A
Antoni Wiech
Guest
Libertariańskie Niebo
"Wielebny Ojcze! Pomóż nam rozstrzygnąć spór. Kupiłem to, więc jest moje!
- Masz racje synu...
- Ale on to kupił za moje pieniądze, więc jest moje!
- Masz racje...
- Ale ja i on jednocześnie nie możemy mieć racji!
- Masz racje..."
-- angielski dowcip
Pewnego dnia do posesji Krzysia zapukał Maciek. Krzyś otworzył mu drzwi i mimo, że nie dał tego po sobie poznać był trochę zdziwiony, bo ich relacje od dawna nie układały się najlepiej. Dodatkowo Maciek na całym ciele pokryty był jakąś dziwną czerwoną mazią o nieokreślonym zapachu.
- Wejdź - powiedział Krzyś
- Dziękuję - odpowiedział Maciek
Pozwolisz, że przejdziemy do piwnicy, bo testuję właśnie nową syntetyczną kokainę i nie chciałbym przerywać pracy - zaproponował Krzyś. Maciek skinął głową i ruszyli w kierunku podziemi domostwa. Minęli wcześniej ogromny salon gdzie wszędzie porozrzucane były naboje różnej wielkości, a centralnie (zamiast telewizora?) stała mała wyrzutnia rakiet. Na ścianach znajdowało się kilka głów karpich z podpisami: Labuda, Michnik, Kuroń i paru jeszcze innych, których Maciek nie zapamiętał. W fotelu siedział jakiś duży jegomość, który żuł oscypka i kiedy zobaczył przybyszy wstał, przywitał się i z wyraźnie góralskim akcentem powiedział, coś w stylu "Bede lecioł! Jedno fajno rudo dziewucho na mnie czeko!" po czym odwrócił się i wyszedł.
Wokół wszędzie biegało kilkanaście amstafów, dobermanów i jeszcze kilka ras, których Maciek nie umiał nazwać. Patrzyły na niego z nieufnością, ale kiedy tylko Krzyś powiedział do nich: to mój gość! Zaczęły merdać ogonami, a kilka z nich nawet dało się pogłaskać.
W piwnicy znajdowało się wielkie laboratorium chemiczne. Krzyś wziął jedną buteleczkę wypełnioną jakiś płynem wlał do innej i nie patrząc na Maćka powiedział: Co Cię do mnie sprowadza? Maciek odpowiedział: Wiesz Krzyś, nie będę owijał w bawełnę. Nasze stosunki nigdy nie układały się jakoś idealnie, ale mam problem i chciałbym żebyś pomógł mi go rozwiązać... - zawiesił głos, ale Krzyś jakby tego nie zauważył i wlał kolejny płyn do innej buteleczki. Popatrzył z zadowoleniem na zawiesinę i uśmiechnął się do siebie. Maciek kontynuował: kilka miesięcy temu przyszła do mnie komuna hipisów. Spytali się, czy mogliby zamieszkać na mojej posiadłości klika dni. Zgodziłem się. Ale oni nie zamierzają się wynieść! Biegają nocami nago, a musisz wiedzieć, że ich kobiety są paskudne i posiadają np. wąsy. Palą jakiejś kiepskiej jakości ganję, napierdalają w bębenki i ogólnie nie dają mi spokoju. Prosiłem ich kilka razy kulturalnie aby opuścili mój teren, ale odmówili, a dziś nazwali mnie faszystą i obrzucili wegańską wołowiną! Nie wiem co mam robić!
Ok, zajmę się tym - odpowiedział Krzyś wycierając ręce z białego proszku, który nagle pojawił się na jego rękach.
--
Hipisi jak zwykle tańczyli naćpani, kiedy podeszła do nich jakaś postać, której wcześniej tu nie widzieli. Trzymała w ręku shotguna. Na chwilę przestali pląsać, wpatrując się w przybysza a on powiedział do nich spokojnie: Macie 15 sekund na opuszczenie tego terenu, inaczej rozpierdolę wam wszystkim łby. Jeden, najwyższy hipis zmarszczył czoło i krzyknął: czy wiesz, ze czasy dominacji wielkich właścicieli się skończyły! To wy jesteście winni wszystkich wojen! Czy wiesż, że... "Bum!" Nie skończył zdania, bo przybysz uderzył go kolbą w twarz. Pozostała część hipisów widząc to zaczęła uciekać w popłochu, zostawiając za sobą przepocone swetry, bębenki, i porozrzucane koraliki, oraz mały posążek Boba Marleya. Zakrwawiony wojownik o pokój ocknął się i również szybko się oddalił.
