Czy "Solidarność" obaliła Komunę? - mit a rzeczywistość

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Niedawno przewaliła się kolejna rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych i jak to od paru lat bywa, między starszymi aparatczykami PO i PiS i ich dziennikarskimi kurwami doszło tradycyjnie do kłótni kto więcej znaczył i kto więcej zrobił w "Solidarności" - bo oczywiście od zarania III RP oficjalna wykładnia ostatnich 40 lat historii Polski, głosi że to KOR a potem "Solidarność" zmusiły Kiszczaka, Jaruzelskiego i resztę komuchów z PZPR do rezygnacji z monopolu na władzę. Innymi słowy, obaliły PRL-owską komunę. Przykładem takiego lizodupstwa wobec solidaruchów jest - wyjątkowo rakowy, moim zdaniem - tekst, który tu przytaczam:

Mikołaj Mirowski: Komu zawdzięczamy wolną Polskę?
publikacja: 08.09.2016
aktualizacja: 10.09.2016, 07:21
AR-160909152.jpg&MaxW=980&imageversion=MainTopic1

Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski

Żołnierzom Wyklętym nie zawdzięczamy wolnej Polski. W odróżnieniu od bohaterów Sierpnia ’80, którzy, zwyciężając, zmienili świat – pisze historyk i publicysta.

Minęło 36 lat od podpisania porozumień sierpniowych. Utworzona wtedy Solidarność, na czele której stanął Lech Wałęsa, była pierwszym w Europie Środkowo-Wschodniej, w bloku państw realnego socjalizmu, niezależnym od władzy związkiem zawodowym. Umowy sierpniowe (prócz Gdańska podpisane także w Szczecinie i w Jastrzębiu) zapoczątkowały proces upadku PRL i pośrednio dały pierwszy poważny impuls do zmian ustrojowych w pozostałych krajach demokracji ludowej. 31 sierpnia winien być dla współczesnej Polski jedną z ważniejszych historycznych rocznic. To właśnie w 1980 roku narodził się niekrępowany duch niepodległej Polski. To właśnie w gdańskiej stoczni wypuszczono z butelki dżina, który niedługo potem zmiótł dyktaturę Kiszczaka i Jaruzelskiego. A wszystko to bez użycia przemocy.

Polskie społeczeństwo zrzuciło knebel milczenia, a zatęchły i przaśny dotąd PRL nabrał nadzwyczajnego kolorytu. Pierwszy raz Polki i Polacy tak jednoznacznie zaczerpnęli świeżego powietrza wolności, wręcz się nim zachłysnęli. Oczywiście nie zniknęły podziały, a w wielu przypadkach dopiero wtedy wyraźnie się ujawniły, ale toczone na tym tle spory były już wyraźnym zaprzeczeniem peerelowskiej nowomowy, tchnęły odkrytym na nowo autentyzmem. Nie jestem przesadnym entuzjastą określenia „karnawał Solidarności”, ale trzeba przyznać, że okres od sierpnia 1980 do grudnia 1981 roku był świętem prawdziwej, a nie fasadowej demokracji. Był to czas wyjątkowy, gdy mówiono nieskrępowanym, donośnym głosem – co ważniejsze – słyszanym nie tylko w Polsce.

Powtórzmy dobitnie: Sierpień ’80 to odrodzenie demokracji i republikańskiego etosu politycznego, to początek końca wielkiego oszustwa jakim był PRL. To pierwszy – i dlatego myślę, że najważniejszy – osinowy kołek wbity w serce komunistycznego reżimu, który mienił się „robotniczym”. I choć 13 grudnia 1981 roku dyktatura pokazała swe pazury, było to już tylko pyrrusowe zwycięstwo. Służbie Bezpieczeństwa i będącym na jej usługach tajnym współpracownikom, a także peerelowskim propagandzistom dowodzonym przez Jerzego Urbana, nie udało się zdezintegrować Solidarności. Władza musiała uciec się do ostateczności, czyli użyć prostej, brutalnej siły. Jednak nawet to na nic się zdało – zasmakowanej tak pełni wolności nie można już było zdusić, stała się on składnikiem powietrza.

Naturalne odcienie szarości

Czy wszystko na tej pokojowej, ale wyboistej drodze walki z dyktaturą było piękne? Czy nie było zakrętów i wstydliwych chwil, małostkowych sporów, ludzkich namiętności, moralnych upadków czy zwykłego strachu? Czy nie było w Solidarności i wokół niej tajnych współpracowników? Czy nie było ludzi niegodnych lub takich, którzy zwyczajnie nie dorośli do tego, by sprostać wadze historycznego momentu? Czy nie było wreszcie załamania się przyszłego lidera związku Lecha Wałęsy i jego uwikłania we współpracę z SB na początku lat 70.? Jedyna w swoim rodzaju opowieść o Solidarności – proszę wybaczyć ten banał – zawiera wszystkie odcienie szarości. I nie mogło być inaczej. Należy jednak zmierzyć proporcje, bo choć na ten temat można pisać wiele, nigdy nie będzie prawdą teza, że tajni współpracownicy SB pokonali Solidarność i kierowali nią od wewnątrz. Przecież wówczas wyprowadzenie czołgów na ulicę – co uczynili Jaruzelski i Kiszczak – nie byłoby potrzebne. Generałowie zdecydowali się na ten ruch, ponieważ zrozumieli, że w inny sposób nie będą mogli poradzić sobie z gorącym polskim pragnieniem samostanowienia o swoim losie.

