Strach przed śmiercią

T.M.

antyhumanista, anarchista bez flagi
1 411
4 438
Właśnie, to, że coś się czuje o niczym nie świadczy. Osoba, której amputowano kończynę, też czasem czuje w niej ból, mimo że już jej nie ma.
Odkopuje tego posta, bo to jest w sumie ciekawe w kontekście tej dyskusji. Dla osoby, która odczuwa ból fantomowy jest w sumie ważniejsze to, że czuje ból, niż tłumaczenie jej, że kończyny już nie posiada (z czego prawdopodobnie "racjonalnie" zdaje sobie sprawę). Tak więc ja wolę wierzyć w coś, co pozwala nie czuć lęku przed śmiercią, nawet jeśli to nieprawda :p
 

MaxStirner

Well-Known Member
2 733
4 694
@FatBantha Sorry za brak odpowiedzi, sądziłem, że olałeś propozycję i nie zajrzałem do tematu, dopiero jak kompowiec dal mi lajka kliknąlem by sprawdzić co lajkuje i zauważyłem że odpisałeś. Tekst jest wszędzie, wkleiłem go Tobie tu, dobrą rzeczą w tej książce jest, że już od drugiej czy trzeciej strony dostajemy samo mięso, dlatego łatwo ocenisz czy warto dalej czytać, mnie wciągneło od razu po całości:
https://ufile.io/x5y3h
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Jeżeli ci się podoba, to oczywiście czytaj. Zwłaszcza, jeśli nie miałeś żadnego kontaktu z żadną myślą teologiczną, nawet w taki pop-stylu. Zawsze może to być jakiś gateway drug do poważniejszych lektur z tej dziedziny.

Dla mnie jednak to zalatuje niebywałym kiczem. Przede wszystkim, co udziela mi się już od pierwszych stron, a co niezmiernie irytuje, to maniera autora polegająca na nieustannym bezpośrednim zwracaniu się do mnie, czytelnika, jak do kretyna, o którego uwagę trzeba stale zabiegać, odwołując się do jego perspektywy i wyskakując z kolejnymi niespodziankami jak w teatrzyku kukiełkowym służącym do zabawiania dzieci.

Poza samym upierdliwym zabieganiem o uwagę, można autorowi oddać, że w tej książce są istotnie wprowadza różne znane koncepcje filozoficzne; niestety w najbardziej potocznym rozumieniu i stylu niemal telekaznodziejskim, w jakim bardziej liczy się ekspresja, a nie samo wyjaśnienie sensu i znaczenia, nakreślenia najważniejszych implikacji przyjętego stanowiska, czy nawet próby uzasadnienia aktu jego pierwotnego, arbitralnego przyjęcia.

Co gorsza, znajduje się tu również cała kupa odwołań do pojęć i teorii naukowych, które wepchnięte zostały, albo dlatego, żeby podnieść autorytet tekstu w oczach czytelnika, albo - co nawet wydaje mi się bardziej prawdopodobne - aby nawiązać do znanych elementów jego doświadczenia, spraw o których kiedyś słyszał i z jakimi zdążył się oswoić.

Weźmy pierwszy z brzegu przykład:
Wracając do naszego wywodu: Z niczego powstało Wszystko - w duchowym akcie, który zbiega się
całkowicie z tym, co wasi naukowcy nazywają Wielkim Wybuchem.

Hola, hola! Dlaczego niby boski akt stworzenia miałby być całkowicie utożsamiony z Wielkim Wybuchem? A co jeśli nasi naukowcy za 20 lat zmienią zupełnie swoje modele kosmologiczne, albo odkryją, że Wielki Wybuch w gruncie rzeczy nie dzierży palmy pierwszeństwa pod względem potencjału tworzenia materialnego istnienia, gdy okaże się że w jakimś multiwersum były wcześniejsze Wielkie Wybuchy, albo Wielki Wybuch był w gruncie rzeczy spowodowany zderzeniem ze sobą dwóch uprzednio istniejących wszechświatów, zradzając ten nasz? Nie będzie to zbyt wielkim niedoszacowaniem potencjału Boga?

