Agentura - razwiedka news

tolep

five miles out
8 579
15 476
Dyplomaci, politycy, dziennikarze...
Cudzoziemców pracujących dla polskiego wywiadu (kwalifikowanych przeważnie jako „kontakt informacyjny” lub „kontakt operacyjny”) jest w ujawnionych materiałach ok. 300. To informatorzy, choć niekoniecznie zwerbowani agenci. W ten sposób określano także ludzi, którzy nie byli świadomi, że dostarczali informacje polskim służbom specjalnym.
Część z nich to osoby, które dziś już nie żyją lub są w podeszłym wieku. Ale jest też duża grupa urodzonych w latach 40., 50., a nawet 60. ub. wieku.
Na liście kontaktów operacyjnych figuruje np. nazwisko Toma Yazdgerdiego, którego prowadzono pod kryptonimem „Reday”. Związane z nim materiały zajmują trzy teczki. Tak samo nazywa się amerykański dyplomata, specjalny wysłannik rządu ds. związanych z Holocaustem. Za czasów PRL Yazdgerdi studiował historię Europy Środkowej na Tufts University w Medford, następnie był asystentem demokratycznego kongresmana polskiego pochodzenia Williama O. Lipinskiego. Doradzał mu m.in. w zakresie polityki zagranicznej. Rok temu, tuż przed uchwaleniem przez Sejm ustawy o IPN (przewidywała trzy lata więzienia za przypisywanie Polakom udziału w Holocauście), Yazdgerdi w Warszawie przestrzegał polskich dyplomatów przed konsekwencjami. Domaga się też zwrotu majątku dla spadkobierców ofiar Holocaustu.
Jedyna rozbieżność to data urodzenia. Yazdgerdi urodził się w 1963 r. W opisie teczek figuruje zaś rok 1961.
Poprosiliśmy Departament Stanu o komentarz w tej sprawie, ale nie dostaliśmy odpowiedzi.
Z inwentarza IPN wynika, że kontaktem operacyjnym miał być również Robert Gerald Livingston, któremu nadano pseudonim „Lin”. To nazwisko nosi szanowany amerykański dyplomata i długoletni szef fundacji German Marshall Fund. Materiały na jego temat liczą pięć tomów. Data urodzenia się zgadza.
Jest też Israel Singer ps. „Isger”. Tak samo nazywał się żydowski działacz i adwokat ofiar Holocaustu. W latach 2001-07 był szefem Światowego Kongresu Żydów.
Nazwiska i daty urodzenia z wykazu udało się też dopasować do dziennikarzy, pisarzy, dyplomatów i polityków z Europy Zachodniej. Wielu z nich już nie żyje, ale nie wszyscy.


Czytaj także:
Tak upadli szefowie służb. Szczegóły afery, która doprowadziła do dymisji szefów BOR i Agencji Wywiadu za rządów PiS
Gdy do inwentarza trafiały pierwsze „rekordy”, pisaliśmy, że jako oficer wywiadu ujawniony został Mariusz Kazana, szef protokołu dyplomatycznego MSZ, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Z katalogu można się dowiedzieć, że jako oficer nosił nazwisko legalizacyjne Czarski, a do służby wstąpił w 1986 r. Jako polski szpieg zdemaskowany został też Jarosław Skonieczka (nazwisko legalizacyjne – Kutrzeba). To jeden z urzędników, którzy wprowadzali Polskę do NATO. Był też szefem wydziału ds. partnerstwa z krajami trzecimi w NATO. Do dziś pracuje w centrali Sojuszu.
W katalogu można też znaleźć operacyjne nazwiska dwóch polskich oficerów, którzy w latach 90. zginęli w Libii i Libanie, pełniąc służbę „pod przykryciem”. Ich bliscy do dzisiaj dostają renty, które w ramach ustawy dezubekizacyjnej zostały obniżone do 1200 zł. Nie mogą wystąpić do MSWiA o wyjęcie spod działania ustawy, bo nie znają szczegółów służby. Do tych informacji nie ma dostępu samo ministerstwo.

Nielegałowie i otwarte Kiejkuty
Dla ludzi pracujących w służbach równie szokujące jak ujawnienie szpiegów jest podanie do publicznej wiadomości danych oficerów wywiadu nielegalnego. To najbardziej zakonspirowana struktura każdego wywiadu. Pracujących tam funkcjonariuszy wyposaża się w nową, budowaną przez lata tożsamość i lokuje się ich w miejscach, gdzie prowadzą pracę operacyjną albo czekają na sygnał, by ją podjąć. – Ujawnienie „nielegałów” oznacza rozłożenie pracy polskiego wywiadu. Wystawia też tych ludzi na niebezpieczeństwo – tłumaczy cytowany na początku oficer.
Obecnie w katalogu dostępne są dane 62 oficerów sekcji „N”. Każdy może poznać nazwiska, pod którymi występują lub występowali za granicą. Zważywszy, że wyszkolenie i prowadzenie „nielegałów” należy do wyjątkowo drogich i nie ma ich zbyt wielu, można przypuszczać, że ujawniona grupa to wszyscy szpiedzy z tej sekcji.