Lech Wałęsa to osobna kategoria. Jego kuriozalne wypowiedzi z ostatnich lat przyczyniły się wprawdzie do demitologizacji legendy Solidarności, ale nie można zapomnieć, że jako lider i twarz związku w momencie najwyższej próby, podczas internowania w stanie wojennym, zachował się bez zarzutu. Odświeżmy sobie pamięć: Wałęsa więziony w Arłamowie, odcięty od doradców i wszelkich wiadomości o sytuacji w kraju, pozostaje nieugięty i nie przystaje na żadne pertraktacje z władzą. A przecież możliwości manipulacji jego osobą wydawały się ogromne. To, że wtedy Wałęsa nie zgodził się na stworzenie kontrolowanej przez władze neo-Solidarności, to jego wielka zasługa. Nikt o zdrowych zmysłach nie może mu tego odmówić. Warto przypomnieć, jak internowany Wałęsa, w typowym dla siebie egotycznym uniesieniu, przyjeżdżającemu z ofertą „ostatniej szansy” Mieczysławowi Rakowskiemu odpowiedział jedynie, że należałoby go zrzucić ze schodów. To jedno wydarzenie dowodzi, że w tamtym momencie już od dawna nie był na smyczy SB. Że miał siłę wyzwolić się z sideł, by w latach 1980–1989 stać się ważną, być może kluczową, postacią solidarnościowej wiktorii.
 
OP
OP
Król Julian

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Niedorzeczne legendy

Dlaczego zatem nie potrafimy cieszyć się Solidarnością? Czemu nie możemy budować na jej fundamencie pozytywnej współczesnej opowieści historycznej? Czemu młodzież nie nosi koszulek z Wałęsą czy Bujakiem albo z Gwiazdą i Walentynowicz? Czemu – najbliższa przecież naszej pamięci – Solidarność musi tylko dzielić? Dlaczego zwaśnione polskie elity nie mogą się zgodzić, że solidarnościowa tradycja jest wystarczająco pojemna, by zmieścić wszystkich, którzy tylko chcą z niej czerpać? Obecne spory nie powinny wykluczać nikogo z jej dziedzictwa, czy to Jarosława Kaczyńskiego, czy Adama Michnika, choćby nawet dziś fundamentalnie się ze sobą nie zgadzali. Czy uda nam się kiedyś zbudować solidarnościowy pakt o nieagresji? Kruchość mitu Solidarności skutkuje obecnie narodzinami legend niedorzecznych w perspektywie tradycji walki o niepodległość. Żołnierzom Wyklętym nie zawdzięczamy wolnej Polski, ich ofiara niestety poszła na marne, co nie oznacza, że większość z nich nie była patriotami i godnymi szacunku bohaterami. Ich walka okazała się jednak beznadziejną, w odróżnieniu od Solidarności, która zwyciężyła i zmieniła Polskę, Europę, a także świat. Właśnie dlatego powinniśmy czcić bohaterów Solidarności, niezależnie od tego, co dziś mówią o sobie nawzajem. Nie to jest przecież najważniejsze, choć, przyznaję, budzi niesmak i smutek.

Pierwsza konstytuanta

To nie Żołnierze Wyklęci przywrócili Polsce i Polakom wolnościową duszę i napełnili treścią słowo „demokracja” – uczynił to I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ Solidarność jesienią 1981 roku. Stał się on de facto pierwszym po 1945 roku niepodległym polskim parlamentem, swego rodzaju konstytuantą. Warto przypomnieć dwa najważniejsze uchwalone wówczas dokumenty: słynne „Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”, a także niezwykle ciekawy program zatytułowany „Samorządna Rzeczpospolita”, w którym wymieniono obok siebie potrzebę szanowania praw obywatelskich oraz krytykę wyzysku ekonomicznego. To jedyna w swoim rodzaju synergia tradycji humanistycznych, chrześcijańskich i proletariackich. Czytamy tam m.in.: „Wszystkie wartości elementarne nazbyt były sponiewierane, by można było uwierzyć, że bez ich odrodzenia cokolwiek zmieni się na lepsze. Protest ekonomiczny musiał być zarazem protestem moralnym”.

W uchwale powoływano się wprost na encykliki Jana Pawła II „Laborem exercens”, społeczne nauczanie Kościoła, a także polską tradycję niepodległościową, głosząc: „Solidarność, określając swe dążenia, czerpie z wartości etyki chrześcijańskiej, z naszej tradycji narodowej oraz z robotniczej i demokratycznej tradycji świata pracy”. Wcześniej żaden ruch robotniczy na świecie nie zdołał pogodzić ze sobą wszystkich tych światopoglądów. Fakt, że dziś wielu – zwłaszcza młodych – Polaków zwyczajnie o tym nie wie, jest jednym z największych grzechów opowieści o historii najnowszej. Jeśli sami nie przywrócimy pamięci o „Solidarności”, to doprawdy nikt tego za nas nie zrobi. Chyląc czoło przed sygnatariuszami porozumień sierpniowych, przed bohaterami „Solidarności” niezależnie od ich obecnego politycznego zaangażowania, chciałbym złożyć hołd pięknej tradycji tego ruchu. Parafrazując tytuł nieszczęśliwej książki Zbigniewa Bujaka, pragnę im wszystkim podziękować za Solidarność. Sentymentalna panna „S” to nasz narodowy skarb, jeden z nielicznych. Dbajmy więc o niego wspólnie.


http://www.rp.pl/Opinie/160909152-Mikolaj-Mirowski-Komu-zawdzieczamy-wolna-Polske.html

