military
FNG
- 1 766
- 4 727
Miej odwagę i powiedz szczerze - wolę wydać te 20 zł na coś, co sprawi mi przyjemność niż na biedną osobę. Nie ma w tym nic złego. To twoje pieniądze i masz do nich prawo.
Dwie sprawy. Pierwsza: daję już bardzo duże kwoty dla biednych - a raczej są mi one zabierane. Miesięcznie płacę parę tysięcy złotych w różnych podatkach, ZUS-ach, srusach i innych takich, żeby ktoś tam mógł dostać zasiłek, rentę, czy aby mógł iść sobie do lekarza "za darmo" - sam i tak chodzę w 90% przypadków prywatnie, bo musiałbym czekać 3 miesiące na wizytę, więc moja kasa zwyczajnie przepada. Biednych dotuję chcąc-nie chcąc, toteż nie mam zamiaru wspomagać ich jeszcze bardziej. Domaganie się pomocy od kogoś, kto wydaje połowę tego co ma na innych ludzi, to bezczelność.
Druga sprawa: czasem daję coś osobom, które coś robią. Sytuacja z dziś: święto, wieczór, ciemno, zimno, mało osób, ale miejscowy grajek wyszedł na ulicę i gra (i to nie najgorzej). Przynajmniej COŚ robi, wykorzystuje swoje predyspozycje czy umiejętności, próbuje jakoś "odwdzięczyć się", wykonać usługę w zamian za datek - więc wspomagam. Siedzących i jęczących omijam z daleka.
Trzecia sprawa: omijam z daleka regularnie krążące po okolicy babcie oraz wszystkich tych, którzy obchodzą całe osiedla, wchodząc do każdej klatki i prosząc o coś w każdym mieszkaniu. W samym moim bloku mieszkań jest 20, w najbliższej okolicy kilkaset. Gość obejdzie je w godzinę. Załóżmy, że zaledwie 10 spośród kilkuset osób się ulituje i da mu po 2 zł - w tym czasie facet za nic zarobił 20 zł, kiedy ja muszę na taką kwotę znacznie ciężej pracować. Przecież wystarczy codziennie robić obchód innego osiedla (a tak właśnie robią, sądząc z regularności) i masz przyzwoitą wypłatę - uzupełniającą zapewne socjal. Tak samo babcia łażąca po głównej ulicy, po której kręcą się setki, jeśli nie tysiące ludzi dziennie. Raz jej dałem "na chlebek", bo wyjątkowo trudna sytuacja, ale po paru dniach znów mnie zaczepiła i znów z tą samą śpiewką, w ogóle mnie nie pamiętając - pewnie byłem jednym z kilkudziesięciu ofiarodawców tego dnia. Kulturalnie kazałem się jej odpieprzyć. Przy czym nie wymagam, żeby mnie pamiętała i ubóstwiała, ale było widać, że "na chlebek, bo bardzo trudno" to jej ograna śpiewka - metoda codziennego zarobku.
Przyznaję się więc: NIE DAJĘ KASY ŻEBRAKOM. To znaczy daję. Jest mi wyrywana przez aparat państwowy i arbitralnie rozdzielana między wszystkich. Ale jeśli mogę nie dać - nie daję. Dawałbym, gdyby to było wyłącznie dobrowolne - niestety w tej sytuacji ordynarne żebranie to zwykłe chamstwo względem ludzi, którzy i tak są okradani dla "dobra ogółu".