Król Julian
Well-Known Member
- 962
- 2 123
Niedawno przewaliła się kolejna rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych i jak to od paru lat bywa, między starszymi aparatczykami PO i PiS i ich dziennikarskimi kurwami doszło tradycyjnie do kłótni kto więcej znaczył i kto więcej zrobił w "Solidarności" - bo oczywiście od zarania III RP oficjalna wykładnia ostatnich 40 lat historii Polski, głosi że to KOR a potem "Solidarność" zmusiły Kiszczaka, Jaruzelskiego i resztę komuchów z PZPR do rezygnacji z monopolu na władzę. Innymi słowy, obaliły PRL-owską komunę. Przykładem takiego lizodupstwa wobec solidaruchów jest - wyjątkowo rakowy, moim zdaniem - tekst, który tu przytaczam:
Mikołaj Mirowski: Komu zawdzięczamy wolną Polskę?
publikacja: 08.09.2016
aktualizacja: 10.09.2016, 07:21
Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski
Żołnierzom Wyklętym nie zawdzięczamy wolnej Polski. W odróżnieniu od bohaterów Sierpnia ’80, którzy, zwyciężając, zmienili świat – pisze historyk i publicysta.
Minęło 36 lat od podpisania porozumień sierpniowych. Utworzona wtedy Solidarność, na czele której stanął Lech Wałęsa, była pierwszym w Europie Środkowo-Wschodniej, w bloku państw realnego socjalizmu, niezależnym od władzy związkiem zawodowym. Umowy sierpniowe (prócz Gdańska podpisane także w Szczecinie i w Jastrzębiu) zapoczątkowały proces upadku PRL i pośrednio dały pierwszy poważny impuls do zmian ustrojowych w pozostałych krajach demokracji ludowej. 31 sierpnia winien być dla współczesnej Polski jedną z ważniejszych historycznych rocznic. To właśnie w 1980 roku narodził się niekrępowany duch niepodległej Polski. To właśnie w gdańskiej stoczni wypuszczono z butelki dżina, który niedługo potem zmiótł dyktaturę Kiszczaka i Jaruzelskiego. A wszystko to bez użycia przemocy.
Polskie społeczeństwo zrzuciło knebel milczenia, a zatęchły i przaśny dotąd PRL nabrał nadzwyczajnego kolorytu. Pierwszy raz Polki i Polacy tak jednoznacznie zaczerpnęli świeżego powietrza wolności, wręcz się nim zachłysnęli. Oczywiście nie zniknęły podziały, a w wielu przypadkach dopiero wtedy wyraźnie się ujawniły, ale toczone na tym tle spory były już wyraźnym zaprzeczeniem peerelowskiej nowomowy, tchnęły odkrytym na nowo autentyzmem. Nie jestem przesadnym entuzjastą określenia „karnawał Solidarności”, ale trzeba przyznać, że okres od sierpnia 1980 do grudnia 1981 roku był świętem prawdziwej, a nie fasadowej demokracji. Był to czas wyjątkowy, gdy mówiono nieskrępowanym, donośnym głosem – co ważniejsze – słyszanym nie tylko w Polsce.
Powtórzmy dobitnie: Sierpień ’80 to odrodzenie demokracji i republikańskiego etosu politycznego, to początek końca wielkiego oszustwa jakim był PRL. To pierwszy – i dlatego myślę, że najważniejszy – osinowy kołek wbity w serce komunistycznego reżimu, który mienił się „robotniczym”. I choć 13 grudnia 1981 roku dyktatura pokazała swe pazury, było to już tylko pyrrusowe zwycięstwo. Służbie Bezpieczeństwa i będącym na jej usługach tajnym współpracownikom, a także peerelowskim propagandzistom dowodzonym przez Jerzego Urbana, nie udało się zdezintegrować Solidarności. Władza musiała uciec się do ostateczności, czyli użyć prostej, brutalnej siły. Jednak nawet to na nic się zdało – zasmakowanej tak pełni wolności nie można już było zdusić, stała się on składnikiem powietrza.
