Ciekawostki historyczne i inne drobiazgi bez większego znaczenia

Rattlesnake

Don't tread on me
Członek Załogi
3 591
1 502
Spaceruję czasem z rodziną po Parku Mickiewicza, w Bielsku-Białej, płynie tam rzeczka Biała. Była to rzeka graniczna Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Miejsce do spacerów jest po stronie Królestwa Czech :)

Podzia%C5%82_administracyjny_I_RP.png
 

GAZDA

EL GAZDA
7 687
11 113
województwo małopolskie obejmuje obecnie tereny które nawet 100 lat nie należały do polskiego państwa...
a konkretnie w całej historii były ino 91 lat w granicach polskiego państwa...
 

GAZDA

EL GAZDA
7 687
11 113
orawa na przykład... tak samo w sumie spisz choć starostwo spiskie były zastawem, ale formalnie nie były częścią państwa polskiego...
no i te tereny spisza akurat nawet nie wchodziły w skład zastawu...
 

GAZDA

EL GAZDA
7 687
11 113
w czasach monarchii habsburgów bielsko należało do księstwa cieszyńskiego, a biała do królestwa galicji...
po wojnie komuchy połączyły oba miasta w jedno coby bielsko bardziej polsko/katolicko/komuszo wypadało w statystykach...
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 508
SPEKTAKULARNA ORGIA I UPADEK DYNASTII HOHENZOLLERNÓW

juz-w-dziecinstwie-ksiezniczka-2598_l.jpg

Już w dzieciństwie księżniczka Charlotte była utrapieniem rodziny. Jednak obgryzanie paznokci okazało się bardziej niewinne niż organizowanie seks-przyjęć

Upadek dynastii Hohenzollernów rozpoczął się od zbiorowej orgii czy też seansu seksu grupowego w styczniu 1891 roku.

W gorącej imprezie w stylu rzymskiego cesarza Nerona wziął udział kwiat arystokracji pruskiej, w tym siostra kajzera Wilhelma II. W zamku myśliwskim Grunewald w Berlinie hrabiny, baronowie i książęta testowali jedną pozycję miłosną po drugiej. Potem tajemniczy szantażysta wysyłał kompromitujące listy. Doszło do absurdalnych procesów sądowych, pojedynków i pogrzebu jednego z uczestników swawolnej zabawy. Gigantyczny skandal wstrząsnął tronem Wilhelma II. „System osobistych rządów” niemieckiego cesarza doznał poważnego uszczerbku.

Akta na temat tych wydarzeń przetrwały w teczce z policyjnego śledztwa, którą historycy odkryli w 1996 roku w Tajnym Pruskim Archiwum Państwowym w Berlinie. Jednak badacz Tobias Bringmann nie ośmielił się zacytować treści listów - jak to określił - „ze względu na przyzwoitość”. 14 lat później Wolfgang Wippermann, autor książki „Skandal im Jagdschloss Grunewald”, okazał się mniej pruderyjny i opublikował dokumenty, w których mowa o „pozycji 69”, seksie oralnym, homoseksualnym i „pieprzeniu”.

SWINGERSI W ZAMKU GRUNEWALD

Malowniczy renesansowy zamek Grunewald znajduje się w zachodniej części Berlina. W styczniu 1891 r. grupa 15 wysoko urodzonych osób obojga płci urządziła sobie kulig.

Z zamku Grunewald od wieków korzystali urządzający łowy władcy Brandenburgii, potem Prus. Położenie na obrzeżach stolicy stanowiło jego wielki atut

Uczestnicy szalonej sanny postanowili następnie zabawić się w zamku myśliwskim. Zaprosiła ich 31-letnia Charlotte, najstarsza siostra cesarza Wilhelma II, wnuczka brytyjskiej królowej Wiktorii i małżonka nieśmiałego księcia Bernharda von Sachsen-Meiningen. Charlotte miała opinię skandalist- ki w rodzie Hohenzollernów. Jej zamiłowanie do intryg i plotek oraz liczne pozamałżeńskie romanse były powszechnie znane. W imprezie uczestniczył także szwagier Wilhelma II, książę Ernst Günther von Schleswig-Holstein-Sonderburg-Augustenburg, w kręgach dworskich znany jako „książę Gach”, ponieważ odwiedzanie domów uciech stanowiło jego prawdziwą pasję. Pewnej nocy Ernst Günther zgubił w łożu córy Koryntu najwyższe odznaczenie pruskie - Order Czarnego Orła. Jako że w Prusach porządek musi być, obowiązkowa panna odniosła odznaczenie na policję...

Progi zamku Grunewald przekroczyli także książę Friedrich Karl von Hessen, który w przyszłości poślubi siostrę cesarza Margarete, rosyjski dyplomata baron Ludwig Knorrig, mistrzowie ceremonii na cesarskim dworze: Leberecht von Kotze i baron Karl Ernst von Schrader. Wśród imprezowiczów znalazła się również osobliwa para - Friedrich Graf von Hohenau i wyższa odeń o głowę małżonka Charlotte. Graf był homoseksualistą i na dworze zwano go szyderczo Loloki, czyli „Mała Lotka”.

Uczestnicy przyjęcia tańczyli i pili bez opamiętania, potem suknie i stroje jeździeckie opadły na podłogę. Rozpoczęła się orgia, podczas której nagie ciała splatały się w najbardziej fantastycznych konfiguracjach. Podobno inicjatywa wyszła od dam, panowie zaś oddawali się z entuzjazmem także homoseksualnej miłości. Około północy wyczerpani burzą zmysłów imprezowicze rozjechali się do domów.

LISTY Z SZYDERSTWEM I JADEM

Już następnego dnia zrozumieli, że mają poważny kłopot. Otrzymali bowiem szydercze i złośliwe listy opisujące szczegółowo ich erotyczne wyczyny. Stało się jasne, że autor to jeden z uczestników seksparty w zamku Grunewald, bowiem doskonale wiedział o wszystkim i znał wszelkie sekrety cesarskiego dworu. Listy nadchodziły jeszcze w następnych miesiącach - aż do 1894 roku. W policyjnych aktach zachowało się ich 246. Nadawca niekiedy dołączał zdjęcia pornograficzne, w których wycięte głowy modeli zastępował twarzami wyszydzanych arystokratów. Policyjna teczka została „oczyszczona” z tych zdjęć przez nieznanych sprawców. Zachowała się tylko jedna fotografia, przedstawiająca parę dżentelmenów oddających się rozkoszom seksu oralnego.

