Zasada nieagresji a paradoks deontologii

Mr. Libertarian

New Member
3
0
Witam!
Mam pytanie do wszelkiej maści libertarian deontologicznych. Jeśli dobrze rozumiem waszą etykę to wygląda ona mniej więcej tak. Mamy aksjomat samoposiadania, jesteśmy właścicielami swojego ciała, a poprzez zawłaszczanie rzeczy niczyich możemy nabywać tytuły własności do rzeczy naszych ciałem niebędących. Do tego możemy się tymi rzeczami wymieniać pod warunkiem, że wszystkie strony taką wymianę zaakceptują, co stanowi istotę zawierania umów. Poruszone, więc zostają trzy kwestie:
- Samoposiadanie.
- Własność swoich rzeczy.
- Ważność dobrowolnych umów.
Z tego, co rozumiem są to podstawowe prawa, które przysługują każdemu człowiekowi na mocy tego, że jest on istotą wolną i rozumną. Agresją zaś nazywa się takie działania człowieka, które te prawa łamią, co jest bezwzględnie zakazane. Nie wyklucza się to wcale z użyciem przemocy w obronie przed agresją. W tym zawiera się słynna libertariańska zasada nieagresji, której nie wolno łamać w żadnym wypadku.
Tu właśnie dostrzegam pewien problem. Otóż zasada nieagresji jest zasadą deontologiczną, a zasady deontologiczne cierpią na pewien poważny problem znany w etyce pod nazwą paradoksu deontologii. Jak libertarianie sobie z nim radzą?
Za przykład mogą służyć dwie sytuacje:
- Zmodyfikowany dylemat wagonika, w którym ochroniarz może uratować pięciu swoich klientów zabijając jednego lub nie zabijając nikogo pozwolić pięciu umrzeć. Wszyscy podpisali z nim takie same umowy, a więc wobec wszystkich ma taki sam obowiązek ochrony życia. Czy może złamać zasadę nieagresji? Czy suma ofiar ma znaczenie?
- Do lekarza zgłasza się pięciu pacjentów. Wszyscy podpisali z nim umowy. Lekarz zobowiązany jest ratować ich życia. Pacjenci ci pilnie potrzebują przeszczepu witalnych organów. W poczekalni czeka doskonale zbudowany mężczyzna, który przetrenował się i naciągnął mięsień. Czy lekarz może podstępem go uśpić, a następnie pobrać jego organy bez jego zgody?
Zaznaczam, że celowo wybrałem takie przykłady, by na pierwszy "zdroworozsądkowa" odpowiedź brzmiała "tak', a na drugi "nie".
Z góry przepraszam, jeśli pomyliłem się w jakimś miejscu odnośnie etyki libertariańskiej, bo choć liberałem jestem odkąd pierwszy raz otworzyłem książkę do WOS-u na temacie o doktrynach politycznych, to libertarianizm wciąż stanowi dla mnie nowość. Jeśli, więc gdzieś popełniłem jakiś błąd proszę o poprawienie mnie.
Zapraszam do dyskusji!
 

Lancaster

Kapłan Pustki
1 168
1 115
Nie wiem o co konkretnie pytasz. Jak zabicie jednego z klientów, ma uratować pozostałych? W przypadku lekarza odpowiedź brzmi nie.
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 146
Witam!
- Zmodyfikowany dylemat wagonika, w którym ochroniarz może uratować pięciu swoich klientów zabijając jednego lub nie zabijając nikogo pozwolić pięciu umrzeć. Wszyscy podpisali z nim takie same umowy, a więc wobec wszystkich ma taki sam obowiązek ochrony życia. Czy może złamać zasadę nieagresji? Czy suma ofiar ma znaczenie?
Nie może, ale i tak zrobi to, co będzie uważał za słuszne. Jeżeli kogoś zabije, to musi się liczyć ze skutkami, z ew. egzekucją włącznie.

Jeżeli chodzi o podany przez Ciebie przykład - to równie dobrze może zabić siebie, ocalając 4 pozostałe osoby.
 
