Rodzina

A

Anonymous

Guest
http://libertarianizm.net/thread-876.html - tu o dzieciach piszą ale uznałem, że sprawa zasługuje na osobny temat. Prawdopodobnie kiedyś o tym dyskutowaliśmy? Chyba Jacek Sierpiński to fajnie opisywał...

Dziecko stanowi własność rodziców. Im młodsze jest, to tym bardziej jest od nich zależne. Dziecko wraz z wiekiem nabywa coraz większy zakres samoposiadania. Gdy staje się dorosłe, to uwalnia się spod zależności rodziców. Jeżeli dorosłe już dziecko nadal mieszka z rodzicami, to respektuje ich własność i się słucha rodziców. Ta sprawa nie wymaga według mnie dyskusji, bo regulują to stosunki i zwyczaje panujące w rodzinie, tradycja i moralność. Powinniśmy się zastanowić czy rodzic ma prawo pozwać dziecko( prawo ma, ale jakie powinny być wyroki według libertarian), gdy rodzic jest już zniedołężniały i nie ma środków do życia, a dziecko jest dorosłe. Według mnie ma i sąd powinien nakazać utrzymywanie rodzica(kasa, albo opłacenie domu spokojnej starości). Oczywiście powinna być badana przez sąd sytuacja w rodzinie, kontekst sprawy, czy rodzice wychowywali, kupowali podarunki dzieciom, czy jednak dzieci się same wychowywały na ulicy.

Jest to pewien szczególny typ własności, ograniczony, nie można zabić dziecka ani nad nim się znęcać, ale można karcić i je wyrzucić z domu.

Kiedy dziecko jest dorosłe? Powinny to regulować zwyczaje, a nie ustawy.

Według mnie to skomplikowane.

Ciekawym przypadkiem wydaje mi się możliwość, wyrzeczenia się rodziny. Tylko powinno to nastąpić jak najwcześniej i powinno być według mnie poprzedzone jakimś rytuałem społecznym ;). Moim zdaniem to wyrzeczenie nie może mieć miejsca gdy koleś ma 40 lat, a jego matka 70 i ląduje na bruku.
 

23HailEris

Member
277
10
Premislaus napisał:
Dziecko stanowi własność rodziców.
:s
Im młodsze jest, to tym bardziej jest od nich zależne.
W obecnym zdeprawowanym systemie można uprawiać seks z ludźmi po skończeniu X lat. W twoim propertarianizmie dokładnie na odwrót :D Jak jest niemowlakiem to można ruchać ile wlezie (w końcu własność taka jak gumowa lalka) albo zjeść jak zajdzie taka potrzeba :) Dopiero jak jest starsze to stopniowo odchodzi się od tych zasad :) Jak się zapatrujesz na kwestię własności dzieci przez Josefa Fritzla? Ogólnie ok? W zgodzie z aksjomatami?

Dziecko wraz z wiekiem nabywa coraz większy zakres samoposiadania.
Czyli jak ma 10 lat to posiada inaczej swoje ciało niż jak ma 15 lat? To samoposiadanie jest stopniowalne? Myslalem, ze posiada sie w takim samym zakresie a tu klops. Czyli niezbywalne ale jednak stopniowalne? Takie stopniowanie jest jakby na bakier z autonomizem jednostki.

Jeżeli dorosłe już dziecko nadal mieszka z rodzicami, to respektuje ich własność i się słucha rodziców.
:)

Ta sprawa nie wymaga według mnie dyskusji, bo regulują to stosunki i zwyczaje panujące w rodzinie, tradycja i moralność.
Tylko wiesz, np. w takim miejscu jak Polska zwyczaje nakazują, że płaci się podatki, utrzymuję urzędników, władzę centralną itd. Że przecież nie każdy się na to godzi? No i chuj. Takie są zasady i obyczaje i najwyrazniej trzeba je zaakceptować. Tak w sumie po trochu wynika z tego co piszesz. Bo też nie każde dziecko koniecznie zgadza się z tradycyjnymi zwyczajami panującymi w rodzinie. Ale jak się nie podoba to może dostać wpierdol albo wypierdalać. I tu i tu jest potrzebna jakaś forma przemocy aby utrzymać system i innego uzasadnienia nie ma.

Powinniśmy się zastanowić czy rodzic ma prawo pozwać dziecko( prawo ma, ale jakie powinny być wyroki według libertarian), gdy rodzic jest już zniedołężniały i nie ma środków do życia, a dziecko jest dorosłe.
A co jakby ci ktoś odpowiedział tak jak sam to zrobiłeś w punkcie wyżej - regulują to zwyczaje panujące w społeczności? Ale abstrahując to wg. mnie w hardkorowym propertarianizmie dziecko powinno automatycznie spłacać swoją należność wobec rodziców po opuszczeniu chaty. Z procentem :)


Kiedy dziecko jest dorosłe? Powinny to regulować zwyczaje, a nie ustawy.
Ale ustawy nie biorą się z powietrza. Ustawy to przedłużeniem obyczajów. Nie omija ich kontekst kulturowy.

