Włoskie miasta-państwa (XII-XIII wiek)

D

Deleted member 427

Guest
Włoskie miasta-państwa stanowią doskonały przykład zdecentralizowanej sieci autonomicznych ośrodków miejskich, bujnie rozwijających się przez ponad 100 lat. Przykleję tutaj to, co już kiedyś pisałem - wrażenia po lekturze książki Jean-Claude'a Vigueura "Rycerze i mieszczanie":

rycerze-i-mieszczanie-bprod6030002.jpg


O czym to jest? Jest to opis miast-państw włoskich w XII-XIII wieku z uwzględnieniem warunków politycznym, społecznym, gospodarczym etc. Bardzo kompleksowa rzecz. W książce znalazł się arcyinteresujący rozdział zatytułowany "Kultura nienawiści" - analiza konfliktów oraz ich rozwiązywanie. Vigueur pisze: Wszystko działo się tu tak, jakby wraz z nadejściem wiosny armie miejskie poruszane przez swego rodzaju instynkt budziły się z zimowego snu i wyruszały na wojnę przeciwko jednemu z sąsiednich miast, z którym łączyły je więzi prastarej nienawiści.

Każde miasto posiadało swoją własną armie, finansowaną - uwaga - z dobrowolnych danin. Ci, którzy decydowali się służyć w takiej armii, otrzymywali od komuny przywileje - dotyczyło to głównie zwolnień podatkowych. Vigueur: Zwiększenie liczby i rozproszenie działań wojennych w czasach rozbicia dzielnicowego było konsekwencją rozdrobnienia ośrodków władzy. Lecz zaraz potem wyjaśnia, że nie należy tego odczytywać jako wojny wszystkich ze wszystkimi. W rzeczywistości dzięki takiem a nie innym realiom politycznym wojny stały się "bardziej humanitarne" aniżeli w przypadku, gdy prowadziły je wielkie mocarstwa. Co więcej, miasta-państwa Italii wcale nie cierpiały ekonomicznie czy demograficznie z powodu prowadzenia częstych działań wojennych. Vigueur:

Od XII wieku podróżni przekraczający Alpy i przemierzający północne i środkowe Włochy byli zaskoczeni nie tylko gęstością sieci miejskich, kontrastującą ze zdecydowanie wiejskim i opustoszałym krajobrazem pozostałej części świata zachodniego, ale także poziomem życia mieszkańców, widocznym na pierwszy rzut oka w jakości budowli i w życiu codziennym ludności.

Jaki był tego powód tego rzekomo paradoksu? Jak się rzekło - rozdrobnienie sprzyjało tłumieniu konfliktów, a nie ich podtrzymywaniu. Co więcej, na skutek istnienia rożnych małych ośrodków władzy wykształciła się ogromna sieć sojuszy. W efekcie wypowiedzenie wojny przez jedno z miast mogło pociągnąć za sobą nieoczekiwane konsekwencje, bo prowokowało zwykle falę reakcji w sąsiednich miastach-państwach, które mogły reagować na różne sposoby, wykorzystując niezwykle bogaty wachlarz możliwości. Inicjatywa była raz po jednej, a raz po drugiej stronie, ta sama komuna w jednym tylko roku odgrywała wielokrotnie rolę atakującego i atakowanego. Mało tego – zabijanie wrogów było nieopłacalne z czysto rynkowego, ekonomicznego punktu widzenia:

Średniowieczny człowiek tamtych czasów wiedział, że żaden przeciwnik tak naprawdę nie chce go zabić, za to wielu będzie próbowało go schwytać. Jest to prawda szczególnie w przypadku wyprawy konnej, której opłacalność zwycięzca oceniał przede wszystkim na podstawie liczby schwytanych wrogów, a nie zabitych, ale zasada ta odnosi się także do większości większych bitew, poza bardzo rzadkimi przypadkami, gdy dowódcy rozkazywali oddziałom (choć nie wiadomo, w jakim stopniu ich słuchano), by nie okazywały łaski, zanim wróg nie zostanie całkowicie zniszczony. Jednakże pragnienie zdegradowania przeciwnika, a nawet jego psychologiczne i fizyczne unicestwienie było w gruncie rzeczy zupełnie obce zwyczajom, według których odnoszono się do jeńców w okresie rozdrobnienia dzielnicowego we Włoszech. Zabijanie było po prostu nieopłacalne. (…) Rynek łupów funkcjonował z zadziwiającą precyzją. Nie było limitów górnych, jeśli chodzi o wartość człowieka, ani granicy, której nie zamierzano przekroczyć, by opłacić okup.

Jeden z ówczesnych kronikarzy - Rolandino - tak pisał: Ach, Boże, jakże wojny były piękne - jeśli mogę tak to ująć - w tamtych czasach! Wrogowie, bijąc się, czynili to z zacięciem, ale gdy jeden z nich został pojmany w niewolę, nikt nie myślał o tym, by zabić go na polu bitwy, zakuć go w kajdany, a jeszcze mniej, by okaleczyć go w straszliwy sposób. Wprost przeciwnie - niejednokrotnie z honorami i szacunkiem odsyłano go do miejsca, w którym miał być przetrzymywany, a nawet mógł je sam wybrać.

PWN wydał ostatnio całą serię książek poświęconych wybranym okresom ze wczesnego średniowiecza. Prawdziwe samorodki w tej kolekcji - prócz publikacji Vigueura - to: "Narodziny Europy 300-900" McCormicka oraz "Królowie i królestwa Anglii w czasach Anglosasów 600-900" Barbary Yorke. Tej ostatniej nie miałem okazji jeszcze przeczytać, cegłę McCormicka natomiast już prawie ukończyłem.
 
A

Anonymous

Guest
Te miasta państwa upadły w końcu, m.in. przez kondotierów. Bo im przyznano patent, monopol na świadczenie usług militarnych na terenie Włoch. I nie zależało im zbytnio na zmianie taktyk, uzbrojenia, etc.

Ale był to bardzo ważny i ciekawy okres w dziejach Europy. Wolne komuny i republiki miejskie.
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Miasta upadły wraz z atakiem czarnej śmierci w latach 1347-48. Ale niekorzystne zmiany, zwiastujące zmierzch systemu miast-państw, zachodziły oczywiście wcześniej.

Podstawą każdego miasta była militia - w sensie czysto wojskowym była to konnica, czyli ogół tych, którzy bronili miasta i na polu bitewnym walczyli konno. W sensie społecznym byli to wszyscy ludzie (rodziny) zapewniające miastu jeźdźców armii komunalnej.

Przez wiele pokoleń akces do militi był wolny, każdy mógł się tam dostać i służyć społeczności. W zamian otrzymywał przywileje (zwolnienia podatkowe). Dzięki temu, że był to system otwarty, każda normalnie myśląca jednostka szukała sposobu na zasilenie szeregów armii komunalnej, jeśli tylko mogła sobie zafundować wierzchowca bitewnego i niezbędny ekwipunek. Trzeba było umieć jeszcze dosiadać tego konia i nauczyć się technik walki konnej, co było raczej niemożliwe w przypadku dorosłego człowieka, który całe życie spędził na pracy i bogaceniu się. Jego dzieci jednak miały już swobodę wejście między milites, ćwiczenia wraz z nimi, przyjęcia ich sposobu życia i zbierania dzięki temu profitów będących rezultatem awansu społecznego. Wystarczyło na ogół jedno pokolenie, by rodzina pochodzenia "ludowego" (w sensie: mieszczanie, rolnicy, kupcy, handlarze, ludzie nieparający się wojaczką) zasymilowała się zupełnie z resztą militii i była na przykład w stanie skoligacić się poprzez małżeństwo z rodami starej szlachty.

W każdym razie: system był otwarty, przy odrobinie dobrych chęci każdy mógł stać się jego częścią.