Cóż, może to zgorszy niektórych użytkowników, co tamte czasy pamiętają, ale powiem tak: "Solidarność" gówno tak naprawdę Komunie zrobiła. Tak, ktoś to musi w końcu powiedzieć: wpływ solidaruchów na politykę PZPR przed Magdalenką i Okrągłym Stołem, był równy zeru. Słuchając tego pierdolenia o historycznej randze Sierpnia 1980 i generalnie, lat 1980-1981 można by dojść do wniosku że jak by ten wredny Jaruzel nie wprowadził Stanu Wojennego, to może już wtedy dałoby się komuchów odsunąć od władzy. Takiego wała! Na wszelkie próby demokratyzacji natychmiast zareagowałby ZSRR i wcale nie musiałaby to być jakaś zbrojna interwencja. Po prostu odcieliby dopływ surowców i kazali nam za nie płacić w dolcach. NRD i Czechosłowacja zrobiłyby podobnie. W ciągu paru miesięcy zadusiliby Polskę blokadą ekonomiczną. Powiedzmy to sobie szczerze: decyzja o zwinięciu PRL zapadła w Moskwie, nie w Warszawie. A zapadła dlatego, że model gospodarki centralnie planowanej doszedł do kresu swoich możliwości. ZSRR zwyczajnie już nie stać było na utrzymywanie swoich wpływów w krajach Europy Środkowej a rządzącym w nich lokalnym komuchom skończyły się pomysły na reanimowanie zdychających gospodarek. I tyle. Gdyby ten system był wydolny ekonomicznie, te wszystkie Michniki, Wałęsy i Kuronie chuja by mogły mu zrobić. Skończyliby tak, jak studenci z Tien-Anmen, albo Żołnierze Wyklęci.
 
Ostatnia edycja:

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 985
W tytule wątku zawarty jest poważny błąd. Organizacja "Solidarność" była organizacją jak najbardziej komuszą, tyle, że historia zrobiła ludziom kolejny psikus, a raczej wodę z mózgu, kiedy to okazało się, że banda socjalistyczno-komuszych robotników walczyła z sowieckim okupantem na terenie polskim. Innymi słowy, można to ująć w ten sposób: "Solidarność, czyli wypierdalajcie pionki Moskwy, byśmy tu budowali swój własny socjalizm". Członkowie Solidarności to w zasadzie koszmarne socjaluchy. Trzeba o tym mówić głośno i bez ogródek.
 
A

Antoni Wiech

Guest
Niedorzeczne legendy


Cóż, może to zgorszy niektórych użytkowników, co tamte czasy pamiętają, ale powiem tak: "Solidarność" gówno tak naprawdę Komunie zrobiła. Tak, ktoś to musi w końcu powiedzieć: wpływ solidaruchów na politykę PZPR przed Magdalenką i Okrągłym Stołem, był równy zeru. Słuchając tego pierdolenia o historycznej randze Sierpnia 1980 i generalnie, lat 1980-1981 można by dojść do wniosku że jak by ten wredny Jaruzel nie wprowadził Stanu Wojennego, to może już wtedy dałoby się komuchów odsunąć od władzy. Takiego wała! Na wszelkie próby demokratyzacji natychmiast zareagowałby ZSRR i wcale nie musiałaby to być jakaś zbrojna interwencja. Po prostu odcieliby dopływ surowców i kazali nam za nie płacić w dolcach.
Poniosło Cię zdecydowane. Wg np. tego:
https://ssl-kolegia.sgh.waw.pl/pl/KES/kwartalnik/archiwum/Documents/JKalinski7.pdf
bilans handlowy Polski z krajami bloku wschodniego był dodatni. I taka blokada byłaby również niekorzystna dla krajów importujących z PRL.
Warto tutaj dodać, że przez wprowadzenie stanu wojennego to kraje zachodnie wprowadziły embargo na polskie produkty, a PRL od nich był mocno uzależniony (jest to też w tym tekście).

Gdyby w Polsce wydarzyła się w latach '80 realna rewolucja z pewnością Polska dostałaby pomoc z zachodu i otwarcie rynków. Czy musiałaby za to zapłacić jakimiś kredytami, które musieliby spłacać później obywatele (tak jak i tak spłacali) to inna kwestia.

Można spekulować o roli Solidarności sierpniowej (bo później to już była inna, kontraktowa Solidarność), ale faktem jest, że skoro Jaruzelski zdecydował się na stan wojenny tzn. że miał spore obawy co do utrzymania władzy. A słaba sytuacja gospodarcza była tylko na jego niekorzyść.

Nie propsuję sierpniowej Solidarności całkowicie, bo to byli socjaliści, ale zdecydowanie inni w większości niż PRLowskie sowieckie komuchy. Socjademokracja byłaby, mimo swojej ułomności zdecydowanie lepszym wyborem niż sowietyzm. I w latach '80 była na to duża szansa, bo ZSRR nie miał już takiej mocy i woli jak stalinowscy pokurwieńcy. Zduszenie sierpniowej Solidarności za to spowodowało ogromną emigracją wartościowych ludzi (przynajmniej antysowieckich), którzy zwątpili ostatecznie w szanse zmian. Złamano kręgosłup ludzi chcących wyrwać się z sowietyzmu. I tak powstał grunt pod kontrakt w 89 roku, co czkawką, jak wiadomo, odbiła nam się do dziś.
 
OP
OP
Król Julian

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
I taka blokada byłaby również niekorzystna dla krajów importujących z PRL.