Według mnie to skomplikowane.
:D:D

Ciekawym przypadkiem wydaje mi się możliwość, wyrzeczenia się rodziny.
Ale rozmawiamy jeszcze o anarchizmie i libertarianizmie czy o jakiejś formie plemienno-klanowego zamordyzmu?
 
OP
OP
A

Anonymous

Guest
@23HailEris

W obecnym zdeprawowanym systemie można uprawiać seks z ludźmi po skończeniu X lat. W twoim propertarianizmie dokładnie na odwrót Big Grin Jak jest niemowlakiem to można ruchać ile wlezie (w końcu własność taka jak gumowa lalka) albo zjeść jak zajdzie taka potrzeba Smile Dopiero jak jest starsze to stopniowo odchodzi się od tych zasad Smile Jak się zapatrujesz na kwestię własności dzieci przez Josefa Fritzla? Ogólnie ok? W zgodzie z aksjomatami?

Nie bo nie ma świadomej zgody na seks. Wyruchanie niemowlaka to jest tak, jak byś podał babie narkotyk po którym zaśnie i ją byś zgwałcił. Jest to złamanie aksjomatu nieagresji i tego o czym piszę później, że to taka ograniczona własność. Coś podobnego do leasingu auta, czy wynajmowania mieszkania.

A dlaczego własność, bo utrzymują te dzieci i ponoszą prawną odpowiedzialność za ich czyny.

Czyli jak ma 10 lat to posiada inaczej swoje ciało niż jak ma 15 lat? To samoposiadanie jest stopniowalne? Myslalem, ze posiada sie w takim samym zakresie a tu klops. Czyli niezbywalne ale jednak stopniowalne? Takie stopniowanie jest jakby na bakier z autonomizem jednostki.

Samoposiadanie jest według mnie zbywalne. A jest stopniowane( kurde nie pamiętam kiedy dziecko zyskuje samoświadomość), przykładem niech będzie teoretyczny 12 latek, który uciekł z domu i żyje na ulicy i sam się utrzymuje. Według mnie jest pełnoletni, zyskał pełnię samoposiadania, może chlać, sprzedawać swoje ciało pedałom, podjąć pracę, występować jako strona w sądzie, etc. I nie widzę sensu w ustalaniu odgórnie granicy pełnoletności, niech to regulują zwyczaje i umowy między ludźmi.

Tylko wiesz, np. w takim miejscu jak Polska zwyczaje nakazują, że płaci się podatki, utrzymuję urzędników, władzę centralną itd. Że przecież nie każdy się na to godzi? No i chuj. Takie są zasady i obyczaje i najwyrazniej trzeba je zaakceptować. Tak w sumie po trochu wynika z tego co piszesz. Bo też nie każde dziecko koniecznie zgadza się z tradycyjnymi zwyczajami panującymi w rodzinie. Ale jak się nie podoba to może dostać wpierdol albo wypierdalać. I tu i tu jest potrzebna jakaś forma przemocy aby utrzymać system i innego uzasadnienia nie ma.

Obyczaje i moralność mają to do siebie, że nie trzeba ich respektować, ale za łamanie ich grozi ostracyzm społeczny. Jeżeli ktoś chce być członkiem kościoła, stowarzyszenia, etc. to musi się zachowywać jak reszta współczłonków. W Polsce nie ma tego zwyczaju płacenia podatków, jest za to przymus. Nawet jeżeli ustawy są przedłużeniem obyczajów, to nie są tożsame. Jeżeli dziecko się nie zgadza, to ma przecież prawo opuścić dom rodzinny, w zgodzie, albo uciec(wtedy się wyrzeka rodziny).

A co jakby ci ktoś odpowiedział tak jak sam to zrobiłeś w punkcie wyżej - regulują to zwyczaje panujące w społeczności? Ale abstrahując to wg. mnie w hardkorowym propertarianizmie dziecko powinno automatycznie spłacać swoją należność wobec rodziców po opuszczeniu chaty. Z procentem Smile

A tak nie jest? Wielu moich znajomych po wyjechaniu na zachód i dorobieniu się, przysyła kasę do domów, sprowadza auta rodzicom, remontuje chaty. I to jest właśnie ten obyczaj o jakim mówię, większość ludzi ma poprawne relacje ze swoimi rodzinami i jeden drugiemu pomaga.

Ale rozmawiamy jeszcze o anarchizmie i libertarianizmie czy o jakiejś formie plemienno-klanowego zamordyzmu?

Rozmawiamy o tym jak libertarianie widzą relacje panujące w rodzinie, czy dziecko stanowi własność rodziców, czy samoposiadanie jest przyrodzone i stałe w swojej wielkości, czy jest przyrodzone i stopniowalne, etc. No i czy dziecko wisi kasę rodzicom.

Tam gdzie dałeś same emotki, to co w tym śmiesznego? Jeżeli kupię kawałek drewna i wystrugam sobie kubek to czy stanowi on moją własność? Stanowi - obiektywnie. Czy jak połączę swojego plemnika z komórką jajową mojej dziewczyny, to czy powstałe w wyniku tego dziecko stanowi naszą wspólną własność? Według mnie tak, dopóki nie stanie się dorosłe - nie ważne w jaki sposób. Ale ta własność jest ograniczona przez to samoposiadanie. Pisałem o tym wyżej.
 

