Assassination Politics

72o

New Member
95
3
I once believed it's too bad that there are a lot of people who work for government who are hard-working and honest people who will get hit (by Assassination Politics) and it's a shame… Well, I don't believe that any more. They are all either crooks or they tolerate crooks or they are aware of crooks among their numbers.

Assassination Politics (market) - idea przedstawiona przez Jima Bella, amerykańskiego krypto-anarchistę, cypherpunka i libertarianina, w eseju o takim samym tytule, polegająca na bezpiecznych i anonimowych zleceniach (online, z użyciem cyfrowego pieniądze) na zamachy polityczne. Pierwszą część eseju, Bell opublikował w 1995 r. Całość eseju składa się z 10, krótkich części.

W praktyce miałoby to działać tak, że zamachowiec przewiduje jakieś zdarzenie [np. śmierć Jana Kowalskiego 1 stycznia 2012 r. (data prawdopodobnie musiałaby być ukryta)], a uczestnicy rynku, którzy chcą śmierci Kowalskiego, obstawialiby je. Jeżeli zamachowcowi udałoby się "przewidzieć" śmierć Kowalskiego, otrzymywałby wygraną, jeżeli nie - pieniądze wracałyby do "graczy".

Sam Bell aktualnie odsiaduje 10-letni wyrok za nękanie pracowników IRS. Wcześniej był skazany za niepłacenie podatków i posługiwanie się fałszywym social security number. Bell ma zostać wypuszczony w marcu 2012.

Co o tym myślicie? Jak ma się Bitcoin do tego?

Linki:
- Assassination Politics (papier)
- Jim Bell
- Assasination market
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Idea eliminowania polityków w ten sposób znana była już wcześniej. Nie wiem kto, ale chyba jakiś matematyk i autor sci-fi ją rzucił wcześniej.
W Kalifornii już w latach 60/70-tych były krótkimi okresami popularne "loterie śmierci". Tyle że anonimowość zapewniała mafia a nie matematyka.

Właśnie sobie odświeżam Jima Bella... Pamiętam, że było coś o nim w Gazecie An-Arche. W necie go pełno.
https://duckduckgo.com/?q=site:wired.com+"Jim+Bell"
https://duckduckgo.com/?q="Jim+Bell"+cypherpunk+libertarian

jim-bell-3.jpg
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 148
5 106
Fragment z "Biletu na Tranai" Shekleya

