Wątpliwości z Podstaw Ekonomii jako przedmiotu pobocznego na studiach.

pawelooss

Member
31
12
Cześć,

Poszedłem sobie na studia informatyczne i w pierwszym semestrze trafił mi się przedmiot o wdzięcznej nazwie „podstawy ekonomii”. Większość moich kolegów uważa go za straszne nudziarstwo, ale ja się mniej więcej odnajduję. Przynajmniej mam okazję skonfrontować libertariańskie, austriackie czy po prostu zdroworozsądkowe podejście do ekonomii, z którym się dotąd spotykałem, z wiedzą stricte akademicką. ;)

Zagadnienia na ogół przedstawiane są nieźle, bez specjalnego gloryfikowania jakiejkolwiek szkoły ekonomicznej (przybliżono nam podejście smithowskie, keynesowskie i friedmanowskie), a prowadząca przedmiot jest raczej bliższa hejtowania (a przede wszystkim przypomina, że wszystko kosztuje i nie ma darmowych obiadów) niż szukania dobrych stron w idei welfare state.

Czasem jednak pojawiają się stwierdzenia, co do których mam wątpliwości, więc staram się je zgłaszać, ale z braku poważnego zgłębienia tematyki ekonomicznej, nie potrafię zazwyczaj szybko i gruntownie ich obronić. A może po prostu się mylę.


1) Twierdzenie, że zawsze ktoś traci, by zyskać mógł ktoś.

Prowadząca odwołuje się do zasady optimum w sensie Pareto, która mówi, „że nie można poprawić sytuacji jednego podmiotu (dostarczyć mu większej ilości dóbr) nie pogarszając sytuacji któregokolwiek z pozostałych podmiotów”.

Spytałem się więc, czy zawsze musi panować gra o sumie stałej, a nie może przypadkiem czasem wystąpić gra o sumie dodatniej, w której obie strony zyskują. Podałem przykład, że ubiegając się o pracę za określoną stawkę, wyceniam swój czas na mniej wartościowy niż spodziewana wypłata, natomiast pracodawca szacuje, że spodziewane zyski z mojej pracy będą większe niż koszt mojego wynagrodzenia. W tym sensie każdy poświęcając rzecz mniej wartościową, zyskuje tę bardziej i ogółem „wychodzi na plus”.

Uzyskałem odpowiedź, że różnica pomiędzy wypracowywanym przeze mnie dla firmy zyskiem a moją wypłatą jest właśnie zyskiem pracodawcy, a tym samym moją stratą. Skontrowałem jedynie stwierdzeniem, że może niekoniecznie jest to strata, a jedynie potencjalny niezrealizowany zysk.

W sumie mogłem podać jakiś prostszy przykład związany z handlem, a nie pakować się w stosunki pracy. :p


2) Wskaźnik PKB i jego ułomności.

Odnośnie omawiania możliwości wypaczania różnych wskaźników rozwoju gospodarczego zapytałem, czy nie jest czasem tak, że w pewnych warunkach można w Excelu wykazać wzrost gospodarczy, który w rzeczywistości jest bardzo złudny, gdy nie jest on oparty na solidnych podstawach, a jedynie na pompowaniu inwestycji na kredyt, który kiedyś trzeba będzie spłacić. Podałem tu przykład „polskiej zielonej wyspy”, która zachowała wprawdzie nominalny wzrost gospodarczy, jednak od tego czasu dług państwowy znacząco napęczniał.

Prowadząca stwierdziła, że mieszam tutaj dwa zagadnienia: te dotyczące mierzenia wielkości gospodarki oraz te opisujące deficyty/długi. Powiedziała, że to nie ma aż takiego znaczenia, bo nawet jeśli rząd zwiększa wydatki i powiększa deficyt, to skądś go musi sfinansować, więc koniec końców i tak ściąga te pieniądze od podatników, którzy np. kupują obligacje i tym sposobem domyka budżet.