"To była przyjemność" powiedział Krzyś do siebie.
--
- Nie wiem jak Ci dziękować! - powiedział Maciek do Krzysia. Wiesz.. może nie popieram tych metod..wolę poezję niż zabawę z bronią, ale czasami jak widać takie sposoby są skuteczne. Ile mam Ci zapłacić?
- Nic. Po prostu towarzysz mi dziś w imprezie na mojej posiadłości. To była dla mnie rozrywka i trzeba to uczcić.
--
Impreza trwała 2 dni. Było mnóstwo jedzenia, tańczące panie z agencji, strzelanie do tarczy oraz inne rozrywki. Maćkowi szczególnie zasmakowało domowej roboty carpaccio. Trzy razy dokładał sobie porcje. Pod koniec zabawy zapytał się Krzysia: powiedź mi, co to za przepis? Idealnie mi smakuje!
- To jest mięso z małej dziewczynki, która weszła na mój teren po piłkę.
- Hahaha! - żartujesz!- powiedział Maciek - a tak serio?
- Mówię serio.
Maciek znów się zaśmiał, ale patrzył coraz dłużej na poważna twarz Krzysia i powoli dochodziła do niego straszna prawda. Robił się coraz bledszy i tylko wyjąkał: nie... nie.. jak mogłeś Ty hardcorowy..... potworze!
- Nikt Cię nie zmuszał do jedzenia - odpowiedział beznamiętnie Krzyś - moja ziemia, moje jedzenie, moje prawo.
Maciek wybiegł wymiotując po drodze. Przez jeszcze trzy dni nie mógł patrzeć na jedzenie. Od czasu tego incydentu relacje z Krzysiem zostały totalnie zerwane.
--
Mijały lata i Maciek doczekał się kilku synów, którzy, ku jego słabo skrywanemu rozczarowaniu bardziej interesowali się bronią i strzelaniem do tarcz niż poezją. Krzyś wyjechał, gdzieś na wschód w poszukiwaniu lepszego katalizatora kokainy, którym podobno handlował jakiś handlarz w tamtych rejonach. Pewnego dnia na terenie posiadłości Krzysia pojawili się posesjoniści. Wprowadzili się, na początku nieśmiało manifestując swoją obecność, aż do chwil, kiedy wywiesili na domu napis an-arche.pl/ oraz czerwono-czarne flagi. W ciągu kilku miesięcy rezydencja zmieniła się w coś przypominającego stodołę z powybijanymi oknami, odpadającymi drzwiami. Wszędzie rosły chaszcze a na podwórku walały się jakieś połamane meble oraz nieokreślone żelastwa.
Maciek miał na to wyjebane, i generalnie nie obchodziło go co się dzieje z terenem Krzysia.
Pewnego dnia jednak obudziły go strzały. Wyjrzał przez okno i zobaczył postać, która biegnąć ostrzeliwała regularnie dom Krzysia. Posesjoniści nie pozostawali dłużni i również odpowiadali ogniem. Wyjrzał przez lornetkę i zobaczył, że tą postacią był Krzyś! "Co mnie to obchodzi?" Pomyślał Maciek? Mógł zadbać o swoją własność. Założył stopery na uszy i próbował zasnąć. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Zszedł do salonu i zobaczył swoich synów, którzy z ak47, granatami oraz inną bronią nerwowo ze sobą dyskutowali. Kiedy pojawił się Maciek zamilkli i wpatrywali się w niego proszącym spojrzeniem. Najstarszy z nich o imieniu Maciek junior w końcu przemógł się i powiedział: Tato...prać?! Maciek spojrzał na niego, westchnął, wziął jednego aka, który leżał na stole i nagle krzyknął: PRAĆ KURWA!!!!
Dalej wypadki potoczyły się szybko. Maciek z synami wtargnęli na posiadłość Krzysia. Szybko dogadali się co do taktyki z Krzysiem i zaczęła się bitwa. Trwała kilka godzin, bo posesjoniści nie dawali za wygraną. W końcu jednak wywiesili białą flagę. Wycofali się krzycząc na odchodne: jeszcze tu wrócimy wy pierdoleni kapitaliści!!! Posesja Krzysia była wolna.
