny pracując poza domem. Praca we fabrykach była na tyle atrakcyjna, że przyciągała ludzi ze wsi do miast. Rodzina traciła swoją główną funkcję jako miejsce produkcji. Wraz z utratą tej roli forma rodzin również zaczęła się zmieniać. Pojawiły się też nowe funkcje.
Wraz z rozwojem gospodarki i produktywności, rodziny mogły utrzymać się przy mniejszych dochodach, co oznaczało, że dzieci i kobiety nie musiały pracować. Dom stał się miejscem konsumpcji a nie produkcji. Dlatego też szukanie kandydata do poślubienia nie sprowadzało się do poszukiwania współpracownika, a umożliwiło to zawieranie małżeństw z miłości. Jak już rodzina nie była miejscem produkcji to nie potrzebowała aż tyle siły roboczej i zmniejszyła się ilość dzieci. Więcej zasobów inwestowano zatem w te dzieci, które miano. Znikały też rodziny wielopokoleniowe i członkowie domostw spoza kręgu krewnych.
Potencjalni partnerzy małżeńscy szukali w sobie podobieństw nie odnośnie produkcji, a konsumpcji, a więc podobieństw kulturowych. Kwestie romantyczne wcześniej dotyczyły relacji pozamałżeńskich. Później zaczęły one być charakterystyczne dla małżeństw. Nastąpiła zmiana kulturowa wywołana przez zmianę gospodarczą. Pojawiły się rytuały zalotów itp. Ekonomiczne skutki małżeństwa były mniej istotne to też osłabł wpływ społeczności na to kto z kim się żeni.
Horwitz twierdzi, że w czasach gdy małżeństwo było firmą w której szefem był mąż pozycja żony była niższa. Małżeństwo oparte na miłości poprawiło pozycję kobiety w związku. Późniejsza samodzielność finansowa jeszcze bardziej polepszyła ich położenie. Zanim to jednak nastąpiło, kobiety zostawały w domu w roli gospodyń, których rolą było zapewnianie ogniska domowego. Wtedy powstał obraz domu jako miejsca, gdzie ludzie spełniają się emocjonalnie. Dzięki pierwszej rundzie kapitalizmu wytworzył się wręcz stereotypowy ideał kobiety opiekującej się domem. Kobiety nie musiały pracować i wytworzył się taki wzorzec w kulturze, że mężowie kobiet, które mimo wszystko pracowały, mieli niskie poważanie wśród społeczeństwa. Dostawali łatkę nieudacznika niepotrafiącego utrzymać rodziny i starano się unikać tego piętna. Kobiety pracowały zatem tylko wtedy gdy było to konieczne, ale gdy dochody męża wzrastały i mógł on już utrzymać rodzinę to kobiety wracały do domu, nawet wtedy gdy mogły dość dobrze zarobić. Później jednak zmiany gospodarcze, polityczne wywołały zmiany kulturowe i to piętno uległo osłabieniu. Kobiety coraz częściej pracowały, ale początkowo odnosiło się to głównie do typowo kobiecych zawodów, ale to był dopiero początek. Udało ograniczyć się czas spędzony w domu na czynnościach, które były funkcjami rodziny dzięki temu, że rynek dostarczył odpowiednich wynalazków jak odkurzacze, pralki, zmywarki oraz dostarczył usług jak gotowanie, sprzątanie, opieka nad dziećmi. Kobiety dzięki temu coraz więcej wnosiły do gospodarki, bo mogły pracować. Nastąpiły kolejne zmiany. Warto zauważyć, że kiedyś kobiety szły do pracy gdy musiały, teraz mniejszy wpływ wśród kobiet na podjęcie decyzji o pójściu pracy ma wysokość zarobków. Pracujące kobiety nie traktują się też jako osoby dostarczające uzupełniającego dochodu dla rodziny i patrzą na pracę w kategoriach robienia kariery.
Także zmieniła się rola dzieci. Przez większość historii dzieci przejmowały obowiązki dorosłych w bardzo młodym wieku. Nastąpiła jednak rewolucja kulturowa wywołana przez zmianę gospodarczą. Pozwolono dzieciom znacznie później wchodzić na rynek pracy. Wzrosła pozycja dziecka w rodzinie. Wytworzył się wtedy sentyment do okresu dzieciństwa, te kojarzenie go ze Świętami Bożego Narodzenia, kojarzenia go z czasem niewinności i zabaw. Uzyskano dodatkowe lata edukacji wśród dzieci w tym dziewczynek, co później wpłynęło na ich pozycję na rynku pracy.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 170
Ten spleciony proces zmian kulturowych i ekonomicznych radykalnie rozszerzył zakres form rodzinnych, które były dostępne i społecznie akceptowalne w świecie zachodnim. Ludzie uzyskali niezależność finansową od rodzin i to zapewniło im więcej swobody.
Wiele z tych zmian, które poprawiło sytuację kobiet poprawiło też sytuację homoseksualistów.
Kapitalizm i industrializacja pozwoliła im na nabycie własnej tożsamości.
Gdy rodzina przestała być miejscem produkcji, jej członkowie uzyskując dochody na zewnątrz mogli sobie zapewnić niezależność. Pomimo braku akceptacji społecznej homoseksualiści mogli sobie znaleźć miejsce do życia i co więcej wielu osiągnęło sukces. Zaczęli oni być coraz bardziej widoczni w społeczeństwie. Na rynku stali się kolejną grupą konsumentów. Szereg takich zmian, ale i zmian w heteroseksualnych małżeństwach umożliwił im stawianie postulatów np. dopuszczenia możliwości zawierania jednopłciowych małżeństw.
Horwitz pisze, że konserwatyści obawiali się pojawienia się małżeństw homoseksualnych i wieszczyli koniec rodziny, a po iluś latach rodziny jednak trwają. Ludzi się pobierają, dzieci się rodzą i wiele z nich zostaje produktywnymi członkami społeczeństwa. Nie zrealizowały się póki co czarne scenariusze, choć jak mówi Horwitz, nie znamy jeszcze skutków długoterminowych.
Wydłuża się też długość życia, dlatego też kiedyś łatwiej było całe życie z kimś wytrzymać w małżeństwie, bo krócej się żyło. Wraz ze wzrastającą długością życia coraz normalniejsze może wydawać się zawieranie seryjnych monogamicznych małżeństw. Z początku człowiek szuka partnera, z którym chce mieć dzieci, a po ich wychowaniu może szukać po prostu towarzysza życia i kogoś kto zapewni opiekę na starość. Także wzrost gospodarczy i rosnąca niezależność finansowa kobiet ułatwiły kobietom dokonywanie rozwodów. W przypadku rozwodu i ponownego małżeństwa w efekcie dzieci mogą mieć czwórkę rodziców. Dwoje biologicznych i dwójkę ich partnerów (A być może jeszcze większą ilość przy kolejnych rozwodach). Skutkiem tego jest powstawanie nazwijmy to rodzin „wielorodzicowych”. Problem związany z tą sytuacją polega na tym, że państwo ogranicza liczbę rodziców posiadających prawa przysługujące do wychowania dzieci do dwóch, podczas gdy faktycznie cztery osoby dorosłe sprawują funkcje rodzicielskie. Prawo nie nadąża za rzeczywistością, ale z czasem może się to zmienić.