Ostatnia edycja:

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 113
Jest 10000000 razy lepszy przykład. Do Ziemi zbliża się meteoryt 100 razy większy, niż ten co wybił dinozaury. Jedyne urządzenie który może go rozwalić znajduje się w domu pana Jana, który oświadcza, że go nie użyje, ma gdzieś, że wszyscy zginiemy i nie pozwala nikomu wejść do swojego domu. Dodatkowo owinął się pasem materiału wybuchowego i pozakładał w drzwiach, oknach i przy urządzeniu włączniki, tak, że wejście do jego domu i użycie maszyny równa się zabiciem pana Jana. Wtargnięcie do domu będzie równe z agresją i zabójstwem.
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 146
Może niech autor wątku doprecyzuje o co mu chodzi, bo ja tu żadnych paradoksów - nie widzę.

Cywilizacja, która pozostawiła jedyny sposób na swoje ocalenie jakiemuś szaleńcowi - jest gówno warta i powinna zginąć. Jest to naturalna konsekwencja sumy poprzednich decyzji całej populacji. Ja bym nie ruszył palcem.

Co do wyboru pomiędzy tym, czy powinno się poświęcić 10 osób czy 50 - "paradoks" już w założeniu jest absurdalny. Dlaczego ktoś zakłada, że ILOŚĆ osób jest sensownym kryterium oceny moralnej przy podejmowaniu decyzji nt. tego, kogo powinno się uratować?

To nie jest żaden dylemat moralny..No chyba, że dla etatysty, który kalkuluje że bardziej opłaca się ocalić 50 osób niż 10, bo w następstwie - będzie mógł ściągnać odpowiednio więcej podatków.
 
Ostatnia edycja:

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 734
W obu przypadkach obowiązuje zasada wyższości dobrowolnie zawartych umów, nad zasadą nie inicjowania agresji.

- Zmodyfikowany dylemat wagonika, w którym ochroniarz może uratować pięciu swoich klientów zabijając jednego lub nie zabijając nikogo pozwolić pięciu umrzeć. Wszyscy podpisali z nim takie same umowy, a więc wobec wszystkich ma taki sam obowiązek ochrony życia. Czy może złamać zasadę nieagresji? Czy suma ofiar ma znaczenie?

Nie jest rzeczą istotną czy podpisali takie same umowy, czy też każdy podpisał inną, ważna jest treść tych umów. Celem ochroniarza jest wywiązanie się z umów, a to z libertarianizmem ma niewiele wspólnego.

W sytuacji typowej, czyli takiej jaka mnie standardowo kojarzy się z ochranianiem, suma ofiar nie ma żadnego znaczenia. Ochroniarz powinien robić wszystko, by nikt nie zginął, w tym oddać własne życie. Ochroniarz nie powinien swym działaniem świadomie doprowadzić do śmierci jakiegokolwiek klienta. Natomiast w przypadku realnych działań należy się liczyć z możliwością śmierci klientów i wtedy celem ochroniarza jest minimalizacja liczby zabitych klientów.
- Ochroniarz nie powinien być karany za niepodjęcie działania, które bezpośrednio prowadzi do śmierci konkretnego klienta. Analogia do zwrotnicy - nie przełączać niczego.
- Ochroniarz nie powinien być karany za podjęcie strategii zakładającej ofiary wśród części klientów, ale minimalizującej ich ilość. To nie to samo co powyżej.

- Do lekarza zgłasza się pięciu pacjentów. Wszyscy podpisali z nim umowy. Lekarz zobowiązany jest ratować ich życia. Pacjenci ci pilnie potrzebują przeszczepu witalnych organów. W poczekalni czeka doskonale zbudowany mężczyzna, który przetrenował się i naciągnął mięsień. Czy lekarz może podstępem go uśpić, a następnie pobrać jego organy bez jego zgody?

Nie może, bo to będzie morderstwo. Jak zdechnie setka, to będzie jedynie 100 zgonów. Malo tego, jeśli ten mężczyzna zjedzie bez udziału lekarza a zażyczył sobie, by nie pobierano jego narządów po śmierci, to lekarz nie ma prawa z tych zwłok niczego ukraść.
 
OP
OP
M

Mr. Libertarian

New Member
3
0
dataskin napisał:
Nie może, ale i tak zrobi to, co będzie uważał za słuszne. Jeżeli kogoś zabije, to musi się liczyć ze skutkami, z ew. egzekucją włącznie.