Ostatnia grupa informacji dotyczy obiektów wykorzystywanych przez wywiad. Lokale kontaktowe, punkty do przekazywania korespondencji oraz dane o podsłuchach zakładanych w placówkach dyplomatycznych są już nieaktualne, ale odtajniono również pełną informację o słynnym Ośrodku Kształcenia Kadr Wywiadowczych, czyli o nadal działającej szkole wywiadu w Kiejkutach. W teczkach znajdujemy plany tej szkoły, programy nauki oraz listy kursantów. Ostatnia obejmuje lata 1988-89.

Agent w sercu PiS
Odtajniając zbiór „z” PiS był przekonany, że odkryje dane na temat słynnego „układu”, czyli powiązań pomiędzy służbami PRL a polityką i biznesem III RP. Miało to być przełomem, który wydobędzie na światło ukrywane tajemnice komunistycznej bezpieki oraz informacje o "prawdziwych korzeniach III RP". Nic takiego się nie stało, na światło dzienne wyszły natomiast dane sympatyków PiS, zarejestrowanych jako agenci bezpieki. Pierwszym takim przypadkiem był aktor, Jerzy Zelnik, zakwalifikowany jako agent w latach 70, potem wyrejestrowany. Drugi był poważniejszy: jako Tajnego Współpracownika SB zarejestrowała Kazimierza Kujdę, który pod połowy lat 90 był prezesem związanej z PiS spółki Srebrna, a w obecnym rządzie PiS kierował Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska.


Czytaj także:
Kazimierz Kujda, czyli agent w sercu PiS
Sprawa wyszła na jaw przy okazji ujawnionej przez Wyborczą afery spółki Srebrna. Kujda podał się do dymisji a prezes PiS, Jarosław Kaczyński, zapewniał, że nic nie wiedział o przeszłości jednego ze swoich najbliższych współpracowników.

PiS używa danych „zetki” do usprawiedliwiania politycznych decyzji dotyczących tzw. dezubekizacji, czyli pozbawiania emerytur funkcjonariuszy służących kiedyś w PRL. W 2017 r. Wyborcza pisała, że wojskowe emerytury zostały zabrane oficerom, którzy w 1990 r. przeprowadzili słynną operację „Samum”, dzięki której udało się wywieźć z Iraku grupę współpracowników CIA. Dzięki tej operacji Polsce umorzono 20 mld. dolarów zadłużenia. Jak podał ostatnio „Dziennik Gazeta Prawna”, gdy Amerykanie zapytali polski rząd o przyczynę takiego potraktowania zasłużonych oficerów, strona polska przesłała im kopie teczek mających zawierać materiały kompromitujące funkcjonariuszy.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Tak jak już kiedyś pisałem, to Jarkacz powinien dostać jakąś Nagrodę Anarchisty Roku. Nikt lepiej nie rozwala państwa.

Wiarygodność służb poleciała na łeb, na szyję? I dobrze!
Wyszło, kto jest tu kapusiem? I dobrze!
Ludzie będą mieli naukę, że donosicielstwo ma krótkie nogi? I dobrze.

I po co w wyborach głosować na kogoś, kto miałby odsuwać tych ludzi od władzy? Żeby spowolnić ten piękny proces rozkładu od środka?
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 915
7 932
No i komu wierzyć?

D8s2w0cXkAEye1J.jpg
 

Siegfried

Active Member
108
246
Tak jak już kiedyś pisałem, to Jarkacz powinien dostać jakąś Nagrodę Anarchisty Roku. Nikt lepiej nie rozwala państwa.

Wiarygodność służb poleciała na łeb, na szyję? I dobrze!
Wyszło, kto jest tu kapusiem? I dobrze!
Ludzie będą mieli naukę, że donosicielstwo ma krótkie nogi? I dobrze.

I po co w wyborach głosować na kogoś, kto miałby odsuwać tych ludzi od władzy? Żeby spowolnić ten piękny proces rozkładu od środka?
Relewantny do Twojego posta będzie ten obrazek z wykopu. :D
comment_zAuov2CHgIlVd5V2GPgY3K5Q1UdBGE7o,w400.jpg
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
Tymczasem razwiedka chce sobie poprawić wizerunek po ostatnich wpadkach i wysyła taki tekst na polskie portale, ale sądząc po komentarzach, wszyscy mają ich w dupie:

Wyślij CV i zostań szpiegiem. Tak wygląda rekrutacja do „służby w cieniu dla Polski”
Dzisiaj, 24 czerwca (10:10)
Nie będzie to służba à la James Bond, ale można przeżyć przygodę i zobaczyć, jak wywiad wpływa na rzeczywistość polityczną. Tak oficerowie Agencji Wywiadu przekonują studentów do pracy w tej instytucji.