Przejdźmy teraz do dyskusji. Jason Walker zwraca uwagę na kwestię prawne istnienia różnorodnych form małżeństwa. Uważa on, że małżeństwo to jest gotowiec prawny, który upraszcza ludziom życie. Wejście w związek małżeński to jednorazowe przyklepanie mnóstwa różnych umów, wystawionych pełnomocnictw etc. Przy pomocy zawarcia szeregu takich różnych umów homoseksualiści mogą sobie stworzyć coś co będzie odpowiednikiem państwowego małżeństwa w sytuacji gdy prawo nie pozwala im zawierania małżeństw. Będzie to jednak wymagało więcej wysiłku niż zawarcie małżeństwa. Dlatego rozciągnięcie tej instytucji na pary homoseksualne może im wiele ułatwić. Walker jednak twierdzi, że takie ułatwienie ma sens jedynie w przypadku monogamicznych związków. Jeśli jakiś facet ma żonę i trafi w krytycznym stanie do szpitala to przy określonym ustawodawstwie żona może mieć prawo do decyzji czy odłączyć go od aparatury medycznej czy nie. Ale co będzie jeśli ten facet miałby dwie żony? Która z nich miałaby prawo do decydowania o tym? Mamy wtedy dwie możliwości:
1) Mogła by o tym decydować zawarta wcześniej umowa. Tylko małżeństwo niczego by nie upraszczało. Sytuacja poligamicznego małżeństwa byłaby taka sama jak poligamicznego związku bez małżeństwa czy też homoseksualnej pary, której nie przysługuje prawo do ślubu. Rozciągnięcie instytucji małżeństwa na związki poligamiczne w tym wypadku niewiele im ułatwi a będzie to jedynie symboliczny gest w ich stronę.
2) Zadecyduje o tym państwo komu i na jakich zasadach przyznać prawo do tej decyzji, ale będzie to już głęboka ingerencja państwa w osobiste sprawy obywateli a tego powinni obawiać się libertarianie.

