D
Deleted member 427
Guest
Maciej Dudek ma w stopce podpis, który uważam za bełkot. Cytuję: Wolność to nie życie, wolność to nie własność, wolność to nie jedzenie. Wolność - to wolność. Zamiast się rozpisywać, dlaczego uważam to za pozbawiony znaczenia bełkot, oddam głos ludziom, którzy wyjaśnią to lepiej ode mnie. Najpierw Hayek, potem Rothbard.
Hayek:
Wolność wymaga, by jednostka mogła dążyć do swoich własnych celów: ten, kto jest wolny w czasie pokoju, nie jest skrępowany wspólnymi celami własnego społeczeństwa. Wolność osobistej decyzji staje się możliwa dzięki odgraniczeniu odrębnych praw jednostki. Mam tu na myśli przede wszystkim prawo własności. Uwaga ta ma doniosły charakter. Posiadanie czegoś na własność, tj. wyłącznie dla siebie, choćby nawet czegoś niewielkiego, stanowi fundament, na którym może zostać uformowana odrębna osobowość i wytworzone specyficzne otoczenie, w ramach którego można będzie dążyć do urzeczywistnienia indywidualnych celów.
Niestety na skutek rozpowszechnionego domniemania, że tego rodzaju wolność niesie ze sobą ograniczenia, które w rezultacie prowadzą do wypaczenia idei wolności, w głowach niektórych reformatorów zrodziła się koncepcja wolności "bez ograniczeń". Pojawia się ona w spostrzeżeniu przypisywanemu Wolterowi, że "quand je peux ce que je veux, voila la liberte" ["kiedy mogę robić to, co chcę: oto wolność"], a także w deklaracji Benthama, że "każde prawo jest złem, ponieważ stanowi naruszenie wolności", oraz w definicji wolności Bertranda Russella jako "braku przeszkód dla realizacji naszych pragnień" i w niezliczonych innych pracach. Całkowita wolność w tym sensie jest jednak niemożliwa i gdyby wcielać ją w życie z nieubłaganą konsekwencją, doprowadziłaby ona do totalnego zniewolenia. Wolność każdego zostałaby bowiem nieuchronnie zduszona pod naporem nieograniczonej wolności innych, czyli braku ograniczeń ze strony wszystkich pozostałych ludzi.
(...)
Rolę rządu widziałbym wyłącznie w egzekwowaniu tego prawa i ochronie jednostki przed przymusem ze strony innych ludzi lub naruszeniem jej sfery wolności przez inne jednostki. Dlatego uważam, że podczas gdy narzucone posłuszeństwo wobec określonych wspólnych celów jest równoznaczne z niewolnictwem, posłuszeństwo wobec tej abstrakcyjnej zasady (choć może ona wydawać się niektórym uciążliwa) zapewnia nadzwyczajny, maksymalny zakres wolności i zróżnicowania. Wolność ta stoi w całkowitej opozycji do postulowanej przez Woltera i przyswojonej później przez socjalistów utopijnych "wolności od ograniczeń".
Rothbard:
W rzeczywistości nie istnieją prawa człowieka, które można by oddzielić od praw własności. Prawo człowieka do wolności zgromadzeń jest niczym innym niż prawem własności polegającym na możliwości wynajęcia lub kupienia Sali konferencyjnej; prawo człowieka do wolności prasy to nic innego niż prawo do zakupienia materiałów i wydrukowania ulotek albo książek, a następnie sprzedania ich każdemu chętnemu do ich nabycia. Nie istnieje żadne „prawo do wolności słowa” ani wolność prasy poza odpowiadającymi im prawami własności, które w każdym przypadku można wskazać. Co więcej, określenie, jakie prawa własności wiążą się z danym „prawem człowieka”, pozwoli na rozwiązanie każdego konfliktu powstałego na ich tle. Rozpatrzmy klasyczny przypadek, w którym liberałowie uznają zwykle konieczność ograniczenia „prawa do wolności słowa” ze względu na „interes społeczny”. Chodzi o sytuację, którą streszcza słynna maksyma sędziego Holmesa: nikt nie ma prawa krzyknąć w zatłoczonym kinie „pali się”, jeśli nie ma po temu rzeczywistych powodów. Holmes i jego zwolennicy wykorzystywali ten przykład do znudzenia, żeby udowodnić, że wszystkie prawa są względne i tymczasowe, a nie precyzyjne i absolutne.
