Wiedeń 1683 - niepotrzebne zwycięstwo
Pyrrusowa wiktoria
Właśnie wchodzi na polskie ekrany film włoskiego reżysera, z udziałem polskich aktorów, przypominający bitwę pod Wiedniem. Co się tam zdarzyło naprawdę?
„Sobieski pod Wiedniem” - obraz Jana Wycka z 1698 r.
Jan III Sobieski pod Wiedniem na obrazie Juliusza Kossaka
Zacznijmy od tego, iż w końcu XVII w. Turcja mocarstwem już nie była. Pisze Jan Reychman: „Imperium osmańskie potrafiło jeszcze podejść pod mury Lwowa i Wiednia. (…) ale była to już świetność pozorna, mająca przykrywać wewnętrzną pustkę i kryzys. Wstrząsana coraz to groźniejszymi buntami janczarów, rozszerzającymi się, tu i ówdzie pokonywana na lądzie i morzu przez Austriaków i Wenecjan, przez Polaków i Rosjan, przy stale pogarszającej się sytuacji gospodarczej, rosnącym deficycie skarbowym, w obliczu upadku rzemiosła i handlu, przy zaostrzających się wewnętrznych konfliktach klasowych i narodowościowych, wkraczała Turcja w erę następną, erę upadku”. Czy mogła Turcja zdobyć Lwów? Zaprzeczyły temu definitywnie zmagania chocimskie 9–11 września 1673 r. Czy mogła zdobyć Wiedeń? Zapewne. Utrzymać go jednak przez dłuższy czas – w czym historycy tureccy są jeszcze bardziej kategoryczni niż Yves Ternon – nie miała najmniejszych szans. Wojska Kara Mustafy pokonane zostały przez zorganizowaną niemal ad hoc kontrofensywę chrześcijańską. Cóż dopiero mówić, gdyby mobilizacja sił krzyża potrwała dłużej przy jednoczesnym odcięciu tureckich linii zaopatrzeniowych, z którymi już i Kara Mustafa miał poważne kłopoty.
Rzeczpospolita posiadała podówczas znakomite służby dyplomatyczne (czytaj szpiegowskie),zwrócone przede wszystkim przeciwko Turcji, Rosji, Tatarom i Kozaczyźnie. Jest więc rzeczą absolutnie nieprawdopodobną, żeby Jan III Sobieski nie miał pełnego rozeznania w sytuacji geopolitycznej, przynajmniej na wschód i południe od swojego państwa. W tej mierze okresowe spustoszenie Wiednia, a co za tym idzie, osłabienie polityczne i finansowe Habsburgów, powinno mu być na rękę. Dlaczego więc mimo wszystko zdecydował się na kosztowną i ryzykowną pomoc austriackiej stolicy, i to wbrew interesom wielu państw ościennych? Historycy wysuwają tutaj przynajmniej trzy hipotezy. Pierwszą – obawę przed zagrożeniem tureckim – możemy z góry odrzucić. Odparci pod Chocimiem Turcy dysponowali na Ukrainie tylko trzeciorzędnymi siłami. Po drugie, uwikłani w wojnę z Habsburgami marzyć nawet nie mogli o przekroczeniu linii Karpat, co czyni zgoła bałamutnymi obliczanie kilometrów od Wiednia do Krakowa. Druga argumentacja ma charakter mistyczny, łączy się z „przedmurzem chrześcijaństwa” i misyjnymi koncepcjami polskiego władcy. Już jednak jego listy do Marysieńki budzą ugruntowane podejrzenia, iż tak wielce mistycznym kawalerem Jan Sobieski nie był, żeby przenosić krucjatowe mrzonki nad geopolityczny interes ojczyzny. Świadczy o tym również jego polityka międzynarodowa (choćby próby zbliżenia z Rosją), w której nijak nie widać religijnego pazura. Pozostaje możliwość trzecia – król wracając opromieniony zwycięstwem nad Turkami liczył na umocnienie swojej władzy, co pozwoliłoby mu na realizację polityki mającej na celu – w tym większość dziejopisów jest zgodna – ujarzmienie i podporządkowanie Prus Wschodnich. Jest to koncepcja, która wydawać by się mogła logiczna i spójna.