Autor (czy też autorka listów) oskarżył Alidę von Schrader, małżonkę mistrza ceremonii, o liczne lesbijskie romanse. Chętnie demaskował też różne dworskie afery, zdrady małżeńskie i skandale. Oskarżył księcia Ariberta von Anhalt o miłosne przygody z mężczyznami (w 1894 roku książę został Przewodniczącym Komitetu Niemieckiego Uczestnictwa w pierwszych igrzyskach olimpijskich w Atenach). Zarzuty były zresztą zgodne z prawdą. W 1900 roku Marie Luise, wnuczka brytyjskiej królowej Wiktorii i żona Ariberta, z hukiem zażądała unieważnienia małżeństwa z powodu notorycznego homoseksualizmu męża - i mimo sprzeciwu cesarza dopięła swego. W listach wysyłanych przez tajemniczego intryganta mowa była nawet o amorach Wilhelma II!

Najbardziej złośliwy anonim znęcał się nad hrabiną von Hohenau i jej małżonkiem. W listach można przeczytać, że Charlotte von Hohenau to „notoryczna gęś" i „napęczniała od jadu ropucha", z „impertynenckim nosem i wystającymi zębami", które nie pasują do jej „klasycznej piękności". To pożerająca mężczyzn nimfomanka, która ośmieliła się pokazać na dworze „z całkowicie odsłoniętym biustem", i nie spocznie, dopóki ze wszystkimi książętami nie przejdzie na ty, i - jeśli to tylko możliwe - nie nawiąże z nimi „relacji płciowych". Jest tak lubieżna, że „bez żadnej zachęty sama podnosi spódnicę". Dom hrabiów von Hohenau przy berlińskiej Yorckstrasse jest „burdelem", który tym różni się od innych domów uciech, że „to nie mężczyzna kobietę, lecz mężczyźni pieprzą się między sobą, a kobiety czynią to między sobą także". Tak jadowite zniewagi świadczyły o osobistej nienawiści czy urazie.

Sprawy nie udało się zachować w tajemnicy, bowiem listy trafiały także do innych dygnitarzy z dworskich kręgów. A podkreślić wypada, że dwór Wilhelma II stanowił prawdziwe państwo w państwie. Cesarzowi służyło 3500 osób, w tym 2320 urzędników. Samych mistrzów ceremonii było aż 11. Na utrzymanie dworu przeznaczano jedną piątą całego budżetu Rzeszy. Wilhelm II był monarchą konstytucyjnym, potrafił wszakże przejąć niemal osobiste rządy, które autor monumentalnej biografii cesarza John C.G. Röhl określa jako neoabsolutyzm.

Zblazowani arystokraci pruscy nie zadawali sobie trudu otwierania korespondencji. Czyniła to służba, która przynosiła otwarte już listy wraz ze śniadaniem. Oczywiście ciekawscy lokaje czytali korespondencję, zwłaszcza taką, w której spostrzegli „nieprzyzwoite obrazki". Wkrótce o skandalu huczał cały Berlin.

KOMPLIKOWANIE NORMALNYCH STOSUNKÓW

W zdominowanej przez Prusy Rzeszy panowała obyczajowa protestancka pruderia. Wilhelm II deklarował bluźnierczo: „Wstąpił we mnie Bóg, bo jestem niemieckim cesarzem". Kajzer nie przestrzegał wszakże skrupulatnie szóstego przykazania. Wiadomo, że miał ognisty romans z kurtyzaną ze Strasburga znaną jako Miss Love. W jej rękach pozostały miłosne listy cesarza, w których Wilhelm II, jak zapewniała Miss Love, „daje wyraz swym bardzo osobliwym skłonnościom komplikowania normalnego stosunku, np. przez krępowanie ramion". Władze Rzeszy nie bez trudu wykupiły kompromitującą monarchę korespondencję za 25 tysięcy marek. Sekretarz stanu Herbert von Bismarck pisał o „ciążowej sprawie cesarza w Wiedniu, której ukręcono łeb poprzez wypłatę 5 tysięcy talarów".

Ale mężczyznom uchodziło wiele. Zbiorowe wizyty arystokratów w domach uciech po wspólnym alkoholowym wieczorze uważano za chwalebną manifestację męskiej krzepy. Herbert von Bismarck, syn Żelaznego Kanclerza, systematycznie odwiedzał przybytki pod czerwoną latarnią także podczas wizyt zagranicznych. Pruskie damy obowiązywała natomiast skromność i wstrzemięźliwość, przynajmniej na pokaz. Panie, które jak hrabina Charlotte von Hohenau wzorem mężczyzn bez skrupułów oddawały się zmysłowym rozkoszom, uchodziły za chore psychicznie. Homoseksualizm męski był wręcz kamieniem obrazy i czynem zakazanym przez prawo, podlegającym karze. Dlatego orgia w zamku Grunewald, podczas której doszło do seksu grupowego i aktów homoseksualnych z udziałem członków społecznej elity, wywołała gigantyczny skandal.

Adresaci listów nie mieli innego wyjścia i zgłosili się na policję. Wcześniej starannie zaczernili najbardziej „jadowite" fragmenty złośliwych pism.

W maju 1892 roku śledztwo wszczął doświadczony komisarz policji Eugen von Tausch. Stosował kontrowersyjne metody, jak przekupywanie świadków i obserwacja skrzynek pocztowych. Komisarz miał powody do podejrzeń, że „brudne listy" wysyła Ernst Günther von Schleswig-Holstein. Ale „książę Gach", ufny w poparcie siostry-cesarzowej, przepędził detektywów ze swego domu. Grafolog nazwiskiem Langenbruch dokonał analizy pisma i doszedł do wniosku, że listy napisała „osoba o chorobliwie kobiecym charakterze i próżnym, wymuskanym wyglądzie". Mogło to wskazywać na Charlotte von Sachsen-Meiningen, ale nikt nie ośmielił się oskarżyć siostry cesarza. „Książę Gach", baron von Schrader, hrabiostwo von Hohenau i inni zabawili się w prywatnych detektywów i doszli do wniosku, że winowajcą jest mistrz ceremonii, rotmistrz w stanie spoczynku Leberecht von Kotze. Ten dygnitarz, wielki dandys, lubił ubierać się modnie. Pewnego razu zaszokował arystokratyczne towarzystwo, gdy na polowaniu pojawił się w zielonym krawacie. Uprawiający groteskowy kult męskości arystokraci pruscy uważali go z tej przyczyny za zniewieściałego błazna.
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 508
PODEJRZANY MISTRZ CEREMONII

Cesarz Wilhelm II lubił swego mistrza ceremonii, który zbierał dla monarchy pikantne plotki z dworu, ale łatwo dał się przekonać, że to von Kotze wysyła listy, i 17 czerwca 1892 roku rozkazał go aresztować. Kajzer nie miał takiego prawa, niemniej rozkaz wykonano. Sprawa została przekazana sądowi wojskowemu, co także było sprzeczne z prawem. Ale szydercze listy wysyłano nadal; co więcej, ich nadawca zagroził, że jeżeli mistrz ceremonii nie zostanie zwolniony, „to on rozpęta taki skandal, że tron zadrży wraz ze swymi wszystkimi zmurszałymi podporami”. 5 lipca 1892 roku von Kotze został zwolniony z więzienia. Odpowiedzialność za całą nielegalną procedurę wzięli na siebie najwyższy podkomorzy dworu książę Hermann zu Stolberg-Wernigerode oraz przewodniczący sądu wojskowego generał Alexander von Pape.