Krzyś wyciągnął rękę do Maćka uśmiechnął się i powiedział: Co było to było... dziękuję Ci za pomoc. Maciek jednak nie odwzajemnił uśmiechu, nie wyciągnął ręki tylko wysyczał przez zęby: Nie zrobiłem tego dla Ciebie.. Zrobiłem to dla wolności i...i... kropka! Chodźcie chłopcy, wracamy do domu!
--
Prolog: Mijały miesiące i sytuacja wróciła do momentu sprzed wyjazdu Krzysia. Był jednak pewien wyjątek. Krzyś z wycieczek po terenach wschodu wrócił z córką, o cudownej urodzie o imieniu Beretta. Maciek junior zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, kiedy usłyszał ją jak nuciła somalijskie ludowe pieśni, których nauczył ją ojciec. Młodzi szybko w tajemnicy nawiązali ze sobą kontakt i po cichu spotykali się w zagajniku na ziemi niczyjej zaraz nie opodal swoich posiadłości.
Trzymali się za ręce i marzyli, że kiedyś ich ojcowie się pogodzą, a ich ziemie się połączą i stworzą razem swoje prywatne libertariańskie niebo na ziemi. Maćkowi juniorowi jednak nie dawała spokoju jedna myśl i w czasie pewnej, potajemnej schadzki zapytał Berettę:
- Czy to prawda, że Twój ojciec zrobił kiedyś potrawę z małej dziewczynki, którą zjadł mój ojciec?
- Berreta zaśmiała się serdecznie i odpowiedziała: znam tę historię, ojciec opowiadał mi ją wiele razy. On nigdy nie skrzywdził by dziecka. To była tylko prowokacja, żeby zirytować Twojego ojca. Szkoda, że nigdy tego nie wyjaśnili.
Maciek junior odetchnął z ulgą, przytulił Berretę i zaczął nucić pierwszą zwrotkę piosenki, którą nauczyła go ukochana "I say: So! You Say: Mali! So-Mali! Somali!" Po chwili dołączyła do niego Berreta, a ich wspólny śpiew unosił się jeszcze hen daleko...
KONIEC
Wszelkie postaci i nicki wykorzystane w tym opowiadaniu są przypadkowe i nie mają nic wspólnego z prawdziwymi postaciami i nickami
"Wielebny Ojcze! Pomóż nam rozstrzygnąć spór. Kupiłem to, więc jest moje!
- Masz racje synu...
- Ale on to kupił za moje pieniądze, więc jest moje!
- Masz racje...
- Ale ja i on jednocześnie nie możemy mieć racji!
- Masz racje..."
-- angielski dowcip
Pewnego dnia do posesji Krzysia zapukał Maciek. Krzyś otworzył mu drzwi i mimo, że nie dał tego po sobie poznać był trochę zdziwiony, bo ich relacje od dawna nie układały się najlepiej. Dodatkowo Maciek na całym ciele pokryty był jakąś dziwną czerwoną mazią o nieokreślonym zapachu.
- Wejdź - powiedział Krzyś
- Dziękuję - odpowiedział Maciek
Pozwolisz, że przejdziemy do piwnicy, bo testuję właśnie nową syntetyczną kokainę i nie chciałbym przerywać pracy - zaproponował Krzyś. Maciek skinął głową i ruszyli w kierunku podziemi domostwa. Minęli wcześniej ogromny salon gdzie wszędzie porozrzucane były naboje różnej wielkości, a centralnie (zamiast telewizora?) stała mała wyrzutnia rakiet. Na ścianach znajdowało się kilka głów karpich z podpisami: Labuda, Michnik, Kuroń i paru jeszcze innych, których Maciek nie zapamiętał. W fotelu siedział jakiś duży jegomość, który żuł oscypka i kiedy zobaczył przybyszy wstał, przywitał się i z wyraźnie góralskim akcentem powiedział, coś w stylu "Bede lecioł! Jedno fajno rudo dziewucho na mnie czeko!" po czym odwrócił się i wyszedł.
Wokół wszędzie biegało kilkanaście amstafów, dobermanów i jeszcze kilka ras, których Maciek nie umiał nazwać. Patrzyły na niego z nieufnością, ale kiedy tylko Krzyś powiedział do nich: to mój gość! Zaczęły merdać ogonami, a kilka z nich nawet dało się pogłaskać.
