Warszawka przoduje, czyli o PKB słów kilka

D

Deleted member 427

Guest
urlqd.jpg


Czy podawanie PKB jako miernika dobrobytu w ogóle ma sens? Obadajcie to: PKB Polski wyniósł w 2010 roku 1 415 mld zł. Wg Władz w 2011 miał być rzekomo o 4% większy. Sęk w tym, że PKB liczony jest w złotówkach, których wartość runęła w ciągu roku o ponad 11% w stosunku do "prawdziwych" walut. I licząc PKB w dolarach lub euro w rzeczywistości PKB spadł o 7%! Dlatego ja proponowałbym Władzy zdewaluowanie złotówki o np. połowę. PKB (w złotówkach) wzrosłoby nam wtedy o kilkanaście a może nawet kilkadziesiąt procent.

Dobrze dedukuję?

A wiecie, kto był autorem pierwszego oszacowania PKB? William Petty (1623-1687) — Anglik. I nazwał swoje wyliczenia sztuką arytmetyki politycznej. Robert Higgs przytomnie zauważa, że już w tym momencie powinna zapalić się nam dioda ostrzegawcza:

Rozważmy na przykład, w jaki sposób statystycy kalkulują wielkość produktu krajowego brutto. Otóż, dodają oni do siebie wartość (według cen rynkowych) wszystkich nowo wyprodukowanych w kraju dóbr i usług, zakupionych przez konsumentów, inwestorów i rząd, a następnie powiększają taką sumę o eksport netto.

Tak przywykliśmy do tego stanu rzeczy, że nikt nie pyta, dlaczego zakupy rządowe są jedną z kategorii. Zastanówmy się też nad usługami rządowymi — jak możemy je wyceniać według cen rynkowych, skoro są one ogólnie dostarczane bez opłat, a finansowane przez opodatkowanie?

W dzisiejszych czasach niewielu ekonomistów wie, że przed drugą wojną światową włączenie kategorii rządowych wydatków do przychodu i produktu narodowego było przedmiotem gorącej debaty. Jednak dzisiaj, jak zauważył Ellen O'Brien: „Bardzo rzadko zdarza się, aby ktoś sugerował, iż obecne traktowanie wydatków rządowych jako części składowych przychodu narodowego jest nieprawidłowe”

http://mises.pl/blog/2011/06/05/higgs-p ... odarczymi/

Wiecie, że podobno w USA każdą katastrofę liczy się jako przyrost PKB? Jeżeli np. zniszczono WTC, to uprzątnięcie gruzu kosztowało ileśtam, czyli wzrósł PKB. Jeżeli spalił ci się dom i stawiasz nowy na kredyt, to też jest przyrost PKB. Gdybyś mieszkał w starym, to byłaby lipa i PKB by nie wzrósł.

Co myślicie o PKB? Jest to jakiś sensowny miernik czy jedynie podkładka pod intelektualny onanizm dla urzędasów przed wyborami?
 
A

Anonymous

Guest
Moim zdaniem da się obliczyć, czy też opisać bogactwo narodów. Tyle, że rządowe dane są zawsze manipulowane np. skala bezrobocia, a zwłaszcza inflacja.

Nawet w mainstreamowym The Economist o tym wiedzą, inaczej nie tworzyliby tego - http://pl.wikipedia.org/wiki/Wska%C5%BAnik_Big_Maca

Oczywiście PKB powinno być obliczane bez udziału państwa. Chyba, że wliczać też złupione podatki.