23HailEris

Member
277
10
Premislaus napisał:
to taka ograniczona własność.
Nie przestrasz się, ale zahaczasz o komunistyczne pierdololo ;)

A dlaczego własność, bo utrzymują te dzieci
Ale jak mi znowu powiesz, ze granice np. uprawnien rodzicow sa ustalane obyczajowo to to niestety bedzie pustoslowie. Bo to moze oznaczac absolutnie cokolwiek. Również odrzucenie aksjomatu nieagresji.

Obyczaje i moralność mają to do siebie, że nie trzeba ich respektować, ale za łamanie ich grozi ostracyzm społeczny. Jeżeli ktoś chce być członkiem kościoła, stowarzyszenia, etc. to musi się zachowywać jak reszta współczłonków.
Inaczej to ujmę. U Słowian w IX wieku panował tradycyjny, zgodny z obyczajem porządek "demokracja wojenna". U Słowian w XXI wieku panuje tradycyjny system "demokracja parlamentarna". Z twojej argumentacji wynika, ze i jednemu i drugiemu (a także 12 letniemu chłopcu z twojego przykładu wyżej, czy szerzej dzieciom w relacjach wewnątrz rodziny) trzeba sie podporządkować i zachowywać jak reszta współczłonków, albo wypierdalać (szczególnie interesuje mnie jak to pogodzisz z libertarianskim sprzeciwem wobec panstwa. wg mnie nie da sie).

Jeżeli dziecko się nie zgadza, to ma przecież prawo opuścić dom rodzinny, w zgodzie, albo uciec(wtedy się wyrzeka rodziny).
Usiluje powiedziec, ze tak samo argumentuje sie przeciw osobom nie zadowolonym z dzialalnosci panstwa. Jak im sie nie podoba to niech jada gdzies indziej (gdzie? i czemu??)

A tak nie jest? Wielu moich znajomych po wyjechaniu na zachód i dorobieniu się, przysyła kasę do domów, sprowadza auta rodzicom, remontuje chaty. I to jest właśnie ten obyczaj o jakim mówię, większość ludzi ma poprawne relacje ze swoimi rodzinami i jeden drugiemu pomaga.
No ogólnie to miło, ale pytam czy jako anarchista i libertarianin mam być niewolnikiem obyczajów i tradycji? I traktować je jak wyrocznie?

Rozmawiamy o tym jak libertarianie widzą relacje panujące w rodzinie, czy dziecko stanowi własność rodziców, czy samoposiadanie jest przyrodzone i stałe w swojej wielkości, czy jest przyrodzone i stopniowalne, etc. No i czy dziecko wisi kasę rodzicom.
Ale gadanie o przynaleznosci do rodziny, zobowiazaniach i rytualnym wyrzeczeniu sie prowadzi nieuchronnie do jakiegos plemiennego totalniactwa.

Stanowi - obiektywnie.
No teraz to juz pierdolnąłeś sentencję nadającą się do wyrycia na pomniku ofiar totalitarnych reżimów.
Dla żartu poprosiłbym o udowodnienie mi tej obiektywności ale w sumie mi się nie chce.

Ale to moze tak zapytam - czemu to akurat miałoby na przykład byc obiektywne a nie ustalane obyczajowo? :D

Czy jak połączę swojego plemnika z komórką jajową mojej dziewczyny, to czy powstałe w wyniku tego dziecko stanowi naszą wspólną własność?
Moglibyśmy się zastanowić ewentualnie nad twoją dziewczyną, bo to dotyczy bezpośrednio jej ciała, przynajmniej do chwili porodu. Ale z samego faktu zapłodnienia nie widze możliwości ustalenia, ze to jest wasza własność, tym bardziej do pełnoletności? Chcesz tu Lockiem pojechać o zmieszaniu pracy? :D
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 148
5 106
Premislaus, nie znasz tego?
http://libertarianizm.net/thread-856-po ... ml#pid9804
Cytowany tekst Kr2y510a to najbardziej wolnościowe rozwiązanie.

sąd powinien nakazać utrzymywanie rodzica(kasa, albo opłacenie domu spokojnej starości). Oczywiście powinna być badana przez sąd sytuacja w rodzinie, kontekst sprawy, czy rodzice wychowywali, kupowali podarunki dzieciom, czy jednak dzieci się same wychowywały na ulicy.

Ten tekst zrobiłby karierę w mediach, sprzedaj go PO albo PiSowi.

Ciekawym przypadkiem wydaje mi się możliwość, wyrzeczenia się rodziny. Tylko powinno to nastąpić jak najwcześniej i powinno być według mnie poprzedzone jakimś rytuałem społecznym

A ten z kolei spodobałby się konserwatystom, tylko znajdź koniecznie jakiś historyczny przykład takich rytuałów.
 
OP
OP
A

Anonymous

Guest
Nie przestrasz się, ale zahaczasz o komunistyczne pierdololo Wink

Niby jak? Czy dobrowolny niewolnik nie ma ograniczonej własności? Następnie libertarianizm przecież zakłada istnienie wielu typów własności, zależnych od widzimisię właściciela, a także relacji i umów.