Ale problem nie polega w tym przypadku na tym, że pewne prawa nie mogą być nadużywane, lecz na tym, że całe zagadnienie ujmuje się w kategoriach niejasnego, mętnego pojęcia „praw człowieka” zamiast w kategoriach praw własności. Załóżmy, że analizujemy ten problem w aspekcie prawa własności. Człowiek, który wywołał panikę bezzasadnym alarmem „pali się”, musi być albo właścicielem kina (lub jego przedstawicielem), albo kimś z widowni. Jeśli jest właścicielem, to dopuścił się oszustwa wobec swoich klientów. Przyjął od nich pieniądze w zamian za obietnicę, że obejrzą film, a tymczasem przerywa seans swoim nieuzasadnionym okrzykiem. Złamał w ten sposób zobowiązanie kontraktu i, tym samym, ukradł własność – pieniądze – swoich klientów, naruszając ich prawa własności.
Załóżmy teraz, że krzyknął ktoś z widowni, a nie właściciel. W tym przypadku osoba ta narusza prawo własności właściciela, a także wszystkich pozostałych osób z widowni, które zapłaciły za spektakl. Jako gość uzyskał prawo wstępu na teren czyjejś własności na konkretnych zasadach, m.in. zobowiązując się do nienaruszania dóbr należących do właściciela i niezakłócania seansu zaplanowanego przez właściciela. Jego złośliwe zachowanie narusza zatem prawa własności wszystkich widzów i samego właściciela. Nie ma zatem żadnej potrzeby ograniczania praw jednostki w takich przypadkach jak fałszywy alarm przeciwpożarowy. Prawa jednostki pozostają absolutne; ale są to prawa własności. Człowiek, który złośliwie krzyknął w kinie „pali się”, jest niewątpliwie przestępcą, ale nie dlatego, że ze względów pragmatycznych, dla „dobra społecznego”, należy ograniczyć jego „prawo do wolności słowa”; jest przestępcą, ponieważ w sposób oczywisty i bezsporny naruszył czyjeś prawo własności.
Pomijając hayekowski szczątkowy zamordyzm - panowie zgadzają się co do sedna: wolność to własność. Dla mnie to jest tak samo oczywiste jak to, że po dniu następuje noc. Hasło "wolność to wolność" nic nie znaczy, jest tautologią.
Hayek:
Wolność wymaga, by jednostka mogła dążyć do swoich własnych celów: ten, kto jest wolny w czasie pokoju, nie jest skrępowany wspólnymi celami własnego społeczeństwa. Wolność osobistej decyzji staje się możliwa dzięki odgraniczeniu odrębnych praw jednostki. Mam tu na myśli przede wszystkim prawo własności. Uwaga ta ma doniosły charakter. Posiadanie czegoś na własność, tj. wyłącznie dla siebie, choćby nawet czegoś niewielkiego, stanowi fundament, na którym może zostać uformowana odrębna osobowość i wytworzone specyficzne otoczenie, w ramach którego można będzie dążyć do urzeczywistnienia indywidualnych celów.
Niestety na skutek rozpowszechnionego domniemania, że tego rodzaju wolność niesie ze sobą ograniczenia, które w rezultacie prowadzą do wypaczenia idei wolności, w głowach niektórych reformatorów zrodziła się koncepcja wolności "bez ograniczeń". Pojawia się ona w spostrzeżeniu przypisywanemu Wolterowi, że "quand je peux ce que je veux, voila la liberte" ["kiedy mogę robić to, co chcę: oto wolność"], a także w deklaracji Benthama, że "każde prawo jest złem, ponieważ stanowi naruszenie wolności", oraz w definicji wolności Bertranda Russella jako "braku przeszkód dla realizacji naszych pragnień" i w niezliczonych innych pracach. Całkowita wolność w tym sensie jest jednak niemożliwa i gdyby wcielać ją w życie z nieubłaganą konsekwencją, doprowadziłaby ona do totalnego zniewolenia. Wolność każdego zostałaby bowiem nieuchronnie zduszona pod naporem nieograniczonej wolności innych, czyli braku ograniczeń ze strony wszystkich pozostałych ludzi.
(...)