Żaden sensowny teolog nie zgodzi się nigdy na tego rodzaju amatorszczyznę intelektualną, polegającą na uzgadnianiu wysoce abstrakcyjnych metafizycznych układów odniesień - na ogół apriorycznych - z niepewnymi teoriami naukowymi, które mogą ulec zupełnym przeobrażeniom w wyniku jednej zmiany paradygmatu w nauce. Owszem, wielu bierze pod uwagę obecny stan wiedzy i stara się szukać metafizycznych uzasadnień dla niskopoziomowej charakterystyki świata, procesów natury czy życia, ale na zasadzie dosyć odległych, podrzędnych pochodnych a nie jakiejś bezpośredniej równorzędności.

Można na przykład zadać filozoficzne pytanie: "Dlaczego świat i jego fenomeny są możliwe do opisania językiem matematyki?" i potem starać się udzielać teologicznej odpowiedzi na nie, dokonując jakichś założeń na temat natury Boga, z której wynika również natura jego stworzenia, co jest zresztą dosyć utartą ścieżką, nazwijmy ją - "detektywistyczną". Ale trudno traktować serio koogś, kto powiedziałby, że elektromagnetyzm to bezpośrednio gastryczne procesy Ducha Świętego, grawitacja to oznaka miłości Syna, bo sprawia, że rzeczy mają się ku sobie jak kochankowie [taka repryza z Empedoklesa], a słabe i silne oddziaływania jądrowe to sprawka Boga Ojca, więc cała fizyka może działać wyłącznie dzięki Trójcy, bo gdyby jednej z osób zabrakło, mielibyśmy niekompletny świat.

Każdy kto ma nieco pomyślunku, nigdy nie postawi znaku równości i nie utożsami jakichś pojęć teologicznych z naukowymi. Telekaznodzieje się do powyższej grupy nie zaliczają, im coś takiego może ładnie brzmieć, dobrze wyglądać i świetnie sprzedawać ich McWiarę, nawet jeśli w takiej postaci jest ona stekiem bzdur.

I z tego co widzę tak mniej więcej wygląda ta książka. Wprowadza jakiejś koncepcje z historii filozofii, wyrywając je z oryginalnego kontekstu, dorzuci nieco podbudowującego klepania po ramieniu i podleje to takimi bełkotliwymi pretensjami do naukowości. Ano, typowy niuejdż.

Śmiesznym kawałkiem jest na przykład ten z dekalogiem:
Jaka droga naprawdę prowadzi do Boga? Czy przez wyrzeczenie, jak uważają jogini? A co z cierpieniem? Czy umartwianie się i poświęcenie przybliża nas do Boga? Czy nagradzani jesteśmy niebem za “posłuszeństwo", jak głoszą liczne religie? Czy też wolno nam postępować jak nam się żywnie podoba, lekceważyć czy łamać wszelkie zasady, odsunąć na bok tradycyjne nauki, folgować swoim zachciankom i w ten sposób osiągnąć nirwanę, jak sugerują pewne nurty New Age? Jak to jest? Surowe moralne normy czy wolna amerykanka? Tradycyjne wartości czy ustalanie własnych na bieżąco? Dziesięć Przykazań czy Siedem Stopni do Oświecenia?

Koniecznie chcesz, aby było albo jedno, albo drugie, prawda? A czy nie mogłoby być wszystko
naraz?

Nie wiem. Dlatego pytam.