Wilhelm II, który w rzeczywistości ponosił całą winę, bez zmrużenia powieką dymisje przyjął. Co więcej, nie zgodził się na rehabilitację Leberechta von Kotze, lecz polecił dowódcy III Korpusu Armijnego księciu Friedrichowi von Hohenzollern-Sigmaringen objęcie przewodnictwa sądu wojskowego. Przeprowadzono drobiazgowe i kosztowne dochodzenie, ale żadnych dowodów winy von Kotzego nie znaleziono. Adwokat podejrzanego Fritz Friedmann szerzył pogłoski, że prawdziwym winowajcą jest inny mistrz ceremonii: baron Karl von Schrader. Leberecht von Kotze jako oskarżony nie mógł się pojedynkować. Jego kuzyn Dietrich von Kotze wyzwał więc Schrade- ra na pojedynek, który odbył się 21 stycznia 1895 roku, cztery lata po nieszczęsnej imprezie na zamku. Wymiana strzałów zakończyła się bezkrwawo, co zdarzało się bardzo rzadko. Pojedynki były formalnie zakazane, ale arystokraci wciąż stawali naprzeciwko siebie z bronią w ręku w obronie swego honoru. Wiedzieli, że cesarz akceptuje pojedynki i ich uczestników czekają najwyżej łagodne wyroki.

Homoseksualizm męski był zakazany przez prawo. Dlatego orgia w zamku Grunewald, podczas której doszło do seksu grupowego i aktów homoseksualnych, wywołała skandal

ŚMIERĆ NA POJEDYNKU

W marcu 1895 roku sąd wojskowy uniewinnił mistrza ceremonii. Mimo próśb kilku dygnitarzy, Wilhelm II zatwierdził ten wyrok. Co więcej, zmusił „księcia Gacha” Ariberta von Anhalt i hrabiego von Hohenau, aby przeprosili Leberechta von Kotze. Złożenia przeprosin odmówili baron von Schrader, najwyższy marszałek dworu Karl Egon IV zu Fürstenberg oraz marszałek dworu cesarzowej Hugo von Reischach. Rozsierdzony von Kotze wyzwał na pojedynek wszystkich trzech. To nawet dla „honorowych” Prusaków było za wiele. Umówiono się zatem, że wyzywający stoczy pojedynek tylko z jednym z nich. Na przeciwnika mistrza ceremonii został wybrany marszałek von Reischach. Adwersarze stanęli naprzeciwko siebie w Wielką Sobotę 13 kwietnia 1895 roku w pobliżu dworca Halensee. Mężczyźni strzelali raz za razem. Ósma kula trafiła w udo von Kotzego. Wilhelm II nie zganił arystokratów za złamanie prawa, lecz w dowód uznania przysłał rannemu do szpitala osobisty prezent - wielkanocne jajko.

Skandal na tym się nie zakończył. Zacietrzewiony von Schrader wyzwał swego osobistego wroga jeszcze raz. Zamiast pojednać przeciwników, cesarz przywrócił von Kotzemu zdolność honorową (którą stracił, odmawiając kolejnego pojedynku), zatem umożliwił mu stawienie się na ubitej ziemi.

Ustalono srogie warunki oznaczające niemal pewną śmierć. Przeciwnicy mieli posługiwać się bardzo celnymi pistoletami wojskowymi (a nie archaicznymi pojedynkowymi) i strzelać, zbliżając się do siebie aż do odległości zaledwie dziesięciu kroków.

Spragnieni krwawego spektaklu gapie zbierali się w parkach i laskach sposobnych do pojedynków. Aby uniknąć tłumów, przeciwnicy spotkali się w niespodziewanym miejscu: w Ravensbergu pod Poczdamem, do tego w Wielki Piątek 1896 roku. Wielki Piątek jest dla protestantów najświętszym dniem. Pojedynek w takim terminie uznano niemal za bluźnierstwo. Baron von Schrader nie doczekał Wielkanocy. Ugodzony kulą w podbrzusze skonał następnego dnia. Von Kotze został skazany tylko na dwa lata i trzy miesiące więzienia, a karę odbywał w komfortowych warunkach w twierdzy kłodzkiej. Miał do dyspozycji ordynansa, który przynosił do więzienia szampana i różnorakie smakołyki. Po kilku miesiącach cesarz ułaskawił swego mistrza ceremonii, który podczas pojedynku popisał się „męskim animuszem".

ZGNIŁA MONARCHIA

Afera rozpętała się z nową siłą. Powszechnie krytykowano kajzera za to, że zezwolił na łamanie prawa. W kwietniu 1896 roku odbyła się w tej sprawie nadzwyczajna debata w Reichstagu, która zmieniła się w piętnowanie osobistych rządów Wilhelma II. Przywódca SPD August Bebel drwił bezlitośnie: „Jeśli panowie z tak zwanych klas wyższych rozbijają sobie wzajemnie głowy lub ustrzeliwują się z pistoletów, to w gruncie rzeczy niewiele mamy przeciwko temu. Im bardziej intensywnie oddają się procesowi samozniszczenia, tym lepiej dla nas".

Gazeta „Berliner Tageblatt" w satyrycznym dodatku przedstawiła „nowe prawo pojedynkowe", zgodnie z którym „po pojedynku, który zakończy się śmiercią, zwycięzca ma prawo zerwać skalp poległego przeciwnika i przyczepić go do łańcuszka od zegarka jako brelok. Dziesięć skalpów daje prawo do otrzymania dóbr ziemskich przynoszących dochód".

Liberalna prasa pisała, że w sprawie Leberechta von Kotze wymiar sprawiedliwości zmienił się w farsę, w proces inkwizycyjny jak z mroków średniowiecza, zaś monarchia Hohenzollernów „nosi już piętno zgnilizny". Nawet organ konserwatystów „Reichsbote" stwierdził, że skandal „bardziej zdruzgotał w tym kraju rojalizm, niż ideowa wieloletnia praca wiernych zwolenników monarchii jest w stanie odbudować". W wyniku afery autorytet cesarstwa poważnie ucierpiał, a system osobistych rządów Wilhelma II szybko tracił zwolenników. Także pojedynki i groteskowe demonstrowanie męskości i honoru zaczęły wychodzić z mody.

