Zdroworozsądkowy libertarianizm M. Huemera

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
OK, to skoro Wam się podobają niusy sprzed roku, wrzucę jeszcze jeden.

huemer_michael.jpg
W styczniu zeszłego roku niejaki Michael Huemer, profesor filozofii z Uniwersytetu w Kolorado, wydał książkę "The Problem of Political Authority". Rzecz szybko zdobyła rozgłos w środowisku libertarian. Huemer prezentuje odmienny styl obrony libertarianizmu od Rothbarda lub Friedmana. Stwierdza, że libertarianizm można obronić nie wikłając się ani w aksjomaty, ani w ekonomię. Swoje podejście nazwał "common sense libertarianism", co ma go odróżniać od libertarianizmu deontologicznego i konsekwencjonalistycznego. Wyraźnie odciął się też zresztą od wymienionych już w tym wątku "Libertarian krwawiącego serca" i poświęcił obszerny rozdział krytyce "umowy społecznej" oraz teorii Rawlsa.

Huemer stawia tezę, że żadnemu myślicielowi nie udało się nigdy faktycznie usprawiedliwić istnienia władzy. Jego teza jest silniejsza od tez Rothbarda lub Friedmana, którzy mówili, że istnienie władzy jest niekompatybiline jedynie z aksjomatem nieagresji lub utylitaryzmem. Huemer uważa, że władza nie jest kompatybilna z żadnym zdroworozsądkowym światopoglądem lub kodeksem etycznym. A więc, jak twierdzi, nie musimy rozwiązać wszystkich łamigłówek z atomowymi krasnalami, drezynami przejeżdżającymi ludzi ani zagłodzonymi dziećmi, żeby uzasadnić sensowność szeroko rozumianego anarchokapitalizmu. Możemy opierać się na intuicjach moralnych przeciętnego człowieka i przy założeniu, że nie jest Adolfem Hitlerem, pokazać mu, że ich naturalną konsekwencją jest anarchokapitalizm.

414mUAKxxCL._SL160_.jpg
I am the first to say that libertarian authors have frequently relied upon controversial philosophical assumptions in deriving their political conclusions. Ayn Rand, for example, thought that capitalism could only be successfully defended by appeal to ethical egoism, the theory according to which the right action for anyone in any circumstance is always the most selfish action. Robert Nozick is widely read as basing his libertarianism on an absolutist conception of individual rights, according to which an individual's property rights and rights to be free from coercion can never be outweighed by any social consequences. Jan Narveson relies on a metaethical theory according to which the correct moral principles are determined by a hypothetical social contract. Because of the controversial nature of these ethical or metaethical theories, most readers find the libertarian arguments based on them easy to reject.

It is important to observe, then, that I have appealed to nothing so controversial in my own reasoning. In fact, I reject all three of the foundations for libertarianism mentioned in the preceding paragraph. I reject egoism, since I believe that individuals have substantial obligations to take into account the interests of others. I reject ethical absolutism, since I believe an individual's rights may be overridden by sufficiently important needs of others. And I reject all forms of social contract theory, since I believe the social contract is a myth with no moral relevance for us...
wpid-friedman-david6.jpg
Caplan.jpg
Książka spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem. Zarówno Bryan Caplan, jak i David Friedman nie szczędzą pochwał ani książce, ani autorowi. Krytyka nadeszła natomiast ze strony bleedingheartlibertarians.com. Odbyła się tam ożywiona dyskusja na kilka postów, w której wziął udział sam autor. Instytut Misesa się jeszcze do książki nie ustosunkował (David Gordon zapowiada napisanie recenzji).
lebiediew i pampalini rozpływają się nad pracą tego gościa, a ja szczerze mówiąc, nie widzę w niej niczego przełomowego. Wysłuchałem kilku jego wykładów, przeczytałem parę tekstów i poza potraktowaniem tego jako propozycji określonej strategii do rozpoczynania konwersji (którą i tak zazwyczaj stosuje się na samym początku), nie za bardzo widzę potencjału tego stanowiska do rozstrzygania jakichś poważniejszych problemów.

Zdrowy rozsądek jest tak naprawdę strasznie zagraconą i niepewną instancją rozstrzygającą, zazwyczaj ślepo podporządkowaną nabytym normom, ukształtowaną przez wychowanie; nie zawsze musimy zdawać sobie sprawę z kryteriów jakimi się kierujemy, oddając się w jej pieczę. Najlepiej widać to w przypadku prowokowanych dylematów moralnych, w których zderzane są dwie równie silne intuicje - wtedy dopiero ludzie zaczynają się zastanawiać, z jakiego względu kilka sytuacji rozstrzygnęli w jeden sposób, a ostatnią, polegającą w istocie na tym samym - w zupełnie inny. Do ostatecznego wyniku dochodzą więc również emocje. Na ogół, żeby dowiedzieć się jaką mamy aksjologię, musimy wyłączyć ten automatyzm i sięgnąć do głębi, próbując uszeregować jakoś według stopnia ważności konkretne dyrektywy działania, śledząc czemu i z jakich względów się im podporządkowujemy.

Poza tym, zdrowy rozsądek zawsze w jakimś stopniu obarczony będzie konformizmem, bo został wykuty na dawnym sensus communis (zmyśle wspólnym). Część jego wskazań nie dotyczy w ogóle prawdy czy fałszu, nie pomoże w wartościowaniu rozwiązań według jakichś abstrakcyjnych kryteriów, a po prostu wywyższy pewną, już zastaną, praktykę, bo pełni on także rolę barometru nastrojów społecznych i pozwala pozostać z nimi w zgodzie - kto nie korzysta ze zdrowego rozsądku, ten tu-i-teraz częściej popada w konflikty z innymi ludźmi i się im naraża, co nie jest korzystne. Tyle, że tu wychodzi konserwatywna specyfika tej instancji. Jak ona ma się nam przydać do określenia charakterystyki stanu, którego jeszcze nie ma?

To jest tak naprawdę broń obosieczna. Huemerowi i jego czytelnikom obeznanym z libertarianizmem, którzy go już zinternalizowali, zdrowy rozsądek będzie podpowiadał jedne rozwiązania, ale komuś innemu wcale nie musi. Stąd regułki "żadna zdroworozsądkowa osoba nie zadecydowałaby inaczej niż to sobie założyłem" jakoś mnie nie przekonują. Bo to opowiadanie o zawartości swojego "kufra" i nieuzasadnione rzutowanie tejże na resztę świata.

A to, że za pomocą zdrowego rozsądku można łatwo obalić brak usprawiedliwienia władzy, nie znaczy, że można usprawiedliwić alternatywę (stworzyć pozytywną teorię). Zresztą, może jesteśmy skazani na istnienie władzy, bo wynika ona z samej kontroli nad materią, z jakiej nie możemy zrezygnować, więc niemożność usprawiedliwienia tego w ogóle, niekoniecznie musi nam pomóc w usprawiedliwieniu akurat tego, co postulujemy i do czego chcemy dążyć...

Na pewno to jest ciekawe narzędzie retoryczno-erystyczne, znakomicie nadaje się do burzenia niektórych zastanych mniemań u adwersarzy, jakaś grupa może być na to szczególnie podatna, ale niczego specjalnie płodnego się po tym nie spodziewam. Ja w każdym razie jestem bardzo podejrzliwy w stosunku do swojego "zdrowego rozsądku" i staram się uświadomić, z jakich elementów się on składa, czy faktycznie ich obecność jest uzasadniona i za jakie dyrektywy działania one odpowiadają.