Agencja Wywiadu prowadzi intensywną rekrutację chętnych do "służby w cieniu dla Polski". Oficerowie AW kontaktują się z kandydatami nie tylko za pomocą mediów społecznościowych, lecz także na spotkaniach ze studentami. "DGP" był na jednym z nich. - To solidna praca, taka jak w administracji publicznej, tylko za granicą i łamiąca tamtejsze prawo - tłumaczył jeden ze szpiegów, zachęcając młodych ludzi do złożenia aplikacji. Nagrodą ma być emocjonujące zajęcie i dobre pieniądze.
Andrzej i Bogdan wyglądają niepozornie. Mają w sobie coś z urzędników średniego szczebla. Bez trudu można ich wziąć za dyrektorów departamentu w jakimś ministerstwie albo naczelników wydziału w powiecie. Taki wizerunek to w ich pracy zaleta. Nie jest zresztą wykluczone, że mają udokumentowaną w CV pracę w jakimś resorcie albo państwowej instytucji. Łatwo nawiązują kontakt, mówią zwięźle i ciekawie. W upalne czwartkowe popołudnie pojawili się w prywatnej szkole wyższej - Uczelni Łazarskiego w Warszawie. Mieli umówione spotkanie ze studentami. Przyszło mniej więcej 50 osób, w większości panowie. Celem Andrzeja i Bogdana było nakłonić ich do wysłania aplikacji do ich firmy.

Uczelniane biura karier rocznie organizują takich wizyt dziesiątki. Ta była jednak dość nietypowa, bo nie wiadomo, czy Andrzej i Bogdan naprawdę mają takie imiona. Wiele pytań zbywali słowami: nie bardzo możemy o tym mówić. Specyficzny sposób rekrutacji. Ale w służbach specjalnych nie da się inaczej. Panowie bowiem reprezentowali Agencję Wywiadu, która już od jakiegoś czasu kolęduje po uniwersytetach.

Udało nam się wziąć udział w spotkaniu, na których oficerowie nakłaniali do "służby w cieniu dla Polski". Tak brzmi bowiem motto agencji.

- Nasza praca ma niewiele wspólnego z tym, co widzicie w filmach o Jamesie Bondzie czy czytacie w książkach. To solidna praca taka jak w administracji publicznej, tylko poza granicami kraju i łamiąca tego kraju prawo - mówi Andrzej, typ bardziej sportowy. Obaj oficerowie zapewniają, że mają ponad ćwierć wieku służby w wywiadzie, gros tego czasu spędzili poza Polską i posługiwali się kilkoma tożsamościami. Bogdan, typ bardziej analityczny, przez wiele lat był dyrektorem pionu informacyjnego, odpowiedzialnego za przygotowanie informacji wywiadowczych na biurka najważniejszych osób w państwie.

Nazwisk nie zdradzają, bo i tak są legendowane, czyli występują pod fałszywą, służbową tożsamością.

Będziesz łamał prawo

Agencja Wywiadu odgrywa specyficzną rolę w polskich służbach specjalnych. To młoda formacja, za kilka dni będzie obchodziła dopiero swoje 17. urodziny. Powstała, razem ze swoją siostrzaną Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego, na miejsce zlikwidowanego Urzędu Ochrony Państwa.

Wywiad buduje u swoich oficerów poczucie elitarności i zapewnia, że jest poza bieżącymi sporami politycznych, bo działa za granicą. Szpiedzy nie ścigają skorumpowanych polityków, nie wyłapują mafii vatowskich, nie pracują pod przykrywką w zorganizowanych grupach przestępczych i nie wchodzą do mieszkań o 6 rano razem z drzwiami.

- Ludzie, którzy przekroczą nasze progi, zostaną przeszkoleni i jadą szpiegować - wyjaśnia Andrzej.

Najbardziej klasyczną metodą wysyłania oficerów wywiadu w świat jest robienie im legendy dyplomatycznej. - Jedziemy w ramach rotacji, które zwykle są w lecie, do pracy w placówkach dyplomatycznych. Do państw cywilizowanych zazwyczaj na cztery lata. Z jednej strony wykonując oficjalną pracę dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych jak radca czy sekretarz w ambasadzie, a tak naprawdę wykonujemy zadania dla AW - tłumaczy Andrzej.

Ponad 90 proc. "zleceń" dostają z MSZ, ale też z Kancelarii Prezydenta, premiera czy resortów obrony lub finansów. Dyplomatyczna przykrywka działa na wypadek wsypy. Jeśli szpieg zostaje zdekonspirowany, a ma paszport dyplomatyczny, jedyne, co mu grozi w cywilizowanym kraju, to uznanie za persona non grata i wydalenie. Można też trafić na wojnę. Wówczas misja trwa krócej, maksymalnie dwa lata.

