- Moderator
- #61
- 8 902
- 25 811
Takie bariery wymuszają społeczną innowację. Popularne są randki samochodowe - dwa auta zatrzymują się koło siebie i trwa schadzka przez okno. Albo w centrum handlowym włącza się odpowiednią aplikację i od razu przychodzą propozycje od niby-czytających coś w swoich telefonach mężczyzn naokoło. Znam historię saudyjskiego artysty, który przez pięć lat miał romans ze swoją przyszłą żoną przez telefon - wcześniej nie mogli się zobaczyć.
Wystarczy jednak, by samolot lecący z Rijadu do Frankfurtu opuścił saudyjską przestrzeń powietrzną, a Saudyjki od razu odkrywają głowy, zdejmują czarne abaje i zamawiają alkohol. Jednym ruchem ręki stają się Europejkami, przynajmniej z wyglądu. Lecz publicznie ci sami pijący Saudyjczycy i te same, raz schowane w abajach, raz roznegliżowane Saudyjki będą bronić konserwatywnych zasad swojej kultury i religii. Pasuje im, że u siebie ma być czysto i poprawnie, a na zepsutym Zachodzie i tak się inaczej nie da. Są i tacy, którzy nie zgadzają się z wymogami saudyjskiej obyczajowości, ale jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one, dla świętego spokoju.
Ubiegłoroczne badania opinii publicznej ASDA'A Burson-Marsteller przeprowadzone twarzą w twarz na arabskiej młodzieży w 16 krajach pokazują, że prawie 50 proc. twierdzi, iż tradycyjne wartości to przeszłość i, gdyby można wybrać, wolałoby zachodnią nowoczesność. To gigantyczna zmiana, gdyż w 2011 r. takie zdanie wyrażało ledwie 17 proc. Te wyniki pokazują, że przez państwa arabskie przechodzi prawdziwa lawina przemian, których po prostu nie da się na dłuższą metę zatrzymać, ale też nie spadnie ona natychmiast. W tym samym badaniu ci sami ludzie mówią, że ich autorytetami są przede wszystkim rodzice, rodzina i religia, a więc środowisko raczej zachowawcze.
Oznacza to, że młodzi Arabowie, w tym młodzież z wyższych, zamożniejszych sfer, łapczywie patrzą w stronę Zachodu i Europy, ale ciągle stoją w jakimś niewygodnym rozkroku. Z jednej strony jest tradycja, z drugiej - ich własne potrzeby. Na przykład aspiracją młodych Egipcjan jest wyjazd.
Czy to oznacza, że opinia o islamizowaniu się państw arabskich jest powierzchowna? Palestyńczycy z nostalgią wspominają czasy, gdy niemal wszędzie można było kupić alkohol, a jednak wielu cieszy się, że z Dżeninu, Hebronu lub Nablusu w szybkim tempie znikają wypierane przez konserwatywny islam przejawy westernizacji.
- Właściwie co znaczy "islamizacja"? Arabowie są bardzo religijni. Wyobraźmy sobie, że w praktyce od dwóch do pięciu razy dziennie się modlą - jak ogromnie wpływa to na życie codziennie, na układ dnia, na widzenie życia. Tylko że nie zawsze religia była jedyną ideologią, a tak właśnie rozumiem słowo "islamizacja" - uznawanie religii za jedyną alternatywę. W takim sensie zaczęła ona postępować po wojnie sześciodniowej. Arabscy intelektualiści wskazują, że właśnie rok 1967 uzmysłowił Arabom, że żyją w czarnej dziurze, a wszystkie zaklęcia ich przywódców, wówczas zazwyczaj świeckich, bardzo zachodnich i lewicowych, były nic niewarte. Malutki i - zdawało się - słaby Izrael, który państwa arabskie buńczucznie obiecywały utopić w Morzu Śródziemnym, w tydzień rozbił w pył armie Egiptu, Syrii, Jordanii, wojsko irackie, Libańczyków i Palestyńczyków. Arabski stosunek do Izraela, postrzeganego jako forpoczta Zachodu na Bliskim Wschodzie, to podziw i nienawiść w jednym. Podziw - bo podczas wojny dał sobie radę śpiewająco. Nienawiść - bo pokonany nienawidzi zwycięzcy.
Tak więc wielu arabskim myślicielom 1967 r. jawi się jako katharsis, bardzo bolesne oczyszczenie ze złudzeń. Powiadają, że to moment, od którego trzeba ostatecznie dostrzec uwstecznienie, zapaść krajów arabskich. Potrzebna była zatem zmiana - ludzie zaczęli się łapać tego, co znali najlepiej, czyli islamu. Islamizacja, choć z nowoczesnością nie musi mieć wiele wspólnego, jeśli nie liczyć perfekcji, z jaką np. ISIS opanował dzisiaj najnowsze formy komunikacji społecznej, jest jedną z antysystemowych form tej zmiany.