No ale może frakcja MuHuemorkowa widzi to inaczej?
 

dataskin

Well-Known Member
2 059
6 146
Huemer stawia tezę, że żadnemu myślicielowi nie udało się nigdy faktycznie usprawiedliwić istnienia władzy. Jego teza jest silniejsza od tez Rothbarda lub Friedmana, którzy mówili, że istnienie władzy jest niekompatybiline jedynie z aksjomatem nieagresji lub utylitaryzmem. Huemer uważa, że władza nie jest kompatybilna z żadnym zdroworozsądkowym światopoglądem lub kodeksem etycznym.
1908 rok, praca Franza Oppenheimera.

http://mises.org/document/4970

Nie wiem który to już raz piszę o tej książce i linkuję ją na tym forum.
Jeżeli ktoś nie zna tej klasycznej pozycji (a wiele osób nie zna, bo z jakiegoś powodu - nigdy nie została przetłumaczona na język polski), to skazany jest i będzie - na odkrywanie myśli zawartych w tej książce (które przecież zapoczątkowała ideę anarchokapitalizmu), w opracowaniach innych osób - na nowo

A więc, jak twierdzi, nie musimy rozwiązać wszystkich łamigłówek z atomowymi krasnalami, drezynami przejeżdżającymi ludzi ani zagłodzonymi dziećmi, żeby uzasadnić sensowność szeroko rozumianego anarchokapitalizmu. Możemy opierać się na intuicjach moralnych przeciętnego człowieka i przy założeniu, że nie jest Adolfem Hitlerem, pokazać mu, że ich naturalną konsekwencją jest anarchokapitalizm.
Oczywiście że nie musimy, ale nie z powodów o których wspomina autor. Jeżeli ma być wolny rynek, to wolny rynek się tym zajmie - więc dlaczego anarchokapitalista ma odpowiadać z punktu widzenia etatysty-demiurga, który miałby jakoś ten wolny rynek - ustawiać i oferować konkretne rozwiązania?

Przecież nikt akaplibów nie wybiera by pełnili jakąkolwiek funkcję w "państwie anarchokapitalistycznym", nie trzeba więc przedstawiać "programu wyborczego" i "konkretnych rozwiązań konkretnych problemów", bo od tego są (i będą) - przedsiębiorcy, zajmujący się konkretną działalnością, a same modele rozwiązań będą podlegały ciągłej ewolucji, tak jak i dziś - w nieregulowanych branżach. Nie będzie więc jednego, konkretnego, arbitralnie przyjętego, magicznego (a co za tym idzie - nieefektywnego) rozwiązania danego problemu.

Tym się dziś zajmują mafijne monopole pod nazwą "państwo"

Tyle.
 
Ostatnia edycja:

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 860
lebiediew i pampalini rozpływają się nad pracą tego gościa
Tutaj się mylisz. Rzeczywiście, leb coś tam podsyłał jego kiedyś, ale nigdy się nad jego pracą nie rozpływał. Leb to przecież aksjomatysta-ideolog, tak jak Ty. Więc frakcja huemerowska na libnecie jest raczej jednoosobowa.

Na pewno to jest ciekawe narzędzie retoryczno-erystyczne, znakomicie nadaje się do burzenia niektórych zastanych mniemań u adwersarzy, jakaś grupa może być na to szczególnie podatna, ale niczego specjalnie płodnego się po tym nie spodziewam. Ja w każdym razie jestem bardzo podejrzliwy w stosunku do swojego "zdrowego rozsądku" i staram się uświadomić, z jakich elementów się on składa, czy faktycznie ich obecność jest uzasadniona i za jakie dyrektywy działania one odpowiadają.

No ale może frakcja MuHuemorkowa widzi to inaczej?
Zacząłbym od tego, że Huemer to dla mnie trzy rzeczy:

a) oranie wszystkich usprawiedliwień dla władzy poprzez wykazywanie braków w spójności,
b) strategia przekonywania do akapu oparta o stwierdzenie - "reguły moralne nie zmieniają się w zależności od tego, czy masz na sobie mundur, czy nie"
c) teza, że jeśli prawie wszyscy ludzie są zgodni w jakiejś kwestii (w tym specjaliści), a ty masz na ten temat inne zdanie i nie jest to pole twojej faktycznej ekspertyzy, to najprawdopodobniej się mylisz

Punktu c) nie będę bronił, bo w zasadzie nie wiem do końca, czemu ta teza służy Huemerowi (nie doszedłem jeszcze do tej części jego książki). Znam ją jedynie z drugiej ręki.

Jeśli chodzi o punkt a) - Huemer orze bardzo skutecznie. Owszem, nie są to w większości nowatorskie przemyślenia (Rawlsa, mam wrażenie, orze autorsko, ale muszę ten rozdział przeczytać jeszcze raz, bo nie do końca go zrozumiałem). W niczym to jednak nie zmienia, że dobrze je zebrał, pogrupował i ociosał z niepotrzebnych naleciałości. Nie zostawia adwersarzowi pola do kontrataku, bo nie opiera swoich przemyśleń na żadnych kontrowersyjnych założeniach. Dyskutujący nie może więc uciec w głodzone dzieci ani Fritzla. Wnioski natomiast są jak najbardziej kontrowersyjne. I o to chodzi.

Co do b) - tutaj nie wiem do końca, na ile to jest tylko projekcja moich własnych przemyśleń, a na ile jest to faktycznie Huemer. On jest pierwszym filozofem, którego tezy są zupełnie spójne z moimi własnymi przemyśleniami. Niebezpieczeństwo jest takie, że momentami mi się myli już, co on faktycznie powiedział, a co ja mu, za przeproszeniem, wkładam w usta. Szczególnie, że książki jeszcze nie doczytałem, bo mam mało czasu ostatnio. Więc możemy uznać, że ja poniżej przedstawię swoje stanowisko, które być może jest też stanowiskiem Huemera.

Zacznijmy od tego, że mi też się "zdrowy rozsądek" nie podoba i ta nazwa "libertarianizm zdroworozsądkowy" również mi nie podchodzi. Zawsze zgadzałem się z Russelem, że "zdrowy rozsądek to metafizyka dzikusów". "Zdrowy rozsądek" ma w sobie niepotrzebną obiektywizację (że niby są preferencje obiektywnie "zdrowe" i obiektywnie "szalone"). To mnie nie interesuje. Po angielsku common sense ma trochę więcej sensu, bo pokazuje, że chodzi o dotarcie do jakiegoś common ground, które (oby!) mamy z innymi ludźmi. Jeśli nie mamy, to i tak wykrzykiwanie aksjomatów przez megafon nam nie pomoże (mniej więcej tak samo jak chowanie się za znakiem gun-free zone podczas strzelaniny).

Myślę, że jest tak, że Ty szukasz czego innego w filozofii politycznej i, oczywiście, nie znajdziesz tego u Huemera. Nie znajdziesz tam jakiegoś jednego hasła, które można napisać na sztandarach, narzucić wszystkim naokoło, które jest możliwie proste i, które - pi razy drzwi - będzie skutecznie rozwiązywać większość problemów społecznych w sposób, który jest zgodny z Twoją subiektywną preferencją (jaką jest w Twoim przypadku maksymalizacja możliwości realizowania swoich potrzeb przez wszystkich naokoło, chociaż dyskutowałbym z tym, czy propertarianizm je faktycznie maksymalizuje, ale to już temat na inny raz).

Ja odrzucam to coś, co nazwałbym moralizowaniem na zasadzie precedensu. "Jeśli dasz po mordzie komuś, kto nazwał cię przychlastem, to to będzie precedens i ludzie się zaczną mordować za to, że ktoś się z kimś nie zgodzi". Nie zgadzam się z tym. Nie widzę nic złego w daniu po mordzie komuś, kto nazwał cię przychlastem. Wykazywanie nieetyczności takiego zachowania może się odbyć jedynie poprzez wrzucenie go do pewnej klasy zachowań (arbitralnie określonej!). A więc zachowanie to nie jest samo w sobie złe. Niekorzystna byłaby jedynie sytuacja, kiedy ludzie na całym globie zaczęliby dopuszczać się pozostałych występków z tej klasy zachowań (jeszcze raz podkreślę - arbitralnie ustalonej). Dlatego uznaję to za argumentowanie przy użyciu precedensu. I to jest dla mnie bardzo paternalistyczne i megalomańskie. Nie mam aspiracji do bycia inżynierem społecznym, jak również nie zamierzam być aktorem w mokrym śnie innego inżyniera społecznego.

