Bartyzel o libertarianach

A

Anonymous

Guest
Słupek napisał:
Premislaus napisał:
Jeżeli coś jest wspólne to jest de facto niczyje
Jeśli coś jest wspólne to jest de facto wspólne. Jakbyś spróbował to "niczyje" pierwotnie sobie zawłaszczyć, to byś costał po łapach.

praktyka społeczna wykazuje, że to co jest publiczne jest zaniedbane i z publicznego każdy chce wyciągnąć jak najwięcej korzyści, rabunkowo eksploatując.
Nie rozumiesz pojęcia praktyki społecznej.

Publiczny; powszechny, dla każdego, miejsce wspólne, etc. Synonimów i przymiotników jest wiele, we wszystkich widać, ze jest mowa o dostępności dla każdego. De facto sprowadza się to do ziemi niczyjej.
Nie ma tu mowy o nieograniczonej dostępności. Jak pożyczę Ci książkę, to bez wątpienia będzie ona dla Ciebie dostępna, ale nie oznacza to, że możesz ją zjeść albo spalić w piecu. Jeśli tego nie rozumiesz, to chyba nikt ci nigdy niczego nie użycza.

Podobnie w miejscu publicznym, każdy może robić tam to co mogą wszyscy inni (np. chodzić, siedzieć na ławce) ale nie wszystko na co ma ochotę.

1. Wspólne nie jest w tym rodzaju jak zakładanie spółki, gdzie obejmuje umowa i podział obowiązków. Nie jest to też współwłasność.
2. Rozumiem. Praktyka społeczna jasno wykazuje, że jak ktoś zajmie społeczne stanowisko to ciągnie z tego gigantyczne dochody.
3. Książka nie staje się publiczna. Następuje zawarcie umowy - wypożyczenie.

Po prostu miejsca publiczne nie istnieją. Nie ma miejsca na tej planecie które by spełniało definicje. W każdym miejscu "publicznym" jakieś osoby czy zachowania, bądź relacje są dyskryminowane, cenzurowane.

Jeżeli mówi się, że kąpielisko jest publiczne, to czemu nie wpuszczą do wody pijanego? Bo ktoś arbitralnie ustanowił taką zasadę, a to spełnia znamiona miejsca prywatnego.
 

Apfelbaum

New Member
64
0
Skąd Pan to wie?
1o. Nie ma tego wywiadu na jego stronie;
2o. Nie zgadza się styl wypowiedzi z tymi wywiadami i artykułami, które czytałem;
3o. Nie ma tego wywiadu na xportalu;
4o. Słyszałem wypowiedź na nagranym spotkaniu z profesorem i była tam wypowiedź o libertarianizmie dość pozytywna i częściowo zgodna z tą, a ta wygląda na karykaturę części tamtej wypowiedzi;
5o. Przeprowadzający "wywiad" w pierwszym wpisie pod wywiadem napisał: Cieszymy się życiem i tryskamy humorem! :) To libertarianie mają w głębi rzeczy bardzo smutny pogląd na sprawę :);
6o. To nie wywiad z p. JKM, by odpowiedzi były jednozdaniowe.
 
D

Deleted member 427

Guest
Bartyzel:

Ilekroć czytam lub słucham dyskusji na tematy ekonomiczne (także tutaj) to uderza mnie niedostrzeganie przez zażarcie spierających się oponentów, obrzucających się nawzajem obelgami "ty socjalisto" lub "ty liberale", że są zazwyczaj po uszy zanurzeni w tym samym sosie, dokładnie tak jak półnagie lub nawet całkiem nagie panie uprawiające zapasy w kisielu. Carl Schmitt miał świętą rację mówiąc, że kapitalista z Wall Street i bolszewik nienawidzą się wzajemnie, ale myślą tak samo. Weźmy samo pojęcie "ekonomii politycznej", wymyślone przez liberałów, a przejęte przez socjalistów, które dla klasycznego Greka byłoby absurdem, gdyby je usłyszał. Wszakże "oikonomia" dotyczy "oikos", czyli gospodarstwa domowego, a to nie ma nic wspólnego z życiem "polis", czyli politycznym. Znaczyłoby to zatem mniej więcej tyle, co "polityczna nauka o tym, co niepolityczne". Tymczasem jedni i drudzy (liberałowie i socjaliści) są całkowicie zgodni co do tego, że ekonomia musi być w centrum (jeśli nie wypełniać całkiem) polityki, tym samym zaś dialektycznie "znoszą" ich dyferencję. Cała różnica w tym, ze zabierają się do tego odmienną metodą. Liberałowie, nienawidzący polityki, jako w ich przekonaniu domeny tego, co groźne, nieokiełznane i irracjonalne, chcą ją zdepolityzować, zastępując ją przez ekonomię i etykę (dokładniej, jak głosił Croce, przez wolną grę sił rynkowych w tym, co materialne, i wolną grę koncepcji etyczności w tym, co duchowe). Polityk, będący już nim tylko z nazwy, bo w istocie jedynie administrator sfery publicznej oraz egzekutor bezosobowego prawa ("rządy prawa"), winien z taką bojaźnią i drżeniem wsłuchiwać się w to jak "reagują rynki" już na samo zajęcie przezeń urzędu, jednocześnie zaś na głos wyrażającej "etyczność" (prawoczłowieczyzmu etc.) "opinii publicznej" (czytaj: "opublikowanej"), jak książę chrześcijański wsłuchujący się w możliwe oznaki nałożenia nań ekskomuniki przez papieża. Socjaliści natomiast, postrzegający dokładnie tę samą irracjonalność, nieokiełznanie i grozę w swobodnym życiu ekonomicznym podmiotów niepolitycznych (bo nie tylko jednostek, ale rodzin, gmin, grup zawodowych, wszelkich zatem naturalnych ciał społecznych) , chcą "odekonomizować" ekonomię, zastępując ją woluntaryzmem niepohamowanej niczym woli politycznej. Tu i tam występuje przy tym dokładnie ta sama retoryka "ujarzmiania natury" (jako przeciwieństwa jej "kultywowania"), tylko w pierwszym wypadku ujarzmiana ma być "zepsuta" natura homo politicus, w drugim zaś raczej natura stworzona a uprawiana przez kogokolwiek "na własną rękę", czyli niewłaściwie, bo "nieracjonalnie". Tak czy inaczej, którąkolwiek drogą idzie świat (a od dawna idzie albo pierwszą, albo drugą, albo - najczęściej - jakąś kombinacją obu), to są to tylko, jak pisał Szafarewicz, dwie drogi ku tej samej przepaści"

Polemika z tekstem - "Ekonomika bartyzelowa":

http://nwn9.wordpress.com/2012/01/18/ek ... rtyzelowa/
 

totenkopfschmerzen

New Member
162
8
Słupek napisał:
praktyka społeczna wykazuje, że to co jest publiczne jest zaniedbane i z publicznego każdy chce wyciągnąć jak najwięcej korzyści, rabunkowo eksploatując.
Nie rozumiesz pojęcia praktyki społecznej.
A ty nie rozumiesz praktyki społecznej. W pewnej skali własność społeczna przestaje służyć społeczności a zaczyna służyć administratorom/reprezentantom. W pewnej skali występuje konflikt interesów społeczności i zarządzającego własnością społeczną.
 

adamus

Member
44
54
No ale przecież szczerze przyznał że koliber to sztuczny twór i tylko ultraleseferyzm (libertarianizm?) jest szczery ;) Do którego on się oczywiście nie zalicza bo jest zamordystą. Nie wiem skąd te zainteresowanie Bartyzelem, on tym swoim pierdololo o religii mógłby uzasadniać najgorsze zbrodnie i najgłupsze regulacje.
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 524
Wklejam tu, bo to dosyć zabawna nowina. Jacek Władysław Bartyzel (syn właściwego Bartyzela) przesiąknął obiektywizmem i austriacką szkołą ekonomii, oto jeden z jego wpisów:

Wolny umysł, wolny człowiek, wolny rynek

"Wolność intelektualna nie może istnieć bez wolności politycznej; wolność polityczna nie może istnieć bez wolności gospodarczej; wolny umysł i wolny rynek są swoimi następstwami" Ayn Rand, For the New Intellectual

Za „lewicę” uchodzą powszechnie opcje polityczne, które bronią wolności osobistej, ale zwalczają wolność gospodarczą. Promują z reguły (choć nie zawsze) wolności światopoglądowe, ale jednocześnie kwestionują najbardziej podstawowe z ludzkich praw: to do własności prywatnej i wytworów własnej pracy. Za „prawicę” najczęściej uważa się te ruchy, które wolność gospodarczą bronią, ale sprzeciwiają się wolnościom osobistym i politycznym. Takie, które chcą by państwo było „strażnikiem moralności” krępującym swobody seksualne, wyznającym i narzucającym wyznawanie określoną religię i niszczącym wolność słowa i wolności intelektualne. Jedno i drugie to droga donikąd.