Do dziś nie ma pewności, kto był autorem jadowitych listów. Historyk John Röhl przypuszcza, że wysyłał je szwagier kajzera Ernst Günther von Schleswig, „książę Gach”, przy pomocy kilku zaprzyjaźnionych prostytutek. Według innej, bardziej prawdopodobnej hipotezy, całą intrygę uknuła siostra cesarza Charlotte von Sachsen-Meiningen. Być może z rozmysłem urządziła przyjęcie na zamku Grunewald, aby wciągnąć swych gości w pułapkę. Motyw? Zamiłowanie do skandali, a zwłaszcza nienawiść wobec hrabiny Charlotty von Hohenau, której Hohenzollernówna zazdrościła licznych podbojów miłosnych. Siostra cesarza czuła dla hrabiny bezgraniczną pogardę, ponieważ ta, z domu von Decken, nie pochodziła z najwyższej arystokracji. Być może analizy grafologiczne, porównanie pisma Charlotte von Sachsen-Meiningen z szyderczymi listami, pozwoli wyjaśnić tajemnicę.

Swawolna, cierpiąca na porfirię siostra cesarza po długim leczeniu psychiatrycznym zmarła w uzdrowisku Baden-Baden w 1919 roku. Rok później były mistrz ceremonii cesarskiego dworu Leberecht von Kotze zakończył życie w swej posiadłości w Karkonoszach. Wilhelm, były cesarz niemiecki, przebywał już wtedy na wygnaniu w Holandii po przegranej wojnie.

Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba!
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Przeczytałem ciekawy artykuł na Racjonaliście "Poprawność polityczna zaczyna pożerać swój ogon" i dowiedziałem się z niego, że od chrztu Polski w 996 r. homoseksualizm nie był karany, pomijając okresy zaborów i okupację niemiecką podczas II WŚ.
We wszystkich pozostałych krajach w Europie homoseksualizm był karany.

Wikipedia napisał:
Legalność Tak Homoseksualizm nigdy nie był karany, oprócz podczas zaborów; potwierdzone w 1932.

Przy okazji zniknęła jedna grafika, właśnie ta poniżej:
XswwtOR.jpg

Bo homosie w Polsce muszą być dyskryminowane i trzeba je koniecznie wyzwolić.


Oczywiście przeczytałem artykuły o LGBT w Wikipedii, ale tam dominuje lewackie pojęcie wolności. Oni ten temat zamietli pod dywan.
 
Ostatnia edycja:

Denis

Well-Known Member
3 825
8 508
Ta mapka jest uproszczona, bo na niebiesko są obszary mające karę za homoseksualizm w przeszłości. Mówię tu o zachodniej części obecnej Polski, np. mieście Stettin. Nie uwzględnili też historii Włoch/Niemiec przed zjednoczeniem.
 
U

ultimate

Guest
Kultowy narząd.
Egipcjanie bardzo cenili sobie męski narząd płciowy. Oprócz tego, że pojawia się w wielu mitach, próbowano nim także leczyć. Do świątyni przyprowadzano chorych, którzy ustami dotykali członków zdrowych i silnych mężczyzn. Miało to tym słabszym zapewnić ziemskie powodzenie, zdrowie, bogactwo, no i oczywiście przychylność bóstw.
a22942_3.jpg


Seks zajmował ważną pozycję w życiu starożytnych Rzymian. Prostytucja była szeroko rozpowszechniona, a usługi seksualne świadczono nie tylko w licznych domach publicznych, ale także w teatrach, termach i tawernach. Prostytutkom (obu płci) płacono specjalnymi żetonami zwanymi spintria. Na jednej stronie żetonu przedstawiony był rodzaj usługi, na drugiej zaś cena
a22942_9.jpg


Sparta
W okresie spartańskim zaczęto nie tylko dopuszczać homoseksualizm, ale nawet go popierać, dzięki czemu kontakty homoseksualne stały się w krótkim czasie bardzo powszechne. Rola kobiety sprowadzała się do przedłużenia rodu, a sam seks z nią uważano za "brudny". Czysta i prawdziwa miłość możliwa była tylko między mężczyznami (a raczej między mężczyzną i chłopcem). Pożyczanie żon było na porządku dziennym.
a22942_7.jpg

http://joemonster.org/art/22699
 
D

Deleted member 4683

Guest
Seks zajmował ważną pozycję w życiu starożytnych Rzymian. Prostytucja była szeroko rozpowszechniona, a usługi seksualne świadczono nie tylko w licznych domach publicznych, ale także w teatrach, termach i tawernach. Prostytutkom (obu płci) płacono specjalnymi żetonami zwanymi spintria.

Świetny pomysł - chyba zacznę płacić dziwkom żetonami
 

kalvatn

Well-Known Member
1 317
2 112
Ciekawe jak wtedy wyglądała kwestia chorób wenerycznych no i sposoby zabezpieczeń przez ciążą ze strony prostytutek.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Kim był Stanisław Jaros?
Na tym forum tylko Cyberius raz o nim wspomniał, a koleś i jego historia zasługują przynajmniej na jeden wpis. Więc popełniam to dla potomności. Zaczynając od Wikipedii zauważamy, że wpis angielskojęzyczny jest znacznie bardziej rozbudowany niż polskojęzyczny. Spisek?
https://en.wikipedia.org/wiki/Stanisław_Jaros
https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanisław_Jaros

No to dla formalności wpis z Wikipedii:
Stanisław Jaros (ur. 19 stycznia 1932, zm. 5 stycznia 1963) – polski elektryk, dwukrotny sprawca zamachu bombowego na Władysława Gomułkę i jednej próby zamachu na Nikitę Chruszczowa.
Pierwszego zamachu dokonał 15 lipca 1959 w czasie wizyty delegacji rządowej w sosnowieckiej dzielnicy Zagórze (w delegacji byli m.in.: Nikita Chruszczow, Władysław Gomułka i I sekretarz KW PZPR w Katowicach Edward Gierek. Materiały wybuchowe wykradł z fabryki kotłów, w której pracował. Bomba umieszczona na drzewie wybuchła, ale nie wyrządziła nikomu krzywdy (był to jego pierwszy zamach na Gomułkę i jednocześnie na Chruszczowa). Kolejnego zamachu dokonał 3 grudnia 1961, podczas wizyty Władysława Gomułki w Sosnowcu. Tym razem bombę odpalono zbyt późno, już po przejeździe konwoju rządowego. W wyniku wybuchu ciężko ranny został mężczyzna, który zmarł w szpitalu. Ranne w zamachu dziecko zostało częściowo sparaliżowane.
Milicja badająca resztki bomby zabezpieczone na miejscu zdarzenia ustaliła, że bombę przygotowała osoba, posiadająca wiedzę z zakresu elektromechaniki, zamieszkała w pobliżu miejsca zdarzenia. W ten sposób wytypowano 50 osób i przeszukano ich mieszkania. W domu Jarosa znaleziono sprzęt i materiały, które użył do przygotowania bomby. Na rozprawie sądowej w dniach 9-25 maja 1962 został skazany na śmierć, a 5 stycznia 1963 powieszony.
Jak ustalono, Stanisław Jaros dokonał w latach 1949–1953 kilku mniej spektakularnych sabotaży: wysadził koparkę, skrzynię połączeń semaforowych, słup wysokiego napięcia, transformator w jednej z kopalni, a także należącą do sieci CPN lokalną stację benzynową.​

