A
Antoni Wiech
Guest
Jako, że temat ze stonką spowodował, że pogadałem jeszcze z ojcem tym razem o czasach wojennych (dokładnie o wspomnieniach dziadka, którego w zasadzie nie udało mi się poznać), to przytoczę jeszcze parę krótkich opowieści.
Na początek trochę "akapu".
W czasie wojny zdarzały się akcje bandyckie robione przez Polaków. Towarem deficytowym był np. cukier. Wieś ogólnie potępiała bandytów i ich wyłapywała i robiła sądy pokazowe. Tak było w przypadku jakiś dwóch osobników, którzy napadli na dom dziedzica (nie wiem, skąd określenie "dziedzic", to pewnie jakieś pozostałości sprzed wojny) i go zamordowała. Zostali ujęci, osądzeni i dostali karę śmierci, którą wykonano. Nie było, więc pierdolenia się w takich tematach. Dziadek mocno popierał takie akcje, co jednak podobno nie podobało się wszystkim we wsi.
Inna opowieść, to kiedy wehrmacht zajął dom dziadka zachowywali się dość kulturalnie. Częstowali wódką babcię, ale tylko babcię, dziadka nie, gdyż mężczyznę traktowali jako żołnierza wrogiej armii. Jeden z tych żołnierzy, a były to młode typki, jak się najebał, płakał.
Natomiast kiedy weszła armia radziecka, już jako tzw. wyzwoliciele, ludzie traktowali ich jak dzicz, bo wyglądali jak obdartusy. Relacja babci to, że niektórzy mieli "karabiny na sznurkach". Wyłapali największe ryby ze stawu (te, które były rozpłodnikami, i których podobno się nie łowi) i piekli pod dachem stodoły, tak, że cała stodoła poszła z dymem. Jak się najebali potrafili wyskoczyć z karabinem i strzelać do przelatujących niemieckich samolotów w skutek czego dwóch dostało serię i poszli do piachu.
Jest tez historia, że dziadek wraz ze swoim oddziałem złapał młodego 18 letniego Niemca. Jeden z jego podkomendnych powiedział, że na takiego szkoda kuli i on to załatwi łopatą. Dziadek się nie zgodził i mimo niezadowolenia reszty wypuścił go żywego. Ojciec opowiadał, że w późniejszym okresie dziadka gryzły jednak rozterki, że przecież ten typ mógł zabić jeszcze wielu Polaków.
Są to historie autentyczne, oczywiście przekazywane po latach, więc być może są jakieś nieścisłości. Aczkolwiek trzon prawdziwy myślę został zachowany.
Na początek trochę "akapu".
W czasie wojny zdarzały się akcje bandyckie robione przez Polaków. Towarem deficytowym był np. cukier. Wieś ogólnie potępiała bandytów i ich wyłapywała i robiła sądy pokazowe. Tak było w przypadku jakiś dwóch osobników, którzy napadli na dom dziedzica (nie wiem, skąd określenie "dziedzic", to pewnie jakieś pozostałości sprzed wojny) i go zamordowała. Zostali ujęci, osądzeni i dostali karę śmierci, którą wykonano. Nie było, więc pierdolenia się w takich tematach. Dziadek mocno popierał takie akcje, co jednak podobno nie podobało się wszystkim we wsi.
Inna opowieść, to kiedy wehrmacht zajął dom dziadka zachowywali się dość kulturalnie. Częstowali wódką babcię, ale tylko babcię, dziadka nie, gdyż mężczyznę traktowali jako żołnierza wrogiej armii. Jeden z tych żołnierzy, a były to młode typki, jak się najebał, płakał.
Natomiast kiedy weszła armia radziecka, już jako tzw. wyzwoliciele, ludzie traktowali ich jak dzicz, bo wyglądali jak obdartusy. Relacja babci to, że niektórzy mieli "karabiny na sznurkach". Wyłapali największe ryby ze stawu (te, które były rozpłodnikami, i których podobno się nie łowi) i piekli pod dachem stodoły, tak, że cała stodoła poszła z dymem. Jak się najebali potrafili wyskoczyć z karabinem i strzelać do przelatujących niemieckich samolotów w skutek czego dwóch dostało serię i poszli do piachu.
Jest tez historia, że dziadek wraz ze swoim oddziałem złapał młodego 18 letniego Niemca. Jeden z jego podkomendnych powiedział, że na takiego szkoda kuli i on to załatwi łopatą. Dziadek się nie zgodził i mimo niezadowolenia reszty wypuścił go żywego. Ojciec opowiadał, że w późniejszym okresie dziadka gryzły jednak rozterki, że przecież ten typ mógł zabić jeszcze wielu Polaków.
Są to historie autentyczne, oczywiście przekazywane po latach, więc być może są jakieś nieścisłości. Aczkolwiek trzon prawdziwy myślę został zachowany.