Owszem, moje intuicje moralne wynikają w dużej mierze z przypadku (kultury, genów, wychowania). Akceptuję to. Jak pisałem już kiedyś na swoim blogu - mam kilka atomowych przekonań moralnych, jakiś moralny kręgosłup, i wiele odchodzących od niego wniosków. Większość reguł etycznych, którym ludzie hołdują, opartych jest, uważam, o wnioski z dosłownie kilku atomowych intuicji. I tutaj widzę duże pole do popisu dla swojej argumentacji - w wykazywaniu ludziom, że pomylili się we wnioskowaniu, że gdzieś logika kuleje, że o czymś zapomnieli lub wymyślili sobie gdzieś nieprawdopodobne założenie (że władza wydobrza itp). Nie widzę natomiast możliwości i nie mam aspiracji, żeby wpłynąć na atomowe przekonania innych - przekonania, że coś jest dobre lub złe samo w sobie, a nie jako środek do czegoś innego. Jeśli ktoś mówi - uważam, że to jest najważniejsze, żeby ludzie byli równi, nawet jeśli będą nędzarzami, wtedy kończę z taką osobą rozmowę. Nie mamy common ground. Od teraz traktuję ją jako, jak mawia Kinsella, techniczny problem, z którym będę musiał się uporać, jeśli mi kiedyś ta osoba wejdzie w drogę.

Tak więc mi arbitralne aksjomaty nie są do niczego potrzebne. Nie widzę potrzeby, żeby ociosywać pod nie swoje własne intuicje moralne. Nie widzę też możliwości, żeby narzucić je innym. Swoją filozofię nazwałbym common ground libertarianism. Huemer się z tym być może zgadza, a być może nie. :)
 
Ostatnia edycja:
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
c) teza, że jeśli prawie wszyscy ludzie są zgodni w jakiejś kwestii (w tym specjaliści), a ty masz na ten temat inne zdanie i nie jest to pole twojej faktycznej ekspertyzy, to najprawdopodobniej się mylisz

Punktu c) nie będę bronił, bo w zasadzie nie wiem do końca, czemu ta teza służy Huemerowi (nie doszedłem jeszcze do tej części jego książki). Znam ją jedynie z drugiej ręki.
Punkt c) wynika z samego common sense'u. To jest właśnie wspomniana pozostałość sensus communis. Ktoś, kto nie podziela zdania pozostałych, jest po prostu "wadliwym" egzemplarzem, jaki spokojnie może zostać zignorowany, bo czegoś najwyraźniej mu brakuje, skoro twierdzi co innego niż pozostali.

Zacznijmy od tego, że mi też się "zdrowy rozsądek" nie podoba i ta nazwa "libertarianizm zdroworozsądkowy" również mi nie podchodzi. Zawsze zgadzałem się z Russelem, że "zdrowy rozsądek to metafizyka dzikusów". "Zdrowy rozsądek" ma w sobie niepotrzebną obiektywizację (że niby są preferencje obiektywnie "zdrowe" i obiektywnie "szalone"). To mnie nie interesuje. Po angielsku common sense ma trochę więcej sensu, bo pokazuje, że chodzi o dotarcie do jakiegoś common ground, które (oby!) mamy z innymi ludźmi.
Jak dla mnie zarówno po polsku, jak i po angielsku zawiera to tę samą konformistyczną implikację. W tym właśnie problem, że ten common ground wynika w sporej części z adaptacji do środowiska w jakim wzrastamy z tymi innymi ludźmi. Jasne, że można się powoływać na część wspólnych doświadczeń i stojących za nimi intuicji, jeżeli chcemy kogoś do czegoś przekonać. Ale z samego tego powoływania się nie jesteśmy w stanie wytworzyć stanowiska, do którego chcielibyśmy przekonywać. Huemer może teraz używać common sense'u jako sposobu przekonywania, ale o anarchokapitalizmie jako takim dowiedział się właśnie zapewne ze źródeł, na które teraz narzeka, że nie są w stanie skutecznie przekonywać. Czyli: albo od jakichś konsekwencjalistów, albo prawonaturalistów. Od tych, którzy najpierw podnieśli argumenty ekonomiczne albo etyczne, jakie rzekomo na ludzi nie działają. Oni właśnie nadali temu jakiś konkretny kształt, za jakim można optować lub nie, wykorzystując zdrowy rozsądek, przychodzący w zasadzie na gotowe.

Jeśli nie mamy, to i tak wykrzykiwanie aksjomatów przez megafon nam nie pomoże (mniej więcej tak samo jak chowanie się za znakiem gun-free zone podczas strzelaniny).
Oczywiście, że nie pomoże. Ale nie cała myśl polityczna musi być skupiona na przekonywaniu innych. Mnie na przykład interesuje to teraz w najmniejszym stopniu, bo najpierw chcę wytworzyć taką, do której będzie warto przekonywać. I wtedy dopiero będę się zastanawiać, jak to komuś sprzedać, aby to kupił, na jakie doświadczenia się powołać, o czym wspominać, a co przemilczeć.
 
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
Myślę, że jest tak, że Ty szukasz czego innego w filozofii politycznej i, oczywiście, nie znajdziesz tego u Huemera. Nie znajdziesz tam jakiegoś jednego hasła, które można napisać na sztandarach, narzucić wszystkim naokoło, które jest możliwie proste i, które - pi razy drzwi - będzie skutecznie rozwiązywać większość problemów społecznych w sposób, który jest zgodny z Twoją subiektywną preferencją (jaką jest w Twoim przypadku maksymalizacja możliwości realizowania swoich potrzeb przez wszystkich naokoło, chociaż dyskutowałbym z tym, czy propertarianizm je faktycznie maksymalizuje, ale to już temat na inny raz).
Przede wszystkim, nie szukam haseł, bo marketing mnie na tym etapie nie interesuje. Moja subiektywność też nie jest specjalnym problemem, bo większość użytkowników tego forum, została tu przywiedziona subiektywną niechęcią do państwa, stojącego na przeszkodzie realizowania swoich potrzeb. Gdyby subiektywność miała dyskwalifikować, wszyscy byliby zdyskwalifikowani na starcie.

Natomiast faktycznie, z tego co widziałem i czytałem, Huemer nie zajmuje się analizą samej wolnościowej myśli, nie opisuje jakiejś pozytywnej wizji czy mechanizmów [na przykład: prawa], które mogłyby rozwiązywać problemy, do jakich dziś używane jest państwo i w tym sensie nie jest ideotwórczy. Nie poddaje też stanowiska krytyce, nie szuka sprzeczności i dziur, powodujących zagrożenie dla spójności propozycji - nie można więc o nim powiedzieć, że pełni rolę "hackera", który pomógłby wprowadzić jakieś usprawnienia. Ale też nie znam całości jego twórczości, może gdzieś tak robi. Na razie jeśli coś krytykuje, to że libertarianie są niekompatybilni z dzisiejszymi normami, w związku z czym mają niewielkie szanse na oddziaływanie na masy i wprowadzenie jakichkolwiek zmian.

Ja odrzucam to coś, co nazwałbym moralizowaniem na zasadzie precedensu. "Jeśli dasz po mordzie komuś, kto nazwał cię przychlastem, to to będzie precedens i ludzie się zaczną mordować za to, że ktoś się z kimś nie zgodzi". Nie zgadzam się z tym. Nie widzę nic złego w daniu po mordzie komuś, kto nazwał cię przychlastem. Wykazywanie nieetyczności takiego zachowania może się odbyć jedynie poprzez wrzucenie go do pewnej klasy zachowań (arbitralnie określonej!). A więc zachowanie to nie jest samo w sobie złe. Niekorzystna byłaby jedynie sytuacja, kiedy ludzie na całym globie zaczęliby dopuszczać się pozostałych występków z tej klasy zachowań (jeszcze raz podkreślę - arbitralnie ustalonej). Dlatego uznaję to za argumentowanie przy użyciu precedensu. I to jest dla mnie bardzo paternalistyczne i megalomańskie. Nie mam aspiracji do bycia inżynierem społecznym, jak również nie zamierzam być aktorem w mokrym śnie innego inżyniera społecznego.
A ja, biorąc pod uwagę czynniki takie jak: konformizm społeczny czy skłonność do konsekwencji, uznaję precedens, trochę na zasadzie teorii rozbitych okien, za możliwy, niebezpieczny zwiastun kolejnych zmian. Pierwszy krok dla wielu ludzi bywa tym najważniejszym i gdy zostanie już wykonany, o kolejne jest łatwiej i należy się z tym liczyć. Z tej perspektywy otwarcie jakiejś klasy zachowań, zwiększa ryzyko dalszego jej eksploatowania - zwłaszcza gdy ludzie są świadomi jaka klasa zachowań została otwarta. Jeżeli zależy nam na trwałości jakichś wyznawanych wartości, aspirujących do miana norm społecznych (mniejsza z tym już jakich), nie możemy ich narażać na zniesienie i dewastację. I nie ma znaczenia, czy jesteśmy etatystami, czy wolnościowcami, bo to dotyczy wszystkich norm.

