Alu
Well-Known Member
- 4 634
- 9 696
kr2y510 napisał:Dlaczego jazda po kawie jest legalna a po haszyszu, meskalinie i LSD już nie?
Bo pająki nie jeżdżą samochodami?
kr2y510 napisał:Dlaczego jazda po kawie jest legalna a po haszyszu, meskalinie i LSD już nie?
Jeżeli wskazywałyby, że np. jazda po narkotykach nie ma negatywnego wpływu, na bezpieczeństwo na drogach, to rzecz jasna nie miałbym nic przeciwko kierowcom na haju.kr2y510 napisał:A gdyby wyniki statystyk przyczyn wypadków opracowane przez ADAC (organizacja ta przez wiele lat nie uległa większym wpływom), pojedynczych ekspertów i innych źródeł wiedzy wskazywały na coś innego to też?
Mam się czuć wolnym, kiedy ja tego chcę, a nie Ty! Dla mnie najważniejsze jest bezpiecznie przemieścić się z punktu A do punktu B i oczekuję od właścicieli dróg, jak najwyższych standardów w tym zakresie.Tu nie chodzi o ryzyko czy adrenalinę a o przyjemność z przemieszczania z A do B. Wsiadając do auta czy na motor masz się czuć wolnym..
Możliwe. Mi chodziło bardziej o to, że ubezpieczenia nadal miałyby sens (szczególnie dla biednych, słabych kierowców, którzy często jeżdżą), ponieważ w przypadku jakiejś niefortunnej stłuczki, mogliby trafić na plantację kawadora do robót z Buzkiem.kr2y510 napisał:Nie są aż tak rzadko spotykane. Ja też bym wolał nieubezpieczonych koło siebie niż ubezpieczonych. Nieubezpieczony po prostu uważa, a ubezpieczony jest zazwyczaj podświadomie zwolniony z myślenia, co pozbawia go wyobraźni.
Morderca jest kim innym niż to opisują media
Janusz Osadziński
Jestem lekarzem, chirurgiem, pracuję w oddziale ratunkowym jednego z największych warszawskich szpitali klinicznych. Stołeczne szpitale rotacyjnie dyżurują w zakresie ostrych dyżurów urazowych. W jeden dzień tygodnia przez 24 godziny trafiają do nas ofiary wypadków komunikacyjnych z całego obszaru Warszawy i najbliższych okolic podwarszawskich, a nawet z dalszych odległości, jeśli pacjent jest w bardzo ciężkim stanie i wymaga specjalistycznego kompleksowego zaopatrzenia. Na tej podstawie czuję się upoważniony do wyrażenia własnych wniosków co do sytuacji na drogach.
Po pierwsze: media, policja i politycy kształtują całkowicie nieprawdziwy obraz tego co się na polskich drogach dzieje. Gwoli ścisłości: wszyscy są zgodni i ja też, bo wiem to z codziennej praktyki, że na polskich drogach trwa nieustający horror. Tysiące ludzi ginie zabitych przez drogowych morderców. To się zgadza.
Natomiast protestuję przeciwko powtarzaniu i powielaniu mitów co do przyczyn tego stanu.
Co wynika z programów informacyjnych wszystkich kanałów telewizyjnych, szczególnie w długie weekendy, w dniu 1 listopada lub w wakacje?
Wszystkie media, policja i politycy kreują następujący obraz największego zagrożenia na polskich drogach:
Wg nich jest to młodzieniec lat 20-25, który będąc pod wpływem alkoholu lub amfetaminy, a najlepiej jedno i drugie, pędzi przez środek miasta 200 km na godzinę stuningowaną beemką z ciemnymi szybami, nie zatrzymuje się do kontroli policyjnej i po staranowaniu kilkunastu samochodów zatrzymuje się na latarni.
W lecie pierwszeństwo obejmuje motocyklista, szybkość wzrasta do 250 km/h, a nawet niektóre serwisy bez żenady mówią o 300 km/h.
Diagnoza, utrwalona od wielu lat i powtarzana jako oczywisty, niepodważalny dogmat jest jedna: największą przyczyną wypadków w Polsce są: szybkość, brawura, alkohol. Czasem, z rzadka, gwoli już największego obiektywizmu, ktoś jeszcze wspomni o dziurawych drogach i kiepskim stanie technicznym pojazdów.