Ale jak mi znowu powiesz, ze granice np. uprawnien rodzicow sa ustalane obyczajowo to to niestety bedzie pustoslowie. Bo to moze oznaczac absolutnie cokolwiek. Również odrzucenie aksjomatu nieagresji.

No ok, ale to o niczym nie świadczy. Poza tym nie można wszystkim czegoś zakazać np. posiadania broni, bo jest kilku debili którzy łamią aksjomat nieagresji. No i niech oznacza cokolwiek.

Czy aksjomat nieagresji obowiązuje wszystkich? Mogą zakazać tego prawa na swojej ziemi, jeśli w umowie zakupu nie było paragrafu, że mi tego niewolno.

Inaczej to ujmę. U Słowian w IX wieku panował tradycyjny, zgodny z obyczajem porządek "demokracja wojenna". U Słowian w XXI wieku panuje tradycyjny system "demokracja parlamentarna". Z twojej argumentacji wynika, ze i jednemu i drugiemu (a także 12 letniemu chłopcu z twojego przykładu wyżej, czy szerzej dzieciom w relacjach wewnątrz rodziny) trzeba sie podporządkować i zachowywać jak reszta współczłonków, albo wypierdalać (szczególnie interesuje mnie jak to pogodzisz z libertarianskim sprzeciwem wobec panstwa. wg mnie nie da sie).

Pisałem o tym w paru innych wątkach, możesz kliknąć na mój profil i wyszukać moje posty, bo mi za bardzo nie chce się powtarzać. Nie trzeba się podporządkowywać, ale ma to swoje konsekwencje; jak kradnę to ktoś mnie może zabić, jak zagłuszam ciszę nocną to mogą mnie obić, albo pozwać do sądu, gdy jestem ateistą w gminie amiszów to mogą mnie nie obsłużyć w sklepie, etc.

Nie trzeba się godzić, ja opieram to na swojej woli, że ja tak chcę a nie z jakichś altruistycznych, humanitarnych pobudek.

No ogólnie to miło, ale pytam czy jako anarchista i libertarianin mam być niewolnikiem obyczajów i tradycji? I traktować je jak wyrocznie?

Nie ale nie zdziw się, że możesz mieć opinię dupka i nie będą Cię chcieli obsługiwać w sklepach, czy w innych usługach, albo nie będą Cię chcieli zatrudnić, lub sprzedać Ci ziemi. W każdym razie jesteśmy jakoś ukształtowani przez kulturę w której się wychowaliśmy i nawet kontestujący wszystko anarchiści mają wspólne cechy z "normalnymi" obywatelami. To są jeszcze większe okowy i więzi niż państwo i wydają mi się nierozrywalne. Wielu wolnościowców przeciwstawia społeczeństwo państwu. Jeżeli się gdzieś nieobyczajnie, niekulturalnie zachowam to najprawdopodobniej zostanę obity, albo jakoś ukarany, choćby ostracyzmem.

Ale gadanie o przynaleznosci do rodziny, zobowiazaniach i rytualnym wyrzeczeniu sie prowadzi nieuchronnie do jakiegos plemiennego totalniactwa.

Bo do rodziny się przynależy od urodzenia. Czy jeżeli przystąpię do stowarzyszenia, a potem z niego wystąpię, a będzie to musiało być poprzedzone jakąś czynnością, bądź rytuałem, to czy jest to totalniactwo? Nie jest. A z rodziną jest trochę inaczej, bo to czy się pojawimy na tym świecie to decyduje ktoś za nas. My możemy się wyrzec rodziny, a rodzice nas. Rytuał - "wyrzekam się was!".

No teraz to juz pierdolnąłeś sentencję nadającą się do wyrycia na pomniku ofiar totalitarnych reżimów.

Jeżeli libertarianin zabije biurokratę, agenta, lub polityka to czy będą oni ofiarą libertariańskiego totalniactwa? A jeśli grupa libertarian siłą opanuje jakieś terytorium i ustanowi tam własne porządki, to czy osoby które zginęły w walkach z libertarianami też będą ofiarami totalitarnego reżimu? A niech będą. Według mnie to, ze libertarianom by się powiodło w ten sposób, to zmazuje to ich winy i legitymizuje ich władzę.

Libertarianizm też ogranicza i pęta jednostki, bo ogranicza ich wolność wolnością innych osób. A to, że idąc ulicą należy się mijać w pokoju, a nie walić cegłówkami po łbach, to też obyczaj.

A stanowi obiektywnie, bo czyż obiektywnie własność, czy raczej prawo do własności nie jest przyrodzone?

Założyłem ten temat, bo mam pewne wątpliwości i mnie interesuje, czy człowiek ma jakieś przyrodzone powinności względem rodziców.