I tu pojawia się pytanie o racjonalność takiej etyki, która głosi, że za zabicie jednej osoby dla ratowania pięciu odpowiada się głową. Coś jak ten przytoczony przykład z asteroidą. Proponuję zajrzeć do podanych przeze mnie linków. Paradoks deontologii można przedstawić w skrócie jako twierdzenie, że nie masz prawa podjąć pewnego działania ocenianego negatywnie, choćby jego bezpośrednim, pewnym i wiadomym ci skutkiem byłaby mniejsza ilość takich ocenianych negatywnie działań w przyszłości. Czy takie twierdzenie jest racjonalne? Czy zbudowana na nim etyka jest poprawnie skonstruowana z punktu widzenia prakseologii?

kr2y510 napisał:
W obu przypadkach obowiązuje zasada wyższości dobrowolnie zawartych umów, nad zasadą nie inicjowania agresji.

Muszę się przyznać, że tego nie wiedziałem. Myślałem, że nie można zawrzeć umowy, której wykonanie będzie łamało zasadę nieagresji.
 
Ostatnia edycja:

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 113
To ze zwrotnicą nie ma nic wspólnego z umowami. Niechby nikt żadnych umów nie zawierał a przy zwrotnicy znalazł się przypadkowy gość. W tym przykładzie ze zwrotnicą problemem jest to, czy skierowanie jakiegoś zagrożenia w kogoś innego jest agresją. To tak jakbym stał w tłumie ludzi, ktoś chciał mnie zabić z lasera, a ja bym ubrał lustrzaną zbroję, która by odbijała lasery na około.
 

Lancaster

Kapłan Pustki
1 168
1 115
I tu pojawia się pytanie o racjonalność takiej etyki, która głosi, że za zabicie jednej osoby dla ratowania pięciu odpowiada się głową. Coś jak ten przytoczony przykład z asteroidą. Proponuję zajrzeć do podanych przeze mnie linków. Paradoks deontologii można przedstawić w skrócie jako twierdzenie, że nie masz prawa podjąć pewnego działania ocenianego negatywnie, choćby jego bezpośrednim, pewnym i wiadomym ci skutkiem byłaby mniejsza ilość takich ocenianych negatywnie działań w przyszłości. Czy takie twierdzenie jest racjonalne? Czy zbudowana na nim etyka jest poprawnie skonstruowana z punktu widzenia prakseologii?

Jest różnica między działaniem, które ma skutki negatywne, a działaniem, które jest niemoralne. W libertarianizmie nie ma żadnych pozytywnych obowiązków, ludzie nie muszą być, dla siebie mili i się kochać jak chce tego lewica. Jeśli jakieś działanie jest niemoralne, nie usprawiedliwia go to, że zapobiegnie jakimś niekorzystnym skutkom albo, że uszczęśliwi wiele ludzi. Etyka utylitarna jest często lewicowa, bo lewactwo najczęściej tłumaczy, że chce uszczęśliwić jak największą liczbę osób (z skutkiem odwrotnym do zamierzonego).
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 146
I tu pojawia się pytanie o racjonalność takiej etyki, która głosi, że za zabicie jednej osoby dla ratowania pięciu odpowiada się głową. Coś jak ten przytoczony przykład z asteroidą. Proponuję zajrzeć do podanych przeze mnie linków. Paradoks deontologii można przedstawić w skrócie jako twierdzenie, że nie masz prawa podjąć pewnego działania ocenianego negatywnie, choćby jego bezpośrednim, pewnym i wiadomym ci skutkiem byłaby mniejsza ilość takich ocenianych negatywnie działań w przyszłości. Czy takie twierdzenie jest racjonalne? Czy zbudowana na nim etyka jest poprawnie skonstruowana z punktu widzenia prakseologii?
Tak jak powiedziałem powyżej - dla mnie tu żaden "paradoks moralny" nie istnieje.
Cały ten abstrakcyjny konstrukt "paradoksu" opiera się na arbitralnym założeniu że życie 21 osób jest więcej warte od życia 20 osób, 10, czy np 5.
Żebym w ogóle podjął się rozważania sensu takiego konstruktu - ktoś musiałby wpierw udowodnić, że faktycznie życie 21 osób jest więcej warte od życia 20,15,10,5 innych osób.