W piwnicy znajdowało się wielkie laboratorium chemiczne. Krzyś wziął jedną buteleczkę wypełnioną jakiś płynem wlał do innej i nie patrząc na Maćka powiedział: Co Cię do mnie sprowadza? Maciek odpowiedział: Wiesz Krzyś, nie będę owijał w bawełnę. Nasze stosunki nigdy nie układały się jakoś idealnie, ale mam problem i chciałbym żebyś pomógł mi go rozwiązać... - zawiesił głos, ale Krzyś jakby tego nie zauważył i wlał kolejny płyn do innej buteleczki. Popatrzył z zadowoleniem na zawiesinę i uśmiechnął się do siebie. Maciek kontynuował: kilka miesięcy temu przyszła do mnie komuna hipisów. Spytali się, czy mogliby zamieszkać na mojej posiadłości klika dni. Zgodziłem się. Ale oni nie zamierzają się wynieść! Biegają nocami nago, a musisz wiedzieć, że ich kobiety są paskudne i posiadają np. wąsy. Palą jakiejś kiepskiej jakości ganję, napierdalają w bębenki i ogólnie nie dają mi spokoju. Prosiłem ich kilka razy kulturalnie aby opuścili mój teren, ale odmówili, a dziś nazwali mnie faszystą i obrzucili wegańską wołowiną! Nie wiem co mam robić!
Ok, zajmę się tym - odpowiedział Krzyś wycierając ręce z białego proszku, który nagle pojawił się na jego rękach.
--
Hipisi jak zwykle tańczyli naćpani, kiedy podeszła do nich jakaś postać, której wcześniej tu nie widzieli. Trzymała w ręku shotguna. Na chwilę przestali pląsać, wpatrując się w przybysza a on powiedział do nich spokojnie: Macie 15 sekund na opuszczenie tego terenu, inaczej rozpierdolę wam wszystkim łby. Jeden, najwyższy hipis zmarszczył czoło i krzyknął: czy wiesz, ze czasy dominacji wielkich właścicieli się skończyły! To wy jesteście winni wszystkich wojen! Czy wiesż, że... "Bum!" Nie skończył zdania, bo przybysz uderzył go kolbą w twarz. Pozostała część hipisów widząc to zaczęła uciekać w popłochu, zostawiając za sobą przepocone swetry, bębenki, i porozrzucane koraliki, oraz mały posążek Boba Marleya. Zakrwawiony wojownik o pokój ocknął się i również szybko się oddalił.
"To była przyjemność" powiedział Krzyś do siebie.
--
- Nie wiem jak Ci dziękować! - powiedział Maciek do Krzysia. Wiesz.. może nie popieram tych metod..wolę poezję niż zabawę z bronią, ale czasami jak widać takie sposoby są skuteczne. Ile mam Ci zapłacić?
- Nic. Po prostu towarzysz mi dziś w imprezie na mojej posiadłości. To była dla mnie rozrywka i trzeba to uczcić.
--
Impreza trwała 2 dni. Było mnóstwo jedzenia, tańczące panie z agencji, strzelanie do tarczy oraz inne rozrywki. Maćkowi szczególnie zasmakowało domowej roboty carpaccio. Trzy razy dokładał sobie porcje. Pod koniec zabawy zapytał się Krzysia: powiedź mi, co to za przepis? Idealnie mi smakuje!
- To jest mięso z małej dziewczynki, która weszła na mój teren po piłkę.
- Hahaha! - żartujesz!- powiedział Maciek - a tak serio?
- Mówię serio.
Maciek znów się zaśmiał, ale patrzył coraz dłużej na poważna twarz Krzysia i powoli dochodziła do niego straszna prawda. Robił się coraz bledszy i tylko wyjąkał: nie... nie.. jak mogłeś Ty hardcorowy..... potworze!
- Nikt Cię nie zmuszał do jedzenia - odpowiedział beznamiętnie Krzyś - moja ziemia, moje jedzenie, moje prawo.
Maciek wybiegł wymiotując po drodze. Przez jeszcze trzy dni nie mógł patrzeć na jedzenie. Od czasu tego incydentu relacje z Krzysiem zostały totalnie zerwane.