Inne linki w temacie:
PolskieRadio.pl ⇨ Stanisław Jaros - zabić Gomułkę
wp.pl ⇨ Chciał zabić Gomułkę - stracono go na szubienicy
onet.pl ⇨ Głęboko skrywana tajemnica PRL-u

Tu wersja gazowni, jednak o wyroku i szubienicy nikt nie wspomina:


A tu wersja z internetowego archiwum, artykuł Tadeusza Płużańskiego:

Wielu poszkodowanych w PRL-u czeka na finansowe zadośćuczynienie za doznane krzywdy
Mieli zabić Chruszczowa i Gomułkę - Tadeusz M. Płużański​
Wysłane środa, 3, stycznia 2007 przez
Krzysztof Pawlak​
58075bae99bd9c1e1e9b161780d07eec91dc76a2.jpg
Od kilkunastu lat Sławomir Równicki bezskutecznie walczy o odszkodowanie za znęcanie się nad jego rodziną w czasach PRL-u. W 1959 roku SB aresztowała matkę Równickiego, oskarżając ją o próbę zamachu na I sekretarza KC KPZR Nikitę Chruszczowa. Miała podłożyć bombę na trasie przejazdu bratniej delegacji przez Zagórze - dzielnicę Sosnowca. Prawdziwy bombiarz wpadł dwa lata później, gdy w podobny sposób chciał zabić Władysława Gomułkę.

15 lipca 1959. 15-lecie władzy ludowej. "Trybuna Robotnicza" podała trasę przejazdu Chruszczowa, chyba po to, aby ludność mogła spontanicznie przywitać Wielkiego Brata. Gorączkowe przygotowania trwały od dłuższego czasu, w końcu to wizyta najwierniejszego przyjaciela Polski. Sowiecka delegacja, której towarzyszył I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka, miała przejechać m.in. ulicą Armii Czerwonej - główną arterią Zagórza. Kwietną dekorację na budynkach przygotowywał dziadek Równickiego - Stanisław Rokicki, stolarz z kopalni "Mortimer" (potem "Czerwone Zagłębie"). W kwiaty udekorowany był również posterunek MO. 15 lipca wszystko było zapięte na ostatni guzik. Nikt nie wiedział, że w nocy, tuż obok posterunku - wydawałoby się w miejscu najbardziej bezpiecznym - umieszczono bombę.

Pies Marks

Wybuch nastąpił krótko po godz. 15. Delegacja z Chruszczowem przejechała jednak obok posterunku dwie godziny później, kiedy teren był już zabezpieczony.
W aktach śledztwa czytamy: "W godzinach zbliżonych do planowanego przejazdu przy ul. Armii Czerwonej nastąpiła eksplozja zawieszonej na jednym z drzew bomby zegarowej. Ta zbieżność wskazuje w sposób nie budzący wątpliwości, że celem sprawców było dokonanie gwałtownego zamachu na członków ww. Delegacji. W wyniku eksplozji częściowemu zniszczeniu uległo drzewo, wyleciały szyby z kilku okien, a jedna osoba została lekko ranna odłamkiem".
Czy bombiarz nie wiedział, że pierwsi sekretarze pojawią się później, gdyż zabawili gdzieś w powiecie będzińskim, czy specjalnie przyspieszył wykonanie planu? Czy była to prawdziwa próba zamachu, czy tylko pozorowana akcja? Do dziś nie udało się tego ustalić.
W miejscu detonacji zebrała się grupka ludzi.
- Moja mama szła akurat chodnikiem, mieszkała zresztą 100 metrów dalej. Milicja puściła psa, nazywał się Marks - Sławomir Równicki relacjonuje wydarzenia, jakby działy się wczoraj i jakby sam brał w nich udział. Choć urodził się kilka lat później, ten dzień zaważył na życiu matki i jego. - Mama przestraszyła się wilczura i zaczęła uciekać w kierunku domu. Marks chwycił trop. Nie pobiegł dalej, tylko zatrzymał się na pierwszym piętrze, przed mieszkaniem mamy. A gdyby pobiegła w kierunku komórek?
Prawdziwy bombiarz był bezpieczny, obserwował wszystko z ukrycia.

Dowody jak drut

Matka Równickiego, wówczas nosząca panieńskie nazwisko Rokicka, była krawcową. Ponieważ nie mogła znaleźć pracy w wyuczonym zawodzie, zatrudniła się w administracji jednej ze śląskich kopalń. Halina Rokicka zjeżdżającym na dół górnikom przydzielała identyfikatory. Tak było do dnia wybuchu.
- Ulica Armii Czerwonej została otoczona. Dawno nie było tu tylu esbeków, kilkunastu weszło do mieszkania mamy - mówi dalej Równicki. - Zrobili rewizję, wszystko przewrócili do góry nogami - niszczyli meble, zrywali podłogę. W końcu znaleźli narzędzie niedoszłego mordu. Był to... (Równicki bierze głębszy oddech) drut, służący do rozwieszania prania. Esbecy uznali, że użyto go do zainstalowania bomby. Najpierw zabrali dziadka (tego, który przygotował dekorację na trasie przejazdu delegacji) i wujka - Zbyszka Szymczyka, a drugiego dnia mamę. Był 16 lipca 1959.
Już sama przeszłość rodziny Szymczyka świadczyła przeciwko aresztowanym. We wrześniu 1939 roku jego ojciec wydostał się na Zachód przez Rumunię (żona została w kraju i zginęła w Oświęcimiu). Po 1945 roku do Polski nie wrócił, bo jako żołnierz Polskich Siłach Zbrojnych wiedział, co go tu czeka. W 1952 roku ludowej władzy podpadł Zbigniew Szymczyk - za udział w nielegalnej organizacji młodzieżowej wojskowy sąd w Olsztynie skazał go na 12 lat więzienia. Wyszedł na mocy amnestii.
- Rodzina miała jednoznaczne poglądy, ale w żadnym zamachu nie brali udziału - podkreśla Równicki. - Mamę wzięli najpierw do aresztu w Będzinie, a potem do Katowic. Zaczęły się ciężkie przesłuchania. Polewali ją wodą, znęcali się psychicznie. Zarzut - próba obalenia siłą ustroju, za co groziła kara śmierci. Jedynym dowodem był drut do prania. Mama urządziła w więzieniu głodówkę.