Rolę rządu widziałbym wyłącznie w egzekwowaniu tego prawa i ochronie jednostki przed przymusem ze strony innych ludzi lub naruszeniem jej sfery wolności przez inne jednostki. Dlatego uważam, że podczas gdy narzucone posłuszeństwo wobec określonych wspólnych celów jest równoznaczne z niewolnictwem, posłuszeństwo wobec tej abstrakcyjnej zasady (choć może ona wydawać się niektórym uciążliwa) zapewnia nadzwyczajny, maksymalny zakres wolności i zróżnicowania. Wolność ta stoi w całkowitej opozycji do postulowanej przez Woltera i przyswojonej później przez socjalistów utopijnych "wolności od ograniczeń".
Rothbard:
W rzeczywistości nie istnieją prawa człowieka, które można by oddzielić od praw własności. Prawo człowieka do wolności zgromadzeń jest niczym innym niż prawem własności polegającym na możliwości wynajęcia lub kupienia Sali konferencyjnej; prawo człowieka do wolności prasy to nic innego niż prawo do zakupienia materiałów i wydrukowania ulotek albo książek, a następnie sprzedania ich każdemu chętnemu do ich nabycia. Nie istnieje żadne „prawo do wolności słowa” ani wolność prasy poza odpowiadającymi im prawami własności, które w każdym przypadku można wskazać. Co więcej, określenie, jakie prawa własności wiążą się z danym „prawem człowieka”, pozwoli na rozwiązanie każdego konfliktu powstałego na ich tle. Rozpatrzmy klasyczny przypadek, w którym liberałowie uznają zwykle konieczność ograniczenia „prawa do wolności słowa” ze względu na „interes społeczny”. Chodzi o sytuację, którą streszcza słynna maksyma sędziego Holmesa: nikt nie ma prawa krzyknąć w zatłoczonym kinie „pali się”, jeśli nie ma po temu rzeczywistych powodów. Holmes i jego zwolennicy wykorzystywali ten przykład do znudzenia, żeby udowodnić, że wszystkie prawa są względne i tymczasowe, a nie precyzyjne i absolutne.
Ale problem nie polega w tym przypadku na tym, że pewne prawa nie mogą być nadużywane, lecz na tym, że całe zagadnienie ujmuje się w kategoriach niejasnego, mętnego pojęcia „praw człowieka” zamiast w kategoriach praw własności. Załóżmy, że analizujemy ten problem w aspekcie prawa własności. Człowiek, który wywołał panikę bezzasadnym alarmem „pali się”, musi być albo właścicielem kina (lub jego przedstawicielem), albo kimś z widowni. Jeśli jest właścicielem, to dopuścił się oszustwa wobec swoich klientów. Przyjął od nich pieniądze w zamian za obietnicę, że obejrzą film, a tymczasem przerywa seans swoim nieuzasadnionym okrzykiem. Złamał w ten sposób zobowiązanie kontraktu i, tym samym, ukradł własność – pieniądze – swoich klientów, naruszając ich prawa własności.
Załóżmy teraz, że krzyknął ktoś z widowni, a nie właściciel. W tym przypadku osoba ta narusza prawo własności właściciela, a także wszystkich pozostałych osób z widowni, które zapłaciły za spektakl. Jako gość uzyskał prawo wstępu na teren czyjejś własności na konkretnych zasadach, m.in. zobowiązując się do nienaruszania dóbr należących do właściciela i niezakłócania seansu zaplanowanego przez właściciela. Jego złośliwe zachowanie narusza zatem prawa własności wszystkich widzów i samego właściciela. Nie ma zatem żadnej potrzeby ograniczania praw jednostki w takich przypadkach jak fałszywy alarm przeciwpożarowy. Prawa jednostki pozostają absolutne; ale są to prawa własności. Człowiek, który złośliwie krzyknął w kinie „pali się”, jest niewątpliwie przestępcą, ale nie dlatego, że ze względów pragmatycznych, dla „dobra społecznego”, należy ograniczyć jego „prawo do wolności słowa”; jest przestępcą, ponieważ w sposób oczywisty i bezsporny naruszył czyjeś prawo własności.
Pomijając hayekowski szczątkowy zamordyzm - panowie zgadzają się co do sedna: wolność to własność. Dla mnie to jest tak samo oczywiste jak to, że po dniu następuje noc. Hasło "wolność to wolność" nic nie znaczy, jest tautologią.