Dlatego moralizowanie na zasadzie precedensu nie jest bezzasadne. A odwoływanie się w każdym takim przypadku do inżynierii społecznej, jak dla mnie jest graniem na emocjach przez takie, a nie inne skojarzenia [zazwyczaj robią to ci, którzy nie chcą, aby ludzie wyrwali się spod ich kurateli. Natomiast wypada w tym miejscu zapytać: dlaczego to robią, jeśli nie z tego powodu, że to jednak działa?]. Skopałem dziś swój ogródek i zabroniłem bratu magazynować tam butelek - jestę inżynierę społecznym!

Owszem, nigdy nie będzie to zwi moje intuicje moralne wynikają w dużej mierze z przypadku (kultury, genów, wychowania). Akceptuję to. Jak pisałem już kiedyś na swoim blogu - mam kilka atomowych przekonań moralnych, jakiś moralny kręgosłup, i wiele odchodzących od niego wniosków. Większość reguł etycznych, którym ludzie hołdują, opartych jest, uważam, o wnioski z dosłownie kilku atomowych intuicji. I tutaj widzę duże pole do popisu dla swojej argumentacji - w wykazywaniu ludziom, że pomylili się we wnioskowaniu, że gdzieś logika kuleje, że o czymś zapomnieli lub wymyślili sobie gdzieś nieprawdopodobne założenie (że władza wydobrza itp). Nie widzę natomiast możliwości i nie mam aspiracji, żeby wpłynąć na atomowe przekonania innych - przekonania, że coś jest dobre lub złe samo w sobie, a nie jako środek do czegoś innego.
A ja nie widzę sensu hołdowaniu swoim intuicjom moralnym, mniej więcej od lektury Hayeka, który zauważył, że większość z nich jest po prostu atawizmami, na ogół sprzecznymi z ładem rozszerzonym, spontanicznym - utrudniającymi ludziom rozumienie katalaktyki. Trzymanie się intuicji moralnych, może i sprawia, że czujemy się dobrze, ale za cenę utrzymania prehistorycznego mindsetu. Stąd później lewackie traktowanie społeczeństwa jako rodziny, wodza czy prezydenta jako "ojca narodu", i tym podobne analogie tłumaczące świat.

Nawet rozwiązania problemu wagonika "zwykłych" ludzi, zdają się świadczyć o tym, że z natury są oni stadnymi komuchami i preferują ratować większą liczbę ludzi, nawet gdy muszą zdecydować o śmierci mniejszej liczby ludzi, bo wciąż myślą w kategorii społeczności, jaką należy zachować, bo od niej zależne jest ich bytowanie. Zatem kilka jednostek można poświęcić i samemu je uwalić, jeśli jest to w naszym interesie.

Huemer sam zauważył, że rozstrzygnięcia libertarian różnią się od tych reszty społeczeństwa, najprawdopodobniej przez przyjęcie i znajomość prawonaturalizmu, więc jaskiniowca w sobie można na szczęście pokonać.

Tak więc mi arbitralne aksjomaty nie są do niczego potrzebne. Nie widzę potrzeby, żeby ociosywać pod nie swoje własne intuicje moralne.
A ja widzę. To jest po prostu element pracy nad sobą. Świadomość określa byt. To co masz w głowie przenosi się później na realne działania. Jeśli chcesz, aby świat wyglądał raczej tak, a nie inaczej, powinieneś zadbać o to, aby to, co masz w głowie było zgodne z tą wizją i jakoś go generowało. A ponieważ jesteśmy wychowywani w taki sposób, że przesiąkamy wartościami naturalnie przedłużającymi jakieś kulturowe status quo, bo działa to na zasadzie adaptacji - trudno o poważniejszą zmianę bez zmian także tych intuicji. Hołdowanie im jedynie konserwuje to, czemu one służą. Dlatego u mnie różne intuicje stają przed nieustannym trybunałem i gdy uznaję, iż trzeba je ociosać, to tak robię. Nie chcę przyczyniać się do tworzenia świata, jaki mi się nie podoba i żyć ze świadomością, że przez jakiś automatyzm dołożyłem do tego nieświadomie swoją cegiełkę.
 

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 860
Huemer może teraz używać common sense'u jako sposobu przekonywania, ale o anarchokapitalizmie jako takim dowiedział się właśnie zapewne ze źródeł, na które teraz narzeka, że nie są w stanie skutecznie przekonywać. Czyli: albo od jakichś konsekwencjalistów, albo prawonaturalistów. Od tych, którzy najpierw podnieśli argumenty ekonomiczne albo etyczne, jakie rzekomo na ludzi nie działają. Oni właśnie nadali temu jakiś konkretny kształt, za jakim można optować lub nie, wykorzystując zdrowy rozsądek, przychodzący w zasadzie na gotowe.
No i co z tego? Ja też się dowiedziałem od Rothbarda, ale nigdy mnie to do końca nie przekonywało. Musiałem sobie pewne rzeczy poukładać po swojemu i zamknąć oczy na pewne bzdury w "Etyce wolności". Jakbym zaczął od Huemera, poszłoby mi łatwiej.

A ja, biorąc pod uwagę czynniki takie jak: konformizm społeczny czy skłonność do konsekwencji, uznaję precedens, trochę na zasadzie teorii rozbitych okien, za możliwy, niebezpieczny zwiastun kolejnych zmian. Pierwszy krok dla wielu ludzi bywa tym najważniejszym i gdy zostanie już wykonany, o kolejne jest łatwiej i należy się z tym liczyć. Z tej perspektywy otwarcie jakiejś klasy zachowań, zwiększa ryzyko dalszego jej eksploatowania - zwłaszcza gdy ludzie są świadomi jaka klasa zachowań została otwarta. Jeżeli zależy nam na trwałości jakichś wyznawanych wartości, aspirujących do miana norm społecznych (mniejsza z tym już jakich), nie możemy ich narażać na zniesienie i dewastację. I nie ma znaczenia, czy jesteśmy etatystami, czy wolnościowcami, bo to dotyczy wszystkich norm.
Ale to jest megalomania i paternalizm właśnie (nawet jeśli uważasz, że gram na emocjach, kiedy to mówię). Podchodzisz do kogoś i mówisz - "słuchaj, nie powinieneś spuszczać wpierdolu Fritzlowi, bo za chwilę będziesz każdemu do domu właził". No stary. Traktujesz rozmówcę jak dziecko, które nad sobą nie panuje. I nie mów, że nie interesują Cię hasła. Twój propertarianizm jest tym i tylko tym - co napisać na sztandarze, jaką ideę wszystkim narzucić, żeby żyło się pi razy drzwi najznośniej. Propertarianizm jest cały strategią i inżynierią społeczną.

Ja podchodzę i mówię - "nie powinieneś spuszczać wpierdolu przedsiębiorcy za to, że kogoś zatrudnia za 100zł miesięcznie, ponieważ obie strony się na to zgodziły i najwyraźniej pracownik uznał to za lepszą alternatywę od niepracowania za 100zł". Nie traktuję ludzi jak dzieci, nie udaję, że jestem ich rodzicem. Pokazuję konsekwencje tej konkretnej decyzji.