- rodzimy się wbrew naszej woli, bo nie mamy możliwości o tym zadecydować przed naszym urodzeniem, przed zyskaniem samoświadomości i przed spostrzeżeniem tego,
- płodzą nas bo a.) ludzie są gnani biologicznym pędem do przedłużenia gatunku, b.) że będziemy im pomagać na starość i że razem będziemy stanowić rodzinę, etc.
- rodzice nam zapewniają byt i finansują nam różne rzeczy; żarcie, edukację, ubrania, zachcianki, etc. czy w zmian za to mamy ich finansować na starość? jeśli tak to czy jest to tak samo fundamentalne dla libertarianizmu, jak aksjomat nieagresji? Jeśli tak to jedyną możliwością wyrwania się z tego, jest wyrzeczenie się rodziny. Oczywiście jeśli ktoś chce tak zrobić. Ja akurat w dobrze funkcjonującej rodzinie nie widzę nic złego.
- czy rodzimy się już z długiem i powinnościami?

Praktycznie wszystko umiem sobie wyjaśnić z punktu widzenia libertarianizmu i umiem argumentować z tych pozycji, ale w tym przypadku mam wątpliwości, dlatego pytam o wyjaśnienie.

Gdyby nie kultura nie byłoby cywilizacji. W archeologii mówi się np. o kulturach przed cywilizacjami. Wszelkie społeczeństwa czymś pętają jednostki. Ale dzięki tej kulturze możesz spostrzec te okowy, zadeklarować się i z kontestować to. Nie pytaj mnie o konsekwencje, musisz sobie sam odpowiedzieć czy Ci się to opłaca. Ja jako libertarianin nie kontestuję społeczeństw, ale wyznaję zasadę, że w miejscu publicznym panują jasno określone reguły i nie wścibiam swojego nosa w czyjeś życie, jeśli on w moje nie wścibia.

@Madlok

Wiem Madlok, czytałem to i inne rzeczy ale nadal mam wątpliwości. Zgadzam się z kr2y510, ale co z tym co napisałem od myślnika?
 

Piter1489

libnetoholik
2 072
2 033
Dla mnie sprawa jest jasna, albo dziecko jest "własnością" rodziców, albo "własnością" wszystkich, nie ma trzeciej drogi, bo małe dziecko z oczywistych powodów nie może samo o sobie decydować.

Premislaus napisał:
to taka ograniczona własność.
23HailEris napisał:
Nie przestrasz się, ale zahaczasz o komunistyczne pierdololo Wink

Nie, nie zahacza.

Ja celowo piszę "własność" w cudzysłowie, bo dziecko nie jest rzeczą, mogę się zgodzić z Premislausem, że to szczególny typ "własności" (dla mnie to nie jest prawdziwa własność, sam nie wiem jak to nazwać). Według mnie rodzice mają władzę nad dzieckiem, ale nie absolutyzuję tej władzy, np. Gienek torturuje dziecko a Zenek weźmie kumpli, wpadną mu do domu i go rozwalą, to dla mnie agresja jest tu usprawiedliwiona, bo sąsiad bez usprawiedliwienia (dziecko nie jest intruzem) łamie aksjomat nieagresji względem dziecka. O tym czy agresja jest usprawiedliwiona czy nie, powinny decydować sądy (oczywiście z tym mogą być problemy, bo czy klaps jest znęcaniem się? A krzyknięcie na dzieciaka?).
To jest śliski temat i nie mam 100% sprecyzowanych poglądów, to co napisałem powyżej to tak na szybko, co mi przyszło do głowy. Na pewno nie podobają mi się różne pomysły z suwerennością dziecka, całkowitym prawem dziecka do decydowania o sobie itp., bo to rzeczywiście już jest komunistyczne pierdololo i nieuchronnie prowadzi do "wspólnego wychowywania dzieci, żeby się mogły realizować jak chcą bla bla bla". Niestety to jest wybór między rozwiązaniem niedoskonałym a całkowicie chujowym.

A tak w ogóle to chciałem przypomnieć, że jednak przeważająca większość rodziców kocha swoje dzieci z wzajemnością, to o czym gadamy to problemy marginalne. Niektórym to się wydaje, że rodzina to zawsze jakaś podejrzana sprawa, a tata z mamą to najchętniej by dziecko potraktowali tym słynnym "homemade napalmem", co się ostatnio zaczął w dyskusjach przewijać ;) .

23HailEris napisał:
No ogólnie to miło, ale pytam czy jako anarchista i libertarianin mam być niewolnikiem obyczajów i tradycji? I traktować je jak wyrocznie?

Nigdy od nich całkowicie nie uciekniesz i nawet nie mówię, że mi się to podoba (tzn. ma to swoje plusy i minusy). Są takie rzeczy, z którymi nawet anarchista i libertarianin musi się pogodzić... albo się zastrzelić.
 

crack

Active Member
784
110
Ja to widzę tak jak w temacie o kościele pisałem. Prawa libertariańskie dotyczą ludzi (prawo własności, samoposiadanie, aksjomat nieagresji), natomiast nie dotyczą zwierząt. Rodzi się dziecko, mogę zgodzić się z Premislausem i Piterem, że noworodek to taka ograniczona wlasność. Dlaczego ? Z jednej strony możemy uznać, że dziecko to własność jak każda inna, ale z drugiej strony mamy w libertarianizmie prawo do samoposiadania. Pytanie, kiedy to samoposiadanie dostajemy, gdy rodzice nam je nadadzą czy gdy przychodzimy na świat? Ja obstaję tutaj przy tym drugim. Jeżeli uznajemy, że niemowlę się samoposiada oznacza to, że nie możemy stosować wobec niego przemocy ale również nie mamy obowiązku dawać mu jeść, niemowlę może umrzeć przez wygłodzenie, bo niemowlę nie umie chodzić i się nie nakarmi, nie naruszamy aksjomatu samoposiadania ani o nieagresji, po prostu leży sobie dziecko w wózeczku i nikt go nie karmi, nie ma bezpośredniej przemocy. Myślę, że takie rozwiązanie mogłoby jeszcze zostać zaakceptowane w spoleczenstwie, bo jakas brutalna przemoc nie.