Nic dziwnego a propos obrazka, w końcu Słońce Peru tam mieszka :p.
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Rothbard:
Rola wydatków rządowych we wskaźnikach produktu narodowego

http://mises.pl/blog/2006/07/08/296/

Wskaźniki „produktu narodowego” powinny zostać odpowiednio skorygowane. Od produktu narodowego netto (PNN) powinniśmy najpierw odjąć „dochód wytwarzany przez rząd”, czyli pensje urzędników, a następnie „dochód wytwarzany przez przedsiębiorstwa państwowe”, a więc wydatki bieżące oraz pensje urzędników zatrudnionych w przedsiębiorstwach państwowych, które sprzedają swój produkt za jakąś cenę (w statystykach dochodu narodowego niestety są one traktowane jako sektor prywatny, a nie państwowy.) W ten sposób otrzymujemy produkt prywatny netto, czyli PPN. Po odjęciu od PPN kwoty zrabowanej przez rząd otrzymujemy pozostały (w rękach prywatnych) produkt prywatny, czyli PPP. Rabunek stanowią: (a) zakupy rządu od biznesu; (b) zakupy przedsiębiorstw państwowych od biznesu; (c) płatności transferowe.[3] Po podzieleniu całkowitej sumy rabunku przez PPN otrzymujemy, jaki procent produkt prywatnego jest rabowany przez rząd.
 

Avx

Active Member
831
186
PKB jest najlepszym miernikiem kondycji gospodarki, ale oczywiście trzeba też brać pod uwagę nasycenie kapitałem* oraz poziom technologiczny**


* ilość już istniejących budynków, maszyn, pojazdów - wszak do PKB wlicza się tylko nowosprzedane. Niestety, ilość istniejących jest strasznie trudno oszacować
** PKB na osobę we współczesnym Meksyku jest taki, jak w USA roku 1941; co nie zmienia faktu, że współcześni Meksykanie mają telefony komórkowe, a w USA 1941 oczywiście ich nie było

kawador napisał:
Wiecie, że podobno w USA każdą katastrofę liczy się jako przyrost PKB? Jeżeli np. zniszczono WTC, to uprzątnięcie gruzu kosztowało ileśtam, czyli wzrósł PKB. Jeżeli spalił ci się dom i stawiasz nowy na kredyt, to też jest przyrost PKB. Gdybyś mieszkał w starym, to byłaby lipa i PKB by nie wzrósł.

Oczywiście, ale takie manipulacje PKB są na szczęście dość krótkofalowe - w kontekście 10 lat "wychodzi szydło z worka" (oszczędności zostałyby już zainwestowane w nowy biznes zamiast w odbudowywanie domu, itp).

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyobraź sobie też inną sytuację. Zaraza wybiła 99,9 % populacji i jesteś właścicielem swojego miasteczka.

Jest to sytuacja, w którym występuje ogromne nasycenie kapitałem na osobę (możesz jeździć inną limuzyną w każdy dzień, i mieszkać w innej willi co dwa dni); a PKB jest dosłownie zerowe.

Jednak takie anomalie są tymczasowe, w każdym razie na naszym poziomie technologicznym i przy naszej trwałości dóbr. Taki świat (wysokie nasycenie kapitałem + ekstremalnie niskie PKB) to świat, w którym owo nasycenie gwałtownie spada, w miarę niszczenia dóbr. Ten dobrobyt by dosłownie zardzewiał i trawą zarósł...

W 100 lat po zarazie sytuacja wróciłaby do normy i 500 $ PKB znów oznaczałoby to, co dzisiaj (nędzę). A zerowe - kolesia z dzidą w lesie.
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Ok, Avx, ale powiedz mi, do czego tobie potrzebny jest ten wskaźnik? Bo to jest wskaźnik polityczny.

PKB jest najlepszym miernikiem kondycji gospodarki

Ale miernikiem politycznym czy jakim? I co z inflacją, o której wspomniałem na wstępie? Gdyby zdewaluować wartość złotówki o połowę, to PKB wyrażone w złotówkach wzrosłoby o kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt procent!
 
A

Antoni Wiech

Guest
kawador napisał:
Czy podawanie PKB jako miernika dobrobytu w ogóle ma sens? Obadajcie to: PKB Polski wyniósł w 2010 roku 1 415 mld zł. Wg Władz w 2011 miał być rzekomo o 4% większy. Sęk w tym, że PKB liczony jest w złotówkach, których wartość runęła w ciągu roku o ponad 11% w stosunku do "prawdziwych" walut. I licząc PKB w dolarach lub euro w rzeczywistości PKB spadł o 7%! Dlatego ja proponowałbym Władzy zdewaluowanie złotówki o np. połowę. PKB (w złotówkach) wzrosłoby nam wtedy o kilkanaście a może nawet kilkadziesiąt procent.
Dlatego trzeba zawsze sprawdzać PKB mierzone siłą nabywczą (czyli PPP, Purchasing Power Parity), bo tak to niewiele znaczy.