Adekwatnie do tak zidentyfikowanych zagrożeń podejmuje się akcje: w długi weekend tysiące policjantów czai się w krzakach z suszarkami i alkomatami, słupów na fotoradary (w większości pustych) oraz znaków ograniczenia prędkości jest już więcej niż reklam hurtowni.
I wszyscy niezmiennie demonstrują zdziwienie, szok, oburzenie: "znów na drogach w weekend zginęło 80 osób".
To dlaczego zginęło? Na drogi wyległo tysiące policjantów, wszystkie stacje telewizyjne na okrągło pokazywały ich w akcji, kiedy ofiarnie wyskakują z lizakiem tuż przed pędzący samochód, a potem skruszony kierowca dmucha w balonik. Czemu mimo to ci wszyscy ludzie zginęli, a wielokrotnie więcej trafiło w ciężkim stanie do szpitala?
Z moich dwudziestoletnich obserwacji, popartych zresztą prowadzonymi przeze mnie statystykami, wynika prosta odpowiedź: oni zginęli nie tam gdzie stali policjanci, i zginęli nie z takich przyczyn, o jakich wszyscy opowiadają . I nie chodzi tu o tak banalny fakt, że policjanci stali na siedemdziesiątym kilometrze "gierkówki" a ktoś zginął na siedemdziesiątym piątym.
Chodzi o to, że w Polsce zdecydowana większość ludzi na drodze ginie w zupełnie innych okolicznościach niż wynika to z obrazu kreowanego przez media, policję i polityków.
Z moich statystyk wynika: małolat w czarnej beemce z ciemnymi szybami pod wpływem amfetaminy lub alkoholu trafia do szpitala (lub trafiają jego ofiary) raz na dwa miesiące. Motocyklista, który kogoś zabił, trafia się raz na pół roku. Natomiast, motocyklista, którego ktoś zabił lub próbował zabić, trafia do nas dwa razy w tygodniu.
A wiecie Państwo kto jest, też w moich statystykach, absolutnym numerem jeden jeśli chodzi o liczbę ofiar? Jest to pani lat 30-40, trzeźwa, w dobrym, służbowym samochodzie, przejeżdżająca pieszego na pasach. To się zdarza CODZIENNIE, i to kilka - kilkanaście razy dziennie.
W 24-godzinny ostry dyżur urazowy, w zwykły dzień tygodnia, z terenu Warszawy trafia do oddziału ratunkowego co najmniej 15 osób (cięższe przypadki, w tym niektóre skrajnie ciężkie) oraz 30 na ortopedię (lżejsze przypadki - złamania kończyn bez urazu głowy i narządów wewnętrznych) - osób przejechanych podczas próby przekroczenia jezdni na przejściu dla pieszych. I jeszcze jedna do kilku osób, które trafiają już nie do nas, ale bezpośrednio do Zakładu Medycyny Sądowej, na sekcję zwłok.
Proponuję Państwu redaktorom "Gazety Wyborczej", zwykle bardzo rzetelnie przygotowującej materiały do publikacji: sprawdźcie ogólnopolskie statystyki we własnym zakresie. Ale krytycznie, nie na zasadzie, że patrol policji wpisał w rubryce przyczyna wypadku: szybkość, brawura itp. Po każdych wyborach publikujecie bardzo dokładne statystyki kto gdzie na kogo głosował, w podziale na kategorie wiekowe, materialne, miejsce zamieszkania, wykształcenie itd. Opublikujcie, proszę, podobne statystyki w odniesieniu do wypadków komunikacyjnych.
Jeśli najwięcej ludzi zabija 20-letni młodzieniec, to zakażmy wydawania mu prawa jazdy przed 25. rokiem życia. Ale jeśli okaże się, że najwięcej ludzi zostaje zabitych przez kierowców w wieku 30-60 lat, trzeźwych, którzy nigdy w życiu nie przekroczyli 120 km/h, prawo jazdy mają od co najmniej kilku lat (a tak właśnie jest !) - to mamy problem.
Bo żadna akcja policyjna ani kampania medialna, w dotychczasowej formie, nie powstrzyma tej najgroźniejszej grupy morderców drogowych. WPROST PRZECIWNIE: wszystkie te akcje tylko ich uspokajają: "Nie jestem młodym kierowcą, mam zwykły samochód 1,3 litra, 70 koni, nie grzeję "gierkówką" 180 km/h, nie piłem, więc jadę zadowolony z siebie, prowadzę pewnie, bezpiecznie. Trzask! Lecące w powietrzu ciało uderzonego pieszego. Wtargnęła na jezdnię! Wszyscy widzieli, wtargnęła prosto pod koła, nie miałem szans!"