- Nasza praca polega na zdobywaniu informacji, których nie można zdobyć w inny sposób. Informacji tajnych - mówi Bogdan.

Wywiad dostaje wytyczne od premiera. Składają się na nie zapotrzebowanie z poszczególnych ministerstw. Zebrane trafiają na biurko szefa AW. Na ich podstawie powstaje szczegółowy plan pracy. Oficerowie są także zadaniowani ad hoc przez polityków.

- Dzisiaj po południu pan prezydent leci do Azerbejdżanu. Zakładam, że z miesięcznym wyprzedzeniem przyszły zadania dla AW odnośnie do tej wizyty. MSZ dostarczy prezydentowi swojej wiedzy o priorytetach polityki zagranicznej Azerbejdżanu, ale naszym zadaniem jest dostarczenie tej unikalnej wiedzy, czyli informacji, które dany kraj chce ukryć. Łamiemy prawo tego kraju, aby je zdobyć - tłumaczy Bogdan. Andrzej Duda wyleciał do Azerbejdżanu niedługo po zakończeniu dwugodzinnego spotkania studentów z oficerami.

- Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że my pełnimy rolę usługową dla decydentów politycznych. Nam płacą za dostarczenie informacji, a nie za przekonanie ich do danej decyzji. My informujemy, a nie rekomendujemy. Są służby, które obok wiedzy piszą też politykom rekomendacje - dodaje.

Na koniec są druty

- Kiedyś było tak, że tylko my pukaliśmy do drzwi osób, które chcieliśmy, aby dla nas pracowały. Świat się jednak zmienia, staje bardziej otwarty i podobnie jak inne służby: amerykańskie, brytyjskie czy izraelskie, też się otwieramy i prowadzimy spotkania jak te na uczelniach - tłumaczy wizytę na Łazarskim Andrzej.

Zdaniem oficerów idealny moment na wysyłanie CV to ostatni rok studiów, bo rekrutacja trwa do pół roku. Agencja jest zorientowana nie tylko na dwudziestoparolatków.

- Formalnie nie ma ograniczeń wiekowych, jeśli chodzi o przyjście do wywiadu, ale jeśli ktoś już pracuje, to powinien mieć jakieś osiągnięcia, żeby nas bardziej przekonać do siebie - wyjaśnia Andrzej.

- Jest jednak jeszcze inna ścieżka, tzw. linia Z, czyli to są oficerowie szkoleni indywidualnie, którzy nigdy nie przekroczą bram AW. Są to ludzie często ulokowani w bardzo ciekawych miejscach, instytucjach i pracują dla nas. O tym nie za bardzo możemy mówić w szczegółach - ucina Bogdan.

AW regularnie na profilu w mediach społecznościowych zachęca do wysłania CV. Reszta służb wykorzystuje je raczej, aby chwalić się zatrzymaniami, albo ich nie prowadzi. Gdy agencja pojawiła się na Twitterze, wywołała spore zdziwienie. Szczególnie zapewnieniami, że wywiad nie ujawnia swoich źródeł, chroni personel, informacje i operacje. Nic nadzwyczajnego, bo przynajmniej w teorii powinny tak robić wszystkie służby.

Samo nakłanianie w mediach społecznościowych do aplikacji nie powinno dziwić, bo robi tak np. amerykańskie CIA.

Kogo potrzebuje polski wywiad?

- Nieważny jest kierunek studiów, w AW pracują ludzie chyba po wszystkich wyższych szkołach w Polsce. Wielu bardzo dobrych oficerów, także na kierowniczych stanowiskach, kończyło filologię, psychologię, prawo, AWF, a nawet łódzką filmówkę - zapewnia Andrzej.

Żeby zainteresować AW swoją osobą, trzeba przesłać CV. Koniecznie z Polski.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 790
- 99 proc. aplikacji rozpatrywanych jest pozytywnie, co znaczy, że wiąże się z zaproszeniem na rozmowę do nas. Jest krótka, ma charakter sondażowy, sprawdzający ogólną wiedzę i potwierdzający szczegóły z CV. Jeśli wszystko jest OK, rozpoczyna się kolejny etap, który jest trudny, skomplikowany i uciążliwy, polegający na badaniach psychologicznych, teście wiedzy o świecie - informuje oficer AW.

Agencja przywiązuje dużą wagę do badań psychologicznych, bo to one pozwalają określić osobowość kandydata i podjąć decyzję o kolejnych krokach rekrutacji.

- Na tym etapie odpada najwięcej osób. Kolejne są badania lekarskie, ale te nie są tak restrykcyjne jak w wojsku czy innych służbach. Oficer operacyjny musi mieć końskie zdrowie, ale analityk w centrali może jeździć na wózku inwalidzkim - podkreśla Andrzej.