 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
ciąg dalszy....

22 tomy akt

Całą trójkę wypuszczono po trzech tygodniach. Do niczego się nie przyznali.
Sławomir Równicki: - Za mamą wstawił się adwokat Buczek. Do dziś jestem mu wdzięczny, bo bardzo się narażał, bronił przecież wroga ludu.
Mimo wyjścia na wolność praktycznie nadal pozostawali w areszcie - tym razem domowym. Cały czas byli śledzeni, musieli zgłaszać się na milicję. Śledztwo umorzono dopiero w czerwcu 1960 roku.
Akta dotyczące zamachu Równicki dostał w 1996 roku, dzięki zaprzyjaźnionemu senatorowi AW"S". 22 tomy - po kilkadziesiąt stron każdy. Dwa tomy dotyczące jego matki były rozproszone.
- Co jest w aktach? Przez dwie godziny esbecy pytali np. o drut. Są zeznania kilkunastu osób, w tym sąsiadów. Wszyscy mówili, że nie znają mamy, chociaż utrzymywali bliskie kontakty. Akta pochodziły z Sądu Wojewódzkiego w Katowicach. Tylko w jaki sposób się tam znalazły? Przecież śledztwo zostało umorzone. Może liczono na to, że któryś z aresztowanych, np. mama, w ciężkim śledztwie przyzna się do autorstwa zamachu.
Prawdziwy bombiarz - Stanisław Jaros był wcześniej karany za kradzież materiałów wybuchowych. Mimo to bezpieka nie zainteresowała się nim.

Na liście Wildsteina

Grudzień 1961. Drugi zamach, również w Zagórzu. Tym razem ofiarą miał być Władysław Gomułka. Towarzyszył mu I sekretarz KW PZPR w Katowicach Edward Gierek. Jemu szczególnie zależało na odpowiedniej oprawie wizyty - pochodził z tych stron. Mimo ostrzeżeń o grożącym niebezpieczeństwie, zdecydował się na przejazd ulicami Zagórza.
Wybuch był na tyle silny, że z okien okolicznych domów znów wyleciały szyby. Jednak i tym razem przywódców partii nie udało się dosięgnąć - w momencie eksplozji kolumna z Gomułką była już kilkadziesiąt metrów dalej. Ciężko ranny został mieszkaniec Zagórza - jeden z tłumu gapiów. Okolica ponownie zaroiła się od funkcjonariuszy SB. Sprowadzono nawet specjalistę z Moskwy.
Równicki: - Nikt z rodziny nie został wówczas aresztowany. Nie było takiej potrzeby, cały czas byli obserwowani.
W porównaniu z zamachem sprzed dwóch lat była jedna różnica. Za kraty trafił Stanisław Jaros. Władza zdawała sobie sprawę, że tym razem musi znaleźć sprawcę. Po procesie Jaros został skazany na karę śmierci i 5 stycznia 1963 roku powieszony. Do dziś trwają spekulacje, kim naprawdę był - radykalnym antykomunistą, młodym, porywczym piromanem (rocznik 1932), agentem bezpieki? Na liście Wildsteina Stanisław Jaros figuruje jako pracownik SB. Ale czy to na pewno ta sama osoba?
Trzeba pamiętać, że oba zamachy miały miejsce po 1956 roku, kiedy wpływy aparatu bezpieczeństwa w państwie zostały ograniczone. Może bezpieka chciała pokazać partii, że nadal jest silna i nie da się tak łatwo zmarginalizować? A może Jaros w ogóle nie miał z tym nic wspólnego (wpadł na skutek donosu, przesłuchania trwały po kilkanaście godzin dziennie). Niewykluczone, że chciał po prostu odegrać się na milicji za to, że wcześniej wykryła u niego skradzione materiały wybuchowe. Podobno teczka Jarosa została zniszczona w 1989 roku, a może jeszcze się odnajdzie?

Najmłodszy strajkujący

Dla Stanisława Równickiego to, kim był Jaros, nie ma większego znaczenia. W więzieniu jego matka straciła zdrowie. O swoich przeżyciach na UB opowiadała tylko w gronie najbliższych. Zmarła w lipcu 1995 roku.
- Wyjaśnienie sprawy jest moim obowiązkiem - mówi Równicki.
W Sierpniu 1980 pracował w Zakładzie Silników Elektrycznych Małej Mocy Sigma. Specjalizacja - ślusarz narzędziowy. Miał 17 lat, był najmłodszym strajkującym. Jego młodzieżowa organizacja podlegała hucie "Katowice". Na mieście rozwieszał ulotki z napisem: "Solidarność Gdańsk", kolportował "Wolnego Związkowca". Do stanu wojennego działał w NSZZ "Solidarność". Potem, ze względu na sprawę mamy i swoją działalność był szykanowany w pracy.
- Wyrzucili mnie w 1989 roku, już za rządów Tadeusza Mazowieckiego, ale zwolnienie było przygotowane wcześniej.
Sławomir Równicki zamieszkał w domu pomocy społecznej w Sosnowcu, utrzymuje się z renty. Gdy miał dziewięć lat, zmarł jego ojciec - mąż Haliny Rokickiej. Od kilkunastu lat bezskutecznie walczy o odszkodowanie za znęcanie się nad matką. Równicki liczy również na ukaranie winnych. Śledczy jego matki mogą jeszcze żyć.

Tadeusz M. Płużański

Artykuł pierwotnie opublikowany w tygodniku "Gazeta Polska".

Publicystyka Tadeusza M. Płużańskiego na ASME.
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 508
Biedni husyci kontra zły KK:


Cztery artykuły praskie - 1421 r.