Poza tym zapytała, czy rzeczywiście tak bardzo obawiam się problemu długu publicznego i co on tak naprawdę oznacza dla przeciętnego obywatela. To przed końcem wykładu zdążyłem jedynie odpowiedzieć, że Cypryjczycy również się tym nie przejmowali, aż stanęli pewnego dnia przed faktem dokonanym, gdzie rząd ostatecznie „domknął budżet pieniędzmi podatników”.

___

Jeśli ktoś przebrnął przez ten post, chciałbym prosić o wyrażenie swojego zdania, czy moje rozumowanie jest poprawne, czy gdzieś coś tam mieszam i błądzę. Staram się podchodzić logicznie, ale może brakuje mi specyficznej wiedzy, która wyjaśniałaby te wątpliwości. W miarę możliwości proszę też o podsunięcie mi jakichś dobrych kontrargumentów na przyszłość.

Z góry dzięki za odpowiedzi! :)

Pozdrawiam,
pawelooss
 
Ostatnia edycja:

Zbyszek_Z

Well-Known Member
1 021
2 463
Jak zaczynałem studia i miałem mikroekonomię to też wydawała się względnie normalna, (chociaż wydaje mi się, że było to spowodowane raczej moją małą wiedzą), za to na makro jest już totalny kosmos.

1) Twierdzenie, że zawsze ktoś traci, by zyskać mógł ktoś.
Nie wiem jak taka osoba może uczyć ekonomii, od razu widać, że jej po prostu nie rozumie. Co niestety jest powszechne wśród wykładowców.

Prowadząca odwołuje się do zasady optimum w sensie Pareto, która mówi, „że nie można poprawić sytuacji jednego podmiotu (dostarczyć mu większej ilości dóbr) nie pogarszając sytuacji któregokolwiek z pozostałych podmiotów”.
Prowadząca, nie ona jedyna zresztą, nie rozumie pojęć o których mówi. Optimum Pareto jest to sytuacja, gdzie nie można już poprawić sytuacji materialnej jednego podmiotu nie pogarszając drugiego. Czyli, gdy JUŻ wszystkie wymiany na które byli chętni ludzie zostały dokonane. Zarówno zakaz wymian (np. zakaz sprzedaży termometrów rtęciowych) jak i nakaz (przymusowy skup złota) oddala od optimum.

Koniec końców, Optimum Pareto mówi, że wolny rynek prowadzi do najlepszej alokacji zasobów a ingerencja państwa nie może zwiększać dobrobytu.

Sam zaorałem optimum Pareto, ale to już inny temat. W każdym razie, prowadząca sama nie wie co mówi.

___

Każda dobrowolna wymiana jest grą o sumie dodatniej bo inaczej by do niej po prostu nie doszło. I tutaj jest bardzo ważne zrozumienie subiektywności wartościowania bo taki ekonomista mainstreamy wartość wszystkiego wylicza odgórnie przez co nie ma miejsca na subiektywny zysk.
Jeżeli powie, że chleb jest warty 2 złote to sprzedaż chleba za 2 złote będzie grą o sumie zerowej (każdy wyjdzie na zero), sprzedaż chleba za 1 złotówkę będzie grą o sumie zerowej (w tym wypadku zyska konsument kosztem producenta) a sprzedaż chleba po 3 złote również będzie grą o sumie zerowej (producent zyska kosztem konsumenta, a więc dojdzie do tzw. wyzysku).
Takie coś oczywiście nie trzyma się kupy.

Uzyskałem odpowiedź, że różnica pomiędzy wypracowywanym przeze mnie dla firmy zyskiem a moją wypłatą jest właśnie zyskiem pracodawcy, a tym samym moją stratą.
Przykład oderwanego od rzeczywistości liczenia ekonomisty. Co mnie obchodzi ile firma na tym zarabia? Gdyby miała to wszystko wyrzucić do kosza to już bym zyskał bo by firma nie zarobiła? Gdyby mi się nie opłacało podpisywać kontraktu to bym tego nie robił. Przecież pracując dla samego siebie widocznie zyskałbym mniej.