Naturalne odcienie szarości
Czy wszystko na tej pokojowej, ale wyboistej drodze walki z dyktaturą było piękne? Czy nie było zakrętów i wstydliwych chwil, małostkowych sporów, ludzkich namiętności, moralnych upadków czy zwykłego strachu? Czy nie było w Solidarności i wokół niej tajnych współpracowników? Czy nie było ludzi niegodnych lub takich, którzy zwyczajnie nie dorośli do tego, by sprostać wadze historycznego momentu? Czy nie było wreszcie załamania się przyszłego lidera związku Lecha Wałęsy i jego uwikłania we współpracę z SB na początku lat 70.? Jedyna w swoim rodzaju opowieść o Solidarności – proszę wybaczyć ten banał – zawiera wszystkie odcienie szarości. I nie mogło być inaczej. Należy jednak zmierzyć proporcje, bo choć na ten temat można pisać wiele, nigdy nie będzie prawdą teza, że tajni współpracownicy SB pokonali Solidarność i kierowali nią od wewnątrz. Przecież wówczas wyprowadzenie czołgów na ulicę – co uczynili Jaruzelski i Kiszczak – nie byłoby potrzebne. Generałowie zdecydowali się na ten ruch, ponieważ zrozumieli, że w inny sposób nie będą mogli poradzić sobie z gorącym polskim pragnieniem samostanowienia o swoim losie.
Lech Wałęsa to osobna kategoria. Jego kuriozalne wypowiedzi z ostatnich lat przyczyniły się wprawdzie do demitologizacji legendy Solidarności, ale nie można zapomnieć, że jako lider i twarz związku w momencie najwyższej próby, podczas internowania w stanie wojennym, zachował się bez zarzutu. Odświeżmy sobie pamięć: Wałęsa więziony w Arłamowie, odcięty od doradców i wszelkich wiadomości o sytuacji w kraju, pozostaje nieugięty i nie przystaje na żadne pertraktacje z władzą. A przecież możliwości manipulacji jego osobą wydawały się ogromne. To, że wtedy Wałęsa nie zgodził się na stworzenie kontrolowanej przez władze neo-Solidarności, to jego wielka zasługa. Nikt o zdrowych zmysłach nie może mu tego odmówić. Warto przypomnieć, jak internowany Wałęsa, w typowym dla siebie egotycznym uniesieniu, przyjeżdżającemu z ofertą „ostatniej szansy” Mieczysławowi Rakowskiemu odpowiedział jedynie, że należałoby go zrzucić ze schodów. To jedno wydarzenie dowodzi, że w tamtym momencie już od dawna nie był na smyczy SB. Że miał siłę wyzwolić się z sideł, by w latach 1980–1989 stać się ważną, być może kluczową, postacią solidarnościowej wiktorii.
Mikołaj Mirowski: Komu zawdzięczamy wolną Polskę?
publikacja: 08.09.2016
aktualizacja: 10.09.2016, 07:21
Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski
Żołnierzom Wyklętym nie zawdzięczamy wolnej Polski. W odróżnieniu od bohaterów Sierpnia ’80, którzy, zwyciężając, zmienili świat – pisze historyk i publicysta.
Minęło 36 lat od podpisania porozumień sierpniowych. Utworzona wtedy Solidarność, na czele której stanął Lech Wałęsa, była pierwszym w Europie Środkowo-Wschodniej, w bloku państw realnego socjalizmu, niezależnym od władzy związkiem zawodowym. Umowy sierpniowe (prócz Gdańska podpisane także w Szczecinie i w Jastrzębiu) zapoczątkowały proces upadku PRL i pośrednio dały pierwszy poważny impuls do zmian ustrojowych w pozostałych krajach demokracji ludowej. 31 sierpnia winien być dla współczesnej Polski jedną z ważniejszych historycznych rocznic. To właśnie w 1980 roku narodził się niekrępowany duch niepodległej Polski. To właśnie w gdańskiej stoczni wypuszczono z butelki dżina, który niedługo potem zmiótł dyktaturę Kiszczaka i Jaruzelskiego. A wszystko to bez użycia przemocy.
