Anzelm z Canterbury
New Member
- 2
- 0
Jestem dość świeżo po lekturze Ludzkiego Działania. Rozumowania i dowody w teorii wolnorynkowej, które widziałem są bardzo przejrzyste i pierwsze co mnie tchnęło, to dlaczego te rozwiązania jeszcze nie zwyciężyły na rynku idei? Dlaczego obecny stan układu jest tak odległy od wolnorynkowego? Przecież dowody są poprawne! Dlaczego zwycięża fałsz? No tak, pomyślałem, może i są poprawne, ale założenia są zbyt silne, by móc stosować prakseologiczny zestaw narzędzi myślowych prezentowany przez Misesa do rzeczywistego świata. Empiryczni interwencjoniści tworzą swoje wydumane teorie na bazie analizy zdarzeń historycznych i pomimo, że często wypisują kompletne brednie, to bardzo dziwne, jak na przypadek, że ich podejście do tematu ma aż takie zastosowanie do świata rzeczywistego. Przewertowałem trochę internetu i co mnie uderzyło to zadziwiający brak zainteresowania tematem agresji nie tylko wśród wolnorynkowych ekonomistów, ale w ogóle wśród innych ekonomistów także. Uznałem więc, że to agresja musi być tym cichym czynnikiem nieodłącznie związanym z ekonomią, to ona z jednej strony psuje szyk teoriom wolnorynkowym, z drugiej strony jest zapewne zupełnie nieświadomie uwzględniana w statystycznych zapisach zdarzeń historycznych. Pomyślałem sobie, że może warto pchnąć temat i zabawić się w adwokata diabła, spróbować znaleźć uzasadnienie dla interwencjonizmu w drodze dedukcji, a nie dowodu przez korelację.
Załóżmy więc następującą sytuację: Mamy w naszej Rurytanii przemysł X w kiepskiej kondycji. Przemysł przestaje w końcu być konkurencyjny i chcąc uzyskać najefektywniejsze rozwiązanie problemu alokacji zasobów powinniśmy pozwolić temu przemysłowi upaść, kapitał powinien zmienić położenie, pracownicy powinni się przebranżowić i znaleźć pracę w sektorach, w których będą wydajniej zaspokajać potrzeby konsumentów. Gdyby rząd Rurytanii zainterweniował musiałby dokonać transferu zasobów z obszarów, w których był efektywnie wykorzystywany, do przemysłu X. W konsekwencji potrzeby konsumentów będą gorzej zaspokojone i prawdopodobnie, w skutek tej nieefektywności, więcej pracowników w pozostałych branżach straci swoją pracę. Tego typu rozumowanie jest szokująco poprawne, o ile nie rozpatrujemy czynnika agresji. Standard życia tych osób tracących pracę obniża się gwałtownie i powoduje zazwyczaj duży dyskomfort. Otóż, w przypadku zastosowania interwencji może się zdarzyć, że faktycznie zasoby trafią w miejsca, w które by nie trafiły w normalnych warunkach i więcej osób straci pracę. Jednak te osoby są rozłożone mniej więcej losowo po pozostałych przemysłach. Dzięki medialnym i legislacyjnym gusłom odgadnięcie przyczyny ich położenia jest znacząco utrudnione. W przypadku braku interwencji upadają miejsca pracy związane z przemysłem X. Osoby pracujące w danym zakładzie często się znają, mieszkają w pobliżu. Nie ma potrzeby dowodzić, że zjawiska zwane potocznie owczym pędem mają miejsce. Biologia naszych mózgów sprawia, że często udzielają się nam emocje osób w naszym otoczeniu. Pracownicy upadającego zakładu doświadczają nagłego wzrostu odczuwanego dyskomfortu. Przyczyna tego stanu rzeczy jest dla nich jasna. Przemysł X przestał być rentowny, a oni są ofiarami kreatywnej destrukcji wolnego rynku. Nie zakładamy, że człowiek unika agresji za wszelką cenę, więc możemy przypuszczać, że niezadowolony tłum może w łatwy sposób zarazić się emocjami prowadzącymi do agresywnego działania. Zamieszki społeczne mają tendencję propagowania się, możliwe nawet, że niezadowolenie udzieli się innym osobom znajdującym się we względnie niekorzystnej sytuacji, pomimo, że same wcześniej nie przejawiały tendencji do buntu. Tumult może spowodować nieodwracalne zniszczenia zasobów. Reszta społeczeństwa może profilaktycznie zwiększyć wydatki obronne, jednak nie jest to ekonomicznie efektywna alokacja kapitału. Zarówno podejmując interwencję, jak i jej unikając, możemy doprowadzić do nieefektywnej alokacji zasobów. Interwencja pozwoliła rozproszyć skutki rynkowego zdarzenia, które zwiększa odczuwany dyskomfort wielu jednostek. Gdy rząd inwestuje, powoduje niewidoczne, lub trudne do przewidzenia straty, by w zamian dać widoczne efekty inwestycji. Gdy rząd powstrzymuje przemysł przed upadkiem, powoduje trudne do przewidzenia straty w innych przemysłach, by tym razem uniknąć widocznego efektu w postaci upadku przemysłu.