Jeżeli mam 3 ryby a ktoś 3 wiadra wody i ja wymienię rybę na wiadro to oboje zyskamy. Dostaniemy coś czego pożądaliśmy bardziej niż to co sami mamy. Oczywiście, dla takiej kretynki to będzie dalej gra o sumie zerowej bo sobie w Excelu ustaliła, że kilogram ryby i 5 litrów wody ma taką samą wartość.

2) Wskaźnik PKB i jego ułomności.

Nie chce mi się tutaj dużo wypisywać. Ogólnie mówiąc PKB jest równie dobrym miernikiem bogactwa co ilość srebrnych łyżek w pałacu prezydenckim.

Jest po prostu do dupy. Nie uwzględnia subiektywnego wartościowania, przedkłada pracę nad czas wolny, zachęca do sztucznego eksportu itd.

Zaciągnięcie ludzi na roboty drogowe czy do budowania pomnika wodza z pewnością zwiększy PKB, ale dyskutowałbym o pozytywnym wpływie na gospodarkę.
 
Ostatnia edycja:
OP
OP
P

pawelooss

Member
31
12
Dzięki. Czyli na swój „chłopski rozum” nie wykoncypowałem jakiejś strasznej głupoty. :)

Ogólnie mówiąc PKB jest równie dobrym miernikiem bogactwa co ilość srebrnych łyżek w pałacu prezydenckim. Jest po prostu do dupy.
No to powiedziała, że „jak z demokracją”, tak PKB i wszystkie jego pochodne (PKN, PNB, Dochód Narodowy) mają swoje wady, ale dotąd nie wymyślono jakiegoś lepszego wskaźnika i wszyscy z wygody posługują się tym. ;]
 

Gość niedzielny

Well-Known Member
968
2 123
Uzyskałem odpowiedź, że różnica pomiędzy wypracowywanym przeze mnie dla firmy zyskiem a moją wypłatą jest właśnie zyskiem pracodawcy,

A właśnie że nie, bo ta część wynagrodzenia, której nie otrzymujesz, to opłata za wynajem maszyn, pomieszczeń i wszystkiego, co należy do pracodawcy, a czego potrzebujesz, by wypracować swój zysk. I CO TERAS, MARKSISTOWSKA KURWO?
a tym samym moją stratą.

Czyli jeśli Jaś pomoże sąsiadowi przy zrywaniu jabłek, w sumie uzbierają razem 100 sztuk, Jaś dostanie w podzięce 15, to Jaś jest 75 jabłek w plecy? Brilliant!
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 148
5 106
Edited:
Spróbuj prościej:
Czy każdy podatek, który ktoś musi zapłacić to dla płacącego strata.
Wg mnie oczywiście tak, ale usłyszeć to w szkole na lekcji ekonomi bezcenne XD

Przykłady z dobrowolną pracą i kupowaniem chleba za 10 zł zawsze mnie wkurzały i nigdy nie użyłbym ich w dyskusji. Inaczej musiałbym stwierdzić, że każda rzecz jaką człowiek robi by przeżyć jest dla niego korzystna. Może to i prawda, ale wtedy to i niewolnik w kamieniołomach powinien być zadowolony, bo dostaje miskę wody i kromkę chleba, więc woli to, niż być zatłuczonym kijami na śmierć.

Odczuwanie zadłużenia przez zwykłego człowieka? OSTATNIE REFORMY EMERYTUR, podwyżki podatków itd.
 
Ostatnia edycja:

Zbyszek_Z

Well-Known Member
1 021
2 463
Przykłady z dobrowolną pracą i kupowaniem chleba za 10 zł zawsze mnie wkurzały i nigdy nie użyłbym ich w dyskusji. Inaczej musiałbym stwierdzić, że każda rzecz jaką człowiek robi by przeżyć jest dla niego korzystna. Może to i prawda, ale wtedy to i niewolnik w kamieniołomach powinien być zadowolony, bo dostaje miskę wody i kromkę chleba, więc woli to, niż być zatłuczonym kijami na śmierć.