Szczegółowo badany jest za to życiorys kandydata, który wypełnia wielostronicową ankietę personalną. Najpierw weryfikuje ją algorytm komputerowy. Sprawdzana jest nie tylko rodzina, ale także znajomi, np. z Facebooka. Wszystko po to, aby wykluczyć zagrożenia kontrwywiadowcze czy przynależność do grup przestępczych czy ekstremistycznych.

- Jednym z mechanizmów weryfikacji jest wariograf, który jest na koniec. Emocje są duże, ale właściwie tylko przy pierwszym razie. Później "druty" są podpinane wielokrotnie przed każdym wyjazdem i po powrocie, i staje się to rutyną. Oczywiście jeśli nie ma się nic na sumieniu - zapewnia Andrzej.

Jeśli wszystkie dotychczasowe etapy uda się kandydatowi przejść z sukcesem, dostaje bilet do Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadu. To tzw. Las, czyli ośrodek szkoleniowy AW w Starych Kiejkutach. Ostatni krok przed podróżą to spotkanie z szefem agencji i ludźmi z kierownictwa. Podobno wtedy już naprawdę czuć powagę sytuacji.

Mama nie przyjedzie na przysięgę

- Na pewno wywalamy introwertyków, ludzie pozamykani nie pasują do nas. Trzeba być otwartym, zmotywowanym, mieć trochę sportowy charakter, czyli dążyć do jakiegoś celu, mieć łatwość i umiejętność nawiązywania kontaktów, pewne obycie towarzyskie. Trzeba umieć żyć w świecie improwizowanym - wylicza Andrzej.

W Kiejkutach, w ośrodku, który powstał na początku lat 70. i od tamtej pory wypuszcza w świat adeptów sztuki szpiegowskiej, przyszli oficerowie spędzą kilka miesięcy. Jeśli student myśli o wysłaniu CV do AW, to Andrzej z Bogdanem radzą mu od razu przygotowywać się do nowej roli, ograniczając obecność na Facebooku czy Instagramie.

- My sugerujemy stopniowe wygaszanie aktywności, jeśli ktoś chce aplikować do nas. Nie zamykać profili, ale ograniczać i nie eksponować wszystkich szczegółów na temat naszego życia - wyjaśnia.

W mazurskim ośrodku będą zajęcia teoretyczne i praktyczne. Gros czasu poświęcone jest szkoleniu języków obcych, bo ich znajomość to esencja pracy wywiadu.

- Bezwzględnym warunkiem pracy w AW jest znajomość języków obcych. W naszej instytucji język obcy traktujemy jako narzędzie - podkreśla Andrzej. Jeden trzeba znać perfekcyjnie. Drugi, w którym będzie się można podszkolić w Kiejkutach, najlepiej, jeśli będzie rzadki.

Jak ważne dla ukończenia szkoły jest biegłe władanie językami, może zaświadczyć generał Gromosław Czempiński, absolwent pierwszego rocznika Lasu. Oficer służb specjalnych w PRL i III RP, były szef UOP. Jego najsłynniejszą - przynajmniej z tych ujawnionych akcji - była "Operacja Samum", w której grupa polskich szpiegów ewakuowała z Iraku oficerów CIA. Miał problem z językiem angielskim. W jednym z wywiadów przyznał, że po dwóch testach, które oblał, przyszedł jego opiekun pułkownik i powiedział: "Jeszcze jedna tego typu ocena i wylecisz, młody człowieku". Czempiński, jak sam twierdzi, w dwa tygodnie nadrobił materiał. Po latach został jednym z najsłynniejszych polskich szpiegów.

Mama nie przyjedzie na ślubowanie, bo ośrodek jest tajny. Przysięgę składa się pod słynnym Światowidem, czyli wyciosaną w drewnie postacią o czterech twarzach - symbolu, że wywiad ma oczy skierowane na wszystkie strony świata.

Szkolenie to nie tylko języki. Nauka obejmuje technikę i praktykę operacyjną czy przelewanie na papier zdobytej wiedzy, która później - już w centrali AW - stanie się podstawą informacji wywiadowczej dla prezydenta czy premiera.

- Biurokracja jest zmorą. James Bond tylko raz pisał raport i był jednozdaniowy: "proszę o zwolnienie mnie ze służby". My w swoim życiu zapisaliśmy tysiące stron, choćby pisząc depesze z zagranicy. AW to jest niesamowicie biurokratyczna machina - podkreśla Bogdan.

Wiele uwagi poświęca się też obsłudze urządzeń technicznych, które są we współczesnym świecie nieodzownym elementem pracy wywiadu. Jest też nauka walki wręcz i strzelania, bo można trafić na służbę w obszarach objętych wojną. Wynagrodzenie dostaje się już podczas szkolenia i wynosi ono obecnie ok. 1 tys. euro na rękę. Można zaoszczędzić, bo w Kiejkutach wikt i opierunek jest za darmo. No, chyba że ktoś będzie często zaglądał do kantyny. Ta owiana jest legendami, jeśli chodzi o asortyment alkoholi.