Palestyńczycy nie znoszą Izraela, ale z drugiej strony zazdroszczą mu wszystkiego: poziomu życia, swobód obywatelskich, autostrad, szpitali, kin, centrów handlowych, sprawnego państwa. O Arabach będących obywatelami Izraela, wśród których jest całkiem sporo islamistów, a kilkudziesięciu z nich pojechało na wojnę prowadzoną przez ISIS (byli w Izraelu lekarzami, studentami, należeli do klasy średniej), mawiają, że to "Arabowie śmietany", jedyny arabski naród żyjący tak dostatnio i zarazem w takiej wolności.
- Co do tej wolności można mieć wątpliwości, ale rzeczywiście Arabowie w sąsiednich państwach nie mają najlepiej, głównie z powodu nieudolnych rządów. Wojna izraelsko-arabska 1967 r. była kompletną porażką, państwa arabskie okazały się beznadziejnie słabe i niewydolne.
Egipt, kolebka arabskiego nacjonalizmu i panarabizmu, który w zapowiedziach pierwszego przywódcy Gamala Abdela Nasera był wspaniałym projektem, doznał upokarzającej klęski. Wszystko miało być przepięknie - brytyjscy i francuscy kolonialiści wycofali się z podkulonymi ogonami, Egipt wygrał wojnę o Kanał Sueski w 1956 r., można brać sprawy w swoje ręce, a nawet stworzyć wspólne arabskie mocarstwo. A tu naraz w kilka dni rozsypały się w proch wielkie plany. Na dodatek minęło kilka lat i tenże Egipt zawarł z Izraelem separatystyczny pokój, co w świecie arabskim uważane jest za jakąś aberrację.
Okazuje się, że świecki arabski nacjonalizm się nie sprawdza. Te wszystkie przemowy Nasera, kiedy w latach 50. przed wielotysięcznym tłumem wyśmiewa Bractwo Muzułmańskie i jego żądanie noszenia islamskich chust, a ludzie biją mu brawo, idą w zapomnienie. Dzisiaj w Egipcie prawie wszystkie kobiety noszą chusty, a małe dziewczynki w większości czekają niecierpliwie, kiedy je wreszcie założą. Oprócz religii Arabowie nie mieli nic innego, odwrót od świeckości był naturalny, skoro jedyną alternatywą okazała się nieudolna junta wojskowa.
Wystarczy jednak, by samolot lecący z Rijadu do Frankfurtu opuścił saudyjską przestrzeń powietrzną, a Saudyjki od razu odkrywają głowy, zdejmują czarne abaje i zamawiają alkohol. Jednym ruchem ręki stają się Europejkami, przynajmniej z wyglądu. Lecz publicznie ci sami pijący Saudyjczycy i te same, raz schowane w abajach, raz roznegliżowane Saudyjki będą bronić konserwatywnych zasad swojej kultury i religii. Pasuje im, że u siebie ma być czysto i poprawnie, a na zepsutym Zachodzie i tak się inaczej nie da. Są i tacy, którzy nie zgadzają się z wymogami saudyjskiej obyczajowości, ale jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one, dla świętego spokoju.
Ubiegłoroczne badania opinii publicznej ASDA'A Burson-Marsteller przeprowadzone twarzą w twarz na arabskiej młodzieży w 16 krajach pokazują, że prawie 50 proc. twierdzi, iż tradycyjne wartości to przeszłość i, gdyby można wybrać, wolałoby zachodnią nowoczesność. To gigantyczna zmiana, gdyż w 2011 r. takie zdanie wyrażało ledwie 17 proc. Te wyniki pokazują, że przez państwa arabskie przechodzi prawdziwa lawina przemian, których po prostu nie da się na dłuższą metę zatrzymać, ale też nie spadnie ona natychmiast. W tym samym badaniu ci sami ludzie mówią, że ich autorytetami są przede wszystkim rodzice, rodzina i religia, a więc środowisko raczej zachowawcze.
Oznacza to, że młodzi Arabowie, w tym młodzież z wyższych, zamożniejszych sfer, łapczywie patrzą w stronę Zachodu i Europy, ale ciągle stoją w jakimś niewygodnym rozkroku. Z jednej strony jest tradycja, z drugiej - ich własne potrzeby. Na przykład aspiracją młodych Egipcjan jest wyjazd.