No to co, że niekorzystna? W imię obrony socjalizmu byłyby gotowe na poniesienie takich kosztów, tym bardziej że wówczas praktycznie każdy kraj Bloku Wschodniego (poza Rumunią) był w lepszej kondycji gospodarczej niż Polska. A bez sowieckiej ropy i gazu stanęło by wszystko.

Gdyby w Polsce wydarzyła się w latach '80 realna rewolucja z pewnością Polska dostałaby pomoc z zachodu i otwarcie rynków. Czy musiałaby za to zapłacić jakimiś kredytami, które musieliby spłacać później obywatele (tak jak i tak spłacali) to inna kwestia.

Nie dostała by żadnej pomocy, w każdym razie na pewno nie od EWG. ZSRR był dla Francji albo Niemiec znacznie cenniejszym partnerem niż jakaś Polska, i nie narażały by w jej imię na szwank stosunków handlowych z Moskwą (bardzo szybko np. zniosły sankcje nałożone na Sowietów za inwazję na Afganistan).

Nie propsuję sierpniowej Solidarności całkowicie, bo to byli socjaliści, ale zdecydowanie inni w większości niż PRLowskie sowieckie komuchy.

Tak, inni. Byli jeszcze większymi durniami, chcącymi zastąpić Centralny Urząd Planowania radami robotniczymi.
 
Ostatnia edycja:
A

Antoni Wiech

Guest
No to co, że niekorzystna? W imię obrony socjalizmu byłyby gotowe na poniesienie takich kosztów, tym bardziej że wówczas praktycznie każdy kraj Bloku Wschodniego (poza Rumunią) był w lepszej kondycji gospodarczej niż Polska. A bez sowieckiej ropy i gazu stanęło by wszystko.
Ponieść koszty w sytuacji, że już w 85 roku, Gorbaczow kapnął się, że gospodarka, jak to sam napisałeś doszła do kresu swoich możliwości?
Z sowieckim gazem i tak potrafiło wszystko stanąć, a przerwy w dostawie energii to była PRLowska rzeczywistość (vide 20 stopień zasilania). Oczywiście czym innym jest jak wyłączy się energię na np. dobę, a co innego jak miałoby to trwać miesiące. Skoro jednak PRL kupowała gaz po zawyżonych cenach od ZSRR, która manipulowała kursem, to od zachodu też dałoby radę kupić. Dochodzi kwestia czasu adaptacji nowej infrastruktury (nie znam się na tyle, ale przecież gaz można dostarczać również w zbiornikach), ale w latach '80 i tak był kryzys i było chujowo na maksa, więc czasowy "Meksyk" myślę byłby do ogarnięcia.
Nie dostała by żadnej pomocy, w każdym razie na pewno nie od EWG. ZSRR był dla Francji albo Niemiec znacznie cenniejszym partnerem niż jakaś Polska, i nie narażały by w jej imię na szwank stosunków handlowych z Moskwą (bardzo szybko np. zniosły sankcje nałożone na Sowietów za inwazję na Afganistan).
Pierdololo, USA i państwa zachodu w zasadzie przez cały czas prowadziły mniejszą lub większą wojnę handlową z ZSRR. Oczywiście, nie we wszystkich obszarach i nie wszystkie państwa europejskie podchodziły tak radykalnie jak USA. Mimo to wojna podjazdowa (różne embarga) była prowadzona i jakoś mało kto bał się drażnić czerwonego misia.
Tak, inni. Byli jeszcze większymi durniami, chcącymi zastąpić Centralny Urząd Planowania radami robotniczymi.
Nie słyszałem o radach robotniczych solidarnościowych. Co nie zmienia faktu, że lepsze rady niż Centralny Urząd. Poza tym, o czym my tu mówimy, Solidarność oprócz typowo socjalistycznych rozwiązań żądała wolność słowa, druku, publikacji, uwolnienia więźniów politycznych oraz zniesienia represji za przekonania. A to byłaby na maksa wolnościowa zmiana, nie mówiąc, że w ten sposób wolnorynkowe rozwiązania również miałyby głos.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
Warto tutaj dodać, że przez wprowadzenie stanu wojennego to kraje zachodnie wprowadziły embargo na polskie produkty

Lansujesz naiwny pogląd, że jakieś dobre wujki z Zachodu nakładają embargo dla dobra miejscowego ludu aby ukarać reżim za niedemokratyczne zachowania. W rzeczywistości sankcje - parafrazując Clausewitza - są przedłużeniem wojny, i tak jak wojna są zaprowadzane gdy to akurat pasuje agresorowi.Przykładów mamy bardzo wiele, ale ja podam tylko dwa najnowsze:
  • wyniszczające sankcje na Syrię
  • brak sankcji na Arabię Saudyjską
tzw. prawa człowieka, wolności itd. w Syrii są znacznie większe niż w Arabii Saudyjskiej. Ponadto Saudowie napadli na Jemen. A jednak to na Syrię USA nakładają sankcje a nie na Arabię Saudyjską. Takie obstalunki. NIKT nie wprowadził sankcji za "stan wojenny". To był pretekst. Poza tym jankeskie sankcje nie uderzyły w komuchów (ci uwłaszczyli się świetnie) a w przeciętnych ludzi. III RP rozpoczeła swój plugawy żywot na kolanach pod dyktatem "dobrodziejów" negocjujących anulowanie zadłużenia. Ceną za te anulowania były nominacje personalne (typu Balcerowicz),a więc de facto ustrój III RP.

Antoni Wiech napisał:
Gdyby w Polsce wydarzyła się w latach '80 realna rewolucja z pewnością Polska dostałaby pomoc z zachodu i otwarcie rynków.