Co myślicie o PKB? Jest to jakiś sensowny miernik czy jedynie podkładka pod intelektualny onanizm dla urzędasów przed wyborami?
Dobry, aczkolwiek trzeba mieć odpowiedni dystans do tego wskaźnika. Mnie zawsze wkurwiało to, że w PKB są wydatki rządu, dlatego trzeba brać to pod uwagę. Czasami można zobaczyć w zestawieniach % wydatków rządowych i to daje jakiś pogląd.

Natomiast absolutnie nie należy wierzyć politykom jak strzelają nazwami PKB bez zastanowienia. Znów przykład z wykładów. Jeden prowadzący amerykanofob cieszył się, że UE ma większe PKB (PPP) niż USA (to były jakieś różnice w granicach +-jednego punktu jak pamiętam). Tyle, UE ma 500 milionów ludzi, a USA 300... De facto licząc na mieszkańca PKB(PPP) UE jest BIEDNIEJSZA niż Stany.

Oczywiście, należy brać pod uwagę też to, że rozkład może być różny w różnych częściach. Np. w USA może być kasta jebanych kapitalistów co ściągają 90% PKB, a reszta żyje w nędzy, a w UE może być wszystko po równo, więc jest lepiej... Oczywiście to ironia, ale nie należy o tym zapominać.

Tak samo, politycy niektórzy srają się Indiami. Oczywiście, ten kraj wykonał skok i jest teraz czwartą gospodarką świata pod względem wielkości PKB. Tyle, że tam żyje w chuj ludzi i patrząc na łebka PKB jest ponad 40 razy mniejsze niż w USA. (13 razy mniejsze niż w Polsce) Biorąc nawet pod uwagę wydatki rządowe USA i Polski to coś mówi. Bieda aż piszczy.

Tak, więc jak pisałem. Dystans, ale wskaźnik jest niezły. Patrząc na nas i Europę zachodnią, przyjmując, że mamy podobne wydatki rządowe, to jesteśmy tak z 3 razy biedniejsi.
 

Avx

Active Member
831
186
kawador napisał:
Ok, Avx, ale powiedz mi, do czego tobie potrzebny jest ten wskaźnik? Bo to jest wskaźnik polityczny.

Huh, jeżeli wiem, że PKB (na osobę) przykładowego USA niedługo przed i w czasie II wojny było podobne, jak PKB obecnego Meksyku, to daje mi lepsze zrozumienie ówczesnych warunków życia (biorąc poprawkę "na nasycenie kapitałem", "poziom technologiczny" oraz "szaleństwa Roosevelta i jego komuszych kretynów").

Biorąc pod uwagę zainteresowanie historią (i ekonomią), jest to dla mnie ciekawe...
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Avx napisał:
Biorąc pod uwagę zainteresowanie historią (i ekonomią), jest to dla mnie ciekawe...

W takim razie obadaj poniższy filmik - gwarantuje ci, że nie znajdziesz w necie niczego lepszego. Jest to propozycja autorstwa Hansa Roslinga, polegająca na wykorzystaniu statystyk (m.in. tych dotyczących PKB) do opisu procesów historycznych. Koleś opracował nawet specjalne oprogramowanie pozwalające inaczej (szerzej) spojrzeć na historię świata poprzez statystyki właśnie:

http://www.ted.com/talks/hans_rosling_s ... _seen.html (napisy pl)
 
A

Anonymous

Guest
Avx napisał:
PKB jest najlepszym miernikiem kondycji gospodarki, ale oczywiście trzeba też brać pod uwagę nasycenie kapitałem* oraz poziom technologiczny**