Mylisz pojęcia madlock. Inaczej: każda rzecz, którą człowiek robi jest dla niego, w jego mniemaniu w danym miejscu i czasie bardziej korzystna od wszystkich innych znanych mu alternatyw, ale to wcale nie znaczy, że musi być zadowolony, wystarczy, że będzie mniej niezadowolony niż w przypadku podjęcia innych decyzji.
Woleć =/= lubić
 
Ostatnia edycja:

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 141
Cześć,
Uzyskałem odpowiedź, że różnica pomiędzy wypracowywanym przeze mnie dla firmy zyskiem a moją wypłatą jest właśnie zyskiem pracodawcy, a tym samym moją stratą. Skontrowałem jedynie stwierdzeniem, że może niekoniecznie jest to strata, a jedynie potencjalny niezrealizowany zysk.
Bzdura, przecież niekoniecznie musi sprzedać to, co Ty wyprodukowałeś.
Kontrahent może nie zapłacić, zbankrutować, albo przez pewien okres czasu możesz robić coś, na czym właściciel firmy nie zarobi (bo akurat nie będzie klientów/kontrahentów), a Twoje wynagrodzenie i tak będzie musiał wypłacić. Już nie wspominając o nietrafionych decyzjach i inwestycjach związanych z wprowadzeniem na rynek produktu, który się nie sprzeda.

Pracownicy pracowali nad czymś, dostali wypłaty, wyprodukowali coś, czego konsumenci nie chcą kupić.
Wówczas właściciel firmy nie będzie miał zysku, a stratę. Czy Ty, jako pracownik będziesz wtedy uczestniczył w tej stracie? Tzn. zamiast otrzymać wynagrodzenie za pracę, pod koniec miesiąca, pochodzących z "podziału zysków" - będziesz musiał uczestniczyć w podziale strat, tzn. dopłacić właścicielowi tej firmy? No nie. Więc co to za pierdolety o podziale czegokolwiek?

Wynagrodzenie pracownika nie ma bezpośrednio związku z podziałem aktualnego zysku pracodawcy. Ma związek tylko i wyłącznie z subiektywną wyceną wartości Twojej pracy, na którą wspólnie zgodziliście się, gdy podpisaliście umowę (subiektywną, bo w rzeczywistości właściciel może się pomylić na Twoją korzyść. Jako pracownik możesz robić coś np. przez dwa lata, zarabiając 5 tys. na miesiąc na rękę, a na sam koniec okaże się, że przychody nie wystarczą nawet na opłacenie samych kosztów produkcji. Konsumenci wystawią Wam środkowy palec, mówiąc - "Wasza praca była warta gówno, a nie [całkowity koszt produkcji, w tym Twoja wypłata+marża właściciela firmy].").

Różnica między Twoją wypłatą a ew. zyskiem właściciela firmy - jest WYPRACOWANĄ wartością właściciela tej firmy (czasem dodatnią, czasem ujemną).
Przecież nikt nie zabroni Ci założyć własnej firmy i zarabiać (potencjalnie) więcej.
Ale gdybyś się na coś takiego zdecydował - musiałbyś wykonywać całą swoją dotychczasową robotę + przejąć na siebie dodatkowe ryzyko (także finansowe), obowiązki i czynności, które wykonywał dotąd właściciel w firmie, w której Ty byłeś pracownikiem.
No i oczywistą rzeczą jest, że prawdopodobnie nie byłbyś w stanie robić tego tak wydajnie jak on.
W przeciwnym wypadku - nikt nie pracowałby w firmach innych osób, każdy pracowałby jako samozatrudniony.

Więc tak - rynek to jest gra o sumie dodatniej. Ty zarabiasz jako pracownik, bo nie chcesz posiadać własnej firmy, chcesz jedynie stałą, miesięczną wypłatę za swoją pracę. A właściciel zarabia na przejęciu na siebie całego ryzyka związanego z wkładem inwestycyjnym (który wypracował wcześniej), działalnością firmy, organizacji pracy,zabezpieczeniem kontrahentów, kontraktów, a co za tym idzie - zysku dla siebie oraz wypłat dla swoich pracowników, itp.