My, burmistrz, rajcy, ławnicy i cały lud miasta Pragi, stolicy królestwa czeskiego i innych wiernych temu królestwu - postanawiamy etc. Niech wiedzą wszyscy wierni chrześcijanie, że królestwo czeskie niezmiennie trwa i z bożą pomocą trwać będzie, na śmierć i życie dokąd tylko można, przy niżej spisanych artykułach.
Po pierwsze: by w królestwie czeskim swobodnie i bezpiecznie głoszono słowo Boże i by księża głosili je bez przeszkód [...].
Po drugie: by Ciało i Krew najświętszego ukrzyżowanego Chrystusa Pana rozdawane były pod postacią chleba i wina, wszystkim wiernym wolnym od grzechu śmiertelnego, jak postanowił Chrystus. Pan i Zbawca [...].
Po trzecie: by (księżom) odebrano i zniesiono ich świecką władzę nad bogactwem, dobrem doczesnym, szkodzącą ich stanowisku, i aby księża dla zbawienia swego wrócili do reguły Pisma św. i żywota apostolskiego, jaki wiódł Chrystus ze swymi apostołami.
Po czwarte: by wszystkie grzechy śmiertelne zwłaszcza jawne, a także inne występki przeciw prawu bożemu karano i potępiano (niezależnie) od stanowiska (grzeszącego). Śmierci są godni ci co popełniają grzechy i ci co potakują (grzechom takim) jak: rozpusta, obżarstwo, cudzołóstwo, złodziejstwo, grabież, nienawiść, kłamstwo, krzywoprzysięstwo, zbędna praca, czary, żądza bogactwa, lichwa, a wśród księży: świętokupstwo, kacerstwo, branie pieniędzy za chrzest, za bierzmowanie, za spowiedź, za komunię, za oleje święte, za wodę (święconą), za msze, targowanie się, kupowanie i sprzedawanie mszy, (branie pieniędzy za msze modlitwy za zmarłych, od postów, za msze zaduszne i inne rzeczy, za kazania za pogrzeb, od (bicia) dzwony, za poświęcenie kościołów, ołtarzy i kaplic, za probostwa, za stanowiska i prałatury, za dostojeństwa, za odpusty; (dalej) stąd wynikające herezje i hańbiące Kościół Chrystusowy: cudzołóstwo i przeklęte płodzenie synów i córek, inne rozpusty. gniew, kłótnie, zwady, obmowa, pozywanie, dręczenie prostego ludu, ograbianie go, (ściąganie) opłat, danin i ofiar. Każdy sprawiedliwy syn swej matki, kościoła świętego, wyrzec się i sprzeciwiać temu. nienawidzić jak diabła i mieć to w obrzydzeniu.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
O staropolskiej kulturze przy stole.
Kresy.pl » Staropolska biesiada (cz. 1) - jak zasłużyć na miano „niemieckiego wieprza”?

Dwie były cechy uczt polskich, które w XVI i XVII w. wyróżniały je na tle ówczesnej Europy. Po pierwsze, obfitość potraw, którymi raczono gości. Po drugie, sprawne posługiwanie się przez Polaków sztućcami, w tym widelcem. Warto też podkreślić wielką dbałość o czystość, zwłaszcza naczyń. Tymczasem staropolskie biesiady przeciętnemu Polakowi kojarzą się z pijącą ponad miarę prymitywną szlachtą, której po twarzy ścieka łapczywie pochłaniany alkohol, a stoły brudzi nieporadnie nalewane do szklanic wino. Ten obraz, powstały głównie pod wpływem filmów kostiumowych, jest karykaturą historycznej rzeczywistości. Biesiada staropolska to bowiem wykwintny ceremoniał, w którym dbano o formę, gdyż sposób przyjęcia świadczył o gospodarzu, a zachowanie przy stole o człowieku. Oddzielało ono ludzi wyższych sfer od nizin społecznych; narody kulturalne od barbarzyńców.

„O jakimś myciu łyżki czy widelca nie było oczywiście mowy. Nie dbano też o zamianę, czy umycie talerzy.”
Tak w PRL o zwyczajach przy staropolskim stole pisał wybitny znawca ówczesnej obyczajowości, profesor Zbigniew Kuchowicz. Jego książki, wydawane w dużych nakładach, były do niedawna bardzo popularne, a i dzisiaj znajdują wiernych czytelników. Komu jak komu, ale właśnie jemu nie można zarzucić nieznajomości źródeł. Z nieznanych mi jednak przyczyn, prof. Kuchowicz całkowicie fałszywie przedstawił to zagadnienie. Już bowiem w latach 70. XVI wieku, podróżujący po Polsce Heinrich Wolf notował:

„[Słudzy ucztujących gości] Obmywają zaś talerze w kociołku wypełnionym wodą, postawionym przy piecu nad ogniem, gdzie też znajduje się lniane płótno przytwierdzone do kija, do tego celu służące. Co szczególnego, każdy [gość] powinien zadbać, by talerz jego tyle razy był umyty, ile zjadł dań, jeśli nie chce być napiętnowany mianem wieprza niemieckiego.”
A więc dbano w Polsce o mycie naczyń i to po każdym daniu. Dbano pod groźbą napiętnowania gościa mianem wieprza. I to nie byle jakiego, bo niemieckiego. Ciekawe to wystawia świadectwo stosunkowi Polaków do ówczesnych Niemców i ich kultury[3]...
Zwyczaj mycia naczyń po spożyciu każdego dania był więc obecny w kulturze szlachty polskiej od bardzo dawna. A od kiedy zaczęto u nas zmieniać talerze przy posiłku? Pierwsza, znana mi wzmianka na ten temat pochodzi od Francuza nazwiskiem Guillaume le Vasseur de Beauplan, który przebywał w Polsce w latach 1630–1648. Opisując salę bankietową notował:

„Tak oto przygotowane stoły ustawia się zazwyczaj w wielkiej i przestronnej sali, u końca której stoi kredens zdobny w wielkie ilości wspaniałych sreber, otoczony poręczą w kształcie małej galeryjki. Nikt tam poza klucznikiem i sługami wnijść nie może. Na kredensie wznosi się zazwyczaj osiem lub dziewięć stosów srebrnych półmisków i tak znaczna ilość talerzy, iż dorównuje wysokością wzrostowi człowieka, który w tym kraju nie jest niskiego wzrostu.”
A po co były te stosy srebra i talerzy? Oczywiście po to, by wymieniać te ze stołu:

„Gdy się pierwsze danie spożyje – a półmiski, z których największa część mięsiwa zjedzona została nie przez gości, lecz przez ich służbę, o czym dokładniej opowiem później, opróżnione – sprząta się ze stołu równocześnie i pierwszą zastawę. Następnie podaje się drugie danie.”
Potwierdza to Polak, Jakub Kazimierz Haur, który w dziele wydanym kilka dekad później, radził:

„Talerzy aby zawsze było nad zamiar, aby ich Chłopcy [słudzy], Obiciem, abo połą od Sukien [ubrań], y Obrusami nieścierali.”
Czyli rolą gospodarza było zapewnić tak wiele talerzy dla gości, żeby niesforna służba zamiast wycierać je kosztownymi materiami, w razie potrzeby mogła wymienić swoim panom talerze na czyste. Mylił się więc nie tylko prof. Kuchowicz, gdy twierdził, że talerzy nie myto ani nie wymieniano. Mylił się również zmarły w 1804 roku proboszcz rzeczycki Jędrzej Kitowicz, który pozostawił po sobie opis czasów swej młodości, czyli panowanie Augusta III Sasa (lata 1733–1763):