" - Cóż, może - powiedział Melith. - Ale myślę... przerwał raptownie, pognał ku ścianie i ściągnął z niej strzelbę. - Tam jest!
Goodman wyjrzał przez okno. Niżej przechodził człowiek, z pozoru niczym nie różniący się od innych. Usłyszał trzask, a potem zobaczył, że człowiek ów chwieje się i osuwa na chodnik.
Melith zastrzelił go ze swej strzelby z tłumikiem.
- Po co to zrobiłeś? - spytał Goodman zdławionym głosem.
- Potencjalny morderca - odparł Melith.
- Co?
- Rzecz jasna, nie mamy tu rzeczywistej przestępczości, ale będąc ludźmi, musimy stawić czoło takiej możliwości.
- Co takiego zrobił, że stał się potencjalnym mordercą?
- Zabił pięciu ludzi - oznajmił Melith.
- Ale... cholera, człowieku, to nie w porządku! Nie aresztowałeś go, nie postawiłeś przed sądem, nie dałeś szansy skorzystania z adwokata...
- A jak to miałem zrobić? - zapytał lekko poirytowany Melith. - Nie mamy żadnej policji, która by mogła aresztować ludzi, nie mamy systemu prawnego. Dobry Boże, chyba się nie spodziewałeś, że po prostu pozwolę mu iść dalej, co? Nasza definicja mordercy: zabójca dziesięciu ludzi; i ten tam był nieźle zaawansowany. Po prostu nie mogłem siedzieć bezczynnie. Chronić ludzi to mój obowiązek. Mogę cię upewnić, że starannie rozeznałem sprawę.
- To niesprawiedliwe! - wrzasnął Goodman.
- A kto mówi, że sprawiedliwe?! - odwrzasnął Melith. - Co ma s p r a w i e d l i w o ś ć do utopii?!
- Wszystko! - Goodman z trudem nakazał sobie spokój. - Sprawiedliwość jest podstawą godności ludzkiej, ludzkiego łaknienia...
- Teraz po prostu zapędzasz się w pustosłowie - rzekł Melith ze swym zwykłym, jowialnym uśmiechem. - Spróbuj być realistą. Stworzyliśmy utopię dla i s t o t l u d z k i c h, nie dla świętych, którym ona na nic. Musimy akceptować ułomności ludzkiej natury, a nie udawać, że ich nie ma. Wedle naszego sposobu myślenia aparat policyjny i system prawno-egzekucyjny mają tę skłonność, że tworzą atmosferę zbrodni i akceptację zbrodni. Jest, uwierz mi, lepiej w ogóle nie akceptować możliwości zbrodni. Ogromna większość ludzi powie ci to samo.
- Ale kiedy dochodzi do zbrodni, co przecież nieuniknione.
- Dochodzi tylko do możliwości - upierał się Melith. - A i to rzadziej, niż sobie myślisz. Kiedy więc dochodzi, załatwiamy to szybko i po prostu.
- A jeśli załatwiasz niewłaściwego człowieka?
- Nie możemy załatwić niewłaściwego człowieka. Nie ma na to najmniejszej szansy.
- Dlaczego nie?
- Bo każdy wyeliminowany przez funkcjonariusza rządowego jest z definicji i prawa zwyczajowego potencjalnym przestępcą.
Przez chwilę Marvin Goodman milczał. Potem rzekł:
- Widzę, ze rząd dysponuje większą władzą, niż zrazu sądziłem.
- Dysponuje - potwierdził Melith. - Ale nie taką, jaką mu w tej chwili przypisujesz.
Goodman uśmiechnął się ironicznie.
- A czy wciąż mogę prosić o Najwyższą Prezydenturę?
- Jasne. I bez żadnych warunków. Naprawdę chcesz? Przez chwilę Goodman zastanawiał się głęboko. Czy naprawdę jej chce? Cóż, ktoś musi rządzić. Ktoś musi strzec ludzi. Ktoś musi przeprowadzić parę reform w tym utopijnym domu wariatów.
- Tak, chcę - oświadczył.
Rozwarły się drzwi i wpadł do środka Najwyższy Prezydent Borg.
- Cudownie, absolutnie cudownie! Już dziś możesz się przenieść do Dworzyszcza Narodowego. Od tygodnia byłem spakowany i czekałem, aż się zdecydujesz.
- Muszą być jakieś formalności, których trzeba dokonać...
- Żadnych formalności - rzekł Borg, którego twarz połyskiwała od potu. - Absolutnie żadnych. Musimy tylko dokonać przekazania Pieczęci Prezydenckiej, a potem zejdę na dół, wymażę w aktach swoje nazwisko i wstawię twoje.
Goodman popatrzył na Melitha. Twarz ministra imigracji była nieprzenikniona.
- W porządku - powiedział.
Borg sięgnął po Pieczęć Prezydencką i począł ją zdejmować z szyi...
Eksplodowała nagle i gwałtownie
I oto Goodrnan przekonał się, że ogarnięty grozą patrzy na czerwoną, roztrzaskaną głowę Borga. Najwyższy Prezydent chwiał się przez chwilę, a potem spłynął na podłogę.
Melith zdjął marynarkę i zarzucił ją na głowę Borga. Goodman cofnął się ku krzesłu i opadł na nie. Otworzył usta, ale nie wydobył z nich ani słowa.
- Doprawdy, głupia sprawa - rzekł Melith. - Był tak bliski końca kadencji. Ostrzegałem go w sprawie zaakceptowania budowy tego nowego portu kosmicznego. Ludziom to się nie spodoba, mówiłem. Ale był pewien, że zechcą mieć dwa porty zamiast jednego. Cóż, mylił się.
- Chcesz powiedzieć... rozumiem... jak... co...
- Wszyscy funkcjonariusze rządowi noszą insygnium urzędu, zawierające tradycyjną ilość tezjum, materiału wybuchowego, o którym mogłeś słyszeć - wyjaśnił Melith. - Zapalnik sterowany jest drogą radiową z Lokalu Obywatelskiego. Każdy obywatel ma dostęp do lokalu, a to w tym celu, by wyrazić dezaprobatę wobec rządu. - Melith westchnął. - I to był ostateczny minus na koncie biednego Borga.
- Pozwalacie ludziom wyrażać dezaprobatę przez wysadzanie w powietrze urzędników państwowych? - wyskrzeczał przerażony Goodman.
- To jedyny sposób, który cokolwiek znaczy - odparł Melith. - Mechanizm kontrolny. Tak jak my mamy w garści obywateli, tak obywatele mają w garści nas.
- I to d l a t e g o chciał, żebym ja przejął urząd. Dlaczego nikt mi nie powiedział?
- Bo nie pytałeś - rzekł Melith z cieniem uśmieszku. Nie bądź taki przerażony. Skrytobójstwo jest zawsze możliwe, wiesz, na każdej planecie, pod każdymi rządami. Próbujemy zeń uczynić zjawisko konstruktywne. W naszym systemie ludzie nigdy nie tracą kontaktu z rządem, a rząd nigdy nie próbuje sięgać po władzę dyktatorską. A skoro każdy może się udać do Lokalu Obywatelskiego, to sam się zdziwisz, jak skąpo z tego prawa korzysta. Oczywiście, zawsze są zapaleńcy...
Goodman podniósł się na nogi i nie patrząc na ciało Borga ruszył ku drzwiom.
- Czyżbyś nie chciał już Prezydentury? - zapytał Melith.
- Nie
- Tacy już wy, Ziemianie, jesteście - zauważył ze smutkiem Melith. - Pragniecie odpowiedzialności tylko wtedy, gdy nie zakłada podejmowania ryzyka. To złe podejście, gdy chce się kierować rządem.
- Może masz rację - rzekł Goodman. - Rad po prostu jestem, że się w porę zorientowałem. "
 
Do góry Bottom