Po pierwsze: nie ma darmowych obiadów. Po drugie: wspaniałą "pomoc" Zachodu dostały Węgry w 1956. Najpierw obiecywano złote góry, podpuszczano, a potem skończyło się na "modlimy się za was". Podobnych wystawień do wiatru historia zna dużo więcej.
Po trzecie: w latach 80 niemal wszystko było już dogadane, od TW w PRL po geopolitykę, więc teksty o rewolucji są mocno teoretyczne. Zapewne utopienie PRL w jakiejś krwawej rewolucji było opcją tego teatrzyku, ale wyszło jak wyszło.
Po czwarte: zapominasz, że Polska była otoczona bratnimi demokracjami ludowymi, więc bycie zieloną wyspą na morzu komuny nie wchodziło w grę. To nie Jugosławia ani Finlandia gdzie przecinały się sfery wpływów. PRL to było jądro UW.

Ponieść koszty w sytuacji, że już w 85 roku, Gorbaczow kapnął się, że gospodarka, jak to sam napisałeś doszła do kresu swoich możliwości?

Kapnął się Deng Xiaoping. Gorbi był idiotą albo po prostu jako agent wykonywał polecenia demontażu imperium, bo mądrość etapu się zmieniła. Gospodarka nie ma tu wiele do rzeczy, bo np. bolszewicy w latach 20 rządzili w trudniejszych warunkach, Kuba nadal istnieje, Korea Północna istnieje.

Nie słyszałem o radach robotniczych solidarnościowych.

Choćby Żyd posługujący się polskim nazwiskiem "kuroń" należał do takich solidaruchów. Typowy maoista, choć z nimi nigdy nie wiadomo co naprawdę myślą a co robią dla sprawy swojej "rasy".
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Po pierwsze: nie ma darmowych obiadów. Po drugie: wspaniałą "pomoc" Zachodu dostały Węgry w 1956. Najpierw obiecywano złote góry, podpuszczano, a potem skończyło się na "modlimy się za was". Podobnych wystawień do wiatru historia zna dużo więcej.
Po trzecie: w latach 80 niemal wszystko było już dogadane, od TW w PRL po geopolitykę, więc teksty o rewolucji są mocno teoretyczne. Zapewne utopienie PRL w jakiejś krwawej rewolucji było opcją tego teatrzyku, ale wyszło jak wyszło.
Po czwarte: zapominasz, że Polska była otoczona bratnimi demokracjami ludowymi, więc bycie zieloną wyspą na morzu komuny nie wchodziło w grę. To nie Jugosławia ani Finlandia gdzie przecinały się sfery wpływów. PRL to było jądro UW.
No właśnie nie - co było najważniejsze, Ruscy w latach '80 dopuszczali już możliwość utraty wpływów w Polsce na rzecz państw kapitalistycznych. Ostatnio o tym przypomniano w dokumencie Brauna "Towarzysz generał idzie na wojnę", gdzie przytaczano zarówno wypowiedzi dawnych sowieciarzy jak i co ważniejsze dokumenty - korespondencję partyjną, w której znajduje się potwierdzenie tej tezy. Wszystko z okazji sławetnego: "Czy weszliby, gdyby Jaruzelski sobie nie poradził własnymi siłami?". No więc, nie - nie weszliby. Mogli grzać silniki w czołgach na granicy, aby oddziaływać psychologicznie i markować taki zamiar, ale naprawdę nic by nie zrobili, bo nie mieli nawet takich planów. Byliby gotowi układać się nawet z kapitalistyczną Polską i to była dla mnie największa bomba. Polskie kadry z wierchuszki same wybrały komunizm dla swojego kraju.

Jaruzelski przedłużył przez swoje rządy komunę w Polsce niemal o dekadę. Gdyby zechciał przejść na stronę Zachodu, mógłby to zrobić w zasadzie bezkarnie, bo towarzysze nic by mu nie zrobili. Ale on wolał być wobec nich lojalny. Stan wojenny mógł być równie dobrze początkiem zdrady przyjaźni polsko-radzieckiej, ale Ślepowron był oddanym pachołkiem Moskwy - za mało pinochetów we krwi miał.

Nie każdy jest Seanem Connery na "Czerwonym Październiku", żeby wykręcać takiego rodzaju holiłuckie akcje na wielką skalę...
 

Max J.

Well-Known Member
416
448
Komunę obalił Jan Paweł II!!!
Pan Jaweł.

Solidarnościowcy wcale nie chcieli takiego kapitalizmu jaki był na zachodzi, ani nawet koncesjonowanego jaki jest teraz, bo po prostu nie mieli na jego temat żadnego pojęcia, a postulaty sierpniowe to czysty socjal przecież. Odnosząc się do pierwszego postu, powiem, że największą karą dla tych kurew było by powiedzenie im na różnych wiecach, na których lubią chwalić się walką z komuną, że w zasadzie to ludzie mają w dupie ich osiągnięcia, bo raz, że wcale jej nie obalili, bo prawie dekadę trwało przygotowanie do i faktyczne przepoczwarzanie, a na dodatek, jak już "obalyli" komunę symbolizowaną przez magdalenkowe flaszki, to szybciutko zaczęli psuć ustawę Wilczka i tylko perspektywa akcesji do WE i naciski z Brukseli wymuszały jako takie podnoszenie standardów, ale dobra passa już się skończyła, bo prawdziwi socjalni patrioci dorwali się do władzy, co by odnowić zapomniany socjalizm, a dodatkowo czasu na zaoranie ZUS-u coraz mniej i w końcu to pierdolnie z wielkim hukiem. Może dopiero wtedy komuna zostanie obalona, chyba że znajdzie się nowy magik, co jest znacznie bardziej prawdopodobne.
Z drugiej strony, może wtedy już nie będzie czegoś takiego jak RP w obecnym kształcie...? E, fantazja mnie ponosi.
 