A ja nie widzę sensu hołdowaniu swoim intuicjom moralnym, mniej więcej od lektury Hayeka, który zauważył, że większość z nich jest po prostu atawizmami, na ogół sprzecznymi z ładem rozszerzonym, spontanicznym - utrudniającymi ludziom rozumienie katalaktyki.
No ale Twoja potrzeba zwiększania możliwości realizowania swoich potrzeb przez wszystkich naokoło łącznie z szumowinami pokroju Fritzla ma właśnie atawistyczne, intuicyjne podłoże. Nie da się tego rozbić na jakąś obiektywną wartość. To jest dla Ciebie wartość bo tak. Różnica jest tylko taka, że Ty z jakiegoś powodu uznajesz, że należy hołdować tylko jednej wartości. A ja nie. Ja żongluję wieloma atomowymi wartościami (i żadną z nich nie jest umożliwianie Fritzlowi realizowanie swojej wizji szczęścia).

Nie chcę przyczyniać się do tworzenia świata, jaki mi się nie podoba i żyć ze świadomością, że przez jakiś automatyzm dołożyłem do tego nieświadomie swoją cegiełkę.
Ja też nie. Mi się mój świat podoba. Jak już napisałem - nie mam najmniejszego problemu ze światem, w którym wolno pobić Fritzla i chama, który wyzywa Twoją dziewczynę.
 
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
No i co z tego? Ja też się dowiedziałem od Rothbarda, ale nigdy mnie to do końca nie przekonywało. Musiałem sobie pewne rzeczy poukładać po swojemu i zamknąć oczy na pewne bzdury w "Etyce wolności". Jakbym zaczął od Huemera, poszłoby mi łatwiej.
No to z tego, że zdrowy rozsądek niczego nie tworzy, a jedynie pozwala jakoś orientować się wokół tego, co już istnieje jako opcja. Ma nikłą zdolność kreowania nowych rozwiązań. Gdyby nie ten Rothbard, nie było(by) potem Huemera. Wcześniej byli przecież filozofowie zdrowego rozsądku, a żaden z nich nie wygenerował libertarianizmu jako propozycji politycznej. W sumie sprawdzę kto z nich za czym wtedy był.

Ale to jest megalomania i paternalizm właśnie (nawet jeśli uważasz, że gram na emocjach, kiedy to mówię). Podchodzisz do kogoś i mówisz - "słuchaj, nie powinieneś spuszczać wpierdolu Fritzlowi, bo za chwilę będziesz każdemu do domu właził". No stary. Traktujesz rozmówcę jak dziecko, które nad sobą nie panuje.
Raczej: "Słuchaj, nie powinieneś spuszczać wpierdolu Fritzlowi, bo za chwilę kto inny spuści wpierdol Tobie." To jest zwykła reguła wzajemności. Zresztą mój rozmówca w takim przypadku zachowuje się dokładnie jak dziecko, skoro nie potrafi powstrzymać się od rzutowania na całość rzeczywistości swoich subiektywnych upodobań, sympatii i antypatii.

Robili zresztą takie doświadczenia na dzieciach, polegające na tym, że miały nakarmić dorosłego różnym papu. I dzieci do pewnego wieku, karmiły dorosłego tym, co najbardziej im smakowało, pomimo tego, że starał się on im przekazać, że ma inne preferencje odnośnie do przysmaków i się krzywił, gdy był karmiony ulubionym przysmakiem dziecka. Dopiero od pewnego wieku dzieci były w stanie zrozumieć, że ludzie mogą się różnić pod tym względem i trafiało do nich, że dorosłemu smakuje co innego, w związku z czym były w stanie podać mu to, co smakowało jemu, zostawiając swój przysmak dla siebie.

Więc to się poniekąd potwierdza, że w przypadku moralności niektórzy sami znajdują się na takim samym etapie jak te dzieci, stawiające swój przysmak na wszelkie inne. Tylko jak się to ma do wolności obyczajowej/kulinarnej?

Ja podchodzę i mówię - "nie powinieneś spuszczać wpierdolu przedsiębiorcy za to, że kogoś zatrudnia za 100zł miesięcznie, ponieważ obie strony się na to zgodziły i najwyraźniej pracownik uznał to za lepszą alternatywę od niepracowania za 100zł". Nie traktuję ludzi jak dzieci, nie udaję, że jestem ich rodzicem. Pokazuję konsekwencje tej konkretnej decyzji.
To jest właśnie traktowanie ludzi jak dzieci, skoro operujesz pojedynczymi przykładami, zresztą nie godzącymi w Twoje osobiste przekonania. Co to za sztuka? Teraz pokaż mi jak podchodzisz i przekonujesz kogoś do nie spuszczania wpierdolu w przypadku całej klasy zdarzeń, którą zarówno Ty, jak i ten przekonywany, się brzydzicie.

No ale Twoja potrzeba zwiększania możliwości realizowania swoich potrzeb przez wszystkich naokoło łącznie z szumowinami pokroju Fritzla ma właśnie atawistyczne, intuicyjne podłoże. Nie da się tego rozbić na jakąś obiektywną wartość.
Da się - na wolność obyczajową właśnie, która została mi obiecana, gdy rozwiązywałem sobie test polityczny z diagramem Nolana.

To jest dla Ciebie wartość bo tak. Różnica jest tylko taka, że Ty z jakiegoś powodu uznajesz, że należy hołdować tylko jednej wartości. A ja nie. Ja żongluję wieloma atomowymi wartościami (i żadną z nich nie jest umożliwianie Fritzlowi realizowanie swojej wizji szczęścia).
Dla mnie to jest główna wartość, bo w niej zawierają się wszystkie inne i można je z niej wyprowadzić. A Ty nie umiesz czy nie zamierzasz wyjść poza swoje subiektywne zabawki i nie chcesz, aby ludzie bawili się czymś więcej, tylko dlatego, że sam nie zamierzasz się tym bawić. Czym to się różni od niepijącego zwolennika wprowadzania prohibicji? On też ma, w swoim mniemaniu, dobre powody aby zabraniać obrotu pewnymi środkami. I lubi swój świat.

Ja też nie. Mi się mój świat podoba. Jak już napisałem - nie mam najmniejszego problemu ze światem, w którym wolno pobić Fritzla i chama, który wyzywa Twoją dziewczynę.
Każdemu się podoba jego własny świat. Tylko, że każdemu podoba się inny. Stąd warto zrobić miejsce dla nich wszystkich i ograniczyć się ze swoim światem do swojej własności.

UPDATE:
OK, sprawdziłem na razie Reida no i w porywach to jest liberalizm Locke'a po prostu. Rząd jest niekonieczny, ale w chwili zagrożenia należy go powołać, a w ogóle porównajmy dzikusów, którzy go nie mają, z nami, cywilizowanymi...

a na koniec:

Every Good Man respects the Laws and Government of his Country and this is one of the chief Securities of Government.
Łooo... powiało zdrowym rozsądkiem... :D
 
Ostatnia edycja:

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 860
Gdyby nie ten Rothbard, nie było(by) potem Huemera.
FatBanthy też, i co w związku z tym?

Teraz pokaż mi jak podchodzisz i przekonujesz kogoś do nie spuszczania wpierdolu w przypadku całej klasy zdarzeń, którą zarówno Ty, jak i ten przekonywany, się brzydzicie.
Po co? Mnie interesuje prawda, a nie intelektualne gry.

Da się - na wolność obyczajową właśnie, która została mi obiecana, gdy rozwiązywałem sobie test polityczny z diagramem Nolana.
Możesz swoją subiektywną preferencję nazywać na tyle sposobów, ile Ci się podoba, co w niczym nie zmienia, że pozostanie wciąż jedynie subiektywną preferencją, która nie jest zaczepiona o nic.

Każdemu się podoba jego własny świat. Tylko, że każdemu podoba się inny. Stąd warto zrobić miejsce dla nich wszystkich i ograniczyć się ze swoim światem do swojej własności.
No nie robisz miejsca dla wszystkich. Córka Fritzla nie ma możliwości realizacji swojego szczęścia. Holistyczny ekolog nie ma możliwości realizacji swojego szczęścia. Tylko propertarianie mają możliwość realizacji swojego szczęścia.
 