Myślicie Państwo, że ktoś, kto kogoś przed chwilą zabił, ma chwilę refleksji nad sobą? A może wręcz myślicie, że ktoś taki nie wygrzebie się z wyrzutów sumienia do końca życia? Zapewniam, nic z tego. Policja przywozi sprawców śmiertelnych wypadków do szpitala na pobranie krwi, więc z nimi muszę rozmawiać, choć napełniają mnie wstrętem. Zero refleksji! Zero wyrzutów sumienia! "To ta staruszka wtargnęła na pasy! Jakie czerwone, jeszcze było żółte!". Pani przywieziona przez policję zrobiła w oddziale ratunkowym awanturę mężczyźnie, którego pół godziny wcześniej przejechała wraz z prowadzoną przez niego za rączkę pięcioletnią córeczką na przejściu dla pieszych, a to oni mieli zielone światło: "Gdzie lazłeś baranie! Ja miałam zieloną strzałkę, a więc pierwszeństwo!"
Głównymi przyczynami wypadków w Polsce nie są szybkość, brawura, alkohol, dziurawe drogi, kiepskie samochody. Głównymi przyczynami są: bezmyślność, skrajna głupota, kretynizm, debilstwo, idiotyzm i durnota kierujących samochodami osobowymi.
Las fotoradarów, ani suszarki w krzaczorach tego nie poprawią. Jedyne, co może wpłynąć na zmniejszenie liczby ofiar na drogach, to zdeterminowana, konsekwentna, organiczna, prawdziwa edukacja od najmłodszych lat. I tu akcja "Gazety" spełnia rolę nie do przecenienia. Jestem wam wdzięczny, że w pierwszym artykule opisaliście nie dresiarza w beemce czy motocyklistę na tylnym kole, ale panią w mercedesie, która zabiła pieszą na przejściu.
Kimono napisał:A gdzie ja napisałem, że są niewinni? Oczywiście, są winni, bo maszerują przez niebezpieczne dedykowane przejścia dla pieszych zamiast przechodzić - jak Pan Bóg przykazał - w znacznie bezpieczniejszych „miejscach niedozwolonych” .
A w Korei jedzą trawę i też jakoś nie ma problemów.GAZDA napisał:na wyspie man (wielka brytania) jest co prawda obowiązkowy przegląd ale ino raz, przy pierwszej rejestracji...
i jakoś nei ma problemów...
w nowej zelandii nie ma obowiązku posiadania oc...
i jakoś nie ma problemów...
Ja kiedyś przez 3 lata nie byłem u dentysty i nie miałem żadnej dziury. Wniosek? - chódźmy do dentysty nie częściej niż raz na 3 lata. Hurr-durr.w 1992 roku miałem auto co wcale nie miało hamulców, znaczy ino ręczny jakoś tam działał...
byłem kilka razy w niemczech, holandii... nie miałem ani jednego wypadku...
Nieprawda. 80% wypadków powodują kierowcy (w większości trzeźwi). Piesi ok. 10%, a liczba ofiar w wypadkach z udziałem zwierząt, to tylko kilka osób rocznie.Matrix napisał:Piesi, psy, koty, zwierzęta leśne, maszyny samobieżne to najczęstsi trzeźwi sprawcy wypadków.
W 2008 roku na przejściach dla pieszych zginęło 300 osób (licząc łącznie z ofiarami w innych miejscach przeznaczonych dla pieszych, np. na poboczach było to 700 osób). W miejscach dla pieszych nieprzeznaczonych ponad 1 tys. osób.Kimono napisał:Oczywiście, są winni, bo maszerują przez niebezpieczne dedykowane przejścia dla pieszych zamiast przechodzić - jak Pan Bóg przykazał - w znacznie bezpieczniejszych „miejscach niedozwolonych” .