Póki co nie widzę dramatycznych błędów w swoim rozumowaniu. Nie stanowi w żadnym wypadku usprawiedliwienia dla polityki interwencjonizmu. Raczej sądzę, że uwzględniając agresję w działaniu można pewne konkretne interwencje próbować usprawiedliwiać, jednak próba określenia czy zamieszki wystąpią i jakie koszty mogą wygenerować byłaby dość karkołomna, albo nawet niemożliwa. Być może nie powstały teorie biorące pod uwagę agresję, a mimo to ludzie intuicyjnie czuli, że czasami warto odstąpić od czysto ekonomicznych przesłanek, być może dzięki temu świat wygląda jak wygląda i mimo, ze w teorii wolnorynkowej jest daleki od ideału, to w teorii wolnorynkowej wzbogaconej o czynnik kosztów agresji jest bliżej ideału, niż się wydaje?
Załóżmy więc następującą sytuację: Mamy w naszej Rurytanii przemysł X w kiepskiej kondycji. Przemysł przestaje w końcu być konkurencyjny i chcąc uzyskać najefektywniejsze rozwiązanie problemu alokacji zasobów powinniśmy pozwolić temu przemysłowi upaść, kapitał powinien zmienić położenie, pracownicy powinni się przebranżowić i znaleźć pracę w sektorach, w których będą wydajniej zaspokajać potrzeby konsumentów. Gdyby rząd Rurytanii zainterweniował musiałby dokonać transferu zasobów z obszarów, w których był efektywnie wykorzystywany, do przemysłu X. W konsekwencji potrzeby konsumentów będą gorzej zaspokojone i prawdopodobnie, w skutek tej nieefektywności, więcej pracowników w pozostałych branżach straci swoją pracę. Tego typu rozumowanie jest szokująco poprawne, o ile nie rozpatrujemy czynnika agresji. Standard życia tych osób tracących pracę obniża się gwałtownie i powoduje zazwyczaj duży dyskomfort. Otóż, w przypadku zastosowania interwencji może się zdarzyć, że faktycznie zasoby trafią w miejsca, w które by nie trafiły w normalnych warunkach i więcej osób straci pracę. Jednak te osoby są rozłożone mniej więcej losowo po pozostałych przemysłach. Dzięki medialnym i legislacyjnym gusłom odgadnięcie przyczyny ich położenia jest znacząco utrudnione. W przypadku braku interwencji upadają miejsca pracy związane z przemysłem X. Osoby pracujące w danym zakładzie często się znają, mieszkają w pobliżu. Nie ma potrzeby dowodzić, że zjawiska zwane potocznie owczym pędem mają miejsce. Biologia naszych mózgów sprawia, że często udzielają się nam emocje osób w naszym otoczeniu. Pracownicy upadającego zakładu doświadczają nagłego wzrostu odczuwanego dyskomfortu. Przyczyna tego stanu rzeczy jest dla nich jasna. Przemysł X przestał być rentowny, a oni są ofiarami kreatywnej destrukcji wolnego rynku. Nie zakładamy, że człowiek unika agresji za wszelką cenę, więc możemy przypuszczać, że niezadowolony tłum może w łatwy sposób zarazić się emocjami prowadzącymi do agresywnego działania. Zamieszki społeczne mają tendencję propagowania się, możliwe nawet, że niezadowolenie udzieli się innym osobom znajdującym się we względnie niekorzystnej sytuacji, pomimo, że same wcześniej nie przejawiały tendencji do buntu. Tumult może spowodować nieodwracalne zniszczenia zasobów. Reszta społeczeństwa może profilaktycznie zwiększyć wydatki obronne, jednak nie jest to ekonomicznie efektywna alokacja kapitału. Zarówno podejmując interwencję, jak i jej unikając, możemy doprowadzić do nieefektywnej alokacji zasobów. Interwencja pozwoliła rozproszyć skutki rynkowego zdarzenia, które zwiększa odczuwany dyskomfort wielu jednostek. Gdy rząd inwestuje, powoduje niewidoczne, lub trudne do przewidzenia straty, by w zamian dać widoczne efekty inwestycji. Gdy rząd powstrzymuje przemysł przed upadkiem, powoduje trudne do przewidzenia straty w innych przemysłach, by tym razem uniknąć widocznego efektu w postaci upadku przemysłu.
Póki co nie widzę dramatycznych błędów w swoim rozumowaniu. Nie stanowi w żadnym wypadku usprawiedliwienia dla polityki interwencjonizmu. Raczej sądzę, że uwzględniając agresję w działaniu można pewne konkretne interwencje próbować usprawiedliwiać, jednak próba określenia czy zamieszki wystąpią i jakie koszty mogą wygenerować byłaby dość karkołomna, albo nawet niemożliwa. Być może nie powstały teorie biorące pod uwagę agresję, a mimo to ludzie intuicyjnie czuli, że czasami warto odstąpić od czysto ekonomicznych przesłanek, być może dzięki temu świat wygląda jak wygląda i mimo, ze w teorii wolnorynkowej jest daleki od ideału, to w teorii wolnorynkowej wzbogaconej o czynnik kosztów agresji jest bliżej ideału, niż się wydaje?