Czy to oznacza, że opinia o islamizowaniu się państw arabskich jest powierzchowna? Palestyńczycy z nostalgią wspominają czasy, gdy niemal wszędzie można było kupić alkohol, a jednak wielu cieszy się, że z Dżeninu, Hebronu lub Nablusu w szybkim tempie znikają wypierane przez konserwatywny islam przejawy westernizacji.
- Właściwie co znaczy "islamizacja"? Arabowie są bardzo religijni. Wyobraźmy sobie, że w praktyce od dwóch do pięciu razy dziennie się modlą - jak ogromnie wpływa to na życie codziennie, na układ dnia, na widzenie życia. Tylko że nie zawsze religia była jedyną ideologią, a tak właśnie rozumiem słowo "islamizacja" - uznawanie religii za jedyną alternatywę. W takim sensie zaczęła ona postępować po wojnie sześciodniowej. Arabscy intelektualiści wskazują, że właśnie rok 1967 uzmysłowił Arabom, że żyją w czarnej dziurze, a wszystkie zaklęcia ich przywódców, wówczas zazwyczaj świeckich, bardzo zachodnich i lewicowych, były nic niewarte. Malutki i - zdawało się - słaby Izrael, który państwa arabskie buńczucznie obiecywały utopić w Morzu Śródziemnym, w tydzień rozbił w pył armie Egiptu, Syrii, Jordanii, wojsko irackie, Libańczyków i Palestyńczyków. Arabski stosunek do Izraela, postrzeganego jako forpoczta Zachodu na Bliskim Wschodzie, to podziw i nienawiść w jednym. Podziw - bo podczas wojny dał sobie radę śpiewająco. Nienawiść - bo pokonany nienawidzi zwycięzcy.
Tak więc wielu arabskim myślicielom 1967 r. jawi się jako katharsis, bardzo bolesne oczyszczenie ze złudzeń. Powiadają, że to moment, od którego trzeba ostatecznie dostrzec uwstecznienie, zapaść krajów arabskich. Potrzebna była zatem zmiana - ludzie zaczęli się łapać tego, co znali najlepiej, czyli islamu. Islamizacja, choć z nowoczesnością nie musi mieć wiele wspólnego, jeśli nie liczyć perfekcji, z jaką np. ISIS opanował dzisiaj najnowsze formy komunikacji społecznej, jest jedną z antysystemowych form tej zmiany.
Palestyńczycy nie znoszą Izraela, ale z drugiej strony zazdroszczą mu wszystkiego: poziomu życia, swobód obywatelskich, autostrad, szpitali, kin, centrów handlowych, sprawnego państwa. O Arabach będących obywatelami Izraela, wśród których jest całkiem sporo islamistów, a kilkudziesięciu z nich pojechało na wojnę prowadzoną przez ISIS (byli w Izraelu lekarzami, studentami, należeli do klasy średniej), mawiają, że to "Arabowie śmietany", jedyny arabski naród żyjący tak dostatnio i zarazem w takiej wolności.
- Co do tej wolności można mieć wątpliwości, ale rzeczywiście Arabowie w sąsiednich państwach nie mają najlepiej, głównie z powodu nieudolnych rządów. Wojna izraelsko-arabska 1967 r. była kompletną porażką, państwa arabskie okazały się beznadziejnie słabe i niewydolne.
Egipt, kolebka arabskiego nacjonalizmu i panarabizmu, który w zapowiedziach pierwszego przywódcy Gamala Abdela Nasera był wspaniałym projektem, doznał upokarzającej klęski. Wszystko miało być przepięknie - brytyjscy i francuscy kolonialiści wycofali się z podkulonymi ogonami, Egipt wygrał wojnę o Kanał Sueski w 1956 r., można brać sprawy w swoje ręce, a nawet stworzyć wspólne arabskie mocarstwo. A tu naraz w kilka dni rozsypały się w proch wielkie plany. Na dodatek minęło kilka lat i tenże Egipt zawarł z Izraelem separatystyczny pokój, co w świecie arabskim uważane jest za jakąś aberrację.
Okazuje się, że świecki arabski nacjonalizm się nie sprawdza. Te wszystkie przemowy Nasera, kiedy w latach 50. przed wielotysięcznym tłumem wyśmiewa Bractwo Muzułmańskie i jego żądanie noszenia islamskich chust, a ludzie biją mu brawo, idą w zapomnienie. Dzisiaj w Egipcie prawie wszystkie kobiety noszą chusty, a małe dziewczynki w większości czekają niecierpliwie, kiedy je wreszcie założą. Oprócz religii Arabowie nie mieli nic innego, odwrót od świeckości był naturalny, skoro jedyną alternatywą okazała się nieudolna junta wojskowa.