- Dzięki temu sprawdzamy też, jak się taki delikwent zachowuje po spożyciu. Narkotyków nie ma, ale alkohol jest w dużych ilościach - zapewnia Bogdan.

Po kilku miesiącach na Mazurach wraca się do Warszawy na kolejne miesiące doskonalenia zawodowego.

- Pierwsze trzy-cztery lata pracuje się w kraju na rzecz oficerów będących za granicą. Później jest pierwszy wyjazd tam, gdzie nasze predyspozycje zawodowe będą najbardziej przydatne. Kierunek w dużym stopniu określa znajomość języka - mówi Andrzej. Wyjeżdża się z rodziną pod przykrywką dyplomatyczną lub jako singiel. W rejony wojenne - samemu.

Zaletą pracy są dwie pensje, bo praca pod legendą np. urzędnika MSZ i etat w AW dają takie możliwości. Chude lata szkoły i centrali odbija się więc na placówkach zagranicznych czy w międzynarodowych instytucjach, bo tam też wywiad lokuje swoich ludzi.

- Generalnie wychodzimy z założenia, że dobry oficer nie powinien martwić się o kwestie materialne - mówi Andrzej.

Praca w AW nie jest tylko dla panów, co pokazuje ostatni nabór do szkoły w Kiejkutach.

- W tym roku większość przyszłych oficerów wywiadu, którzy się szkolą, to kobiety. To pierwszy taki raz w historii tej szkoły. Płeć nie ma znaczenia dla AW - mówi Bogdan i jako przykład stawia pułkownik Anettę Maciejewską. Dzisiaj jest zastępcą szefa agencji, a przez wiele lat zajmowała kierownicze stanowiska w strukturach operacyjnych.

- Uważamy, że kobiety w niektórych działach sprawdzą się lepiej niż mężczyźni. Nie ma żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o plany życiowe. Byliśmy pierwszą służbą w Polsce, która zaczęła szkolić oficerów operacyjnych kobiety. Jestem gotów postawić tezę, że u nas jest najwięcej kobiet ze wszystkich polskich służb specjalnych - dodaje oficer.

Legendę buduje się od początku

Jeszcze przed wyjazdem do Lasu buduje się legendę wśród rodziny czy przyjaciół. Pomagają w tym kadrowcy wywiadu. Najczęściej trafia się na stypendium zagraniczne. Później sugeruje się wyjawienie prawdy rodzicom, małżonkowi czy dorosłym dzieciom. Nadal trzeba być jednak ostrożnym, bo o ile praca dla AW nie jest tajemnicą, to operacje, w których bierze się udział, są już bezwzględnie tajne. Dlatego nawet rozwód małżonków nie zagraża agencji.

- Nie jest wielką sztuką opanować kilka życiorysów, które się ma przez karierę zawodową. Zwykle kilka tożsamości trzeba przyjmować. Natomiast w kręgu znajomych, przy poznawaniu nowych osób, gdy nie ma czynnika operacyjnego, a jest charakter towarzyski, zwykle legendowanie dotyczy pracy w administracji państwowej. Jednym z częściej spotykanych rozwiązań jest praca w MSZ, MON czy MF. Znamy te miejsca, ich strukturę, funkcjonowanie, bywaliśmy na placówkach - tłumaczy Andrzej.

O rzeczy przyziemne radzi się nie martwić, bo agencja zadba, aby oficer miał zdolność kredytową bez ujawniania swojej pracy. Resztę motywacji do pozostania w szeregach wywiadu zapewni adrenalina i poczucie wpływu na rzeczywistość. Można też odejść, ale to dla całego procesu rekrutacji duża porażka. Nadal trzeba zachować tajemnicę służbową pod groźbą więzienia i odczekać pół roku, zanim AW pozwoli opuścić swoje szeregi.

Bartek Godusławski
24.6.2019

 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 181
Nie wiem na ile to jest wartościowe, ale w Kulturze Liberalnej pojawił się wywiad z płk Grzegorzem Małeckim, byłym szefem Agencji Wywiadu. Zamieszczam fragment, w którym Małecki mówi o różnicy w pozycji służb w Polsce i na zachodzie ze względu na kontrolę nad nimi:


JB: Ale służby specjalne już teraz szpiegują nas na potęgę. Pokazała to historia z systemem Pegasus, którego posiadanie przez polskie służby potwierdził poseł PiS-u Tomasz Rzymkowski.

Nie wiem, jaką kompetencję do takich wypowiedzi posiada poseł Rzymkowski, ale na pewno nie jest źródłem autorytatywnej wiedzy. Wolałbym usłyszeć tego rodzaju informacje od kompetentnego przedstawiciela rządu, a nie od szeregowego posła z obozu władzy. Ale ryzyko nadmiernego wykorzystywania naszych danych przez służby rośnie w postępie geometrycznym. To jest cena, jaką płacimy za nasze wygodne życie.