Argumentacja że coś straciłeś na wartości, wykonując pracę która nie wymaga aż takich nakładów sił, środków i ryzyka jak praca, którą musiałbyś wykonać jako WŁAŚCICIEL+PRACOWNIK takiej firmy - świadczy o kompletnym niezrozumieniu zasad ekonomii przez wykładowcę.

Równie dobrze właściciele firm mogą krzyczeć o wyzysku i rościć pretensje o to, że zarabiają mniej (marża producenta) niż mogliby zarobić, sprzedając towar samodzielnie (marża producenta+sprzedawcy). Ale nie podejmują przecież takich działań jakie musieliby podjąć jako producent+sprzedawca.
A jako sam producent, na samym fakcie produkcji (bez dostarczenia towaru do sklepu) nie tylko nic nie zarobi, ale będzie też musiał opłacać koszta produkcji, więc wyląduje na stracie. Więc, kolejny raz: rynek to gra o sumie dodatniej. Każdy w tym łańcuchu zyskuje.
 
Ostatnia edycja:
OP
OP
P

pawelooss

Member
31
12
Super, dzięki! :)

Właśnie zaczynam czytać „Ekonomię w jednej lekcji”, żeby to sobie równolegle uporządkować, bo kiedyś jedynie Bastiata liznąłem.

I rzeczywiście pojawiła się tam sytuacja, w której ktoś zyskuje, a inny traci. Mówię tu o micie zbitej szyby, gdzie zysk szklarza jest stratą krawca. Ale dzieje się to wyłącznie wtedy, gdy wcześniej wystąpi faktyczna fizyczna strata w postaci utraconej szyby, a nie w samej dobrowolnej wymianie. ;]


Na ostatnich zajęciach zostałem natomiast zhejtowany za samo uśmiechanie się. :D Bo był temat o polityce fiskalnej i czy państwo jest usprawiedliwione do zajmowania się jakimikolwiek dziedzinami, gdzie mechanizm rynkowy pozostawiony bez ingerencji może być niedoskonały lub niemożliwy (jeśli zakłada się jeszcze, że państwo samo jest doskonałe). No ale nikt „nie potrafił” wymienić takich dziedzin (czy też raczej nikomu nie chciało się dyskutować), więc prowadząca sama zaczęła podsuwać analfabetyzm, brak dróg czy umierających chorych.

- A pan czemu się tak tylko uśmiecha pod nosem? Nic panu nie przychodzi do głowy?
- No poza wymienioną już obronnością, ustalaniem prawa czy kwestiami ratowania życia, na co można by przystać, nie ma takich dziedzin.
- A np. służba zdrowia?
- Może być prywatna.
- A dlaczego nie powinna być państwowa?
- A dlaczego powinna być? Ciężar dowodu...
- To może ktoś z grupy ma jakiś argument dla kolegi...
(...) grupa się coś produkuje o rozwoju cywilizacyjnym (...)
- To jak pan sobie to wyobraża? Każdy musiałby się ubezpieczać samodzielnie, a najsłabsze jednostki w społeczeństwie zostałyby wyeliminowane.
- No 1/3 rynku medycznego w Polsce już jest prywatna, bo ludzie by poumierali, zanim dostaliby się na zabieg czy konsultację, czekając na swoją kolejkę. A jeśli ktoś chce być w NFZ, to proszę , nie będę przeszkadzał. Tylko niech da możliwość wypisania się, nie płacenia składek i braku późniejszych roszczeń.
- A szkoły też prywatne? To grozi analfabetyzmem.
- Mnie babcia uczyła czytać jeszcze przed pójściem do przedszkola. xD

Ciekawy przedmiot, jako odskocznia od zajęć ścisłych, ale na pełnowymiarowe studia ekonomiczne raczej bym już nie chciał iść. :p
 
Ostatnia edycja:

Aterlupus

Well-Known Member
474
971
- To jak pan sobie to wyobraża? Każdy musiałby się ubezpieczać samodzielnie, a najsłabsze jednostki w społeczeństwie zostałyby wyeliminowane.
Dlaczego najsłabsze jednostki nie umierają skoro państwo nie zajmuje się żywieniem?