Zmodyfikuję nieco podany przez Ciebie przykład rzekomego "paradoksu", aby Ci to uzmysłowić.
Przypuścmy, że wózek zmierza w kierunku 50 osób, zaś zwrotnica przekieruje go w stronę 2 osób. Jedna z tych dwóch osób to naukowiec, który w przyszłości przyczyni się do ocalenia setek milionów istnień przed śmiertelnym wirusem. Ty o tym oczywiście - nie wiesz. Czy nadal uważasz, że ocalenie 50 osób jest ważniejsze od ocalenia 2 osób?
I - że ILOŚĆ może być jakimkolwiek "moralnym" kryterium przy podejmowaniu decyzji?

Aha. No i - nie istnieje coś takiego jak "zbrodnia przez zaniechanie".
To nie ten jest winien i to nie ten będzie odpowiadał, kto przedstawił zwrotnicę, czy jej - nie przedstawił, tylko ten - co wprawił kolejkę w ruch.

Przykład z celowym odstrzeleniem - jest diametralnie inny.

To raz, a dwa (jeżeli chodzi o przykład z asteroidą) - nie widzę żadnego moralnego ani "racjonalnego" usprawiedliwienia w tym, by poświęcać kogokolwiek tylko dlatego że WSZYSCY wcześniej dokonali jakiegoś zaniechania.
Jednostka nie może i nie powinna odpowiadać za skutek sumy wcześniejszych decyzji (a więc - i zaniechań) całej populacji. I to jest właśnie racjonalne podejście - wszyscy schrzanili sprawę, wszyscy poniosą konsekwencje.

Muszę się przyznać, że tego nie wiedziałem. Możesz mi powiedzieć dlaczego? Myślałem, że nie można zawrzeć umowy, której wykonanie będzie łamało zasadę nieagresji

Nie będzie łamało zasady nieagresji, gdy umowa będzie podpisana dobrowolnie. Nie istnieje żadna formalna przeszkoda, by ktoś pozostał czyimś niewolnikiem, jeżeli taka jest jego wola.
 
Ostatnia edycja:

Lancaster

Kapłan Pustki
1 168
1 115
Nie będzie łamało zasady nieagresji, gdy umowa będzie podpisana dobrowolnie. Nie istnieje żadna formalna przeszkoda, by ktoś pozostał czyimś niewolnikiem, jeżeli taka jest jego wola.

Wydaje mi się, że on pisał o czymś innym. Chyba chodziło mu o to, czy można zawrzeć umowę, która mówi "masz zabić Jana" podczas, gdy Jan jest porządnym człowiekiem i nikomu nic nie zrobił. W takim wypadku, taka umowa byłaby nie ważna. Libertarianizm zabrania działań z "czerwonej strefy".
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 146
Wydaje mi się, że on pisał o czymś innym. Chyba chodziło mu o to, czy można zawrzeć umowę, która mówi "masz zabić Jana" podczas, gdy Jan jest porządnym człowiekiem i nikomu nic nie zrobił. W takim wypadku, taka umowa byłaby nie ważna. Libertarianizm zabrania działań z "czerwonej strefy".
No tak, każdy może decydować jedynie w zakresie samego siebie i swojego majątku
 
OP
OP
M

Mr. Libertarian

New Member
3
0
dataskin napisał:
Przypuśćmy, że wózek zmierza w kierunku 50 osób, zaś zwrotnica przekieruje go w stronę 2 osób. Jedna z tych dwóch osób to naukowiec, który w przyszłości przyczyni się do ocalenia setek milionów istnień przed śmiertelnym wirusem. Ty o tym oczywiście - nie wiesz. Czy nadal uważasz, że ocalenie 50 osób jest ważniejsze od ocalenia 2 osób?

Dlatego właśnie pisałem, że muszą to być skutki bezpośrednie, pewne i wiadome. Jeśli nie wiesz, że ten człowiek jest naukowcem nie ma to znaczenia.