Odpowiem ci wiec tak, abyś jak najlepiej to pojął - ale powiadam ci już teraz, że odpowiedź kryje się w
twoim wnętrzu. To samo mówię wszystkim, którzy słuchają Moich słów i szukają Mojej Prawdy.
Każdemu sercu, które żarliwie pyta o drogę do 'Boga, zostaje ukazana. Każdemu przekazana jest
Prawda. Przychodźcie do Mnie droga serca, nie ścieżkami umysłu. Próżno szukacie Mnie rozumem.
Aby naprawdę poznać Boga, musisz wykroczyć poza rozum. Twoje pytanie domaga się odpowiedzi, toteż nie uchylę się od impetu twych dociekań. Na początku złożę oświadczenie, które cię zaskoczy - i być może zgorszy wielu innych ludzi. Żadnych przykazań nie ma.

Mój Boże, naprawdę?
AHMYGAWD! Ja nie mogę, jakiś solidny twist się tu szykuje! Czyżby się tu nam objawił jakiś Bóg amoralistów?
Naprawdę. Komu bowiem miałbym nakazywać? Sobie? Po co mi zresztą tokie przykazania?
Cokolwiek zechce, staje się. N'est ce pas? Czy konieczne jest zatem nakazywanie czegokolwiek?
Poza tym, gdybym istotnie wydał jakieś przykazania, czyż nie byłyby siła rzeczy dotrzymywane? Jak
mógłbym pragnąć czegoś na tyle, aby to nakazać - a potem usiąść i przyglądać się, jak nic z tego nie
wychodzi?

Czy tak postąpiłby jakikolwiek król? Jakikolwiek władca?

Ale Ja powiem ci to: nie jestem królem ani władca. Jestem tylko - aż - Stwórca. Stwórca nie rządzi,
lecz tworzy, nieustannie, na nowo, ciągle coś tworzy.

Stworzyłem ciebie - pobłogosławiłem - na obraz i podobieństwo Mnie. Poczyniłem określone obietnice i
powziąłem zobowiązania. Oznajmiłem ci w zwykłej mowie, jak ci się stanie, kiedy zjednoczysz się ze Mną.
Jak Mojżesz, żarliwie poszukujesz. On też stanął przede Mną domagając się odpowiedzi. “Boże moichojców", wołał, “Boże mój, Boże, racz mi się ukazać. Daj mi znak, abym przekonał mój lud! Po czym możemy wiedzieć, żeśmy narodem wybranym?"

I przybyłem do niego, jak przyszedłem teraz do ciebie, z Boskim przymierzem - obietnicę na wsze
czasy - niezachwianym i pewnym przyrzeczeniem.

“Skąd mogę mieć pewność?", pytał zatroskany Mojżesz. “Ponieważ Ja tak powiedziałem", odparłem. A
Słowo Boga nie było przykazaniem, lecz przymierzem. Oto wiec...
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Atmosfera gęstnieje... Zobaczmy jak zostanie rozładowana...
DZIESIĘĆ PRZYRZECZEŃ
Po tym będziesz wiedział, że obrałeś drogę do Boga, i będziesz wiedział, żeś go znalazł, gdyż objawię
ci to następujące znaki, następujące zmiany w twej osobie:
1. Będziesz miłował Boga całym swoim sercem, całym umysłem, cała dusza. Nie będziesz stawiał
innego Boga przede Mnie. Nie będziesz już czcił miłości ludzkiej, pieniędzy, powodzenia, władzy, ani też
żadnych ich symboli. Odstawisz te rzeczy tak, jak dziecko odstawia zabawki. Nie dlatego, że nie sę
godne, ale ponieważ z nich wyrosłeś.
Będziesz wiedział, że zmierzasz do Boga gdyż:

2. Nie będziesz nadaremno wymawiał imienia Boga. I nie będziesz wzywał Mnie w sprawach błahych.
Zrozumiesz, jaka moc maja słowa i myśli, i nie pomyślisz nawet, aby wzywać imienia Boskiego w bez-
Bożny sposób. Nie będziesz nadaremno wymawiał Moje imię, ponieważ nie możesz. Albowiem Mego
imienia - “Jam Jest" - użyć nie można nadaremno (to znaczy, na próżno, bez rezultatu). A kiedy
znajdziesz Boga, wiedzieć to będziesz.
Dam ci też inne znaki, po których poznasz, że jesteś na dobrej drodze:

3. Pamiętaj, aby dzień zachować dla Mnie, i nazwać go świętym. A to dlatego, abyś nie umacniał się w
swym złudzeniu, ale przypomniał sobie, kim
w istocie jesteś. Wówczas każdy dzień będzie dla ciebie szabatem, a każda chwila święta.

