O tym jak na Wołyniu parę strzelb i pistoletów pomogło ocalić całą wioskę

Polacco

Active Member
132
76
Przykładowo:
http://27wdpak.btx.pl/samoobrona/417-samoobrona-w-ktach-pow-krzemieniec

Bardzo wielu Polaków żyjących przez lata w zgodzie i przyjaźni z ukraińskimi sąsiadami nie chciało uwierzyć w narastające z dnia na dzień zagrożenie, zapłacili za to wysoką cenę. Byli jednak i tacy co potrafili właściwie ocenić nowo powstałą sytuację i ratowali nie tylko własne życie ale i wielu innych. Tacy ludzie znaleźli się, między innymi, w miejscowości Kąty, gmina Szumsk, w powiecie krzemienieckim i o nich są niżej zaprezentowane wspomnienia spisane przez Feliksa Jasińskiego.

O naszych przygotowaniach obronnych do końca 1942 roku w szczegółach niewielu ludzi wiedziało. Wyolbrzymiano liczbę posiadanej przez nas broni i to było dobre, gdyż banderowcy dlatego się nas bali, a my, przystępując do walnej obrony, mieliśmy tylko 26 karabinów (w tym trochę starych austriackich), kilka fuzji, kilkanaście rewolwerów i kilka granatów. Wielostrzałowy karabin był tylko jeden, tą bronią obroniliśmy kilka tysięcy ludzi, ale o tym będzie dalej.

Budynki przystosowano do obrony. W kościele okna zabito deskami, które miały chronić przed granatami, a na wieży siedzieli strzelcy z karabinami. Kościół był jednopoziomowy, ale budynek „Kasy” był piętrowy i tu mieściło się najwięcej osób. Codziennie przybywało ludzi. W „Kasie” powstał przykry zaduch, więc musiano w suficie powycinać otwory, aż do strychu i to oczyściło powietrze. Miejsce na odchody też wykopano. Piwniczne i parterowe okna i drzwi zabezpieczono od kul i granatów workami z piaskiem. Plebanię i prywatny dom też zabezpieczono. W budynku „Kasy”, na piętrze ustawiono duża sikawkę strażacką z zapasem wody. Wszystko to robiono z pomysłów pierwszych organizatorów obrony. Oni też zarządzali. Ażeby wszyscy mężczyźni niemający broni osadzili kosy na sztorc na kosiskach, a z braku kosy, z widłami przychodzili do budynków obrony. Kosynierzy mogli skutecznie bronić przed wdarciem się do wewnątrz budynków. Później przyszedł zbawienny pomysł, aby sąsiedni budynek bronił dostępu do swego sąsiada z dwóch lub trzech stron-boków, przez ostrzeliwanie tych stron. Z pozostałych stron budynek miał się bronić sam. W czasie napadu ten sposób obrony okazał się dobry. Pomysł i zastosowanie należy przypisać Stanisławowi Jasińskiemu, byłemu kapralowi z wojska, który nie był ani wybrany ani ogłaszany, ale uważany przez wszystkich za wojskowego dowódcę obrony. Starszych rangą wojskowych nie było wśród nas. W krytycznym momencie schroniło się u nas dwóch podoficerów rezerwy, ale oni nie odegrali żadnej roli organizacyjnej, ani dowódczej.

Cała nasza okolica siedziała cicho. Wypadów żadnych nie robiono. Bano się tej siły, jaką mieli banderowcy w ludziach i broni. Były to tysiące mołojców obozujących na granicy naszej okolicy, a cóż dopiero mówić o olbrzymich wsiach ukraińskich: Dermaniu, Moszczenicy, Światym, leżących na północ od nas. Pomimo ciasnoty w budynkach, staraliśmy się skupić jak najwięcej ludności w naszym czworoboku obronnym. Było to trochę ryzykowne, bo w razie załamania się naszej obrony, mogła stać się rzecz straszna. Jednakże wierzyliśmy w nasze ocalenie. Ukraińcy armat nie mieli. Młodzi chłopcy czyścili broń i przygotowywali stanowiska obronne. Stany depresyjne i rozpaczliwe kobiet i starców uspakajano pokazywaniem broni i przekonywano o skuteczności zamierzonej obrony. Kosynierów w liczbie około 250 osób z kosami na sztorc i widłami rozstawiano nocą przed linią obrony, ze wszystkich czterech stron na zmianę. Do każdej grupy kosynierów dodawano jednego strzelca z karabinem. Rozkazano, by w razie ataku, strzelec strzelał, a wszyscy cofali się do budynków. Cenniejsze rzeczy ludność zakopywała w ziemi. Wozy i maszyny rolnicze trzymano z dala od budynków, bojąc się spalenia wraz z budynkami. Większość rolników konie i krowy wypuszczała na łąki. Wiosna stawała się cieplejsza, ale na drzewach i krzewach liści jeszcze nie było, chociaż żyta ozime były już wysokie. W każdej społeczności są ludzie stateczni, ale są też mędrcy, którzy postępują odmiennie, inaczej niż wszyscy.