Co do pozytywnych obowiązków, to właśnie dlatego podałem przykład ochroniarza, który ma podpisane takie same umowy z wszystkimi sześcioma i ma wobec tego taki sam obowiązek ochrony ich życia. Wtedy to już chyba jest obowiązek pozytywny? Czy za uratowanie życia pięciu swoich klientów kosztem zabicia jednego ochroniarz ten odpowie głową?

kawador napisał:

Wiem, czytałem. Tylko, że moje pytanie jest ogólniejszej natury, a dylemat wagonika w nieco zmodyfikowanej formie podałem tu jedynie jako przykład. Można by się również zapytać, czy na przykład można porwać i przesłuchiwać z wykorzystaniem tortur faceta, o którym wie się, że wie on, gdzie znajduję się budynek, w którym przetrzymywani są wbrew swojej woli porwani ludzie, którzy są tam poddawani torturom ku uciesze sadystycznych bogaczy. Interes ten należy do przyjaciela faceta i ten wie gdzie się on znajduje, nie chcę jednak tego zdradzić. Facet ten nigdy tam nie był, nikogo nie torturował, nawet się nie przyglądał, on tylko wie, gdzie się to odbywa. Jednak tam jest łamana zasada nieagresji, która przecież nie powinna być łamana nigdy i przez nikogo. Czy możemy zastosować przemoc wobec tego faceta, by uratować tamtych? Czy coś się zmieni, gdy tamci będą naszymi klientami, będziemy mieli podpisane umowy i pozytywny obowiązek ratowania ich życia?

Wybaczcie, że was tak przepytuję i wymyślam takie dziwaczne sytuacje. Dziękuję za wszystkie udzielone do tej pory odpowiedzi i proszę o więcej.
 

Lancaster

Kapłan Pustki
1 168
1 115
Chodzi ci o to czy można kogoś zmusić do zeznań? To zależy od tego czy osoba, która coś wie kolaboruje z podejrzanym. Jeśli kolaboruje to tak, jeśli po prostu coś wie albo jest zastraszona zawsze można zastosować ostracyzm i szantaż (nie groźbę). Jeśli nie powie co wie, zawsze można powiedzieć, że dana osoba utrudnia śledztwo i dodać, że "kiedy ty padniesz ofiarą przestępstwa, też nic nie zauważymy". No i taka osoba będzie łatwym celem, dla bandytów, bo nawet jak go pobiją to nikt nic nie będzie widział, choćby było to na oczach tłumu ludzi.
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 146
Dlatego właśnie pisałem, że muszą to być skutki bezpośrednie, pewne i wiadome. Jeśli nie wiesz, że ten człowiek jest naukowcem nie ma to znaczenia.
Skutki nigdy nie są pewne ni wiadome, bo nie wiesz co dani ludzie zrobią ze swoim życiem, ani - co w ramach swojego życia zrobią ich dzieci, wnuki, prawnuki, itd. Innymi słowy - to że czegoś nie wiesz - nie zdejmuje z Ciebie odpowiedzialności za skutki podjętych decyzji, ani tym bardziej nie oznacza - że takowe nie istnieją/nie zaistnieją.
Dziś na świecie żyje 16 mln potomków Genghis Khana. Ciekawe, co by było gdyby ktoś go poświęcił, za młodu.. np. w zamian za życie 10 pasterzy owiec, którzy przez całe swoje życie ni razu - "nie zamoczyli".

Problem wszystkich tego typu, pozornych "paradoksów" polega na tym, że opierają się na fałszywych, syntetycznych założeniach, które mają w domysle - "dowodzić" "nieracjonalności" np. etyki libertariańskiej w "rzeczywistym świecie", podczas gdy same w sobie są kompletnie od tego świata - odrealnione i oderwane

Poza tym - jakie znaczenie ma to, czy posiadasz wiedzę czy nie? Załóżmy, że wiesz że jest tym naukowcem.
I co wtedy? Czy ILOŚĆ osób, znajdujących się w sytuacji ze wspomnianego wcześniej przykładu - nagle, automagicznie - przestała być jedynym moralnym kryterium podczas podejmowania decyzji?
A jeżeli tak, i można sobie tak moralnie relatywizować i wartościować dowoli - to o jakiej moralnej ocenie etyki libertariańskiej my tu - w ogóle, mówimy?