4. Czcij matkę swa i ojca swego - i wiedzieć będziesz, że jesteś Synem Bożym, gdy cześć oddawać
będziesz Bogu/Ojcu we wszystkim, co powiesz i zrobisz. Jak czcić będziesz Boga Matkę/Ojca, i swych
ziemskich rodziców (którzy dali ci życie), tak i uszanujesz każdego.

5. I poznasz, że znalazłeś Boga, gdy wiadomym ci się stanie, że nie zabijesz (nie zadasz z rozmysłem
śmierci, bez powodu). Choć rozumieć będziesz, że odebrać życia nikomu i tak nie można (wszelkie życie
jest wieczne), nie będziesz dążyć do położenia kresu danemu wcieleniu, ani do przemiany jednej formy
energii życiowej w druga, bez najbardziej uświęconej przyczyny. Nowo nabyty szacunek dla życia sprawi,
że będziesz czcić wszystkie formy życia - także rośliny, drzewa i zwierzęta - i będziesz w nie ingerował
tylko wtedy, gdy wymagać tego będzie najwyższe dobro.
I ześle ci również inne znaki, abyś wiedział, że kroczysz dobra droga:

6. Nie zbrukasz czystej miłości zdrada czy nieuczciwością, gdyż to jest wiarołomstwem. Zapewniam
cię, że gdy odnajdziesz Boga, nie dopuścisz się niewierności.

7. Nie przywłaszczysz sobie tego, co nie jest twoje, ani nie będziesz oszukiwał, knuł czy szkodził
drugiemu, aby wejść w posiadanie czegokolwiek, gdyż to oznacza kradzież. Zapewniam cię, że gdy
odnajdziesz Boga, nie będziesz kradł.
Ani też nie będziesz...

8. Mówił nieprawdy i w ten sposób dawał fałszywego świadectwa.
Ani też nie będziesz...

9. Pożądał żony bliźniego swego, albowiem będziesz wiedział, że wszyscy
braćmi i siostrami. twoimi ukochanymi
10. Pożądał dóbr bliźniego swego, albowiem będziesz wiedział, że wszystkie dobra mogą być twoje i
wszystkie dobra należą do świata.

Poznasz, że zmierzasz ku Bogu, jeśli ujrzysz te znaki. Zaprawdę, nikt, kto szczerze poszukuje Boga,
nie popełni tych czynów. Takie postępowanie stanie się dla nich po prostu niemożliwe.

Nie są to moje zakazy, lecz swobody. Nie przykazania, lecz przyrzeczenia. Gdyż Bóg nie wydajepoleceń swojemu dziełu - Bóg jedynie mówi swoim dzieciom: oto, po czym poznacie, że wracacie do
domu.
Aha. Czyli przykazania zostały, po prostu zmieniono samą nomenklaturę i nazwano przyrzeczeniami. I jeszcze się okazało, że to żadne zakazy, tylko tak naprawdę swobody! Patrz pan, jaki przełomowy facelifting! Zaczęło się sensacyjnie, a skończyło na kompletnej odtwórczości. Cały ten build up poszedł psu na budę... Ale jak powiadają, czasem trzeba zmienić wszystko, aby coś mogło zostać po staremu.
 