A

Antoni Wiech

Guest
Lansujesz naiwny pogląd, że jakieś dobre wujki z Zachodu nakładają embargo dla dobra miejscowego ludu aby ukarać reżim za niedemokratyczne zachowania.
Nie lansuje. To było tylko argument, że i tak uderzono w PRL (i w zwykłych ludzi również), ale nie ze strony ZSRR, ale krajów zachodu. Chodziło o to, że czy wybrano by odcięcie się od ZSRR czy pozostanie w bloku sowieckim (i wprowadzenie stanu wojennego) i tak i tak sankcje by nastąpiły (oczywiście przyjmując twierdzenie, że ZSRR by takie sankcje wprowadził co wcale nie musiałoby nastąpić).

Po pierwsze: nie ma darmowych obiadów.
Napisałem wcześniej wyraźnie "Czy musiałaby za to zapłacić jakimiś kredytami, które musieliby spłacać później obywatele (tak jak i tak spłacali) to inna kwestia." Więc nie wiem po co to piszesz.

Po drugie: wspaniałą "pomoc" Zachodu dostały Węgry w 1956. Najpierw obiecywano złote góry, podpuszczano, a potem skończyło się na "modlimy się za was". Podobnych wystawień do wiatru historia zna dużo więcej.
To były inne czasy i jeszcze stalinizm dogorywał. Motywacja do utrzymania systemu sowieckiego była dużo większa niż w latach '80. Ale w polityce rzeczywiście nic nie wiadomo. Być może moje stwierdzenie, że z pewnością przyszłaby pomoc było na wyrost.

Po trzecie: w latach 80 niemal wszystko było już dogadane, od TW w PRL po geopolitykę, więc teksty o rewolucji są mocno teoretyczne. Zapewne utopienie PRL w jakiejś krwawej rewolucji było opcją tego teatrzyku, ale wyszło jak wyszło.
Prove or it didn't happen.

Po czwarte: zapominasz, że Polska była otoczona bratnimi demokracjami ludowymi, więc bycie zieloną wyspą na morzu komuny nie wchodziło w grę. To nie Jugosławia ani Finlandia gdzie przecinały się sfery wpływów. PRL to było jądro UW.
Można spekulować, ale to już były zupełnie inne czasy, jak pisałem wyżej.

Kapnął się Deng Xiaoping. Gorbi był idiotą albo po prostu jako agent wykonywał polecenia demontażu imperium, bo mądrość etapu się zmieniła. Gospodarka nie ma tu wiele do rzeczy, bo np. bolszewicy w latach 20 rządzili w trudniejszych warunkach, Kuba nadal istnieje, Korea Północna istnieje.
Co innego utrzymywać władzę w swoim kraju, a co innego utrzymywać przemocą imperium rozlane na inne kraje. To jest zupełnie inny zasięg i koszta.

Choćby Żyd posługujący się polskim nazwiskiem "kuroń" należał do takich solidaruchów. Typowy maoista, choć z nimi nigdy nie wiadomo co naprawdę myślą a co robią dla sprawy swojej "rasy".
Mnie narodowość komunistów w tym kontekście zupełnie nie interesuje. Interesuje mnie czy solidarność chciała zastąpić Centralny Urząd Planowania radami robotniczymi. Nic mi o tym nie wiadomo. Co nie zmienia faktu, że jak napisałem wcześniej lepsze rady niż właśnie taki centralny urząd.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

kowaI

Well-Known Member
422
560
Można było oddać te pegieery i inne przedsiębiorstwa pracownikom, w formie świadectw udziałowych zamiast oddawać lichwiarzom za cenę wyceny.
I tak chuj z tego mieli, chyba że chcieli to tylko zniszczyć.

Powstała by klasa średnia, a tak poszlo w Fozz, przy którym ambergold to małe miki
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Muszę przyznać, że Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, to bardzo dobra nazwa dla marksistowskiego towarzystwa wzajemnej adoracji.

Klub Poszukiwaczy Sprzeczności. Tu zaczynali m.in. Adam Michnik, Jan Tomasz Gross i Marek Borowski

Środowisko, które w 1962 r. założy Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, to młodzież, która wcześniej często należała do "czerwonego harcerstwa" Jacka Kuronia. Rodzinnie - to przeważnie dzieci byłych lub obecnych wysokich funkcjonariuszy PZPR i PRL, często żydowskiego pochodzenia. Politycznie - młodzi marksiści. Intelektualnie - ludzie, którzy mają swoich ulubionych bohaterów radykalnie zmieniających świat, ale nie boją się konfrontacji z innymi bohaterami, takimi którzy chcieliby świat zakonserwować w obecnej, albo nawet przywrócić do dawnej postaci. Metrykalnie - nastolatkowie urodzeni tuż po wojnie, mający więc w 1962 r. 16 - 17 lat, uczniowie warszawskich liceów.