Jeżeli ktoś liznął historię ZSRR to można dorzucić parę faktów nt. tego jak wyglądała tamtejsza sytuacja i skonkludować "Tam państwo zajmowało się kwestią żywienia".

Jeżeli ktoś nie wie jak wyglądała sytuacja w Kraju Rad:
W rolnictwo państwo ładowało kolosalne środki, do kołchozów kierowano setki tysięcy traktorów, samochodów, kombajnów, miliony ton nawozów, niewiarygodną ilość części zamiennych, paliwa i smarów. Uczelnie przygotowywały i kierowały do rolnictwa niezliczone stada agronomów, inżynierów, melioratorów, zootechników, weterynarzy.

Rolnictwem kierował specjalnie do tego oddelegowany sekretarz Komitetu Centralnego partii z wielkim sztabem pracowników. Podlegało mu Ministerstwo Rolnictwa. Ponadto istniało Ministerstwo Zaopatrzenia. I Ministerstwo Budowy Maszyn Rolniczych. Ministerstwo Budowy Maszyn dla Hodowli i Produkcji Paszy. Ministerstwo do spraw Produkcji Nawozów Mineralnych. I Ministerstwo Roślin Przemysłowych. Ministerstwo Hodowli. Ministerstwo Sowchozów. Ministerstwo Upraw Bawełny. Ministerstwo Produktów Zbożowych. Ministerstwo Płodów Rolnych. Ministerstwo Melioracji i Gospodarki Wodnej.

Co więcej, w każdej republice był partyjny sekretarz do spraw rolnictwa z wielką administracją i własnymi ministerstwami. W każdym obwodzie i rejonie też siedziały rolnicze szychy w dużych ilościach.
Sytuację w rolnictwie regularnie omawiano na najwyższym szczeblu: na zjazdach partii i plenach Komitetu Centralnego. Przyjmowano rezolucje i wyciągano wnioski praktyczne. Doszło do tego, że mądra partia komunistyczna swoją decyzją przyjęła wielki program żywnościowy, którego z jakiegoś powodu i tak nie udało się zrealizować.

Do wspierania rozwoju rolnictwa partia komunistyczna kierowała funkcjonariuszy partyjnych i młodzież, oficerów rezerwy i pracowników kultury. Dla rolnictwa pracowały instytuty naukowe i cała Akademia Nauk Rolniczych. Na żniwa wysyłano żołnierzy, zapominając o szkoleniu bojowym, robotników z fabryk, nie wykonując planów produkcji, studentów i uczniów, zakłócając proces nauczania.

Niemniej działki przyzagrodowe obywateli stanowiły 2,5 procent użytków rolnych i dawały 51 procent produktów rolnych. Z tych nędznych skrawków ziemi pochodziło 62 procent produktów pochodzących z hodowli.

Co to oznaczało?
Sytuacja wyglądała tak: Na 97,5 procent ziemi rolnej przez cały dzień pracowali wszyscy rolnicy, wszystkie traktory i kombajny, wszyscy specjaliści od rolnictwa, tu ładowano wszystkie inwestycje, tu twórczo harowali wszyscy specjaliści oraz cała wielomilionowa rzesza żołnierzy, studentów, uczniów i całej reszty pomocników. A wieczorem zmęczony chłop wracał do domu i przekopywał ogródek łopatą, nie licząc się z rezolucjami zjazdów i plenów, nie zastanawiając się nad zaleceniami Akademii Nauk Rolniczych, nie oglądając się na instrukcje Komitetu Centralnego, ministerstw, urzędów, komitetów obwodowych i rejonowych, nie słuchając poleceń przewodniczącego kołchozu, pozostając bez kontroli brygadzisty, obywając się bez mądrych rad agronoma, bez traktora i kombajnu, bez nawozów, bez wsparcia armii i floty. I produkował nawet więcej, niż wyrosło na bezkresnych polach naszej wielkiej ojczyzny.

A w Polszy mamy to samo, tyle że ludzie nie umierają na ulicach (w domach?) z powodu braku usług medycznych, dlatego że usługi medyczne można świadczyć również prywatnie. W ZSRR nie można było prywatnie produkować żywności.
 
