- Moderator
- #21
- 8 902
- 25 736
Ach tak, pojedynki.
Jedna z moich ulubionych pamiątek przednowoczesności i tego co zostało dobrego po feudalizmie. Instancja wspierająca zdecentralizowaną formę kontroli społecznej pomiędzy najwyższą klasą społeczną, na jakiej w praktyce wspierała się pozostała część systemu reputacji, do której nie było potrzebne żadne państwo, ani przymus podatkowy czy nadrzędny arbiter wcinający się między wódkę a zakąskę, bo zainteresowani sami ją utrzymywali w formie towarzyskiego rytuału panującego pomiędzy ludźmi o podobnym symbolicznym statusie, uznającymi wzajemnie swą godność.
Dzięki pojedynkom państwo wraz z jego sądownictwem mogło zostać wyoutowane ze spraw, dzisiaj byśmy powiedzieli, o zniesławienia i zniewagi, bo to się załatwiało bez żadnych procesów cywilnych z pomocą sekundantów.
Wydaje mi się, że jednak największy problem z pojedynkami to podatność na paradoks deontologii. W przypadku pojedynków, które mają służyć jako pozaprawna sankcja stanowiąca groźbę służącą do odstraszania od uskuteczniania pewnych zachowań, górę mogła wziąć atrakcyjność autopromocji towarzyskiej i prestiż związany z pokazowym dowodzeniem swojego męstwa, w zwiazku z czym zamiast odstraszać od prowokowania zbędnych konfliktów, w pewnych okresach istnienie tradycji pojedynku mogło strony wręcz prowokować do wzajemnego obrażania się, czyli dokładnie tego, czemu miała ona w założeniu zapobiegać.
Co prawda, później wymyślono do celów, nazwijmy to; dydaktycznych, menzurę, którą zajęły się korporacje akademickie, poniekąd na siłę starające udowodnić swoje przywiązanie do kodeksów honorowych, ale na tym właśnie polega problem z pojedynkami: zamiast służyć jako rzeczywista sankcja stosowana między ludźmi o zdolności honorowej, wtedy gdy zachodzi rzeczywista potrzeba ich zastosowania, stają się rytuałami mającymi dowodzić samą przynależność do takiego grona lub oddania idei honoru w ogóle. A to prowadzi do ich dewaluacji.
Na przykładzie pojedynków widać też niestety hipokryzję liberalizmu, który niby rzekomo chciał minimalizować wpływ państwa na społeczeństwo, ale w ramach swojego radykalnego antyfeudalizmu, pozbył się też szlacheckich instancji sprawiedliwości, która państwa nie wymagała.
Te same zarzuty można skierować w stronę Kościoła Katolickiego, który pojedynkom był zawsze przeciwny, chociaż deklaratywnie niby chciał nauczać etyki cnót, której matecznikiem, podobnie jak pojedynek, były tak naprawdę klasy wyższe.
Myślę, że jednak udział w postępowaniu honorowym uczył człowieka w praktyce o męstwie więcej niż setki kazań czy wykładów o Arystotelesie, bo wymagał jednak jego okazania.
Ale KK już za to krytykowałem:
Jedna z moich ulubionych pamiątek przednowoczesności i tego co zostało dobrego po feudalizmie. Instancja wspierająca zdecentralizowaną formę kontroli społecznej pomiędzy najwyższą klasą społeczną, na jakiej w praktyce wspierała się pozostała część systemu reputacji, do której nie było potrzebne żadne państwo, ani przymus podatkowy czy nadrzędny arbiter wcinający się między wódkę a zakąskę, bo zainteresowani sami ją utrzymywali w formie towarzyskiego rytuału panującego pomiędzy ludźmi o podobnym symbolicznym statusie, uznającymi wzajemnie swą godność.
Dzięki pojedynkom państwo wraz z jego sądownictwem mogło zostać wyoutowane ze spraw, dzisiaj byśmy powiedzieli, o zniesławienia i zniewagi, bo to się załatwiało bez żadnych procesów cywilnych z pomocą sekundantów.
Wydaje mi się, że jednak największy problem z pojedynkami to podatność na paradoks deontologii. W przypadku pojedynków, które mają służyć jako pozaprawna sankcja stanowiąca groźbę służącą do odstraszania od uskuteczniania pewnych zachowań, górę mogła wziąć atrakcyjność autopromocji towarzyskiej i prestiż związany z pokazowym dowodzeniem swojego męstwa, w zwiazku z czym zamiast odstraszać od prowokowania zbędnych konfliktów, w pewnych okresach istnienie tradycji pojedynku mogło strony wręcz prowokować do wzajemnego obrażania się, czyli dokładnie tego, czemu miała ona w założeniu zapobiegać.
Co prawda, później wymyślono do celów, nazwijmy to; dydaktycznych, menzurę, którą zajęły się korporacje akademickie, poniekąd na siłę starające udowodnić swoje przywiązanie do kodeksów honorowych, ale na tym właśnie polega problem z pojedynkami: zamiast służyć jako rzeczywista sankcja stosowana między ludźmi o zdolności honorowej, wtedy gdy zachodzi rzeczywista potrzeba ich zastosowania, stają się rytuałami mającymi dowodzić samą przynależność do takiego grona lub oddania idei honoru w ogóle. A to prowadzi do ich dewaluacji.
Na przykładzie pojedynków widać też niestety hipokryzję liberalizmu, który niby rzekomo chciał minimalizować wpływ państwa na społeczeństwo, ale w ramach swojego radykalnego antyfeudalizmu, pozbył się też szlacheckich instancji sprawiedliwości, która państwa nie wymagała.
Te same zarzuty można skierować w stronę Kościoła Katolickiego, który pojedynkom był zawsze przeciwny, chociaż deklaratywnie niby chciał nauczać etyki cnót, której matecznikiem, podobnie jak pojedynek, były tak naprawdę klasy wyższe.
Myślę, że jednak udział w postępowaniu honorowym uczył człowieka w praktyce o męstwie więcej niż setki kazań czy wykładów o Arystotelesie, bo wymagał jednak jego okazania.
Ale KK już za to krytykowałem:
Labirynt sprzeczności - pojedynki wg Goraya - Łukasz Kielban
„Pojedynek jest zabytkiem znajdującym się w bardzo dziwnem położeniu. Kościół obrzuca klątwą wszystkie osoby, które biorą w nim czynny udział, – kodeks honorowy obrzuca infamią tych, którzy go ze względów ideowych nie przyjmują, – wreszcie prawo grozi mu twierdzą. Z takiego labiryntu...
czasgentlemanow.pl