  • Like
Reactions: Alu

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 860
Aha, i nie jest tak, że operuję pojedynczymi przykładami, bo to, o czym napisałem (z pensją 100 zł), to nie jest jeden przykład - to dotyczy każdej dobrowolnej transakcji i moja odpowiedź to pokazuje, daje "klucz", nie odnosi się tylko do jednego przykładu. To jest stwierdzenie, że każda dobrowolna wymiana jest korzystna dla obu stron. I to jest szczere, kiedy tak ludzi przekonuję, bo mnie samego to właśnie przekonuje i to mnie pierwotnie do akapu popchnęło. To plus stwierdzenie, że reguły moralne nie zmieniają się w zależności od tego, czy masz na sobie mundur, czy nie, ani od tego czy jest nas dwóch, czy dwadzieścia milionów. I to jest właśnie Huemer.

Więc nie jest tak, że zaczęło się od tego, że przekonał mnie NAP i cała reszta z tego wynikła. Albo że zaczęło się od intuicyjnej nienawiści do władzy. Nie. Przekonały mnie te dwie "prawdy", które są przemycane między wierszami u klasyków - u Rothbarda też, jak najbardziej. Ale nikt wcześniej nie skoncentrował się tylko na nich. I dlatego Huemer jest mi bliższy od innych, bo czuję najmniejszy "zgrzyt", nie muszę się naginać, żeby przyznać mu rację. A jak jego pracę obiektywnie wartościować pod kątem nowatorstwa itp, to mnie już nie interesuje.

Jakbym miał kogoś przekonać do swoich racji polecając mu tylko jedną książkę, to byłby to zapewne Huemer. I tyle. Tylko tyle i aż tyle.
 
Ostatnia edycja:
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
FatBanthy też, i co w związku z tym?
No właśnie to, że kierując się wyłącznie zdrowym rozsądkiem, nie wykraczasz się poza mentalność swoich czasów oraz nieodległej od nich przeszłości. Słaby to punkt wyjścia do szukania jakichś stałych prawd, niezmiennych na przestrzeni dziejów.

Po co? Mnie interesuje prawda, a nie intelektualne gry.

Nie, Ciebie interesuje konserwowanie istniejącej dziś kultury, mniemań z nią związanych, w tym mniej lub bardziej powszechnie obowiązujących intuicji moralnych. To nazywasz prawdą.

Możesz swoją subiektywną preferencję nazywać na tyle sposobów, ile Ci się podoba, co w niczym nie zmienia, że pozostanie wciąż jedynie subiektywną preferencją, która nie jest zaczepiona o nic.

W takim razie nie da się wyjść ponad subiektywne preferencje - w czym więc różnisz się ode mnie? Opcję napadania na własność ludzi nie spełniających jakichś kryteriów etycznych, subiektywnie cenisz wyżej niż jej brak. I o co takiego jest zaczepione Twoje wartościowanie, poza Twoim chciejstwem? O istnienie podobnych Tobie subiektywnie chcących tego samego - owoców dzisiejszej kultury?

Bez jaj.

No nie robisz miejsca dla wszystkich. Córka Fritzla nie ma możliwości realizacji swojego szczęścia. Holistyczny ekolog nie ma możliwości realizacji swojego szczęścia. Tylko propertarianie mają możliwość realizacji swojego szczęścia.

Robię tyle miejsca, ile się da najwięcej. Córka Fritzla nie ma możliwości realizacji swojego szczęścia, tak czy owak - gdyby nie zbieg okoliczności, jaki mógłby się wydarzyć w każdym ustroju, siedziałaby w tamtej piwnicy dalej i nikt by się o niczym nie dowiedział. Chyba, że wymyślimy ustrój z prawem do przeszukiwania każdej piwnicy na okoliczność zamykania ludzi - a i wtedy, gdy komuś bardzo zależy, znajdzie jakąś dziurę w ziemi na odludziu, gdzie nikt nie będzie go niepokoił, aby robić swoje. Spokojnie można założyć, że niektórzy mają przerąbane w każdym możliwym świecie i nie da się nic zdziałać na ich korzyść, tym bardziej bez niweczenia możliwości realizacji swojego szczęścia całej reszcie.

Podobnie z holistycznym ekologiem - jeśli naprawdę miałby być *holistyczny* i zajmować się całością biosfery, ustrój go satysfakcjonujący, dyskryminowałby pozostałych holistycznych ekologów, różniących się chociażby w jakichś detalach - dajmy na to, skłonnych wysiedlać ludzi z jakichś cennych przyrodniczo terenów w innej kolejności. Nie mówiąc już o dyskryminacji tych wysiedlanych i ich stylów życia.

Propertarianizm natomiast stanowi wypadkową: oferuje najbardziej pojemny zbiór kompatybilnych ze sobą stylów życia, w których nie mieszczą się jedynie te antywłasnościowe oraz zapewnia możliwość ich realizacji przez największą liczbę ludzi. A że niektórzy, jak córka Fritzla mają tam oficjalnie przesrane, niewiele tu zmienia, bo w każdym systemie znajdziemy kogoś takiego, jakiegoś kozła ofiarnego i tu zmienia się tylko to, kto nim jest i ilu ich jest. Nawet gdyby życie jakiejś garstki ludzi miałoby się niepomiernie pogorszyć, bo wylosowaliby poronionych starych, tak lub inaczej korzystających ze swojej wolności, pozostali mogliby na tej suwerennej swobodzie wygrać dużo więcej.

Zatem to jest raczej kwestia prognozy czy całkowita decentralizacja poprawiłaby sytuację ogółu, zmniejszając liczbę przegranych, nawet za cenę powiększenia puli nieszczęścia kozła ofiarnego. Mnie nie interesuje minimalizowanie strat, jeśli ceną za to miałaby być wolność drugiego człowieka - w końcu nie mamy pozytywnych obowiązków.

To plus stwierdzenie, że reguły moralne nie zmieniają się w zależności od tego, czy masz na sobie mundur, czy nie, ani od tego czy jest nas dwóch, czy dwadzieścia milionów. I to jest właśnie Huemer.

Reguły moralne to się kreśli dokładnie tak samo jak aksjomaty. A same intuicje są zmienne w czasie i przestrzeni. Gdzie Rzym (starożytny), gdzie Krym? Wystarczy sobie prześledzić chociażby różnice w poszczególnych ujęciach honoru. Które jest, Twoim zdaniem, prawdziwe?
 

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 860
W takim razie nie da się wyjść ponad subiektywne preferencje - w czym więc różnisz się ode mnie? Opcję napadania na własność ludzi nie spełniających jakichś kryteriów etycznych, subiektywnie cenisz wyżej niż jej brak. I o co takiego jest zaczepione Twoje wartościowanie, poza Twoim chciejstwem? O istnienie podobnych Tobie subiektywnie chcących tego samego - owoców dzisiejszej kultury?

Bez jaj.
Niczym się nie różnię prócz tego, że ja się szczerze przyznaję, że to wszystko subiektywne, intuicyjne preferencje, a Ty udajesz, że to jest o coś zaczepione. Nie jest zaczepione o nic. I ja i Ty używamy rozumu, żeby rozbijać wartości etyczne aż do poziomu atomowego. Tyle że u Ciebie ten poziom atomowy to jest jedna wartość tylko, a u mnie kilka. Ty też, jeśli chcesz kogoś przekonać, musisz znaleźć osobę, która dzieli z Tobą tą jedną atomową wartość etyczną i intuicyjnie przedkłada ją nad wszystko inne. A więc też jesteś skazany na szukanie common ground.

I też jesteś produktem kultury, w której żyjesz. Twoja pojedyncza potrzeba, główna wartość, której hołdujesz i podporządkowujesz wszystko inne, jest przypadkowa. Wynika może z genów, może z kultury, może z wychowania, może z czegoś jeszcze innego.

Propertarianizm natomiast stanowi wypadkową: oferuje najbardziej pojemny zbiór kompatybilnych ze sobą stylów życia, w których nie mieszczą się jedynie te antywłasnościowe oraz zapewnia możliwość ich realizacji przez największą liczbę ludzi.
Ale nie da się tego wyliczyć przecież. Nie możesz wziąć kalkulatora i powiedzieć - ok, to daje maksymalną możliwość realizacji szczęścia. A jeśli 90% ludzi to holistyczni ekolodzy, co wtedy? Jak możesz powiedzieć, że Twój propertarianizm będzie maksymalizował możliwość realizacji szczęścia przez wszystkich naokoło?