OP
OP
P

pawelooss

Member
31
12
Koniec semestru zbliża się wielkimi krokami, a z nim i moja przygoda z akademickimi teoriami ekonomii. :)

Pomożecie rozjaśnić jeszcze jedną rzecz?
Otóż na zajęciach rozwiązywaliśmy takie zadanie i doszliśmy do przedstawionych poniżej wniosków...


1) Obliczyć dochód narodowy, w którym gospodarka jest w równowadze, wielkość konsumpcji, wpływy z podatków oraz saldo budżetu.
Kod:
C  (konsumpcja): 0,8*Yr (dochód rozporządzalny)
I  (inwestycje): 450
G  (wyd. rząd.): 250
Td (pod. doch.): 0,1*Y  (dochód narodowy / PKB)
Yr = Y - Td = 0,9*Y

Y = C + I + G
Y = 0,8*(0,9*Y) + 450 + 250
Y = 2500

Td = 0,1*Y = 250
C = 0,8*(0,9*Y) = 1800
saldo budżetu = Td - G = 250 - 250 = 0


2) Państwo podnosi stopę podatku dochodowego do 25%.
Kod:
C  (konsumpcja): 0,8*Yr (dochód rozporządzalny)
I  (inwestycje): 450
G  (wyd. rząd.): 250
Td (pod. doch.): 0,25*Y (dochód narodowy / PKB)
Yr = Y - Td = 0,75*Y

Y = C + I + G
Y = 0,8*(0,75*Y) + 450 + 250
Y = 1750

Td = 0,25*Y = 437,5
C = 0,8*(0,75*Y) = 1050
saldo budżetu = Td - G = 437,5 - 250 = 187,5

Skutki zwiększenia podatków:
- spadek Y,
- spadek C,
- nadwyżka w budżecie.


3) Państwo zwiększa wydatki o 500.
Kod:
C  (konsumpcja): 0,8*Yr (dochód rozporządzalny)
I  (inwestycje): 450
G  (wyd. rząd.): 750
Td (pod. doch.): 0,1*Y  (dochód narodowy / PKB)
Yr = Y - Td = 0,9*Y

Y = C + I + G
Y = 0,8*(0,9*Y) + 450 + 750
Y = 4285,7

Td = 0,1*Y = 428,6
C = 0,8*(0,9*Y) = 3085,7
saldo budżetu = Td - G = 428,6 - 750 = -321,4

Skutki zwiększenia wydatków:
- wzrost Y,
- wzrost C,
- deficyt w budżecie.


4) Państwo podnosi stopę podatku dochodowego do 25% oraz zwiększa wydatki o 500.
Kod:
C  (konsumpcja): 0,8*Yr (dochód rozporządzalny)
I  (inwestycje): 450
G  (wyd. rząd.): 750
Td (pod. doch.): 0,25*Y (dochód narodowy / PKB)
Yr = Y - Td = 0,75*Y

Y = C + I + G
Y = 0,8*(0,75*Y) + 450 + 750
Y = 3000

Td = 0,25*Y = 750
C = 0,8*(0,75*Y) = 1800
saldo budżetu = Td - G = 750 - 750 = 0

Skutki zwiększenia podatków i wydatków:
- wzrost Y,
- równowaga C,
- równowaga budżetowa.
 
OP
OP
P

pawelooss

Member
31
12
???

Dla mnie te wnioski są dość zaskakujące. Na pierwszy rzut oka rozumowanie to wydaje się całkiem logiczne, zatem błędy, jeśli jakieś są, muszą występować w założeniach. Pierwszy z nich, jaki już dostrzegam, to milczące założenie, że podwyższenie stopy podatkowej zawsze przekłada się na zwiększenie wpływów podatkowych, co obalił już Laffer ze swoją krzywą. Drugi to że wydatki rządowe są trafniejsze od mechanizmu rynkowego. Inne tkwią chyba w założeniu poprawności odwzorowywania stanu gospodarki przez wskaźniki PKB-pochodne.