Bo coś mi się wydaje, że takowa zwyczajnie - nie istnieje. Nie jest to żadna "ocena moralna" a zwykła ocena jednej etyki z punktu widzenia innej, czysto subiektywnej, arbitralnej hierarchii wartości którą zresztą, jak widać - można sobie zmieniać, do woli
 
Ostatnia edycja:

Caleb

The Chosen
511
271
Problem wszystkich tego typu, pozornych "paradoksów" polega na tym, że opierają się na fałszywych, syntetycznych założeniach, które mają w domysle - "dowodzić" "nieracjonalności" np. etyki libertariańskiej w "rzeczywistym świecie", podczas gdy same w sobie są kompletnie od tego świata - odrealnione i oderwane
Otóż to @dataskin dotkął sedna sprawy. W przykładzie z lekarzem w warunkach anrachokapitalistycznych zaprenetowany dylemat nie jest żadnym problemem. Istnieje po prostu rynek narządów wewnętrznych, gdzie zdobycie części zamiennych nie jest problemem. Ów lekarz może trzymać niezbędne narządy w lodówce.
 

tosiabunio

Grand Master Architect
Członek Załogi
6 985
15 157
Istnieje po prostu rynek narządów wewnętrznych, gdzie zdobycie części zamiennych nie jest problemem. Ów lekarz może trzymać niezbędne narządy w lodówce.

W wersji hardcore - lekarz będzie trzymał żywych nosicieli tych narządów w piwnicy.
 
  • Like
Reactions: fds

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
W tym zawiera się słynna libertariańska zasada nieagresji, której nie wolno łamać w żadnym wypadku.
Tu właśnie dostrzegam pewien problem. Otóż zasada nieagresji jest zasadą deontologiczną, a zasady deontologiczne cierpią na pewien poważny problem znany w etyce pod nazwą paradoksu deontologii. Jak libertarianie sobie z nim radzą?
Za przykład mogą służyć dwie sytuacje:
- Zmodyfikowany dylemat wagonika, w którym ochroniarz może uratować pięciu swoich klientów zabijając jednego lub nie zabijając nikogo pozwolić pięciu umrzeć. Wszyscy podpisali z nim takie same umowy, a więc wobec wszystkich ma taki sam obowiązek ochrony życia. Czy może złamać zasadę nieagresji? Czy suma ofiar ma znaczenie?
- Do lekarza zgłasza się pięciu pacjentów. Wszyscy podpisali z nim umowy. Lekarz zobowiązany jest ratować ich życia. Pacjenci ci pilnie potrzebują przeszczepu witalnych organów. W poczekalni czeka doskonale zbudowany mężczyzna, który przetrenował się i naciągnął mięsień. Czy lekarz może podstępem go uśpić, a następnie pobrać jego organy bez jego zgody?
Zaznaczam, że celowo wybrałem takie przykłady, by na pierwszy "zdroworozsądkowa" odpowiedź brzmiała "tak', a na drugi "nie".
Ten "zdrowy rozsądek" jest tak naprawdę chory. Rezultat naszych działań i pożądane przez nas stany ("Wolałbym aby ginęło mniej osób niż więcej.") to jedna sprawa, a wartość moralna czynu, wynikła ze złamania względem kogoś pewnej normy, to co innego.

Libertarianizm to w sumie tutaj marginalna kwestia, bo jak sądzę dotyczyć to będzie większości deontologów - powiedzą oni, że tego typu akcje ratunkowe zupełnie moralne są jedynie wtedy, gdy spełniają warunek optymalności w sensie Pareto - to jest gdy poprawienie czyjegoś stanu, nie będzie wiązało się z pogorszeniem stanu innej osoby. Jeżeli pomoc wiąże się ze szkodzeniem komuś innemu, nie należy jej udzielać lub udzielając mieć świadomość, że żadne dobro nie przekreśla popełnionego zła, zwłaszcza wobec innej osoby, której się go nie rekompensuje.

Liczba trupów nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia - natomiast pierwszorzędne znaczenie ma SPRAWSTWO - kto za te trupy odpowiada.