* ilość już istniejących budynków, maszyn, pojazdów - wszak do PKB wlicza się tylko nowosprzedane. Niestety, ilość istniejących jest strasznie trudno oszacować
** PKB na osobę we współczesnym Meksyku jest taki, jak w USA roku 1941; co nie zmienia faktu, że współcześni Meksykanie mają telefony komórkowe, a w USA 1941 oczywiście ich nie było

1. Prosto można to zrobić sprawdzając ilość osób płacących podatek od nieruchomości. Tam powinno wszystko pisać. Poza tym są róże plany zabudowy przestrzennej, mapy, etc.
2. Tyle, że wtedy te dolary miały inną siłę nabywczą ;). Trzeba by wygooglać i przeliczyć ile by to dzisiaj było z uwzględnieniem inflacji.
 

Avx

Active Member
831
186
To już przeliczone, oparłem się na danych PKB według dolarów z 1990 (wyliczenia prof. Maddisona z Uniwersytetu Groningen).
 

papuv

Member
196
5
RE: Warszawka przoduje, czyli o PKB słów kilka

Bazując na parytecie złota w ostatnich 8 latach mieliśmy tylko jeden wzrost PKB o ok. 0,22 %, reszta to spadki ...
Mocne spadki.
 

pampalini

krzewiciel słuszności, Rousseaufob
Członek Załogi
3 585
6 850
Huh, jeżeli wiem, że PKB (na osobę) przykładowego USA niedługo przed i w czasie II wojny było podobne, jak PKB obecnego Meksyku, to daje mi lepsze zrozumienie ówczesnych warunków życia (biorąc poprawkę "na nasycenie kapitałem", "poziom technologiczny" oraz "szaleństwa Roosevelta i jego komuszych kretynów").

A nie lepiej sprawdzać średni dochód i średnią wysokość cen? IMO to więcej mówi o poziomie życia. Dlaczego powinno mnie obchodzić, ile się produkuje?
 

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 857
12 247
Ciekawe jak ten wykres wygląda gdy zamiast dolara wsadzi się np. kilogram ziemniaków :)
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Magia PKB:

Produkt Krajowy Brutto. Te trzy słowa mówią to co najważniejsze o gospodarce danego kraju. Nie ulega wątpliwości "z czym się to kojarzy" przeciętnemu zjadaczowi chleba. Duże PKB = dobrze, małe PKB = źle. Wzrost PKB traktowany jest jako miernik rozwoju, spadek jako "zwijanie" się gospodarki. Więcej niż jeden pod rząd ujemny pomiar PKB uznawany jest wręcz za recesję.

Podobnie, jak na przykład podatek dochodowy, wskaźnik PKB uznawany jest jako stały element krajobrazu. W świadomości obywateli istnieje przekonanie, że istnieje on "od zawsze". Tymczasem PKB jest wynalazkiem nieco tylko młodszym niż rzeczony PIT. Żyje na świecie jeszcze całkiem sporo ludzi, którzy powinni pamiętać świat bez PKB.

Można by rzec, że PKB posiada status pojęcia kultowego. Stanowi ono punkt odniesienia dla praktycznie wszystkich analiz makroekonomicznych. Wg jakiego kryterium ocenia się, czy dług danego państwa jest wysoki czy niski? Wg stosunku tego długu do PKB. Wg czego określa się, czy kraj X jest bogatszy, czy biedniejszy od kraju Y? Porównując ich PKB.

PKB jest fundamentem języka makroekonomicznego. Każdy szanujący się ekonomista po prostu musi w swoich opisach rzeczywistości odnosić się do PKB. Posługują się nim wszyscy. Socjaliści, kapitaliści, neoliberałowie itd. W zasadzie, poza wąskim gronem oszołomów, zasadność takiego traktowania PKB jest uznawana za oczywistą. W Polsce chcąc zaatakować czyjeś pomysły powtarza się jak mantrę, że "to negatywnie odbije się na PKB". Takim argumentem może się posłużyć zarówno Piotr Ikonowicz jak i Janusz Korwin-Mikke, aby już uchwycić wszelkie skrajności.