Niestety, nie docenił Jan III poziomu zanarchizowania współczesnego mu szlacheckiego społeczeństwa polskiego. W pismach ulotnych znacznie więcej pisano o bitwie pod Parkanami (9 października 1683 r.), która acz ostatecznie zwycięska, zmusiła w pewnej chwili Sobieskiego do sromotnej ucieczki. W tym też czasie „z pomocą” królowi ruszyły wojska litewskie, które nie mając żadnych Turków przed sobą, zadowoliły się „łupieniem czeskich wsi”. Łupienie oznaczało w tych czasach masowy rabunek, gwałt, podpalanie wsi, tortury mających wskazać, gdzie zakopano rzekome skarby. Z rozpaczy i bezsilności rodzi się tylko nienawiść. W ten sposób Jan III tracił też ewentualnych sojuszników na południowych rubieżach.
Na mapie geopolitycznej Europy bitwa pod Wiedniem zmieniła niewiele. Wzmocniła wrogich Polsce Habsburgów i zagrożoną od południa Rosję, osłabiła natomiast, co oczywiste, Turcję i związaną z nią Francję, w której pokładał Sobieski tyle nadziei. Teraz były one stracone. Pisze Otto Forst de Battaglia: „Najlepiej opisuje uczucia gabinetu wersalskiego brandenburski ambasador Sponheim, raportując, że Francja ubolewa, iż oblężenie Wiednia nie trwało dostatecznie długo, by doprowadzić do konfrontacji między cesarzem i Królem Słońce”. W ten sposób stracił syn Jana III jakiekolwiek szanse uzyskania następstwa tronu. Oczywiście zarówno Leopold I (pamiętajmy nie tak bezpodstawną anegdotę o podkręcaniu wąsa), jak i papież Innocenty XI (Benedetto Odeschalchi) nie szczędzili Janowi III Sobieskiemu najpatetyczniejszych komplementów. Papież pisał nawet: „W tym szczęśliwym dniu Wasza Królewska Mość okazał się godny nie tylko korony Polski, lecz zasłużył sobie na władanie całym światem, gdyby nieba zezwalały na to jednemu tylko monarsze…”. Trudno zaiste o słowa większej hipokryzji z ust człowieka uznającego się za jedynego zwierzchnika całej religii. Leopold w tak wysokie tony już nie uderzał: „Świat cały mówi o królu w najwyższych pochwałach i przyznaje, że jego przybycie ocaliło Wiedeń. (…) Zapewniam, że zawsze będę miał do niego całkowite zaufanie…”.
Pyrrusowa wiktoria
Właśnie wchodzi na polskie ekrany film włoskiego reżysera, z udziałem polskich aktorów, przypominający bitwę pod Wiedniem. Co się tam zdarzyło naprawdę?
„Sobieski pod Wiedniem” - obraz Jana Wycka z 1698 r.
Jan III Sobieski pod Wiedniem na obrazie Juliusza Kossaka
Zacznijmy od tego, iż w końcu XVII w. Turcja mocarstwem już nie była. Pisze Jan Reychman: „Imperium osmańskie potrafiło jeszcze podejść pod mury Lwowa i Wiednia. (…) ale była to już świetność pozorna, mająca przykrywać wewnętrzną pustkę i kryzys. Wstrząsana coraz to groźniejszymi buntami janczarów, rozszerzającymi się, tu i ówdzie pokonywana na lądzie i morzu przez Austriaków i Wenecjan, przez Polaków i Rosjan, przy stale pogarszającej się sytuacji gospodarczej, rosnącym deficycie skarbowym, w obliczu upadku rzemiosła i handlu, przy zaostrzających się wewnętrznych konfliktach klasowych i narodowościowych, wkraczała Turcja w erę następną, erę upadku”. Czy mogła Turcja zdobyć Lwów? Zaprzeczyły temu definitywnie zmagania chocimskie 9–11 września 1673 r. Czy mogła zdobyć Wiedeń? Zapewne. Utrzymać go jednak przez dłuższy czas – w czym historycy tureccy są jeszcze bardziej kategoryczni niż Yves Ternon – nie miała najmniejszych szans. Wojska Kara Mustafy pokonane zostały przez zorganizowaną niemal ad hoc kontrofensywę chrześcijańską. Cóż dopiero mówić, gdyby mobilizacja sił krzyża potrwała dłużej przy jednoczesnym odcięciu tureckich linii zaopatrzeniowych, z którymi już i Kara Mustafa miał poważne kłopoty.