Reguły moralne to się kreśli dokładnie tak samo jak aksjomaty. A same intuicje są zmienne w czasie i przestrzeni.
Reguł moralnych nie da się wyznaczyć, wyliczyć i wylistować. Nie ma w tej kwestii obiektywnej aksjologii. Wszystko się gdzieś na końcu opiera u subiektywne intuicje. I to jest właśnie prawda, o której mówię. To jest prawda niezmienna.
 
Ostatnia edycja:
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
Niczym się nie różnię prócz tego, że ja się szczerze przyznaję, że to wszystko subiektywne, intuicyjne preferencje, a Ty udajesz, że to jest o coś zaczepione. Nie jest zaczepione o nic. I ja i Ty używamy rozumu, żeby rozbijać wartości etyczne aż do poziomu atomowego. Tyle że u Ciebie ten poziom atomowy to jest jedna wartość tylko, a u mnie kilka.
Jedna, która zakresowo mieści w sobie wiele innych. A to spora różnica, przekreślająca subiektywizm w tak konkretnym, Twoim wykonaniu, eliminujący potencjał tej wielości.
I też jesteś produktem kultury, w której żyjesz. Twoja pojedyncza potrzeba, główna wartość, której hołdujesz i podporządkowujesz wszystko inne, jest przypadkowa. Wynika może z genów, może z kultury, może z wychowania, może z czegoś jeszcze innego.
Ale ja się potrafię zdystansować od tej kultury, z której pochodzę i równie dobrze mogę sobie sympatyzować ze standardami humanitarnymi neolitu, starożytności, średniowiecza, oświecenia czy czegokolwiek innego. Dlatego nie mam też problemu z tym, aby dopuszczać możliwość koegzystowania obok siebie różnych systemów etycznych; gdzie w świetle jednych ten sam czyn jest haniebny, a w drugich - wręcz chwalebny.

A Ty, jako podobny produkt kultury, w której żyjesz - ten problem masz. Chcesz podporządkować Fritzla z jego unikalną, subiekywną moralnością, swojej subiektywnej moralności. Ja nie uważam współczesnego moresu za szczególnie uprzywilejowany w stosunku do czegokolwiek innego. Ciągnie się raczej siłą kolektywnej inercji.

Ale nie da się tego wyliczyć przecież. Nie możesz wziąć kalkulatora i powiedzieć - ok, to daje maksymalną możliwość realizacji szczęścia. A jeśli 90% ludzi to holistyczni ekolodzy, co wtedy? Jak możesz powiedzieć, że Twój propertarianizm będzie maksymalizował możliwość realizacji szczęścia przez wszystkich naokoło?
Nie chodzi o bezpośrednią możliwość realizacji szczęścia, tylko zdolność do obrania jakiegoś zupełnie swojego wektora działania. To się może wiązać ze szczęściem, ale nie musi - można sobie wyobrazić kogoś, kto osiągnął swoje cele, a szczęśliwy nie jest, a byłby gdyby znajdował się pod czyimś butem i ich nie osiągnął. Dokładnie wyliczyć się tego nie da, ale można pokusić się o jakieś estymacje. W perspektywie mam pomysł na kilka dowodów, przemawiających za tym, że inne, zakładające mniejszą decentralizację propozycje, w gruncie rzeczy pozwalają podmiotom obierać mniej tych nietożsamych ze sobą kierunków. Podobnie z ograniczaniem czyjejś indywidualnej suwerenności.

Reguł moralnych nie da się wyznaczyć, wyliczyć i wylistować. Nie ma w tej kwestii obiektywnej aksjologii. Wszystko się gdzieś na końcu opiera u subiektywne intuicje. I to jest właśnie prawda, o której mówię. To jest prawda niezmienna.
Co nie przeszkadza ludziom i tak zajmować się etyką...
 

pampalini

krzewiciel słuszności
Członek Załogi
3 585
6 860
Ale ja się potrafię zdystansować od tej kultury, z której pochodzę i równie dobrze mogę sobie sympatyzować ze standardami humanitarnymi neolitu, starożytności, średniowiecza, oświecenia czy czegokolwiek innego. Dlatego nie mam też problemu z tym, aby dopuszczać możliwość koegzystowania obok siebie różnych systemów etycznych; gdzie w świetle jednych ten sam czyn jest haniebny, a w drugich - wręcz chwalebny.
No nie potrafisz, bo przedkładasz ponad wszystko tę możliwość "koegzystowania obok siebie różnych systemów etycznych", które są możliwe do wyodrębnienia terytorialnie (co bardzo mocno zawęża ich ilość). I ta potrzeba umożliwiania ludziom realizowania swoich potrzeb we własnych ogródkach jest właśnie subiektywna i jest u Ciebie produktem kultury, w której żyjesz. Nie umiesz i nie zamierzasz od tego abstrahować. Zresztą sam masz to w nagłówku swojego bloga.

— FatBantha, nie każdy jest fetyszystą możliwości. — odparł Słupek. Ale to nie zmieniało faktu, że odkąd sięgałem pamięcią, ja takim byłem. I zamierzałem pozostać, nawet wbrew woli rozmaitych "nie-każdych", broniąc istotności fundamentalnej dla siebie tezy, że powinniśmy szukać takich sposobów organizacji społecznej, które zachowają dla jednostek największą liczbę możliwych celów i sposobów działania. Jednostkom – nie grupom, instytucjom czy hierarchiom, jakie stworzą…

To, że "odkąd sięgasz pamięcią, taki byłeś" - to jest wynik kultury, to jest arbitralna potrzeba, wrodzona, genetyczna, whatever.

A wektor możliwy do obrania w propertarianizmie jest ściśle określony, bo wypada z niego praktycznie wszystko, co holistyczne. Jest bardzo mało światopoglądów etycznych, które można wykroić terytorialnie. Nawet libertarianizm się tam nie mieści, bo mamy NAPmana. Katole mają nakaz ewangelizacji. Ekolodzy są holistyczni. Komuchy wyznają jedynie podział na klasy i ideologicznie nie respektują podziałów terytorialnych, bo każde grodzenie uznają za kradzież dobra wspólnego. Więc ograniczasz wybór wektora tylko do bardzo ograniczonego zbioru.

Chętnie się dowiem, jakie to masz dowody swoich wyliczeń w rękawie.

No i na koniec - sam pomysł, że możliwość wyboru "jak największej liczby wektorów" (cokolwiek to w ogóle znaczy) jest bardziej pożądana od bezpośredniej możliwości realizacji szczęścia, jest też arbitralna. Założyłeś to ex catedra i chcesz wszystkim narzucić, bo "odkąd sięgałeś pamięcią, taki byłeś".

PS. Od Huemera odbiegliśmy już bardzo daleko. Mam nadzieję, że wystarczająco szczegółowo opisałem, co mnie w nim rajcuje. Jeśli nie, trudno. Nie umiem inaczej. A że Ciebie nie będzie to rajcowało, to było oczywiste od początku.
 
Ostatnia edycja:
OP
OP
FatBantha

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
No nie potrafisz, bo przedkładasz ponad wszystko tę możliwość "koegzystowania obok siebie różnych systemów etycznych", które są możliwe do wyodrębnienia terytorialnie (co bardzo mocno zawęża ich ilość). I ta potrzeba umożliwiania ludziom realizowania swoich potrzeb we własnych ogródkach jest właśnie subiektywna i jest u Ciebie produktem kultury, w której żyjesz.

Stawiasz wóz przed koniem. Przedkładanie tej możliwości "koegzystowania obok siebie różnych systemów etycznych" świadczy właśnie o tym, że nie jestem wobec nich uprzedzony, by osądzać, że nie ma dla nich miejsca na ziemi, tak jak robi 99% ludzi, nie godząc się by jacyś inni, którzy formalnie nie znajdują się w ich władzy, łamali ich drogocenne tabu. Postawienie kryterium ilościowego, świadczy o zdolności zachowywania jednakowego dystansu do wszystkich etycznych propozycji, bez względu na ich treść.