Dyskusja o statusie prawnym małżeństw poligamicznych przerodziła się w dyskusję o sytuacji dzieci w takich związkach. Dave Prychitko zwrócił uwagę, że patrząc od strony wychowania dzieci związki poligamiczne nie różnią się od wspólnot monogamicznych małżeństw, które razem wychowują dzieci dzieląc się obowiązkami. Prychitko zastanawiał się czy takie formy kolektywnego wychowania rodzą jakieś problemy. Horwitz przyznał, że może to rodzić problemy, ponieważ dobrze wychowuje się dzieci jeżeli koszty i zyski ich wychowania spadają na wychowawców. Rozproszenie tej odpowiedzialności może nie mieć pozytywnego wpływu. Ważne jest też posiadanie dużej wiedzy o dziecku i spędzanie z nim dużej ilości czasu. Joel Schlosberg trafnie zauważył, że jeśli istotnym czynnikiem jest dobra znajomość swoich dzieci to tę wiedzę niekoniecznie muszą posiadać biologiczni rodzice. Horwitz zgodził się z tym pisząc, że powtórne powierzenie opieki nad dzieckiem po dłuższej rozłące, szczególnie takiej, która miał miejsce we wczesnym dzieciństwie może oznaczać wychowawczą katastrofę. Horwitz podkreślił, że zmiana prawa przyznająca możliwość wzięcia ślubu homoseksualistom czy poligamistom musi być poprzedzona zmianą społecznego postrzegania tych zjawisk. I nie wystarczy tu przekonać ludzi do tego, że skoro te związki są dobrowolne to jest to ok. Związki takie budzą obawy co do losu dzieci. Przed homoseksualistami czy poligamistami stoi zadanie przekonania innych, że dzieci wychowywane w takich związkach nie ucierpią na tym.

Winton Bates zadał pytanie na ile powiązany proces zmian w rodzinie i rozwoju gospodarczym jest uniwersalny i czy nie dotyczy on jedynie świata zachodniego. Nikt z dyskutantów nie miał niestety dostatecznej wiedzy na ten temat, ale wyrażono przypuszczenie, że w pewnym stopniu będzie on uniwersalny, bo w biednych krajach ludzie wydają się aspirować do zachodniego stylu życia, ale z drugiej strony pragną zachowywać szacunek dla własnego dziedzictwa kulturowego, więc jakieś różnice będą jednak występować.