Tymczasem PKB jest swoistym rodzajem "politycznej poprawności ekonomii". Także dlatego, że rodowód ma podobny.

Jednym z kluczowych twórców pojęcia, a w zasadzie bezpośredniego poprzednika PKB, był znany keynesista Simon Kuznets. Rzecz miała miejsce podczas "walki z kryzysem" lat 30-tych, kiedy to Kongres oczarowany "nową ekonomią Keynesa" postanowił jakoś bogactwo zacząć mierzyć. PKB miało niby pokazywać przyrost (lub spadek) zamożności kraju w czasie, ale jego kryteria zostały stworzone iście po keynesowsku. Czynniki brane pod uwagę przy jego obliczaniu powodowały, że od razu było się czym pochwalić. Wystarczy spojrzeć na wykres pokazujący składowe wzrostu PKB, w tym przede wszystkim "wydatki rządowe". Do tego warto sparzyć wykres z wykresem długu publicznego, by zauważyć skąd się owe "wydatki rządowe" brały. Wówczas jednak zostało to rozegrane w ten sposób, by zbędnych pytań nie było, a ponieważ wojna, która wkrótce nadeszła wywindowała USA do pozycji potęgi światowej nie było to dla Amerykanów najważniejsze. W powojennym ładzie USA bogaciły się tak czy inaczej, a że liczono dalej PKB to już inna historia. Najgorsze, że z czasem PKB przestał być "jakimś tam wskaźnikiem", dość instrumentalnie traktowanym. Stał się za to wyznacznikiem wszystkiego, swoistym ogniem jaskini platońskiej, od którego odbija się cała gospodarka.

To jednak stare dzieje. Warto jednak zrozumieć skąd bierze się PKB u nas, w Polsce. Bez tego zrozumienia jakiekolwiek dyskusje ekonomiczne są dyskutowaniem po próżnicy. Impreza UEFA Euro 2012 to świetny moment, by przyjrzeć się temu i owemu.

Zacznijmy od tego, że w istotny sposób, czym bez żenady chwalą się politycy rządzący, budowy stadionów spowodowały wzrost PKB. Stadiony jak stadiony. Całkiem ładne i dość funkcjonalne. I przede wszystkim horrendalnie drogie. Prawdę mówiąc z punktu widzenia PKB... im droższe tym lepiej. Problem w tym, że gdy Kowalski zapłaci milion za samochód wart sto tysięcy, to nie oznacza wcale, że Kowalski stał się bogatszy o milion. Stał się on wręcz biedniejszy o dziewięćset tysięcy, bo tyle przepłacił. Ile przepłacono za polskie stadiony? Tego nie wie nikt, bo też aby obliczyć ich wartość należałoby je wycenić metodą dochodową (porównawcza czy odtworzeniowa niewiele tu dadzą). Widząc początki ich funkcjonowania można stwierdzić, że nakłady na stadiony nie zwrócą się właścicielom (głównie gminy) nigdy. No, może za sto lat. Przypominam jednak, że sto lat temu nie było nawet Polski, a kolejne sto nie było nawet Niemiec i tak dalej. Jeśli uznamy, że coś się zwróci za więcej niż powiedzmy trzydzieści lat, to możemy przyjąć, że nie zwróci się nigdy.

Czy Polska zatem od tych stadionów jest bogatsza? Bynajmniej. Wydatki na nie to zwykły zbytek, który majątek Polski obniżył. Tak samo jak zakup drogiego wina do obiadu uszczupla budżet domowy. A że niektórych stać na takie uszczuplenia to inna sprawa.

Podobnie rzecz się ma z całą masą "inwestycji", które nigdy się nie zwrócą, ani nikomu nie będą nigdy służyły. Ciekawe było zwłaszcza wydanie paru milionów złotych na... płachtę brezentu przykrywającą obciachowy wykop ziemny przy stadionie wrocławskim. Na okoliczność mistrzostw postanowiono, by uniknąć "wiochy", taką płachtę uszyć. I te parę baniek również wpłynęło na wzrost PKB. Tego że od płachty bogactwa nie przybyło tłumaczyć już raczej nie trzeba?