MaxStirner

Well-Known Member
2 733
4 694
@FathBantha
Trochę szkoda, że cię to tak zirytowało, na pewno nie chciałem cie wkurzyć. Cóż byłem ciekaw po prostu co byś na to powiedział, no to już wiem. Tak czy inaczej dzieki, za poświecony czas.
We mnie osobiście na przykład fragment o przykazaniach rezonował inaczej - że to są jakby oznaki dojrzałości, tak jak dorosłego nie interesują na przykład seriale dla nastolatek, tak owe "przyrzeczenia" są oznaką pewnej dojrzałości duchowej - po prostu "występek" przestaje na pewnym etapie człowieka interesować i po tym poznaje że dojrzał. Ale grzech per se nie istnieje, tak jak żadna kara ani piekło - co wydało mi sie całkiem "libowe".
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Ta książka po prostu ma się tak do teologii jak von Däniken do historii lub archeologii.

Zresztą, nie powiedziałbym, że po libowemu to nie ma kary czy grzechu. Komuszenie jest ewidentnym grzechem, a Dzień Sznura to taki odpowiednik Sądu Ostatecznego. ;) Sam element braku kary za grzechy jest dosyć powszechnym w niu-ejdżu elementem służącym do bombardowania miłością, prezentowania wiary religijnej jako czegoś zupełnie przystępnego i bezwyzwaniowego, aby nie odstraszać łatwej klienteli naganianej jedynie perspektywą estetycznej przyjemności.

Ja z założenia nie lubię przystępnych, plastikowych wyznań, pozbawionych zupełnie pierwotnego elementu lękowego, stojącego za zjawiskami niezrozumiałymi, tajemniczymi, a tym bardziej nadnaturalnymi. Religia jednak powinna również wzbudzać w człowieku taką reakcję, jak w przypadku ludów pierwotnych doświadczających grzmotów i błyskawic, potęgi żywiołu, skłaniających do bojaźni bożej i potrzeby ułagodzenia gniewu bóstwa uważnym i moralnym postępowaniem czy inną ofiarą albo heroicznym dokonaniem, przywracającym odpowiedni porządek społeczny. Zadziwienia i intrygującej nieswojości.

Wyznania do porzygu wyjaśniające Boga, tłumaczące jego motywacje, oswajające z nim, pozbawione są tego elementu, czynią więc go zwyczajnym elementem doświadczenia, banalizując go, sprowadzając sacrum do profanum. Ot taka to teologia lalek Barbie.
 
D

Deleted member 4683

Guest
Trafiłem ostatnio na książkę "Rozmowy z Bogiem" Neale Walscha

Z ciekawości zabrałem się do lektury ale odpadłem mniej więcej w połowie. Książkę zgodnie z tytułem zredagowano jako zapis rozmowy z Bogiem. Z jednej strony to ciekawy zabieg redakcyjny ale gdy czytam jak Bóg wygłasza jakby wykłady: "W pewnych szkołach psychiatrii mówi się o nadświadomości, świadomości i podświadomości. Nauki duchowe wymieniają ciało, umysł i ducha. Niektórzy uczeni głoszą istnienie energii, materii i eteru...” to mi jakoś zgrzyta. Chyba przez kontrast z małomównym Bogiem znanym z religii.

Druga rzecz na którą zwróciłem uwagę i też mnie zniechęciła to pogląd dotyczący osobistego doznania.

Nie mam żadnych wątpliwości, że Bóg na różne sposoby komunikuje się z tymi którzy Go szukają. Słowa "szukajcie a znajdziecie, pukajcie a otworzą wam" oddają sedno tej kwestii. Śmiem nawet twierdzić, że bez takich osobistych doznań trudno mówić o relacji z Bogiem.