Jednocześnie nie demonizowałbym Pegasusa, bo to tylko jeden z wielu tego typu programów, którymi dysponuje każda szanująca się służba. Powiem więcej, każda szanująca się służba powinna mieć swoją wersję takiego programu.

Rolą i zadaniem wywiadu jest zdobywanie informacji o zasadniczym znaczeniu dla naszego bezpieczeństwa. Rolą służb policyjnych jest ściganie przestępstw. Do tego drugiego zadania nie możemy używać wielu narzędzi, z których korzystamy do zbierania informacji, zwłaszcza za granicą. Nie bez powodu Pegasus powstał w Izraelu do walki z terrorystami i ich – przepraszam za bezpośredniość – likwidacji.

JB: W Polsce z terroryzmem walczy Centralne Biuro Antykorupcyjne? Bo to ono miało zakupić ten system.

Jeżeli tak rzeczywiście jest, to mam poważne wątpliwości co do tego, czy można zmieścić to w zakresie kompetencji tej służby. Bo nasz porządek prawny nie uwzględnia korzystania z tego typu urządzeń do ścigania przestępstw. Musimy się zastanowić jako opinia publiczna, jakiego rodzaju przestępstwa uprawniają do tak wyrafinowanych metod. W moim przekonaniu tylko te najpoważniejsze, które godzą w bezpieczeństwo państwa i fizyczne bezpieczeństwo obywateli.

Ponadto, żadna instytucja posiadająca uprawnienia wywiadowcze nie powinna mieć uprawnień śledczych. Inaczej staje się zwykłą policją polityczną. Takie rozwiązanie jest charakterystyczne dla państw autorytarnych, nie demokratycznych. Standardem zachodnich demokracji jest zakaz łączenia w jednej służbie funkcji i uprawnień wywiadowczych ze śledczymi, czyli policyjnymi.

JB: A u nas tak jest?

Tak właśnie działa na przykład ABW. To wszystko powinno nas prowadzić do debaty na temat tego kogo, jak i kiedy można w ten sposób kontrolować. U nas taka debata od 30 lat się nie odbyła. My ciągle jesteśmy na etapie nieświadomości istnienia podstawowych zasad cywilnej kontroli nad służbami specjalnymi.

ŁP: Pojawiają się głosy pisał o tym chociażby Bartek Godusławski w „Dzienniku” że ta kontrola jest zupełnie iluzoryczna. A zatem nie na przykład Pegasus jest problemem, ale właśnie brak kontroli nad tym, jak się go używa.

Nie istnieje żaden system tej kontroli, który kompleksowo ogarniałby wszystkie aspekty działania służb. Mamy pewne instrumenty tej kontroli, które tworzą jej iluzję, wynikającą z nieświadomości. Istnieją na przykład organy, które kontrolują służby tak jak każdą inną instytucję publiczną.

Najwyższa Izba Kontroli?

Tak. NIK na początku każdego roku musi przedstawić analizę wydatkowania budżetu państwa, więc przeprowadza standardową kontrolę finansową we wszystkich instytucjach publicznych – w tym w służbach. Tymczasem w rozwiniętych demokracjach wykształciło się całe instrumentarium, które służy wyłącznie do tego, żeby kontrolować służby. Te instytucje mają specjalne uprawnienia, specjalne procedury i specjalne zadania.

JB: Przecież jest kontrola parlamentarna. Istnieje Komisja do spraw Służb Specjalnych i Kolegium do spraw Służb Specjalnych.

Te dwa ciała funkcjonują w kształcie z lat 90. i od tej pory nie uległy żadnym zmianom, mimo radykalnej zmiany rzeczywistości, w jakiej funkcjonują służby. Poza tym nie mają uprawnień, które pozwoliłyby na rzeczywistą i efektywną kontrolę. A niekiedy nie ma też woli, żeby korzystać z tych narzędzi, jakie już mają. Pamiętam, że gdy byłem sekretarzem Kolegium do spraw Służb Specjalnych, nie raz był problem z zebraniem pełnego składu, a premierów trzeba było niekiedy na te spotkania „zaciągać”.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 181
ŁP: Może premierzy obawiali się oskarżeń o ręczne sterowanie służbami?

Premier musi mieć aparat, który da mu niezbędną wiedzę do tego, żeby on był świadomy, czy to, co się dzieje w służbach, spełnia jego oczekiwania. Ale odpowiedzialność za kierowanie daną służbą ponosi wyłącznie jej szef i żaden nadzorujący minister czy premier nie może podjąć w jego imieniu żadnej decyzji ani zmusić go do jej podjęcia. Rolą nadzoru jest więc wyznaczanie kierunku, standardów, tworzenie ram prawnych, wytyczanie zadań, przyznawanie pieniędzy oraz powoływanie i odwoływanie szefów danej służby.