45 osób dziennie x 365 dni = 16425 przejechanych osób na przejściach dla pieszych (w samej tylko Warszawie). Tylko, jak to możliwe, skoro w całej Polsce przez okres 12 miesięcy, przejechanych na przejściach dla pieszych zostaje niecałe 5 tys. osób (10 tys. licząc wszystkie miejsca ruchu pieszych)? Magia, najwyraźniej.W 24-godzinny ostry dyżur urazowy, w zwykły dzień tygodnia, z terenu Warszawy trafia do oddziału ratunkowego co najmniej 15 osób (cięższe przypadki, w tym niektóre skrajnie ciężkie) oraz 30 na ortopedię (lżejsze przypadki - złamania kończyn bez urazu głowy i narządów wewnętrznych) - osób przejechanych podczas próby przekroczenia jezdni na przejściu dla pieszych.
Czyli ponad 350 rocznie (w Warszawie). Znów magia, bo jak już wspominałem, w całym kraju przez okres roku, na przejściach dla pieszych ginie 300 osób.I jeszcze jedna do kilku osób, które trafiają już nie do nas, ale bezpośrednio do Zakładu Medycyny Sądowej, na sekcję zwłok.
2) Pomimo 50% wzrostu liczby pojazdów w ciągu ostatnich 15 lat, ilość wypadków się zmniejsza z roku na rok (z 66 500 wypadków w 1997 do 49000 w 2008). Zbiega się to z poprawą jakości dróg (marną, ale jednak) oraz bezpieczniejszymi i sprawniejszymi autami.
a co to ma wspólnego z tematem o obowiązkowym przeglądzie/oc i ilością wypadków drogowych?72o napisał:A w Korei jedzą trawę i też jakoś nie ma problemów.
a co to ma wspólnego z tematem o obowiązkowym przeglądzie/oc i ilością wypadków drogowych?72o napisał:Ja kiedyś przez 3 lata nie byłem u dentysty i nie miałem żadnej dziury. Wniosek? - chódźmy do dentysty nie częściej niż raz na 3 lata. Hurr-durr.
Nie ma nic wspólnego. To tak samo rozmyte stwierdzenie, jak to, że na Wyspie Man jest 1 przegląd i nie ma problemów.GAZDA napisał:a co to ma wspólnego z tematem o obowiązkowym przeglądzie/oc i ilością wypadków drogowych?72o napisał:A w Korei jedzą trawę i też jakoś nie ma problemów.
Nic. To taka sama fałszywa logika. Chyba, że się chciałeś tylko pochwalić swoimi umiejętnościami i nieodpowiedzialnością.a co to ma wspólnego z tematem o obowiązkowym przeglądzie/oc i ilością wypadków drogowych?72o napisał:Ja kiedyś przez 3 lata nie byłem u dentysty i nie miałem żadnej dziury. Wniosek? - chódźmy do dentysty nie częściej niż raz na 3 lata. Hurr-durr.
Zgaduję, że link jest do Stossela.kawador napisał:Z innej paki - znaki drogowe i sygnalizacja świetlna też mają wpływ na liczbę wypadków:
http://www.youtube.com/watch?v=MTI_NthVShc
Dla kontrastu podam przykład z mojego miasteczka: na 1 ze skrzyżowań, gdzie co chwilę dochodziło do wypadków, zamontowano światła i od tego czasu (minęły już 3-4 lata) wypadku nie było, więc chyba różne rozwiązania sprawdzają się w różnych sytuacjach.W Holandii w jednym z miasteczek (Drachten) przeprowadzono niedawno eksperyment - usunięto z jednego skrzyżowania znaki drogowe i sygnalizację świetlną. efekt: liczba kolizji spadła czterokrotnie.
Absurdalnymi nie, ale mało atrakcyjnymi dla właścicieli dróg.kawador napisał:W sumie masz rację. Ale to jeszcze nie czyni ich absurdalnymi.a że Twoje życzenia są rzadko spotykane
A ja bym chciał, żeby zebry na drogach były różowe.Ja bym chciał zlikwidować przymus OC.
72o napisał:(...) sami tylko kierowcy w wieku 18-19 lat powodują ponad 20% wszystkich wypadków (...)
widze to inaczej, tam jest 1 przegląd przy pierwszej rejestracji, a potem już nikt przymusowo nie kontroluje stanu technicznego pojazdu, i jakoś ludzie żyją, nie ma jakiejś większej liczby wypadków niż tam gdzie obowiązują regularne przeglądy...Nie ma nic wspólnego. To tak samo rozmyte stwierdzenie, jak to, że na Wyspie Man jest 1 przegląd i nie ma problemów.