W przypadku dylematu z wagonikiem wygląda to tak:
  • jeśli pociągniemy za dźwignię i przekierujemy wagonik na jedną osobę, odpowiadamy za jedno morderstwo, [zakładając że była ustawiona w pozycji "giną wszyscy w wagoniku"]
  • jeśli pociągniemy za dźwignię i przekierujemy wagonik w stronę przepaści, dajmy na to, odpowiadamy za pięć morderstw [zakładając, że domyślnie była ustawiona w pozycji "ginie jedna osoba"]
  • jeśli nie pociągniemy za dźwignię wcale - nie odpowiadamy za żadne morderstwo, bo to nie my przyczyniamy się do zaistniałego stanu rzeczy - równie dobrze mogłoby nas tam nie być a sytuacja zakończyłaby się dokładnie tak samo - nie jesteśmy więc sprawcami, ale jedynie świadkami morderstwa sprowokowanego przez kogoś innego (złowrogiego operatora nastawni) [lub po prostu wypadku]
Oczywiście, możemy odczuwać potrzebę uratowania większej liczby osób kosztem mniejszej, ale "awansujemy" wtedy ze świadka zdarzenia na sprawcę i uwikłamy się we współudział.

Myśl: "nie mogę patrzeć jak ktoś zabija tylu ludzi, więc sam zabiję jednego" jest dla mnie absurdalna, chociaż mogę zrozumieć ją jako czyjąś preferencję. Natomiast to nie jest nasz problem, że ktoś postanowił sobie zapaskudzić sumienie - jedynie on odpowiada za obserwowany przez nas czyn. Na wszelkie próby wciągnięcia nas w tego rodzaju grę, powinniśmy odpowiadać obojętnością.

Konsekwencjaliści przez to, że lecą na cyferki, dają się robić jak dzieci różnym terrorystom. Terrorysta może zagrozić, że zabije pojedynczą osobę lub grupę, jeśli nie spełni się jego żądań, a konsekwencjalista z tego powodu zacznie ślinić się nad tą wajchą i będzie skłonny targować się z terrorystą, bo uzna że ma jakąś kontrolę nad sytuacją i chce ocalić daną osobę. Tymczasem ma tylko pozór kontroli, bo w istocie sytuację kontroluje ten, kto stawia go przed podobnym wyborem. Terroryści uwielbiają przerzucać odpowiedzialność za swoje czyny na szantażowanych, a siebie przedstawiać tylko jako bezwolne narzędzie w czyichś rękach.

Deontolog powiedziałby, że roszczenia terrorysty są tak naprawdę bezpodstawne, nie są nigdzie umocowane, nie wynikają z żadnej umowy, zatem niczego od niego nie uzyska - bez względu na to, czego się dopuści lub nie. Zabijesz zakładników? Twoja sprawa. Nie zabijesz? Twoja sprawa. Cokolwiek postanowisz, obciąży to jedynie Twoje sumienie, bo ty jesteś tutaj jedynym sprawcą swoich czynów. Ode mnie i tak niczego nie dostaniesz, więc spier... na drzewo z tymi swoimi propozycjami, nie zajmuj mojego czasu i zostaw w spokoju moją linię telefoniczną.

Gdyby wszyscy podchodzili do sprawy deontologicznie, terroryzm byłby strategią zupełnie nieskuteczną i nieopłacalną, w związku z czym zaprzestanoby kolejnych tego rodzaju prób. Niestety ludzie, prawdopodobnie z powodu preferowania nawet minimalnej, iluzorycznej kontroli nad sytuacją niż jej kompletnego braku, dają się łapać na ten lep z ratowaniem większej liczby ludzi, przez co w długim terminie doprowadzają do tego, że sytuacje, w jakich zagrożenie życie się powtarzają, bo mają jakąś szansę powodzenia. A to jest błąd - jeżeli nie trzeba brać na siebie odpowiedzialności moralnej za coś, to się tego nie robi. W ogóle.

Gdzie się podziała zdrowa reaktancja w narodzie? Życzysz sobie abym rozwiązywał spreparowane przez Ciebie dylematy moralne? Pierdol się! Tak to się robi... ;)
 
Do góry Bottom