Bogacenie się ludzi i postęp ekonomiczny w komunach były bardzo szybkie. Dzień, w którym militia, chcąc uniknąć rozdrobnienia przywilejów, zdecydowała się na porzucenie polityki "otwartych drzwi", był dniem, w którym podważony został cały system wolnościowy w tych miastach. Nie stało się to naturalnie od razu, w różnych miastach zachodziło w różnym tempie, ale w końcu militia zamknęła się w sobie i zaczęła odgradzać się od reszty społeczności, przekształcając się w kastę uprzywilejowanych, niedostępną dla jakichkolwiek uczestników z zewnątrz.

Banalne? Pewnie tak. Ważne jest to, że zamykanie się militii dla niej samej oznaczało, że zniknął jej czar i cały szacunek, jakim cieszyła się przez 100 lat. Wszyscy wykluczeni poza system zaczęli atakować jej przywileje i przeciwstawiać się jej wartościom.
 
A

Anonymous

Guest
W ogóle to wszelkie wolne miasta, komuny miejskie i republiki padły przez rozwój artylerii. Dawniej mieszczanie zamykali się za wysokimi murami i mogli się bronić latami. A zaopatrzenie dowożono rzeką i morzem. Miasta padały w ramach zdrad, pertraktacji, wysokich cen żywności po dłuższym czasie czyli pauperyzacji, także epidemii, czasem przez głupotę i przypadek. Udawały się też szturmy, ale przeciwnik musiał mieć pieniądze na opłacenie dużej armii, ta armia musiała być zdyscyplinowana i posiadać machiny oblężnicze. W każdym razie potężne mury w większości przypadków wystarczały. Bogate miasta najczęściej były położone w strategicznych miejscach, nad ujściem rzeki, zatoką, etc. Posiadały wysokie i grube mury, z licznymi wieżami, całość zabudowania defensywnego fundowali bogacze i cechy miały przymus fundowania takich budowli. Miasta te posiadały liczne przywileje handlowe. Było je stać na opłacenie najemników czy utrzymywanie flot. Często miasta łączyły się w sojusze, czy raczej kartele. U nas na Północy przez wieki ważna była Hanza.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Hanza
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pawe%C5%82_Beneke
http://pl.wikipedia.org/wiki/Peter_von_Danczk

http://pl.wikipedia.org/wiki/Republika_Raguzy

Poczytacie linki co dałem.
 

Obłomow

New Member
82
0
Swoją drogą zabawne, że komuny miejskie i tym podobne powstały w sposób, jaki powinien budzić odrazę u szanującego się propetarianina. No jak te gnoje lewackie śmiały skłotować i pyskować właścicielowi, czyli panu feudalnemu?
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Oblomow, jako że to jest wątek historyczny i dotyczące włoskich miast-państw epoki średniowiecza, a ja nie zamierzam się tu przepychać z koniem, prośba - mógłbyś nakreślić, jak wyglądał proces uniezależniania się włoskich komun od panów feudalnych ("skłotowanie i pyskowanie")? Bo niestety prawda jest taka, że np. król Henryk IV przyznał komunie w Perugii autonomię polityczną i prawną, zachowując jednak dla siebie własność Jeziora Trazymeńskiego, a zatem monopol rybołówstwa na tych wodach, podobnie jak przywilej pobierania myt. A tak się składa, że były to dwa przywileje o kapitalnym znaczeniu gospodarczym. Tak więc to nie jest tak, że oni komuś pyskowali czy skłotowali. Poza tym pan feudalny to z samej definicji był państwowiec, wywodzący się bezpośrednio z rządzącego rodu (dynastii) albo pośrednio z tym rodem skoligacony np. poprzez małżeństwo.
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
lol

A mi to przypomina cokolwiek. Williama Wallece'a i szkockich nacjonalistów, telewizję Trwam chcącą się uniezależnić od KRRiT, Konfederatów...
 
Do góry Bottom