Jednak autor idzie o krok dalej i przyznaje osobistemu doznaniu absolutny prymat:
"Przywódcy. Duszpasterze. Rabini. Księża. Książki. Biblia, na miłość Boską! To nie są wiarygodne źródła. Nie są? Nie. To w takim razie, co jest wiarygodnym źródłem? Słuchaj swoich uczuć, swych Najwyższych Myśli. Wsłuchaj się w to, co mówi ci doświadczenie. Ilekroć odbiegać będą od tego, co głoszą twoi nauczyciele, książki, zapomnij o ich słowach. Słowa są najbardziej zawodnym posłańcem Prawdy."

Skoro na pierwszym miejscu mielibyśmy stawiać indywidualne odczucie traktowane jako głos Boga to w zasadzie oznaczałoby, że bogów jest tylu ilu ludzi zdolnych do tego typu odczuć. Jeden rabin czuje tak a drugi czuje inaczej. Nie wspominając już nawet o tym, że te indywidualne uczucia i poglądy nie są stałe nawet u jednostek - ewoluują wraz z dojrzewaniem, poznaniem itd. To co dwadzieścia lat temu wydawało Ci się najwyższą wartością godną poświęcenia życia dzisiaj możesz uznawać za nie warte nawet splunięcia. Zatem jakiś probierz, miernik pozwalający zweryfikować jakość tych prywatnych objawień jest jednak potrzebny.

Poza tym - skoro przyjmujemy założenie, że Bóg od tysiącleci komunikuje się z ludźmi to w efekcie należałoby również przyjąć, że objawienia pochodzące od Niego powinny być ze sobą spójne – jako pochodzące od tej samej istoty i jej dotyczące. W konsekwencji indywidualne objawienie sprzeczne z objawieniami poprzedników wydaje mi się mało przekonujące. Przynajmniej tak to widzę.

Mam też wątpliwości co do części dotyczącej modlitwy. Konkretnie braku elementu prośby jako warunku „skuteczności” modlitwy. Przy takim założeniu wola Boga właściwie nie miałaby znaczenia ponieważ decydującą rolę odgrywałby wyłącznie odpowiedni stopień stężenia wiary. W sumie oznaczałoby to, że Bóg byłby wykonawcą naszej woli a nie na odwrót ?
 

MaxStirner

Well-Known Member
2 733
4 694
Poza tym - skoro przyjmujemy założenie, że Bóg od tysiącleci komunikuje się z ludźmi to w efekcie należałoby również przyjąć, że objawienia pochodzące od Niego powinny być ze sobą spójne – jako pochodzące od tej samej istoty i jej dotyczące. W konsekwencji indywidualne objawienie sprzeczne z objawieniami poprzedników wydaje mi się mało przekonujące.

Założeniem tej "teologi" jako New Age jest jakaś wersja panteizmu - kiedyś czytałem książke o New Age, podano tam konkretną nazwę takiego poglądu na Boga, ale zapomniałem. Generalnie chodzi o to, że to TY jesteś bogiem, i jednocześnie wszystko nim jest, bo cała tzw rzeczyistość jest jego emanacją, wychodzi od niego. Ty jesteś jedynie jego ubogą wersją, która o boskości z własnej woli zapomniała po to, żeby bóg mógł poznać siebie takim jakim by był, bez samowiedzy czyli mając wolny wybór (pełnia wiedzy odbiera możliwość wyboru)
Dlatego nie ma jednej drogi, jednego wzoru, bo istota nie leży w wyborze dobrym, lecz w ogóle w możliwości dokonywania wyboru. W pewnym sensie widzę to tak, że Bóg odgrywa przed sobą spektakl, żeby zobaczyć co by było gdyby. Tak jakby wiecznie oglądał film ze swoim udziałem. Z nudów i z ciekawości.
Dlatego przekazy mogą być różne, żeby nieustannie dochodziło do aktu kreacji, tak ja rozumiem sens tego.
Mam też wątpliwości co do części dotyczącej modlitwy. Konkretnie braku elementu prośby jako warunku „skuteczności” modlitwy. Przy takim założeniu wola Boga właściwie nie miałaby znaczenia ponieważ decydującą rolę odgrywałby wyłącznie odpowiedni stopień stężenia wiary. W sumie oznaczałoby to, że Bóg byłby wykonawcą naszej woli, a nie odwrotnie
Tak, dla mnie to też oburzające, trudne do
pojęcia zdrowym rozumem, ale spójne z New Age. Ty jesteś stwórcą swojej rrzeczywistości, Bogiem dla siebie, nawet jak konasz w mękach na raka to dlatego, że w podświadomy sposób to wybrałeś. Nie proś, tylko bierz. Człowiek automatycznie sie buntuje jak to czyta, jakby sie było na jakimś kursie menadżerów NLP. Cóż, nie mówie wcale, że warto w to wierzyć, niech każdy ma taką prawde, jaka na nim leży najlepiej... I tak zataczamy koło do początku posta :)
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Ale problem w takim wypadku tkwi w czymś zupełnie innym.