Natomiast co do kwestii majątkowych to nie mam wątpliwości, że dziecko w przypadku braku umowy nie ma żadnego prawnego obowiązku spłacać cokolwiek rodzicom. Z malutkim dzieckiem nie zawrzemy takiej umowy, ale już powiedzmy z 10 letnim możemy, aczkolwiek nie musimy. Mówimy dziecku "słuchaj, albo będziesz nas spłacał od tej chwili do czasu wyprowadzenia się, albo się wyprowadź". Oczywiście wiek 10 lat podałem jako umowną przeciętną granicę dla dziecka, może być troszke wczesniej albo troszke później. Jednak myślę, że mało który rodzic podchodził by do tego w tak materialny sposób, dzieci przeważnie dobrowolnie opiekują się później gdy dorosną rodzicami, a szczególnie te, o których rodzice dbali. Tak samo z kwestią pełnej własności, w pewnym wieku jak dziecko jest zdolne podpisać świadomą umowę to można zawrzeć: "od tej chwili do czasu wyprowadzenia się będziesz robił to, to i to".


Premislaus napisał:
Jeżeli dziecko się nie zgadza, to ma przecież prawo opuścić dom rodzinny, w zgodzie, albo uciec(wtedy się wyrzeka rodziny).

23HailEris napisał:
Usiluje powiedziec, ze tak samo argumentuje sie przeciw osobom nie zadowolonym z dzialalnosci panstwa. Jak im sie nie podoba to niech jada gdzies indziej (gdzie? i czemu??)

Kupiony lub podarowany dom jest nabyty w sposób prawidłowy i pokojowy. Jest to sprawiedliwie nabyta własność.
Państwo jest nabyte w sposób nieprawidłowy, tzn. poprzez przemoc, Mieszko zapierdalał kolejne rejony siłą. Państwo nie jest sprawiedliwie nabytą własnością.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 703
23HailEris napisał:
W obecnym zdeprawowanym systemie można uprawiać seks z ludźmi po skończeniu X lat. W twoim propertarianizmie dokładnie na odwrót :D Jak jest niemowlakiem to można ruchać ile wlezie (w końcu własność taka jak gumowa lalka) albo zjeść jak zajdzie taka potrzeba :) Dopiero jak jest starsze to stopniowo odchodzi się od tych zasad :) Jak się zapatrujesz na kwestię własności dzieci przez Josefa Fritzla? Ogólnie ok?

Co kto robi ze swoim własnym dzieckiem to jest wyłącznie jego sprawa!
Albo się dopuszcza wkładanie ryja w nieswoje sprawy albo się to potępia.
Jak ktoś dopuszcza wkładanie ryja we własność innych to nie jest libertarianinem tylko zamordystą, którego należy poddać utylizacji.

Jak ktoś nie rozumie, że interweniując bezpośrednio w zachowanie Fritzla inicjuje agresję, to libertarianinem na pewno nie jest.

Jeśli się jeden raz dopuści interwencję na czyjąś własność z powodu jednego lub kilku zwyrodnialców, to otwiera się furtkę dla odpadów gatunku Homo Sapiens, którzy pomału będą zabierać wolność i niewolić wszystkich.


23HailEris napisał:
W zgodzie z aksjomatami?

Tak! Dopóki rodzice nie nadadzą dziecku wolności dopóty jest ich własnością, bo to oni go zrobili. Czas i sposób nadawania wolności dzieciom jest wewnętrzną sprawą rodziny.

23HailEris napisał:
Tylko wiesz, np. w takim miejscu jak Polska zwyczaje nakazują, że płaci się podatki, utrzymuję urzędników, władzę centralną itd. Że przecież nie każdy się na to godzi?

Złe porównanie. A kim jest ten Polska? To on, ona czy ono? Ma twarz?


23HailEris napisał:
Ale abstrahując to wg. mnie w hardkorowym propertarianizmie dziecko powinno automatycznie spłacać swoją należność wobec rodziców po opuszczeniu chaty. Z procentem :)

Ależ obecnie, tam gdzie państwo swym ryjem i swymi mackami nie sięga, tak właśnie jest! I nikt tam nie spisywał takiego prawa!
Jedź sobie na wycieczkę wysoko w Kaukaz (np. Gruzja) i odwiedź osady które są dostępne dla świata przez 2 do 4 miesiące w roku. Himalajów (Pakistan, Afganistan...) na razie nie polecam, bo trochę niebezpiecznie.

23HailEris napisał:
Ale ustawy nie biorą się z powietrza. Ustawy to przedłużeniem obyczajów. Nie omija ich kontekst kulturowy.