W 1961 r. Adam Michnik po raz pierwszy bierze udział w spotkaniu Klubu Krzywego Koła, gdzie aktywni są ludzie starsi od niego co najmniej o pokolenie. KKK jest tworem rewizjonistów, czyli marksistów zawiedzionych sposobem realizacji wizji Marksa w Polsce po 1944 r., ale wierzących, że oczyszczenie doktryny z rozmaitych szkodliwych wpływów przywróci jej pierwotną czystość i siłę moralną. Panuje też w KKK specyficzna kultura intelektualna: skłonność do spierania się z przedstawicielami innych zgoła poglądów. Dość powiedzieć, że na kilku spotkaniach KKK, środowiska zdeklarowanych lewicowców, był obecny Wiesław Chrzanowski - człowiek najdalszy od lewicowych poglądów. Nie będzie przesadą stwierdzić, że dla młodego Michnika i jego środowiska ten styl debaty był atrakcyjny.

W 1962 r. Adam Michnik i jego szkolni przyjaciele - Jan Gross, Włodzimierz Kofman i Aleksander Perski - zakładają klub dyskusyjny. Aby zabezpieczyć się przed spodziewaną ingerencją władz szkolnych w program klubu, afiliują go przy Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Michnik rozmawia o tym z prof. Adamem Schaffem, ten zgadza się dać taką ochronę, przy czym poparcia tej inicjatywie udziela też uczelniana organizacja Związku Młodzieży Socjalistycznej. Klub ma przychylność osób wpływowych na Uniwersytecie i w Partii. Opiekunem KPS jest Stanisław Manutrzewski, socjolog, znajomy Jacka Kuronia, dobrze wówczas "ustosunkowany" w kręgach władzy. Członkami klubu są m. in.: Andrzej Titkow, syn I sekretarza KW PZPR w Warszawie - Walentego Titkowa oraz Ewa Zarzycka, córka przewodniczącego Rady Narodowej Warszawy - Janusza Zarzyckiego.

Pierwsze spotkania klubu obywają się na Uniwersytecie, ale potem przenoszą się do Staromiejskiego Domu Kultury - co także jest wynikiem życzliwości znajomych, dobrze osadzonych we władzach. Klub dostaje nawet dotację finansową od ZMS-u.

Poszukiwacze Sprzeczności mają więc jak u Pana Boga za piecem. Ale tylko przez krótki czas. Już w kwietniu 1963 r. Departament III MSW alarmuje, że Staromiejskim Domu Kultury dzieją się zjawiska niepokojące. Czytamy tam: W grudniu 1962 r. do tow. Babiejczuka [kierownika SDK - RG] przyszli Michnik, Gross i dwóch innych członków Zarządu Klubu. Pytani o kierunek i plan zamierzonej działalności stwierdzili, że chcą poznać różne kierunki ideologiczne i systemy światopoglądowe. Oświadczyli również [...], że działalność w ZMS im nie odpowiada, ponieważ Związek ten skompromitował się. Autor tej analizy pisał w konkluzji: Posiadane informacje wskazują, że dotychczasowa działalność dyskusyjnego Klubu "Poszukiwaczy Sprzeczności" wywiera nieodpowiedni wpływ na młodzież. Uważamy, że należałoby zmienić opiekunów Klubu i zagwarantować odpowiednią polityczną opiekę i kierownictwo.

Jak widać, policja polityczna już po kilku miesiącach działania klubu dostrzegła niepokojące jego - z punktu widzenia władz - cechy. Wszelako zdecydowano się tolerować tę działalność i dalej obserwować ją z bliska. Taryfa ulgowa skończyła się, gdy w lecie 1963 r. I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka, podczas Plenum KC poświęconego kulturze, skrytykował działalność klubu, wymieniając wprost z nazwiska Michnika. To - naturalnie - oznaczało koniec działalności Poszukiwaczy Sprzeczności, później nazywanych także złośliwie Raczkującymi Rewizjonistami.

Poszukiwacze Sprzeczności byli zagorzałymi dyskutantami. Stąd po każdym wykładzie przeprowadzano dyskusję. Wykładowcami byli m. in.: Bronisław Baczko (który mówił na temat "Historia i jednostka"), Zygmunt Bauman ("Co to jest społeczeństwo?"), Włodzimierz Brus ("Ideały gospodarcze socjalizmu"), Bronisław Minc ("O warstwach i klasach"), Witold Dąbrowski (">>Nowa fala<< w Związku Radzieckim"), Janusz Kuczyński ("Sens życia w chrześcijaństwie"), Andrzej Walicki ("Społeczeństwo i jednostka"), a także: Jacek Kuroń, Stanisław Manturzewski i Karol Modzelewski. Można rzec - marksistowscy rewizjoniści, zajmujący się wyszukiwaniem różnic między pismami młodego Marksa, a pismami starego Marksa. Ale gośćmi KPS byli także ludzie, których nie sposób było posądzić o jakiekolwiek związki z marksizmem: ks. Bronisław Dembowski (kapelan warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej), Stefan Kisielewski (felietonista "Tygodnika Powszechnego" i poseł Koła Poselskiego "Znak") i Janusz Zabłocki (działacz KIK-u, zastępcę redaktora naczelnego "Więzi"). Zachowane relacje z tych spotkań potwierdzają, że dyskusja - a więc wyszukiwanie sprzeczności - było żywiołem tej młodzieży. A także jej kompetencją. Nie przez przypadek niejeden z tych chłopców i niejedna z dziewcząt potem zaznaczy się w polskim - a po 1968 r. także, chociaż zwykle wbrew woli - międzynarodowym życiu naukowym czy artystycznym.