--
Mijały lata i Maciek doczekał się kilku synów, którzy, ku jego słabo skrywanemu rozczarowaniu bardziej interesowali się bronią i strzelaniem do tarcz niż poezją. Krzyś wyjechał, gdzieś na wschód w poszukiwaniu lepszego katalizatora kokainy, którym podobno handlował jakiś handlarz w tamtych rejonach. Pewnego dnia na terenie posiadłości Krzysia pojawili się posesjoniści. Wprowadzili się, na początku nieśmiało manifestując swoją obecność, aż do chwil, kiedy wywiesili na domu napis an-arche.pl/ oraz czerwono-czarne flagi. W ciągu kilku miesięcy rezydencja zmieniła się w coś przypominającego stodołę z powybijanymi oknami, odpadającymi drzwiami. Wszędzie rosły chaszcze a na podwórku walały się jakieś połamane meble oraz nieokreślone żelastwa.
Maciek miał na to wyjebane, i generalnie nie obchodziło go co się dzieje z terenem Krzysia.
Pewnego dnia jednak obudziły go strzały. Wyjrzał przez okno i zobaczył postać, która biegnąć ostrzeliwała regularnie dom Krzysia. Posesjoniści nie pozostawali dłużni i również odpowiadali ogniem. Wyjrzał przez lornetkę i zobaczył, że tą postacią był Krzyś! "Co mnie to obchodzi?" Pomyślał Maciek? Mógł zadbać o swoją własność. Założył stopery na uszy i próbował zasnąć. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Zszedł do salonu i zobaczył swoich synów, którzy z ak47, granatami oraz inną bronią nerwowo ze sobą dyskutowali. Kiedy pojawił się Maciek zamilkli i wpatrywali się w niego proszącym spojrzeniem. Najstarszy z nich o imieniu Maciek junior w końcu przemógł się i powiedział: Tato...prać?! Maciek spojrzał na niego, westchnął, wziął jednego aka, który leżał na stole i nagle krzyknął: PRAĆ KURWA!!!!
Dalej wypadki potoczyły się szybko. Maciek z synami wtargnęli na posiadłość Krzysia. Szybko dogadali się co do taktyki z Krzysiem i zaczęła się bitwa. Trwała kilka godzin, bo posesjoniści nie dawali za wygraną. W końcu jednak wywiesili białą flagę. Wycofali się krzycząc na odchodne: jeszcze tu wrócimy wy pierdoleni kapitaliści!!! Posesja Krzysia była wolna.
Krzyś wyciągnął rękę do Maćka uśmiechnął się i powiedział: Co było to było... dziękuję Ci za pomoc. Maciek jednak nie odwzajemnił uśmiechu, nie wyciągnął ręki tylko wysyczał przez zęby: Nie zrobiłem tego dla Ciebie.. Zrobiłem to dla wolności i...i... kropka! Chodźcie chłopcy, wracamy do domu!
--
Prolog: Mijały miesiące i sytuacja wróciła do momentu sprzed wyjazdu Krzysia. Był jednak pewien wyjątek. Krzyś z wycieczek po terenach wschodu wrócił z córką, o cudownej urodzie o imieniu Beretta. Maciek junior zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, kiedy usłyszał ją jak nuciła somalijskie ludowe pieśni, których nauczył ją ojciec. Młodzi szybko w tajemnicy nawiązali ze sobą kontakt i po cichu spotykali się w zagajniku na ziemi niczyjej zaraz nie opodal swoich posiadłości.
Trzymali się za ręce i marzyli, że kiedyś ich ojcowie się pogodzą, a ich ziemie się połączą i stworzą razem swoje prywatne libertariańskie niebo na ziemi. Maćkowi juniorowi jednak nie dawała spokoju jedna myśl i w czasie pewnej, potajemnej schadzki zapytał Berettę:
- Czy to prawda, że Twój ojciec zrobił kiedyś potrawę z małej dziewczynki, którą zjadł mój ojciec?
- Berreta zaśmiała się serdecznie i odpowiedziała: znam tę historię, ojciec opowiadał mi ją wiele razy. On nigdy nie skrzywdził by dziecka. To była tylko prowokacja, żeby zirytować Twojego ojca. Szkoda, że nigdy tego nie wyjaśnili.
Maciek junior odetchnął z ulgą, przytulił Berretę i zaczął nucić pierwszą zwrotkę piosenki, którą nauczyła go ukochana "I say: So! You Say: Mali! So-Mali! Somali!" Po chwili dołączyła do niego Berreta, a ich wspólny śpiew unosił się jeszcze hen daleko...
KONIEC
Wszelkie postaci i nicki wykorzystane w tym opowiadaniu są przypadkowe i nie mają nic wspólnego z prawdziwymi postaciami i nickami