Bzdura.
Większość ustaw została wprowadzona i spisana po to by wytępić zwyczaje. I została wprowadzona siłą i podstępem.
Jak zwyczaje jakiejś społeczności nie są zagrożone to po cholerę je spisywać?


23HailEris napisał:
Ale rozmawiamy jeszcze o anarchizmie i libertarianizmie czy o jakiejś formie plemienno-klanowego zamordyzmu?

W wolnym społeczeństwie jest miejsce dla mormonich farm z lolitami, dla anabaptystów, dla arian i dla czcicieli różnych fallusów. Jest też miejsce dla jasiowych anty-propertariańskich komun. "Niewolnicy z natury" będą mogli się oddawać swym panom lub kapłanom, krzywdząc swe potomstwo.

O ile enklawy zamordystyczne i Fritzle będą stanowić margines to wolność nie będzie zagrożona.

A jak ktoś zechce, to zawsze będzie mógł udzielać azylu uciekinierom na swym własnym terenie i przerabiać ich na wolnych ludzi nadając im wolność.
I będzie mógł wzywać do bojkotu różnych degeneratów!
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 737

22 kwietnia 2022
Autor: Steven Horwitz
Źródło: libertarianism.org
Tłumaczenie: Tomasz Kłosiński
Tekst pochodzi z The Encyclopedia of Libertarianism (2008)
Teoretycy libertarianizmu nie poświęcali wiele uwagi instytucji społecznej, jaką jest rodzina. Ponieważ libertarianizm zajmuje się przede wszystkim ideami politycznymi, kładzie on nacisk na prawowite ograniczenia państwa i zdolność dobrowolnych stowarzyszeń do osiągania celów społecznych. Stowarzyszenia te są przede wszystkim związane z gospodarką rynkową. Jednak w ostatniej dekadzie lub dwóch libertarianie zwracali coraz większą uwagę na kluczową rolę, jaką odgrywają inne instytucje społeczne, w tym — choć w mniejszym stopniu — rodzina. Rodzina przedstawia dla libertarian co najmniej dwa zestawy zagadnień: relacje między rodziną a państwem w ogóle oraz kwestię napięć między prawami rodzicielskimi a prawami i dobrem dzieci.
Podobnie jak w przypadku wielu innych instytucji, libertarianie nie mogą znaleźć uzasadnienia dla interwencji państwa w zakresie wspierania tradycyjnej rodziny lub pomocy w kształtowaniu różnych form, jakie przybiera współczesna rodzina. Historycznie rzecz biorąc, związek między rodziną a państwem był bliski. Instytucja rodziny nie została stworzona przez państwo, ale raczej wyłoniła się z prehistorycznych potrzeb kształtowania sieci współpracy między członkami rodziny, aby przetrwać w obliczu ograniczonych zasobów i zaspokoić potrzeby bezbronnych niemowląt. Jednakże znaczna część ewolucji rodziny w ciągu ostatnich kilkuset lat została ukształtowana przez państwowe próby wspierania lub karania różnych form, jakie rodzina mogła przyjąć. Przykłady obejmują wszystko, począwszy od praw określające status zamężnych kobiet (ang. coverture laws) (tj. włączenia praw kobiety w prawa jej męża w czasie małżeństwa) i innych ograniczeń dotyczących kobiet, poprzez regulacje dotyczące tego, kto może się z kim ożenić, aż po zachęty w prawie podatkowym, które karzą osoby o niskich dochodach (zazwyczaj kobiety) lub nagradzają posiadanie większych rodzin.
Wiele dyskusji na temat stopnia, w jakim państwo powinno zachęcać lub zapobiegać określonym formom rodziny, przesłoniło kwestię, która jest ważniejsza dla libertarian, a mianowicie zapewnienie, że rodziny są w stanie wykonywać swoje wyewoluowane funkcje i mogą dalej ewoluować w ekonomicznych, politycznych i społecznych kontekstach, w których funkcjonują. Rodziny są w ten sposób częścią trwającego, nieplanowanego, społecznego procesu ewolucyjnego, który jest podyktowany pragnieniami jednostek i ich własnymi osądami na temat tego, jak osiągnąć różne cele, do których dążą. Tak jak libertarianie wierzą, ogólnie rzecz biorąc, że różnorodne ekonomiczne potrzeby jednostek mogą być najlepiej zaspokojone przez nieplanowaną koordynację milionów indywidualnych osądów, którą umożliwia rynek, tak samo argumentują, że rodziny potrzebują tego samego stopnia wolności, by tworzyć formy, które odpowiadają ich własnym potrzebom.
Państwo, argumentują libertarianie, powinno starać się odsunąć od kwestii związanych z rodziną (poza rolą, jaką może odgrywać w ochronie praw jednostki), a tam, gdzie nie może się odsunąć, powinno starać się zachować neutralność w stosunku do rodzajów rodzin, jakie ludzie mogą chcieć tworzyć. Współczesna debata libertarian na temat małżeństw osób tej samej płci ilustruje te dwie zasady. Idealnym rozwiązaniem z perspektywy libertariańskiej jest całkowite wyłączenie państwa z kwestii małżeństw i przekształcenie umów małżeńskich w prywatne porozumienia między zainteresowanymi stronami, przy czym instytucje religijne powinny mieć swobodę uświęcania takich małżeństw, jakich sobie życzą. Bardziej kontrowersyjna debata wśród libertarian dotyczy tego, czy pozwolenie państwu na udzielanie licencji małżeńskich parom tej samej płci jest właściwym rozwiązaniem pośrednim.
