Trikster
Active Member
- 361
- 26
Ło, jakie bzdury. Wystarczy zwrócić uwagę, że sama definicja własności jest arbitralna. Oznacza to, że własność była różnie definiowana w różnych kulturach i w różnych okresach historycznych, nie ma zatem jednej poprawnej definicji własności, którą Bozia obdarowała ludzkość albo którą propertarianie biorą z platońskiej nibylandii (czyt. z dupy). Pojęcie własności w społeczności musi zostać jakoś przez tę społeczność zdefiniowane; niezależnie czy zostanie to zrobione przez jakiegoś hegemona w postaci państwa, czy przez wszystkich członków kolektywnie, najpierw problem własności musi w ogóle zostać zauważony, żeby można go było rozwiązać poprzez wprowadzenie konkretnej koncepcji własności. I w sumie to jest klu: nie ma czegoś takiego jak prawo własności w ujęciu uniwersalnym (chyba że zrozumiemy je po prostu jako prawo do rzeczy, ale to będzie tylko niepotrzebne mnożenie pojęć), jest tylko konkretne prawo własności. Konkretne, czyli w danym kontekście wspólnotowym, historycznym i terytorialnym. To że przekracza to możliwości rozumowania propertarian nie jest moim problemem i wcale a wcale nie zamierzam strzępić sobie na to języka, tym bardziej, że cała reszta wpisu nie stoi na wyższym poziomie.