ŁP: To znaczy, że potrzebujemy nowych instytucji kontrolnych?

Czym innym jest kontrola wewnątrz aparatu państwa, czym innym jest kontrola państwowa zewnętrzna w stosunku do jego aparatu, a czym innym społeczna – prowadzona z nadania opinii publicznej. Ogromne znaczenie ma kontrola społeczna, której kluczowym aspektem są media, ale również takie instytucje jak Rzecznik Praw Obywatelskich. Dopiero jeśli mamy te wszystkie czynniki, to możemy mówić o systemie. Tego w Polsce – w odróżnieniu od innych, rozwiniętych demokracji – po prostu nie ma.

ŁP: Jest jeszcze kontrola sądowa, na przykład przy zatwierdzaniu podsłuchów.

Znów, iluzoryczna. Po pierwsze, ustawa nie precyzuje procedury, według której odbywa się kontrola. Po drugie, nie ma wyspecjalizowanego zespołu sędziów, którzy się tym zajmują. Decyzje podejmują sędziowie dyżurni w sądzie okręgowym. Poza tym nie są nawet szkoleni w tym zakresie i nie mają specjalistycznego aparatu, który mógłby doradzić przy zatwierdzaniu podsłuchu i tego, czy jest on zasadny. Kontrola ma więc często charakter rutynowy i nie jest związana z dogłębnym poznaniem okoliczności sprawy.

Na przykład w Hiszpanii istnieje specjalny sędzia Sądu Najwyższego powołany na pięcioletnią kadencję, który zatwierdza wszystkie działania wywiadu łączące się z łamaniem praw obywatelskich. I na każdym etapie może kontrolować, co się dzieje w danej sprawie. U nas nikt tego nie robi!

JB: I co w związku z tym?

W związku z tym ja stawiam dość prowokacyjną tezę, że lepiej już chyba nie mieć takich szczątkowych form kontroli, niż akceptować rozwiązania połowiczne, który dają nam iluzję kontroli – i w ten sposób żyjemy w fałszywym przekonaniu, że ktoś w naszym imieniu tę kontrolę sprawuje. W Polsce kontrola nad służbami ma charakter całkowicie pozorny.

JB: No dobrze, ale całkowita rezygnacja z kontroli nad służbami to nie jest żadne rozwiązanie.

Oczywiście, dlatego mówiąc już całkiem poważnie, nie można tego stanu dłużej tolerować i czas zbudować system realnej kontroli nad służbami. Co więcej, rewolucja cyfrowa, która dokonuje się na naszych oczach, powinna nas doprowadzić do wypracowania całkowicie nowego modelu kontroli. Powinna ona uwzględniać na przykład dostęp kontrolujących do pewnych narzędzi technicznych zapewniających realną możliwość kontrolowania w czasie rzeczywistym, a nie dopiero ex post.

Model kontroli, który został wymyślony w XX wieku, w dobie rewolucji cyfrowej musi zostać wymyślony na nowo. Tak zrobili Brytyjczycy, którzy w 2016 roku opracowali na nowo system wprowadzony w roku 1985 i udoskonalony w 2002. A u nas mamy rozwiązania z lat 90. XX wieku. I ten model po prostu już nie działa.

https://kulturaliberalna.pl/2019/09/24/malecki-sluzby-kontrola-5g/
 

tolep

five miles out
8 579
15 476
Rozsądne uwagi na poziomie ogólnym.
Co do zbudowania ram prawnych o których Małecki mówi - też bym ich nie przeceniał. Zawsze bedzie się wiele spaw załatwiać na gebę nie oglądając się na procedury, chocbysmy stworzyli najlepsze. Takie sprawy jak inwigilacja będą w szarej strefie, a decydujące są raczej kadry i ogólna dojrzałość i kultura polityczna.
 

Fraans

Well-Known Member
201
441
Czym innym jest kontrola wewnątrz aparatu państwa, czym innym jest kontrola państwowa zewnętrzna w stosunku do jego aparatu, a czym innym społeczna – prowadzona z nadania opinii publicznej. Ogromne znaczenie ma kontrola społeczna, której kluczowym aspektem są media, ale również takie instytucje jak Rzecznik Praw Obywatelskich.
Aha czyli Rzecznik Praw Obywatelskich nie jest częścią państwa, nie jest urzędnikiem?
 

tolep

five miles out
8 579
15 476
I ten najlepszy RPO wziął sobie na wice najbardziej nienormalną panienkę w IIIRP - Sylwię Spurek.

Z Bodnarem jest trochę jak z ACLU. Lewicowi liberałowie czasami pokazują że lewicowy liberalizm jednak nie całiem oderwał się od liberalizmu i stają po stronie praw obywateli pobitych przez policję niezależnie od tego, że ci obywatele są to na przykład naziole.

Taki jest Bodnar. Nie za to go szanuję że jest lewicowy.
 
Do góry Bottom