Ale skoro już przy dziurach jesteśmy. Kojarzy się z tym wszystkim taka analogia, że gdyby Kowalskiemu płacić najpierw za wykopanie dziury, potem jej zasypanie, i tak w kółko kilka razy, to każdy ten wydatek dodałby się do PKB. Podobnie jak zwiększyłyby PKB wydatki na... zburzenie euro-stadionów. Chore? To jeszcze nie wszystko, ale o tym za moment. Trzeba bowiem przypomnieć, że ową przysłowiową "dziurą" jest każdy wydatek, który jest ponoszony niezależnie od relacji popyt-podaż. Dajmy na to płacenie urzędnikom państwowym też podnosi PKB, choć dalibóg bogactwa od tego nie przybywa, no chyba że urzędnikom. Funkcjonuje też cała masa branż, które w warunkach wolnego rynku poszłyby z torbami, a dostają one pieniądze tylko dlatego, że chce tego państwo - pośrednio lub bezpośrednio. Są też branże pośrednie, jak na przykład nauczycielska. Nauczyciele byliby na pewno i na wolnym rynku, lecz dziś, w dobie przymusu edukacyjnego, jest ich znacznie więcej niż potrzeba, nie wspominając o ich żenującej efektywności. A płaci się im podnosząc PKB. Szacuję na gorąco, że kilka milionów ludzi w Polsce zarabia pieniądze (podnosząc PKB) albo w ogóle nie tworząc żadnej wartości dodanej, albo tworząc ją w stopniu nieadekwatnym. Nauczyciele, urzędnicy, bankowcy, ubezpieczyciele, pracownicy fabryk państwowych, politycy, artyści etc.
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
cz. II

Wszystko to przypomina przelewanie z pustego w próżne i udawanie, że czegoś od tego przybywa (oprócz odcisków). Rzekłem, że to chore i zawiesiłem wątek. Teraz do niego wracam. Żeby to bowiem było jeszcze tak, że rzeczywiście w koło kręcą się te same pieniądze. Sęk w tym, że nie są to te same pieniądze. Właściwie to nie są w ogóle żadne pieniądze, a puste, wydrukowane papierki. Otóż "inwestycje rządowe" będące składową PKB pochodzą w ogromnym stopniu z kredytu. Kredytu, który rząd zaciąga u obywateli, czyli koniec końców sam u siebie. Czyli drukuje pieniądze. PKB nie odcedza wzrostu od długu. Sto złotych wydane wzmacnia PKB, nawet jeśli tej stówy nie było, a została właśnie wydrukowana. Dług publiczny Polski (w uproszczeniu suma wszystkich deficytów budżetowych) wynosi blisko bilion złotych. Dług prywatny obywateli pewnie drugie tyle. Teraz odejmijcie te wartości od wzrostu PKB za ostatnie dwie dekady i zobaczcie ile z tego zostało. I to nawet nie uwzględniając inflacji.

No właśnie, inflacja. PKB niby uwzględnia inflację. Problem tylko, że tą urzędową. A ta urzędowa inflacja to wskaźnik tak samo uczciwy jak samo PKB. Nie ma co wchodzić w szczegóły, ale każdy chyba zdaje sobie sprawę, że inflacja rzędu paru procent to fikcja.

Mamy więc w PKB z jednej strony wydatki bez sensu, takie które majątek pomniejszają, a nie powiększają, z drugiej są to często wydatki na kredyt, z trzeciej nie uwzględnia się realnej inflacji. Gdy wiadomo, że oficjalny wzrost PKB wynosi powiedzmy trzy procent, to już sama ta wartość pozwala wątpić, czy ten wzrost w ogóle jest. Bo te parę procent to zwyczajnie margines błędu przy wszelkiego rodzaju wyliczeniach. Jeśli odjąć od niego patologiczne wydatki na dziury w ziemi, zbilansować to z długiem publicznym oraz inflacją, to niemal na pewno okaże się, że PKB nieustannie od wielu, wielu lat... maleje. I to drastycznie.