Ayn Rand, moim zdaniem najwybitniejsza myślicielka wolnościowa, w przytaczanym na wstępie cytacie miała całkowitą rację. „Lewica” i „prawica” oferują fałszywą alternatywę. Wolny umysł nie będzie istniał bez wolności politycznych bo bez nich nie będzie mógł ani pozyskać „materiału badawczego”, ani tworzyć, ani mieć możliwości dzielenia się tym co wytworzył z innymi. Człowiek nie będzie wolny politycznie bez wolności gospodarczych: jeśli nie jest właścicielem siebie samego, swojej pracy i jej wytworów, ani dóbr na które dobrowolnie tę pracę wymieni, nie będzie miał żadnej możliwości korzystać ze swoich praw politycznych. „Lewica” zniewala człowieka poprzez odebranie mu prawa własności do siebie samego i przekazanie tego prawa państwu. „Prawica” robi to bezpośrednio: choć daje mu prawo własności do siebie i swej pracy, uniemożliwia korzystanie z tej wolności i krępuje wolny umysł, wolne słowo i ekspresję.

Partie takie jak PiS, choć utożsamiane z „prawicą”, w istocie nie są nią nawet w takiej definicji, gdyż opowiada się przeciw zarówno wolnościom gospodarczym (socjalistyczny program gospodarczy) jak i politycznym (konserwatyzm światopoglądowy). Przypadek ten jest dowodem na absurdalność jednoosiowego podziału na „prawicę” i „lewicę”.
Również przeciwny biegun: liberalny zarówno gospodarczo jak i politycznie – wyłamuje się z tego podziału. Dlatego pojęć „prawica” i „lewica” używam konsekwentnie w cudzysłowie.

Wolność może istnieć tylko integralnie. Aby zapewnić ją jednostce, państwo musi się ograniczać do tej wolności respektowania tak w życiu politycznym, sprawach obyczajowych i światopoglądowych, jak i powstrzymać od ingerowania ponad niezbędne minimum w życie gospodarcze. Nadmierne obciążenia fiskalne odbierają wolność tym, którzy płacą nieproporcjonalnie większe podatki, na czym – niczym właściciel niewolnika – korzysta ten, kto jest beneficjentem środków publicznych. Regulacje ingerujące w istotę wolnego rynku natomiast wypaczają konkurencję, tak że odbierają wolność ofierze nadmiernej regulacji na rzecz tego, kto z regulacji tej korzysta. A i w sprawach światopoglądowych działa ten sam mechanizm: ofiary wojen ideologicznych (np. pary homoseksualne, dyskryminowane przez niemożność zawarcia formalnego związku, czy osoby siedzące w więzieniach za posiadanie skręta) mają ograniczone prawo własności do samych siebie. Pamiętajmy o tym zawsze, gdy będziemy mieć pokusę aby poprzeć jakąś „prawicę” czy „lewicę”.

Wolny umysł wymaga, aby myśl i słowo nie były skrępowane ideologią – czy to religijną, „prawicową” (przytaczając znów Ayn Rand: narzucaną przez „mistyków ducha”, mystics of spirit) czy kolektywistyczną, „lewicową” (którą wedle Ayn Rand narzucają „mistycy mięśni”, mystics of muscle). Wolny człowiek musi też posiadać wolności polityczne i osobiste, we wszystkich sferach życia, czy to w życiu rodzinnym, intymnym, uczuciowym, zawodowym, politycznym, publicznym, twórczym i w każdym innym aspekcie życia – tak dalece jak jego wolności nie naruszają praw innych osób, i operować na wolnym rynku, tak aby wytwór jego pracy i umysłu był jego własnością, którą może dysponować wedle upodobania i wymieniać na zasadzie dobrowolnych umów. To zaś sprowadza się do podstawowej definicji wolności: że człowiek jest właścicielem samego siebie (a więc właścicielem tym nie jest państwo ani inny człowiek).


Ciekawostka:
Wspomniany wyżej synuś głosował w tych wyborach na Nowoczesną PL, żona Bartyzela również nie podziela poglądów poczciwego Bartyzela i jest wierną wyborczynią PiS.
 

Staszek Alcatraz

Tak jak Pan Janusz powiedział
2 794
8 471
Bartyzel o wyborcach:

DqH7Sr5WoAAipHM.jpg
 
Do góry Bottom