Ale nawet gdyby przyjąć poprawność takich absurdalnych założeń, to czy da się (na gruncie w miarę mejnstrimowej wykładni ekonomii) obalić takie rozumowanie? Bo gdyby je kontynuować, to musielibyśmy dojść do wniosku, że nieskończony wzrost wydatków da się skompensować nieskończonym wzrostem podatków, a i tak nie wpłynie to negatywnie na bogactwo ludności, gdyż poziom konsumpcji pozostanie taki sam?

Czy mógłbym prosić o jakieś naprowadzenie z Waszej strony? Swoją drogą już rozumiem, dlaczego rzesze ekonomistów wierzą w takie cuda, choć zwykły człowiek, nie zajmujący się tym na co dzień, na chłopski rozum dostrzega różne luki. ;] Po liźnięciu tematu i przeprowadzeniu setek własnoręcznych obliczeń, tego typu teorie wydają się jednak cholernie przekonujące i człowiek może w nie w końcu uwierzyć. Zwłaszcza po maglowaniu tego kilka lat w takich London School of Economics przez takich ministrów finansów, którzy później rzeczywiście tworzą w Excelu takie potworki jak „krzywa Rostowskiego”. :p

_____

Doprowadzając do absurdu...
*) Państwo podnosi stopę podatku dochodowego do 99% oraz zwiększa wydatki o 222500.
Kod:
C  (konsumpcja): 0,8*Yr (dochód rozporządzalny)
I  (inwestycje): 450
G  (wyd. rząd.): 222750
Td (pod. doch.): 0,99*Y (dochód narodowy / PKB)
Yr = Y - Td = 0,01*Y

Y = C + I + G
Y = 0,8*(0,01*Y) + 450 + 222750
Y = 225000

Td = 0,99*Y = 222750
C = 0,8*(0,01*Y) = 1800
saldo budżetu = Td - G = 222750 - 222750 = 0
 
Ostatnia edycja:

inho

Well-Known Member
1 635
4 511
Matematycznie tego nie obalisz, bo to równanie jest oczywistą oczywistością zawsze prawdziwą (całość równa się suma wszystkich części). Myk tkwi w interpretacji. Zmiana poszczególnych elementów tego równania obojętnie w którą stronę może oznaczać zarówno polepszenie jak i pogorszenie rzeczywistego stanu gospodarki i jakości życia. Np.: hiperdodruk kasy powoduje wzrost wszystkich 4 elementów, natomiast gospodarki nie wytrzymują hiperinflacji i w spektakularny sposób implodują. ;)

Wzrost konsumpcji i inwestycji spowodowany zakłóceniem informacji na rynku np. poprzez interwencjonizm państwowy też nie oznacza automatycznie progresu, zazwyczaj wręcz przeciwnie o czym świadczą bańki np. nieruchomości i krach 2008.

Czy wzrost wydatków państwa jest dobry? Czy jeśli partie polityczne zaczną produkować za naszą kasę 2-godzinne, kinowe spoty reklamowe to nam będzie od tego lepiej? A jeśli wybudują w każdej wiosce stadion na 50 tys. widzów? ;)
Czy spadek wydatków państwa jest zły? Jeśli np. w danym roku aparat państwa wyda kasę na nietrafione inwestycje, powiedzmy najdroższe stadiony na świecie (do których później trzeba jeszcze dopłacać) a w następnym roku z takich inwestycji zrezygnuje i zostawi pieniądze w kieszeniach obywateli, to pomimo spadku wydatków państwa ludziom będzie lepiej, bo ich pieniądze nie zostaną zmarnowane a wydane zgodnie z ich realnymi potrzebami i ich subiektywną hierarchią.

Generalnie, zgadzam się z Twoimi wnioskami powyżej. ;)
 
OP
OP
P

pawelooss

Member
31
12
OK, dzięki wszystkim. :)

Semestr się skończył, ocena wpisana, tyle przygody z akademicką wykładnią ekonomii mi w zupełności wystarczy. ;)

6ml2.jpg
 
Do góry Bottom