Nie umiesz i nie zamierzasz od tego abstrahować. Zresztą sam masz to w nagłówku swojego bloga.

Umiem, bo nie ma niczego prostszego od rozliczania innych ze swojej bezpośredniej etyki czy estetyki. Spokojnie mogę jebać hip-hopowców, diskopolowców oraz tych, co zdradzają żony czy robią cokolwiek innego, czego ja nie robię lub mnie to brzydzi. Wszyscy potrafią walczyć o swojość reszty świata i na ogół tak właśnie robią. Kiedy byłem arystokratą ducha - wtedy faktycznie nie potrafiłem. Teraz umiem, choć faktycznie - nie zamierzam i mam to w nagłówku swojego bloga.

To, że "odkąd sięgasz pamięcią, taki byłeś" - to jest wynik kultury, to jest arbitralna potrzeba, wrodzona, genetyczna, whatever.

Jeśli wrodzona i genetyczna, to nie kulturowa, bo ja nie widzę, aby kultura w jakiej wzrastałem hołdowała tego rodzaju potrzebie. Stawiałbym na to, że jest to po prostu efekt dość silnej empatii, jaką można ukierunkować na absolutnie każdego - w tym takich, co brzydzą - i powiązanie jej oglądu z jakimś bardzo szeroko rozumianym eudajmonizmem. Każde ludzkie działanie może być środkiem do celu, jakim jest szczęście, więc żadne działanie samo w sobie, nie powinno być uniwersalnie zabronione. Każdy człowiek dąży do swojego szczęścia i nie należy go przed tym powstrzymywać. Ponieważ ludzie są różni i to jak postrzegają swoje szczęście również się od siebie różni, a i w praktyce często znosi, powinni oni te dążenia realizować w swej prywatnej przestrzeni, poświęconej właśnie temu celowi. W takim układzie uda się uratować największą liczbę różniących się od siebie ujęć szczęścia i przede wszystkim - ich praktycznych realizacji.

W sumie, może i da się znaleźć to gdzieś w kulturze - może przy pierwszej generacji praw człowieka czy w ogóle tradycji liberalnej. Nawet jeśli, to mogę się uznać za uszczelniacza tej drugiej.

A wektor możliwy do obrania w propertarianizmie jest ściśle określony, bo wypada z niego praktycznie wszystko, co holistyczne. Jest bardzo mało światopoglądów etycznych, które można wykroić terytorialnie. Nawet libertarianizm się tam nie mieści, bo mamy NAPmana. Katole mają nakaz ewangelizacji. Ekolodzy są holistyczni.

Jest wręcz przeciwnie - wszystko co holistyczne i tak rozbija się przy praktycznej realizacji, gdy napotyka na opór, zatem jest w swej holistyczności niemożliwe i ją przekreśla. Skoro jest niemożliwe, to nie widzę sensu czynić zarzutu propertarianizmowi, że ułatwia odrzucenie tego rodzaju próby działań.

Katole uznają, że "każda władza pochodzi od Boga", co pozwoli im na dłuższą metę zaakceptować też zdecentralizowaną władzę propertariańskich właścicieli (bo skoro każda, to każda), tak jak wcześniej akceptowali władzę rzymskich cesarzy, niewolnictwo czy teraz demokrację. Mogą mieć nakaz ewangelizacji, co w niczym nie zmienia, że pozostali ludzie nie mają obowiązku jej ulegania i czynienia szczęśliwymi ewangelizatorów. W propie przecież mogą sobie ewangelizować do woli - jeżeli ktoś to uzna za agresję, to skończą jak św. Wojciech, a takie rozwiazanie też ich zadowala, bo idą do nieba jako męczennicy za wiarę - pełnia szczęścia, którą maksymalizuje im propertarianizm.

Większość światopoglądów etycznych można wykroić terytorialnie - kiedyś było takie powiedzenie: "co kraj to obyczaj". Podróżnicy nie mieli problemu, by przestawić się z realiów jednej kultury na rzecz innej i zazwyczaj dostosowywali się do obowiązujących tam norm, nie narzucając swoich. Czym, poza skalą (umożliwiającą upchnięcie jeszcze większej liczby kultur i obyczajów - miniaturyzacja, dziffko!), różni się od tego stanu rzeczy propertarianizm?

W rzeczywistości nawet absolutystyczne propozycje etyczne, mające dotyczyć każdego i w każdym czasie i tak nie są przecież realizowane, nie każdy im się poddaje, co nie przeszkadza w ich formułowaniu. W propie też możesz sobie je formułować, nie opłaca Ci się jednak wychodzić z ich realizacją poza swoje.

Więc ograniczasz wybór wektora tylko do bardzo ograniczonego zbioru.

Ten "bardzo ograniczony zbiór" jest i tak pojemniejszy niż jakakolwiek alternatywa rządów czy prób ustanowienia rządów dowolnej holistycznej propozycji.

No i na koniec - sam pomysł, że możliwość wyboru "jak największej liczby wektorów" (cokolwiek to w ogóle znaczy) jest bardziej pożądana od bezpośredniej możliwości realizacji szczęścia, jest też arbitralna. Założyłeś to ex catedra i chcesz wszystkim narzucić, bo "odkąd sięgałeś pamięcią, taki byłeś".

Nie założyłem tego ex catedra; do tego to ja akurat doszedłem z czasem. Uzasadnienie tego jest następujące: bezpośrednie realizacje czyjegoś szczęścia są i tak zależne od uprzednio istniejących możliwości wyboru spośród "jak największej liczby wektorów" działania. Bo każda się na jakimś opiera. Stąd, jeśli chcesz zabiegać o istnienie różnorodnych, bezpośrednich realizacji, najpierw musisz zabezpieczyć bardziej fundamentalną dla nich kwestię.

Wielość jest podstawą bytową dla jakiejkolwiek wolności, dlatego uznaję ją za najbardziej fundamentalną i godną troski. Niemożliwe jest bycie wolnym od czegoś, jeśli istnieje tylko jeden przedmiot, stan, cokolwiek. Jeśli są dwa - otwiera to możliwość uwolnienia się od jednego z nich. Jeśli trzy - od dwóch. Im więcej przedmiotów, tym większy potencjał do określania kierunku emancypacji. A jeżeli są one w dodatku niejednorodne, to już w ogóle cymes, bo uwolnienie od jednego na rzecz innego czyni jakąś poważniejszą różnicę.

Jeżeli teraz za przedmiot podstawisz działania - i faktycznie chcesz maksymalizować wolność, konieczność opowiedzenia się za "największą liczbą wektorów działań" wyda Ci się zupełnie zrozumiała. Żeby móc skorzystać z jakiejkolwiek alternatywy, musi ona istnieć. Skoro warunkiem koniecznym istnienia wolności jest wielość, aby zabezpieczyć jak najwięcej wolności, należy przede wszystkim zadbać o jak najwięcej wielości. A potem dopiero martwić się o praktyczne realizacje.

PS. Od Huemera odbiegliśmy już bardzo daleko. Mam nadzieję, że wystarczająco szczegółowo opisałem, co mnie w nim rajcuje. Jeśli nie, trudno. Nie umiem inaczej. A że Ciebie nie będzie to rajcowało, to było oczywiste od początku.

Racja, proszę modów o przerzucenie offtopu do któregoś z tych dwóch tematów:

https://libertarianizm.net/threads/pluralizm.4062/
https://libertarianizm.net/threads/roznorodnosc.4731/

W sumie je też można zmerdżować, jeśli dyskusje w nich nie toczyły się w podobnym czasie i nie rozwaliłoby to ich kolejności...
 

workingclass

Well-Known Member
2 135
4 154
.

Racja, proszę modów o przerzucenie offtopu do któregoś z tych dwóch tematów:

https://libertarianizm.net/threads/pluralizm.4062/
https://libertarianizm.net/threads/roznorodnosc.4731/

W sumie je też można zmerdżować, jeśli dyskusje w nich nie toczyły się w podobnym czasie i nie rozwaliłoby to ich kolejności...
Cały czas próbuje doczytać tematy, ktore mnie interesują i ciagle cos nowego wypływa.o_O ledwo nadążam z czytaniem bieżących.
 
Do góry Bottom