Czy coś z tego wynika? Czy wynika z tego, że biedniejemy? Gdyby taką czystą definicję PKB przyjąć to tak - biedniejemy. Tylko że to nadal jedynie wskaźnik "produkcji", a nie "bogactwa". Czyli niekoniecznie ma się do wzrostu czy spadku majątku. Majątek zresztą to kwestia względna. Posiadając Mercedesa w Polsce jest się dość bogatym, ale tego samego Merca mieć w Somalii to inna bajka. Jeszcze inna w dajmy na to Moskwie. W zasadzie w gospodarce wolnej i realnej PKB można by było w ogóle nie liczyć, tak jak nie liczono go całe tysiąclecia.

PKB można by nawet w gospodarce nie wolnej (jak dziś) spokojnie odstawić ad acta i przestać je liczyć. Ewentualnie liczyć je, ale raczej na akademickie potrzeby, a nie po to by "agencje ratingowe" na jego skutek inwestowały lub wycofywały kapitały z konkretnych krajów. Tylko że nie po to się je wprowadzało, by teraz wyprowadzać. To się możnym tego świata zwyczajnie nie kalkuluje.

Żeby było jeszcze zabawniej, to w gospodarce, w której - czysto hipotetycznie - każdy mieszkaniec produkuje nawet bardzo dużo, ale wyłącznie na własne potrzeby (nie na handel), to PKB będzie zerowe. Nawet jeśli jednocześnie ci wszyscy ludzie będą się realnie bogacić produkując na własne potrzeby coraz więcej dóbr.

PKB pochodzi więc z natury rzeczy z języka fałszywego. Wchodząc w polemikę przy użyciu argumentu wskazującego na wzrost/spadek PKB oddaje się w całości pole lewicy. Rozmawiając jej językiem nie sposób dyskusji wygrać.

Jeśli uzna się, że tylko wzrost PKB oznacza "dobro", a jego spadek "zło" staje się w narożniku i przyjmuje ciosy. Sama konstrukcja wskaźnika PKB skutkuje tym, że wprowadzenie z dnia na dzień gospodarki realnej i wolnej, w miejsce fikcyjnej i socjalistycznej, musi skończyć się spadkiem PKB. Po prostu musi.

Bynajmniej nie będzie to oznaczało "zła". Co więcej, wcale nie jest tak, że ów "spadek PKB" w wolnej i realnej gospodarce byłby krótkoterminowy. Że zaistniałby tylko w momencie "oczyszczania gospodarki", a potem już tylko by rósł. Byłoby bowiem tak, że po wprowadzeniu gospodarki realnej i wolnej PKB raz by spadało, raz rosło, nie stanowiąc istotnego odzwierciedlenia wzrostu/spadku bogactwa kraju. Bo też wcale nie to on pokazuje dziś, o czym było już wyżej.

Znacznie wartościowsze, choć nie idealne, byłoby liczenie nadwyżek handlowych w handlu z zagranicą. To pokazuje przynajmniej gdzie jakiej wartości dobra się produkuje i sprzedaje. I jeśli się więcej produkuje i sprzedaje niż kupuje, to znaczy że najpewniej akumuluje się kapitał, czyli powiększa majątek. Tymczasem w Polsce bilans handlowy z zagranicą jest tragiczny. Od "zawsze" więcej się z zagranicy sprowadza niż eksportuje. Aby taki bilans utrzymać na dłuższą metę trzeba się albo nieustannie zadłużać, albo wyprzedawać "srebra rodowe". W Polsce i się zadłuża, i wyprzedaje.

A dlaczego tak jest? To już temat na zupełnie inną opowieść.

http://ortodoks.salon24.pl/471357,seaman-ma-problem-z-pkb-nie-tylko-on-zreszta
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 742
Znacznie wartościowsze, choć nie idealne, byłoby liczenie nadwyżek handlowych w handlu z zagranicą.
Ułaaaa, już sobie zwizualizowałem takie rozkładówki dla fapujących, młodych merkantylistów.
 
Do góry Bottom