„Serwety także i odmienianie talerzy za każdą potrawą nie zaraz nastało; a gdy nastało, to oboje najprzód tylko używane były do środka stołu nie zasięgając końców, przy których stołownicy obywali się jednym talerzem [...]”
Zdaniem tegoż Kitowicza, w końcu zwyczaj odmieniania talerzy po każdej potrawie objął cały stół:

„Gdy zaś ta moda nastała, już wtenczas przy całym stole od końca do końca kładziono talerze, serwety, noże i widelce, za każdą potrawą odmieniano talerze, a nawet noże i widelce, przepłukując je w wodzie.”
Dotychczas te opisy brano za dobrą monetę. Jednak z przytoczonych przeze mnie źródeł wynika, że zwyczaje te wcale nie były nowe. I dotyczy to nie tylko talerzy, ale również serwet. Ale o nich w drugiej części tego cyklu.

dr Radosław Sikora
Obyście nie byli niemieckimi wieprzami. ;)
 
Ostatnia edycja:

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Pierwszy kosmonauta Jurij Gagarin został szczodrze obdarowany przez komunistyczne władze. Jednak pewien dokument mówi wiele o życiu w Związku Sowieckim. Jest to lista darów otrzymanych przez Gagarina. Zawsze można pokazywać komuszkom.
Kresy24.pl » Ten dokument mówi więcej, niż tysiące słów


12 kwietnia 1961 roku w Związku Sowieckim wystrzelono pierwszego człowieka w Kosmos. Na orbitę okołoziemską wszedł statek kosmiczny Wostok z Jurijem Gagarinem na pokładzie. W ciągu kilku dni stał się on najpopularniejszym człowiekiem na świecie.

Przy okazji tej rocznicy nie będziemy się rozpisywać o tym, jak to wydarzenie przedstawiała sowiecka propaganda. Chcemy jedynie pokazać jak w epoce pierwszego lotu w kosmos żył człowiek radziecki. Fragment dokumentu mówi sam za siebie. To datowane na 18 kwietnia 1961 roku, „Rozporządzenie Rady Ministrów ZSRR o prezentach dla Jurija Gagarina”, Nr 1037, z adnotacją „TAJNE”.



Pierwszy radziecki kosmonauta otrzymał za lot potężną premię – 15 tysięcy rubli. Średnia płaca wynosiła 81 rubli 30 kopiejek miesięcznie.

Oprócz nagrody, Ministerstwo Obrony ZSRR obdarowało Gagarina czteropokojowym mieszkaniem służbowym.




Ale najciekawsze, to zestaw przedmiotów codziennego użytku, przeznaczonych dla Gagarina i jego rodziny. Lista podarunków niżej:

Dekret Rady Ministrów ZSRR z dnia 18 kwietnia 1961 Numer 1037rs

„1. Przekazać w imieniu rządu ZSRR, pierwszemu kosmonaucie radzieckiemu majorowi Gagarinowi J.A. i jego rodzinie samochód „Wołga”, dom, meble i sprzęt zgodnie z załączoną listą.
Koszty z tym związane ponieść z funduszu rezerwowego Rady Ministrów.

2. Zobowiązać Ministerstwo Obrony ZSRR (towarzysza Malinowskiego) do wydzielenia majorowi Gagarinowi J. A. czteropokojowego mieszkania służbowego;

podpisał

przewodniczący Rady Ministrów ZSRR Nikita Chruszczow

TAJNE

1. Wyposażenie sypialni, jadalni, pokoju dziecięcego, gabinetu, kuchni
2. samochód „Wołga”
3. Telewizor „Rubin”
4. Radioodbiornik „Lux”
5. Pralka
6. Lodówka
7. Odkurzacz
8. Chodniki dywanowe
9. Pianino
10. Pościel – 6 kompletów
11. Koce – 2 szt

Dla rodziców towarzysza Gagarina J. A.

1. Mieszkanie trzypokojowe
2. Telewizor
3. Radio
4. Meble do trzech pokoi

Wyprawka dla Jurija Alieksiejewicza Gagarina

1. Płaszcz jesienno-wiosenny
2. Płaszcz lekki na lato
3. Prochowiec
4. Garnitury – 2 (jasny i ciemny)
5. obuwie – 2 pary (czarny i jasny)
6. Białe koszule – 6 sztuk
7. Kapelusz – 2
8. Skarpetki – 6 par
9. Slipy jedwabne – 6 par
10. Kalesony, poidkoszulki – 6 par
11. Chusteczki do nosa – 12 sztuk
12. Krawaty – 6 sztuk,
13. Rękawiczki – 1 para
14. Golarka elektryczna -1
15. Dwa komplety mundurów wojskowych (paradny i na codzień)
16. Walizki – 2

Wyprawka dla żony

1. Płaszcz jesienno-wiosenny
2. Płaszcz letni
3. Prochowiec
4. Sukienki – 3
5. Czarny kostium
6. Kapelusze – 2
7. Czółenka – 6
8. Pończochy – 6 par
9. Pantofle – 3 pary
10. Torebki damskie – 2
11. Rękawiczki – 2 pary
12. Chustki – 2 (wełniana i jedwabna)
13. Bluzki – 2 szt.
14. Sweter- 1 szt.

Wyprawka dla dzieci

1. Łóżko dziecięce
2. Kołyska
3. Sukienki wełniane- 4
4. Płaszczyki – 2 (letni i zimowy)
5. Czapeczki – 2 (letnia i zimowa)
6. Buciki – 4 pary
7. bielizna – 6 zmian
8. Lalki, zabawki
9. Dziecięce drobiazgi

Wyprawka dla matki

1. Płaszcz letni
2. Płaszcz zimowy
3. Płaszcz – 1
4. Sukienki – 2
5. Chustka puchowa
6. Buty – 2 pary
7. Bielizna – 6 zmian
8. Pończochy – 6 par
9. Sweter – 1 szt.

Wyprawka dla ojca

1. Pokryć lato
2. Płaszcz letni
3. Płaszcz
4. Czapka
5. Bielizna – 6 zmian
6. Koszule – 6 sztuk
7. Garnitury – 2 (ciemno szary i czarny)
8. Buty – 2 pary (jasne i ciemne)
9. Krawaty – 4
10. Chusteczki do nosa – 6 sztuk.
11. Skarpetki – 6 par

Dla dwóch braci i siostry Gagarin J.A. – po 1000 rubli.

Nam pozostaje mieć nadzieję, że towarzysze trafili z rozmiarem …​
 
Do góry Bottom