Rzeczpospolita posiadała podówczas znakomite służby dyplomatyczne (czytaj szpiegowskie),zwrócone przede wszystkim przeciwko Turcji, Rosji, Tatarom i Kozaczyźnie. Jest więc rzeczą absolutnie nieprawdopodobną, żeby Jan III Sobieski nie miał pełnego rozeznania w sytuacji geopolitycznej, przynajmniej na wschód i południe od swojego państwa. W tej mierze okresowe spustoszenie Wiednia, a co za tym idzie, osłabienie polityczne i finansowe Habsburgów, powinno mu być na rękę. Dlaczego więc mimo wszystko zdecydował się na kosztowną i ryzykowną pomoc austriackiej stolicy, i to wbrew interesom wielu państw ościennych? Historycy wysuwają tutaj przynajmniej trzy hipotezy. Pierwszą – obawę przed zagrożeniem tureckim – możemy z góry odrzucić. Odparci pod Chocimiem Turcy dysponowali na Ukrainie tylko trzeciorzędnymi siłami. Po drugie, uwikłani w wojnę z Habsburgami marzyć nawet nie mogli o przekroczeniu linii Karpat, co czyni zgoła bałamutnymi obliczanie kilometrów od Wiednia do Krakowa. Druga argumentacja ma charakter mistyczny, łączy się z „przedmurzem chrześcijaństwa” i misyjnymi koncepcjami polskiego władcy. Już jednak jego listy do Marysieńki budzą ugruntowane podejrzenia, iż tak wielce mistycznym kawalerem Jan Sobieski nie był, żeby przenosić krucjatowe mrzonki nad geopolityczny interes ojczyzny. Świadczy o tym również jego polityka międzynarodowa (choćby próby zbliżenia z Rosją), w której nijak nie widać religijnego pazura. Pozostaje możliwość trzecia – król wracając opromieniony zwycięstwem nad Turkami liczył na umocnienie swojej władzy, co pozwoliłoby mu na realizację polityki mającej na celu – w tym większość dziejopisów jest zgodna – ujarzmienie i podporządkowanie Prus Wschodnich. Jest to koncepcja, która wydawać by się mogła logiczna i spójna.
Niestety, nie docenił Jan III poziomu zanarchizowania współczesnego mu szlacheckiego społeczeństwa polskiego. W pismach ulotnych znacznie więcej pisano o bitwie pod Parkanami (9 października 1683 r.), która acz ostatecznie zwycięska, zmusiła w pewnej chwili Sobieskiego do sromotnej ucieczki. W tym też czasie „z pomocą” królowi ruszyły wojska litewskie, które nie mając żadnych Turków przed sobą, zadowoliły się „łupieniem czeskich wsi”. Łupienie oznaczało w tych czasach masowy rabunek, gwałt, podpalanie wsi, tortury mających wskazać, gdzie zakopano rzekome skarby. Z rozpaczy i bezsilności rodzi się tylko nienawiść. W ten sposób Jan III tracił też ewentualnych sojuszników na południowych rubieżach.
Na mapie geopolitycznej Europy bitwa pod Wiedniem zmieniła niewiele. Wzmocniła wrogich Polsce Habsburgów i zagrożoną od południa Rosję, osłabiła natomiast, co oczywiste, Turcję i związaną z nią Francję, w której pokładał Sobieski tyle nadziei. Teraz były one stracone. Pisze Otto Forst de Battaglia: „Najlepiej opisuje uczucia gabinetu wersalskiego brandenburski ambasador Sponheim, raportując, że Francja ubolewa, iż oblężenie Wiednia nie trwało dostatecznie długo, by doprowadzić do konfrontacji między cesarzem i Królem Słońce”. W ten sposób stracił syn Jana III jakiekolwiek szanse uzyskania następstwa tronu. Oczywiście zarówno Leopold I (pamiętajmy nie tak bezpodstawną anegdotę o podkręcaniu wąsa), jak i papież Innocenty XI (Benedetto Odeschalchi) nie szczędzili Janowi III Sobieskiemu najpatetyczniejszych komplementów. Papież pisał nawet: „W tym szczęśliwym dniu Wasza Królewska Mość okazał się godny nie tylko korony Polski, lecz zasłużył sobie na władanie całym światem, gdyby nieba zezwalały na to jednemu tylko monarsze…”. Trudno zaiste o słowa większej hipokryzji z ust człowieka uznającego się za jedynego zwierzchnika całej religii. Leopold w tak wysokie tony już nie uderzał: „Świat cały mówi o królu w najwyższych pochwałach i przyznaje, że jego przybycie ocaliło Wiedeń. (…) Zapewniam, że zawsze będę miał do niego całkowite zaufanie…”.