Młodzież obecna na tych spotkaniach miała skłonność do stawiania pytań. Nawet więc, jeśli miała ona sentyment do Marksa (chociaż raczej do Młodego, niż do późnego) ta jej umysłowa predylekcja mogła ją zaprowadzić na polityczne manowce. I tak się często działo. W ten sposób z podpory "władzy ludowej" stawała się ta młodzież stopniowo tej władzy zbiorowym kontestatorem. Nie działo się to z dnia na dzień, ale działo się nieuchronnie, ponieważ ustrój komunistyczny opierał się na systemie dogmatów. Każde myślenie - zatem - mu zagrażało. Potwierdzą to dalsze losy tej grupki młodzieży, która stanie się zarzewiem kontestacji studenckiej przed Marcem.

Poszukiwaczami sprzeczności byli - oprócz wymienionych już Michnika, Grossa (znanego później jako Jan Tomasz Gross), Koffmana, Perskiego, Titkowa i Zarzyckiej - także między innymi: Marek Borowski, Seweryn Blumsztajn, Józef Dajczgewand, Helena Góralska, Irena Grudzińska, Elżbieta Hűbner, Stanisław Jędrzejewski, Michał Kleiber, Jan Lityński, Jerzy Mink, Sławomir Petelicki, Krzysztof Pszenicki, Andrzej Rapaczyński, Barbara Toruńczyk i Krystyna Weitraub.

Poszukiwaczy Sprzeczności rozgoniono po wystąpieniu Gomułki. Ale skrzykną się znowu, głównie na Uniwersytecie Warszawskim, po aresztowaniu Kuronia i Modzelewskiego w 1965 roku.

Roman Graczyk
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Takie to było ,,obalanie komuny” 4 czerwca. Historyk opublikował tajną instrukcję Kuronia do Frasyniuka

Sławomir Cenckiewicz opublikował bardzo charakterystyczny dokument. Historyk napisał: Takie to było zwycięstwo Solidarności nad komuną 4 VI 1989 r. że Jacek Kuroń się zaniepokoił i instruował Władysława Frasyniuka…
_____________
Kochani, zanim Niezgoda i Niebezpieczeństwo posadzi i podleje swoje ostatnie Dęby Wolności na święto 4 czerwca (1989 r.), a propagandyści i pożyteczni idioci (także na prawicy) ogłoszą nam, że to jest prawdziwe i jedyne święto które winniśmy obchodzić, wskazując na geniusz Ojców Założycieli III RP, przypominam jak jeden z nich – Jacuś Kuroń, traktował ów triumf wyborczy 4 czerwca 1989 r. przestrzegając przed antykomunizmem polskiego ludu…. Dobrze, że są dokumenty z epoki…
– pisał w przeszłości Cenckiewicz. Oto wymowna treść dokumentu…
25-lat-wolnosci.jpg
 

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
Spodobał mi się ten filmik, bo miałem podobne odczucia:



Uwielbiam Bareję, ale przecież sprawa jest jasna. Oficjalnie mamy komunę i totalitaryzm, a w filmie puszczonym przez władzę leci beka na całego z towarzyszy, beka z niedomagań systemu itd. Cieszę się, że przynajmniej Braun zauważył tą sprzeczność.
Ja ją zauważyłem na szerszym polu. Władza pozwalała wówczas występować wielu koncesjonowanym śmieszkom antysystemowym takim jak Laskowik, Smoleń, Pietrzak. Ciemny lud rżał na widowni myśląc, że "artysta" przechytrzył bezpiekę i my tu tacy wyrafinowani wszyscy bo chwytamy aluzje. A to było ukartowane. Śmieszkowie kpili z systemu, a Popiełuszko lądował w worku.
Jeśli grasz w karty i nie wiesz kto jest frajerem, to na 100% tym sam nim jesteś.

Oczywiście Polska miała zerowy wpływ na upadek komunizmu. Wszystko zadecydowało się wcześniej w ZSRR którego wysoko postawione elity uczestniczyły w antyradzieckim spisku CIA; nawet lądowanie Cessny na Placu Czerwonym wykorzystano jako pretekst do ogromnych czystek. Bo o ile Andropow/Gorbaczow i część KGB była już dogadana, to spokojnie mogło wybuchnąć 10 kontr ze strony grup widzących jawną dywersję, a i większość populacji sowieckiej nie chciała samorozwiązania (było referendum i 70% na nie). Nie przez przypadek Jelcyn stał na czołgu, a puczyści Janajewa w wolnej i demokratycznej Rosji popełniali masowo samobójstwa - jak beztrosko informuje Wikipedia.
Szła ostra nożowa rozprawa za kulisami, większości rzeczy nie wiemy.

i tu na scenę wchodzi jakiś śmieszny ludek z Europy Wschodniej twierdzący, że to on sam obalił komunę, że od niego się zaczęło, a dalej poszło domino. ha ha. Mają ludzie ten kontak z rzeczywistością :) Jedyne domino jakie tu widzę to marzec 68 gdy Gomułka wypraszał stalinowskie elity z Polski a te elity w ramach zemsty dawały pełne who is who w bloku sowieckim, i na tej podstawie zachodnie służby wiedziały kogo przekabacać. Dzieciaczki komuszków jeździły wszak na Zachód, na stypendia. Posypało się, bo żaden z dzieciaczków nie brał się na ambicję budowania imperium, a po prostu chciał urządzić, więc oddali się do dyspozycji imperium zapewniającego lepsze warunki urządzenia. Wszak gruba szycha w PRL to miał tyle co dentysta w USA. To i tak czyniło szczęśliwszym (porównujemy się do bezpośrednich sąsiadów), ale jednak ten jankeski dentysta mocno wkurzał.
 
Do góry Bottom