Byli u nas tacy, którzy mieli broń, ale nie zgłaszali jej i nie stawali do wspólnej obrony, chociaż swoje rodziny lokowali w pasie obrony, a sami z bronią chowali się w pojedynkę w lesie. Niektórzy nie dowierzali zorganizowanej obronie i chowali się w krzakach na łąkach. Starsi stawiali sobie pytanie: Za co mnie mają zabić, co ja im złego zrobiłem? To sprawiało, że nie należycie się kryli i tych najwięcej ginęło.

Wieś Kąty była zbudowana w formie podkowy, otwarta strona wychodziła na mokre łąki i tamtędy przebiegała droga do Starej Huty. Półtorej godziny przed napadem, partyzancka banda konno i wozami przejechała przez wieś Starą Hutę na południową stronę i stanęła między łąkami. O godzinie 23,20 we wtorek 4-go maja 1943 roku usłyszeliśmy strzały karabinowe naszych straży i zobaczyliśmy błyski kolorowych rakiet napastników. Kosynierzy cofnęli się do budynków. Widzieli napastników atakujących wieś. Wybuchły pożary, kule przelatywały i uderzały w obronne budynki. Strzały się wzmogły, kule gwizdały i biły w dach kościoła i „Kasy”. Odpowiedziano im strzałami z wieży kościoła i z balkonu „Kasy”. Kule coraz częściej padały na nasze budynki obronne i dziurawiły blaszane pokrycie dachów. Widzieliśmy dużo kul zapalających, ale one nie zapalały naszych dachów, gdyż belki i więźba dachowa w tych budynkach były oblepione gliną i często zwilżane.

Bitwa trwała. Najgroźniej brzmiał nasz karabin dziesięciostrzałowy, osadzony na balkonie „Kasy” i zabezpieczony workami z piaskiem. W czasie bitwy, łączności pomiędzy budynkami nie było. Tak się szczęśliwie złożyło, że bandyci nie atakowali nas od strony południowej. Tam było najmniej otworów okiennych i największe niebezpieczeństwo trafień. Atak posuwał się bliżej od strony zachodniej i północnej. Napastnicy kryli za ścianami budynków i strzelali. Rabowali co się dało w opuszczonych domach i stopniowo podpalali je. Ogień posuwał się z dwóch stron do środka wsi. Ze strychów w w budynkach widziało się morze ognia. Paliło się około 500 zabudowań z ogólnej ilości około 620. Paliły się Kątki (ulice), Łag, Zarzeczka, Środek, Iserniańska. Jedynie Kątek Stachury i część budynków na futorach ocalały. Ocalało też kilkanaście domów z zasięgu obrony. Bojąc się naszego krzyżowego ognia, broniącego boki innych budynków, bandyci nie mogli dojść zbyt blisko i rzucać granatami. Bitwa trwała do godziny 3,30. Po tym czasie zorientowaliśmy się, że oni nas nie zdobędą. Raptem wszystko ucichło. Cofający się bandyci w stronę Suraża i Sadek palili domy na futorach. Ponad dwa tysiące ludzi odetchnęło. Zrobił się jasny dzień, napastników nie było. Ludzie wyszli z ukrycia i rozbiegli się patrzeć na pogorzeliska. Swąd dopalających się koni, krów, świń był bardzo silny. Konie i krowy z popalonymi bokami latały jak szalone, popieczone ryczały, rżały i kwiczały, wzywając ludzkiej pomocy, ale ratunku nie było. Zaczęli nadchodzić ludzie, którzy przesiedzieli tę noc na łąkach i bagnach w krzakach. Niektórzy nawet leżeli w wodzie przez całą noc, bojąc się by ich nie dostrzeżono w blasku ognia.