Polskie społeczeństwo zrzuciło knebel milczenia, a zatęchły i przaśny dotąd PRL nabrał nadzwyczajnego kolorytu. Pierwszy raz Polki i Polacy tak jednoznacznie zaczerpnęli świeżego powietrza wolności, wręcz się nim zachłysnęli. Oczywiście nie zniknęły podziały, a w wielu przypadkach dopiero wtedy wyraźnie się ujawniły, ale toczone na tym tle spory były już wyraźnym zaprzeczeniem peerelowskiej nowomowy, tchnęły odkrytym na nowo autentyzmem. Nie jestem przesadnym entuzjastą określenia „karnawał Solidarności”, ale trzeba przyznać, że okres od sierpnia 1980 do grudnia 1981 roku był świętem prawdziwej, a nie fasadowej demokracji. Był to czas wyjątkowy, gdy mówiono nieskrępowanym, donośnym głosem – co ważniejsze – słyszanym nie tylko w Polsce.
Powtórzmy dobitnie: Sierpień ’80 to odrodzenie demokracji i republikańskiego etosu politycznego, to początek końca wielkiego oszustwa jakim był PRL. To pierwszy – i dlatego myślę, że najważniejszy – osinowy kołek wbity w serce komunistycznego reżimu, który mienił się „robotniczym”. I choć 13 grudnia 1981 roku dyktatura pokazała swe pazury, było to już tylko pyrrusowe zwycięstwo. Służbie Bezpieczeństwa i będącym na jej usługach tajnym współpracownikom, a także peerelowskim propagandzistom dowodzonym przez Jerzego Urbana, nie udało się zdezintegrować Solidarności. Władza musiała uciec się do ostateczności, czyli użyć prostej, brutalnej siły. Jednak nawet to na nic się zdało – zasmakowanej tak pełni wolności nie można już było zdusić, stała się on składnikiem powietrza.
Naturalne odcienie szarości
Czy wszystko na tej pokojowej, ale wyboistej drodze walki z dyktaturą było piękne? Czy nie było zakrętów i wstydliwych chwil, małostkowych sporów, ludzkich namiętności, moralnych upadków czy zwykłego strachu? Czy nie było w Solidarności i wokół niej tajnych współpracowników? Czy nie było ludzi niegodnych lub takich, którzy zwyczajnie nie dorośli do tego, by sprostać wadze historycznego momentu? Czy nie było wreszcie załamania się przyszłego lidera związku Lecha Wałęsy i jego uwikłania we współpracę z SB na początku lat 70.? Jedyna w swoim rodzaju opowieść o Solidarności – proszę wybaczyć ten banał – zawiera wszystkie odcienie szarości. I nie mogło być inaczej. Należy jednak zmierzyć proporcje, bo choć na ten temat można pisać wiele, nigdy nie będzie prawdą teza, że tajni współpracownicy SB pokonali Solidarność i kierowali nią od wewnątrz. Przecież wówczas wyprowadzenie czołgów na ulicę – co uczynili Jaruzelski i Kiszczak – nie byłoby potrzebne. Generałowie zdecydowali się na ten ruch, ponieważ zrozumieli, że w inny sposób nie będą mogli poradzić sobie z gorącym polskim pragnieniem samostanowienia o swoim losie.
Lech Wałęsa to osobna kategoria. Jego kuriozalne wypowiedzi z ostatnich lat przyczyniły się wprawdzie do demitologizacji legendy Solidarności, ale nie można zapomnieć, że jako lider i twarz związku w momencie najwyższej próby, podczas internowania w stanie wojennym, zachował się bez zarzutu. Odświeżmy sobie pamięć: Wałęsa więziony w Arłamowie, odcięty od doradców i wszelkich wiadomości o sytuacji w kraju, pozostaje nieugięty i nie przystaje na żadne pertraktacje z władzą. A przecież możliwości manipulacji jego osobą wydawały się ogromne. To, że wtedy Wałęsa nie zgodził się na stworzenie kontrolowanej przez władze neo-Solidarności, to jego wielka zasługa. Nikt o zdrowych zmysłach nie może mu tego odmówić. Warto przypomnieć, jak internowany Wałęsa, w typowym dla siebie egotycznym uniesieniu, przyjeżdżającemu z ofertą „ostatniej szansy” Mieczysławowi Rakowskiemu odpowiedział jedynie, że należałoby go zrzucić ze schodów. To jedno wydarzenie dowodzi, że w tamtym momencie już od dawna nie był na smyczy SB. Że miał siłę wyzwolić się z sideł, by w latach 1980–1989 stać się ważną, być może kluczową, postacią solidarnościowej wiktorii.