Troy Camplin zauważył, że ten proces podnoszenia rangi dzieci, wydłużania czasu dzieciństwa zaszedł bardzo daleko i doprowadził do tego, że dorośli powszechnie zaczęli zachowywać się jak dzieci. Roger Bissel użył standardowego argumentu, że jeśli państwo opiekuńcze traktuje dorosłych jak dzieci to zachowują się oni jak dzieci. Przy okazji dodał, że nie dotyczy to tylko pojedynczych ludzi. Korporacje pod państwowym parasolem też dziecinnieją. Horwitz napisał, że upatruje tego raczej w tym, że młodzi później się żenią, dłużej mieszkają z rodzicami, ekonomia dzielenia pozwala na posiadanie mniejszej ilości rzeczy i mieszkanie na mniejszej przestrzeni. Dzięki mieszkaniu z rodzicami można zaoszczędzić pieniądze, które wydaje się na przyjemności. Właśnie w tym momencie pożałowałem, że udziału w dyskusji nie brał Jakub B. Wiśniewski, który często pisze o infantylizacji cywilizacji. Miałby okazję rozwinąć to co porusza w tych swoich aforyzmach.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 170
Ale dlaczego ważna ma być petycja w sprawie podwyżki dla Blocka? Mało petycji w życiu podpisywałem, ale nigdy w sprawie podwyżki pensji dla kogoś i wydaje mi się to dziwne. Biedny on nie jest, ale argumenty z zakresu sprawiedliwości społecznej pomińmy. Może jego praca jest niedoceniona, ale nie potrafiłbym wymienić z nazwiska żadnych innych pracowników naukowych z jego uczelni, a tym bardziej nie wiem co jego uczelniani koledzy wnieśli do nauki. Nawet jakbym coś wiedział to nie czuł bym się na tyle kompetentny, żeby określić kto z nich zasługuje na podwyżkę. Mogę mieć sympatię dla Blocka jako libertarianina, ale to chyba za mało by na podstawie tej sympatii politycznej domagać się podwyżki. Jest tu taki temat na forum, gdzie się narzeka, że na uniwersytetach nie uprawia się rzetelnej nauki, bo są one skażone ideologią. Podpisanie tej petycji przez postronną osobę spoza świata nauki na podstawie ideowych sympatii w moim odczuciu byłoby właśnie opowiedzeniem się za taką ideologizacją uczelni wyższych. Bo czym innym jest domaganie się podwyżki dla osoby poprawnej ideowo?
Pozostaje jeszcze ten nieszczęsny argument, że Block został oczerniony przez petycję jakiś głupich studentów. Czy to, że ktoś został o coś pomówiony jest moralnym argumentem, aby dostał podwyżkę, jeśli oczerniającym nie był pracodawca? Czy to ma sens?
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 170
Tak sobie jeszcze rozmyślam o tym. I jeśli ta uczelnia na której wykłada Block jest prywatna to studenci, którzy złożyli przeciwko Blockowi petycję płacą czesne. Wtedy Block faktycznie może się unieść honorem i wystosować petycję o podniesienia im tego czesnego, bo go oczernili. Ale w tym przypadku petycja studentów miałaby te podstawy, że oni płacą za studia i dzięki temu coś wymagają np. usunięcia nielubianego wykładowcy. Mieszanie się osób niezwiązanych ze sprawą np. osób z jakiegoś egzotycznego kraju jak Polska ma już mniejsze podstawy.
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 377
Ale dlaczego ważna ma być petycja w sprawie podwyżki dla Blocka? Mało petycji w życiu podpisywałem, ale nigdy w sprawie podwyżki pensji dla kogoś i wydaje mi się to dziwne. Biedny on nie jest, ale argumenty z zakresu sprawiedliwości społecznej pomińmy. Może jego praca jest niedoceniona, ale nie potrafiłbym wymienić z nazwiska żadnych innych pracowników naukowych z jego uczelni, a tym bardziej nie wiem co jego uczelniani koledzy wnieśli do nauki. Nawet jakbym coś wiedział to nie czuł bym się na tyle kompetentny, żeby określić kto z nich zasługuje na podwyżkę. Mogę mieć sympatię dla Blocka jako libertarianina, ale to chyba za mało by na podstawie tej sympatii politycznej domagać się podwyżki. Jest tu taki temat na forum, gdzie się narzeka, że na uniwersytetach nie uprawia się rzetelnej nauki, bo są one skażone ideologią. Podpisanie tej petycji przez postronną osobę spoza świata nauki na podstawie ideowych sympatii w moim odczuciu byłoby właśnie opowiedzeniem się za taką ideologizacją uczelni wyższych. Bo czym innym jest domaganie się podwyżki dla osoby poprawnej ideowo?
Pozostaje jeszcze ten nieszczęsny argument, że Block został oczerniony przez petycję jakiś głupich studentów. Czy to, że ktoś został o coś pomówiony jest moralnym argumentem, aby dostał podwyżkę, jeśli oczerniającym nie był pracodawca? Czy to ma sens?
To jest inna odmiana wykorzystywania pewnych instytucji komuszych przeciw komuchom. Tak jak branie 500+... sam zasiłek godny potępienia, ale branie już nie. Oczywiście jest kwestia jak ta pierwsza petycja powstała, tzn jako rzeczywista petycja klientów, czy też podpisuje ktokolwiek. Jak była otwarta to nie ma już żadnych oporów by nie zrobić tego samego tym bardziej, że jest to obrona.
 
D

Deleted member 6852

Guest
Ale w tym przypadku petycja studentów miałaby te podstawy, że oni płacą za studia i dzięki temu coś wymagają np. usunięcia nielubianego wykładowcy.
A na dziennych to nie płacą?
Dzienne, stacjonarne nigdy nie były i nie będą
w pełni darmowe, już sam akademik dużo kosztuje
a wynajęcie mieszkania jeszcze więcej, książki też kosztują
i inne pomoce.Dlatego studenci w weekendy pracują, biorą
kredyty studenckie, a w wakacje jadą za granicę do pracy
gdzie mogą całkiem nieźle zarobić.
 
Do góry Bottom