W obrębie obrony nikt nie zginął, a z tych, którzy chowali się poza obrębem, zginęło 18 osób. W mieszkaniu A. Kucharskiego zamordowano 4 osoby, w tym niemowlę. Zginęły staruszki Tomaszewskie, trzech młodych mężczyzn z Pikulskiego, którzy chowali się w budynkach ukraińskich. Byli to bracia Zielińscy zabici bagnetami. Resztę zamordowano nożami i bagnetami. Sparaliżowanego staruszka Holca wyciągnięto z domu i zabito. Zaczęliśmy się zastanawiać. Napad odparto, ale co dalej? Ponad połowę amunicji wystrzelano. Czy uda się odeprzeć następny napad, może silniejszy, a potem trzeci i czy dwa tysiące ludzi ma zginąć? Na jakąkolwiek pomoc nie mogliśmy liczyć, bo jej w pobliżu nie było. Jeżeli Kąty pozostaną na miejscu, to ci z niezorganizowanych wiosek, kryjących się w różnych wertepach, też będą siedzieli na miejscu i wyginą wszyscy. Po krótkiej naradzie rzucono hasło: „Zostawić wszystko, uciekać do Krzemieńca”.

Najbliższa droga była przez Iłowicę, obok Antonowiec i przez Stożek, ale tamtędy było niebezpiecznie. Postanowiono iść okrężną drogą, przez Szumsk i dalej szosą do Krzemieńca. Wyciągnięto zakopane lżejsze rzeczy, jak ubrania i wiązano w węzełki do niesienia. Niektórzy łapali konie na łąkach i zakładali do ocalałych wozów. Na wozach sadzano dzieci i kaleki. Łuna olbrzymiego pożaru, zaniepokoiła żandarmów niemieckich w Szumsku. Przyjechali zobaczyli, pogadali z sołtysem i odjechali. W godzinach popołudniowych uformował się pochód z około 2500 ludzi, przeważnie pieszych i ruszył do Szumska. Chłopcy szli na przedzie z karabinami, a wielu mężczyzn z kosami na sztorc. Wychodząc z wioski widziało się tabun koni i mnóstwo bydła, spędzonego tu z okolicy i pasącego się na łąkach. W Szumsku miejscowi Polacy mieli trochę broni, plus nasze karabiny więc bezpiecznie przenocowaliśmy. Nazajutrz rano ruszono w trzydziestokilometrową drogę, szosą do Krzemieńca. Banderowcy nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, że Kąty opuszczą miejsce zamieszkania i Szumsk, nie przygotowali na naszej drodze żadnych zasadzek i marsz odbył się spokojnie. Kilkanaście osób, starych i chorowitych pozostało w Szumsku. Wchodząc do miasta Krzemieńca, zostaliśmy powitani przez dużą grupę Polaków mieszczan, którzy widzieli w nas bohaterów i w słowach i gestach wyrażali nam uznanie. Opuściliśmy plac boju ale nie daliśmy się zgnieść i wymordować.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737
Na następną rocznicę trzeba ten tekst rozpowszechnić i zrobić jakąś akcję promocji broni palnej. Przynajmniej na wykopie czy czymś podobnym. Ludzi generalnie nie obchodzą Stany Zjednoczone i ichnia kultura pro-gunowa. Natomiast takie przykłady, z własnego podwórka, najlepiej przemawiają do wyobraźni. Tym bardziej, gdy różnicą jest to, czy naszych mordują, czy nie mordują...
 

Hitch

3 220
4 872
Ja tam bym nie czekał na żadne rocznice tylko ubrał to w miły dla owczego oka koloryt i od razu wrzucał gdzie się da tylko.
 
Ostatnia edycja:
D

Deleted member 427

Guest
Jednym z największych problemów było zdobycie odpowiedniej ilości broni, zarówno przez samoobrony, jak i wspomagające je oddziały partyzanckie. Pozyskiwano ją przede wszystkim od Niemców, którzy w niektórych przypadkach, głównie w powiatach łuckim, horochowskim i krzemienieckim, sami zaopatrywali w nią Polaków. Broń otrzymywano także od radzieckich oddziałów partyzanckich m.in. za żywność i informacje wywiadowcze. Korzystano także z broni ukrytej na pobojowiskach z 1939 i 1941 r. Mimo różnych źródeł zaopatrzenia, zawsze brakowało odpowiedniej ilości broni, a jej stan techniczny był często bardzo zły. Wobec tego część członków samoobrony wyposażona była jedynie w pałki, siekiery, widły, a nawet wykonane w warsztatach piki.

http://www.klub-generalagrota.pl/po...ludnosci_polskiej_na_Wolyniu_w_1943_roku.html

Warto przypomnieć w tym miejscu, co powiedział uczestnik wojny na Bałkanach w latach 1992-95:

Jeśli masz dobre towary handlowe, możesz być w stanie uzyskać broń w trudnej sytuacji. Ale pamiętaj - najtrudniejszy czas to pierwsze dni, a może i nie będziesz miał wystarczająco dużo czasu, aby znaleźć broń, aby chronić swoją rodzinę. A zostać rozbrojonym w czasie chaosu i paniki to jest zły pomysł. W moim przypadku był człowiek, który potrzebował akumulator do swojego radia. Miał strzelby. Wymieniłem akumulator za obie. Zdarza się, że zamieniasz amunicję za żywność, a kilka tygodni później żywność za amunicję. Niewiele osób wie, jak dużo i co trzymam w domu. Najważniejsze jest to, aby zachować tak wiele rzeczy, jak to możliwe pod względem przestrzeni i pieniędzy. W końcu zrozumiesz, co jest cenniejsze. Korekta: Będę zawsze najbardziej bronił wartości broni i amunicji. Drugie? Może środki higieny i lekarstwa.

http://wolnemedia.net/spoleczenstwo/kiedy-nas-polakow-to-czeka-2/
 

Gość niedzielny

Well-Known Member
968
2 123
Można (a nawet trzeba) wykorzystać teraz wiodącą i piekielnie skuteczną taktykę lewactwa- wjazd na emocje. Powyższe informacje muszą zostać rozpowszechnione w pakiecie z opisem tego, co robili Polakom Ukraińcy (a mało kto daje radę na spokojnie to przeczytać). Najlepiej wraz z fotografiami. Całość ubrać w odpowiednią formę graficzną. Nie wiem, co może być bardziej skuteczne od tego. Racjonalna argumentacja, powoływanie się na statystyk itd. po prostu nie działają. Zróbmy inwersję "think about the children". Szkolne masakry w USA to pikuś w porównaniu do tego, co stało się w tamtym czasie polskim dzieciom.
 
D

Deleted member 427

Guest
Delegacja z Przebraża, z Ludwikiem Malinowskim (cywilny komendant Przebraża) na czele, udała się do niemieckiego urzędnika administracji w Kiwercach, prosząc go o broń. Nie mówiono o UPA, lecz o “bandach leśnych”, które przeszkadzają pracować na roli i wywiązywać się z kontyngentów dla Niemców. Dzięki takiej argumentacji Polacy otrzymali kilkanaście starych karabinów. Mogli legalnie posiadać broń. Pozwolenie stało się hasłem do wydobycia z dziur i zakamarków wszystkiego, co mogło jeszcze strzelać. Za dwie złote 10-rublówki przekupiony został niemiecki dowódca garnizonu w Kiwercach. Wydał skierowanie do magazynu, skąd Polacy wywieźli trzy furmanki amunicji.

Zaczęto wydobywać broń ukrytą i porzuconą we wrześniu 1939 r. przez żołnierzy polskich, a latem 1941 r. przez żołnierzy sowieckich. Kupowano amunicję od żołnierzy węgierskich w Kiwercach, strzegących linii kolejowej. Węgrzy inscenizowali nocne walki, a następnego dnia sprzedawali amunicję. – Nikt nie był w stanie policzyć, ile jej zużyli. Zdarzały się niecodzienne transakcje. Obok Przebraża był skład drewna, do którego co kilka dni przyjeżdżali Niemicy po deski, eskortowani przez oddział żołnierzy. Jako chłopak znający trochę niemiecki podchodziłem do starszych wartowników, od których za jabłka można było dostać granaty. Wiadro jabłek wymieniałem z reguły na dwa, trzy granaty – wspominał Adam Kownacki, członek samoobrony w książce Marka A. Koprowskiego “Wołyń. Epopeja polskich losów 1939-1945″.


http://historia.wp.pl/strona,2,titl...-obrona-Przebraza,wid,16274264,wiadomosc.html
 

Denis

Well-Known Member
3 825
8 510
Zwróciłem już na to uwagę na SB...
Wy też to zauważyliście? Całkowita cisza w TV... Zawsze się o tym mało mówiło, ale w tym roku chyba jeszcze mniej.
Po co o tym mówić i niepotrzebnie denerwować naszych przyjaciół, którzy są teraz w trudnej sytuacji.
Najlepiej zapomnijmy o tym.
Tak samo o aferze taśmowej.
 

jkruk2

A fronte praecipitium a tergo lupi
828
2 386
Znacie może jakiś opracowania na temat wydarzeń na Wołyniu wydane po angielsku?
 

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
Pitoń powiedział w związku z tym kilka słów



swoją drogą po raz kolejny nie mogę się nadziwić antyludzkiemu charakterowi II RP. Zazbrajała się na śmierć, wojnę przegrała w 10 dni, a zostawiła rozbrojonych obywateli. Jeszcze te gnoje z AK sabotowały samoobronę Wołynia.
 
Do góry Bottom