Jeżeli założymy panteizm czy moją ulubioną opcję teologiczną - panenteizm, to prawdziwe boskie przesłania obecne wszędzie również powinny go zakładać i zachęcać do samopoznania, oferującego w praktyce powrót do samego siebie jako najważniejszą misję, jakąś jej samoświadomość. Tymczasem one tego nie robią.

Albo więc to Bóg jako taki sam wprowadza się w błąd, utrudniając przy tym powrót do samego siebie, albo po prostu nie jest tak, że wszystkie religie są równoprawne, ich przesłania się liczą w podobny sposób i można je synkretycznie uzgodnić, bo wszystkie w jakimś stopniu uczestniczą w prawdzie, skoro mogą zalecać rzeczy sprzeczne czy szkodliwe - szkodliwe nawet dla skuteczności osiągania tego ostatecznego celu.

Z tego, że założymy panteizm, bezpośrednio nie wynika wcale, że nie ma na świecie fałszywych proroków, odwodzących nas od ostatecznego celu wędrówki, nawet jeśli pochodzą z tego samego źródła co reszta wszechrzeczy. Problem z New Agem polega na tym, że chce być miły dla każdej postawy, każdej uprzednio istniejącej tradycji religijnej, więc nie stawia tak naprawdę żadnych wymagań. Dlatego zresztą jest taki inkluzywny. Prawda i fałsz zostają w nim zrównane rangą, sprzeczności się pomija, w końcu wszystko pochodzi od Boga a nawet nim jest, nawet jeśli to zaledwie Pozór.

Tymczasem możesz mieć religię zakładającą panteistyczny lub panenteistyczny obraz Boga, ale jednak określającą postawy czy obowiązki wiernych, jakie należy uskuteczniać, aby w największym stopniu czynić Mu i jednocześnie sobie zadość. Jeśli nawet nie otwarcie potępiającą innowierców, ich błędne wierzenia i praktyki, to uznającą ich w takiej postaci za przeszkodę do przezwyciężenia na drodze do zjednoczenia. Po prostu tę część Boga wyemanowaną do skłaniania nas do większego wysiłku, poddającą próbie, przezwyciężania czegoś do nas podobnego, ale o przeciwnym zwrocie, stawiającego opór, cząstki pełniącej rolę czarnego charakteru do pokonania na jakimś etapie naszej historii życia i przy tym umożliwiającej błyśnięcia cnotą, niezbędnemu do okazania się godnym powrotnego wyniesienia, w przeciwieństwie do "bezbożników" ignorujących swoją naturę, powinności i pochodzenie, którym przyjdzie dalej tkwić na nizinach Bytu, w gorszej dzielnicy, na odległych peryferiach świętości.

Jestem zwolennikiem panenteizmu w wersji z misjonarzami, którym nie jest wszystko jedno w co wierzy lud i srogim ostracyzmem dla heretyków, którzy komuszą, oddalając się od Jedna w stronę najbardziej tępej materii primordialnej. ;)
 
Ostatnia edycja:
Do góry Bottom