Co innego, gdyby na Wyspie Man były obowiązkowe przeglądy, które by później zniesiono, a liczba wypadków spowodowana usterkami technicznymi, by nie wzrosła.
nieodpowiedzialny a nawet głupi jest ten co twierdzi że ma bezpieczne auto bo ma pieczątke w dowodzie...Nic. To taka sama fałszywa logika. Chyba, że się chciałeś tylko pochwalić swoimi umiejętnościami i nieodpowiedzialnością.
nie jest to żadnym kontrastem, bo zanim zamontowali światła, pewnie były tam znaki drogowe, więc porównanie z miejscowościami które całkiem ze wszystkiego zrezygnowały jest bez sensu...Dla kontrastu podam przykład z mojego miasteczka: na 1 ze skrzyżowań, gdzie co chwilę dochodziło do wypadków, zamontowano światła i od tego czasu (minęły już 3-4 lata) wypadku nie było, więc chyba różne rozwiązania sprawdzają się w różnych sytuacjach.
wiek - liczba wypadków - populacja
0-17 - 1,3 tys. - 7 mln
18-29 - 15 tys. - 6 mln
30-69 - 20 tys. - 19 mln
70+ - 2 tys. - 4 mln
Nie chodzi o to, czy jest większa liczba wypadków, tylko jaki procent stanowią wypadki, spowodowane złym stanem technicznym aut w miejscu, gdzie przeglądy są i tam gdzie ich nie ma.GAZDA napisał:widze to inaczej, tam jest 1 przegląd przy pierwszej rejestracji, a potem już nikt przymusowo nie kontroluje stanu technicznego pojazdu, i jakoś ludzie żyją, nie ma jakiejś większej liczby wypadków niż tam gdzie obowiązują regularne przeglądy...
Nie widzę powodów, dla których miałbym nie twierdzić, że moje auto jest bezpieczne, po przebytym przeglądzie w porządnej firmie. A na pewno już nie miałbym problemu ze stwierdzeniem, że jest bezpieczniejsze niż Twoje bez hamulców...nieodpowiedzialny a nawet głupi jest ten co twierdzi że ma bezpieczne auto bo ma pieczątke w dowodzie...
Nigdzie nie stwierdziłem, że gdyby zrezygnowano ze znaków, to bezpieczeństwo, by się również nie porpawiło, aczkolwiek w przypadku tego konkretnego skrzyżowania, to mało prawdopodobne. Napisałem tylko, że zastosowane rozwiązanie, pomimo, że całkiem inne niż te z przykładów kawadora, również świetnie się sprawdziło.nie jest to żadnym kontrastem, bo zanim zamontowali światła, pewnie były tam znaki drogowe, więc porównanie z miejscowościami które całkiem ze wszystkiego zrezygnowały jest bez sensu...Dla kontrastu podam przykład z mojego miasteczka: na 1 ze skrzyżowań, gdzie co chwilę dochodziło do wypadków, zamontowano światła i od tego czasu (minęły już 3-4 lata) wypadku nie było, więc chyba różne rozwiązania sprawdzają się w różnych sytuacjach.
Zauważ, że zastosowano inne widełki.Antoni Wiech napisał:W 2008 najwięcej wypadków rzeczywiście spowodowali ludzie w wieku, 18-29, ale już w 2010 jest to przedział 25-39.
Ja tak nie napisałem. Napisałem, że najwięcej pieszych ginie w wypadkach, w miejscach dla nich nieprzeznaczonych.Czyli najwięcej pieszych uległo wypadkowi, w miejscach dozwolonych, a nie tak jak napisałeś niedozwolonych.
I właśnie mi się wydaje, że to jest argument za obowiązkowymi przeglądami. Aczkolwiek, jeżeli zrezygnowanoby gdzieś z obowiązkowych przeglądów, a liczba wypadków z winy pojazdów, nie uległaby zmianie, to zmienię zdanie.Warto również wspomnieć (jeśli chodzi o przeglądy), że według tych statystych z 2008 wypadki z winy kierowców stanowią główny powód wypadków, a wina pojazdów jest na ostatnim miejscu (chociaz należy podchodzić do tej oceny z dystansem).
72o napisał:I właśnie mi się wydaje, że to jest argument za obowiązkowymi przeglądami. Aczkolwiek, jeżeli zrezygnowanoby gdzieś z obowiązkowych przeglądów, a liczba wypadków z winy pojazdów, nie uległaby zmianie, to zmienię zdanie.
Madlock napisał:No dobra, możliwe, że się pomyliłem, bo piszesz tu jak socjalista.