Dla niektórych libertarian, w świecie, w którym państwo jest ściśle zaangażowane w proces zawierania małżeństwa, obowiązkiem rządu jest traktowanie wszystkich obywateli tak samo; dlatego powinien on oferować małżeństwo na takich samych warunkach każdej dwójce dorosłych osób. Dla innych, pragnienie równego traktowania rozszerza zasięg państwa na małżeństwo jeszcze bardziej, co jest szczególnie błędne, biorąc pod uwagę pierwszą najlepszą alternatywę, jaką jest całkowite wycofanie się państwa z kwestii małżeństwa.
Kwestia praw rodzicielskich jest szczególnie kłopotliwa dla libertarian. Oczywiście, doktryna libertariańska sugeruje, że to rodzice powinni mieć prawo do podejmowania decyzji dotyczących ich dzieci, a nie inni dorośli czy państwo.
W Stanach Zjednoczonych orzecznictwo konstytucyjne od lat 20. (w sprawach Meyer v. Nebraska i Pierce v. Society of Sisters) w dużej mierze podtrzymuje tę zasadę jako zasadę sprawiedliwego procesu sądowego na mocy 14. poprawki[1]. Jednocześnie, w 1944 r. w sprawie Prince v. Massachusetts uznano argumenty koncentrujące się na „najlepszym interesie dziecka”. Uznanie prymatu praw rodzicielskich rodzi jednak więcej pytań niż daje odpowiedzi; nie mówi nam, w którym momencie dzieci są „wystarczająco dorosłe”, by zacząć podejmować własne decyzje, niezależnie od preferencji rodziców, ani w którym momencie korzystanie z praw rodzicielskich przeradza się w nadużycia i zaniedbania, które mogą uzasadniać interwencję państwa lub innych osób.
W odniesieniu do pierwszego pytania, część libertarian zdecydowanie broni praw dzieci i uważa, że powinny one mieć możliwość podejmowania większej liczby decyzji w młodszym wieku, niż się powszechnie uważa. Nie zawsze jest jasne, czy ta perspektywa jest po prostu częścią filozofii wychowania dzieci, czy też polityczną deklaracją dotyczącą indywidualnych praw dzieci. Libertarianie nie mają jasnej odpowiedzi na kwestię zaniedbywania. Jednakże, ponieważ libertarianie wyznają pogląd, że ciężar dowodu w przypadku interwencji w sprawy jednostek spoczywa na państwie, wynika z tego, że istnieje domniemanie, iż rodzice mają zarówno wiedzę, jak i motywację, by robić to, co jest dobre dla ich dzieci. Co więcej, państwo musi wykazać, że podporządkowując dzieci swoim decyzjom, nie doprowadzi do sytuacji gorszej niż ta, która panuje w rodzinnym domu. Tak jak istnienie niedoskonałości na rynku nie oznacza ipso facto, że interwencja państwa je poprawi, tak samo niedoskonała rodzina nie oznacza, że ingerencja w prawa rodzicielskie, zwłaszcza poprzez usunięcie dzieci z domu, doprowadzi do poprawy życia dzieci. Powinno być również jasne, że twierdzenia dotyczące „prywatności rodziny” (w odróżnieniu od „praw rodzicielskich”), które we wcześniejszych pokoleniach pozwalały mężczyznom na stosowanie przemocy, w tym gwałtu, jako sposobu na „kontrolowanie” swoich żon, są całkowicie sprzeczne z libertarianizmem, ponieważ żadne sensowne rozumienie umowy małżeńskiej nie może uchylać libertariańskiego zakazu stosowania siły fizycznej lub groźby jej użycia wobec dorosłych osób.
Libertarianizm opiera się na założeniu, że oparte na obopólnej zgodzie zachowanie między dorosłymi powinno być wolne od ingerencji innych osób. Jednak pogląd ten jest złożony ze względu na to, co stanowi „zgodę” i „dorosłość”, które to pojęcia są dyskusyjne ze względu na istnienie dzieci i naturę milczących porozumień, które składają się na relacje rodzinne. Kwestie te nie poddają się prostym rozwiązaniom i stanowią ciągłe pole do debaty wśród libertarian, którzy się nimi zajmują. Niemniej jednak libertarianie generalnie zgadzają się, że państwo powinno pozostać nieobecne lub neutralne w traktowaniu wielości form rodzinnych, które ludzie mogą rozwijać i utrzymywać, oraz że jeśli chodzi o kwestie nadużyć i zaniedbań, ciężar dowodu spoczywa na państwie, aby wykazać, że ingerencja w prawa rodzicielskie jest uzasadniona i że alternatywne rozwiązanie jest lepsze niż status quo.
Dalsza lektura
Gary Becker, A Treatise on the Family, University of Chicago Press, Chicago 1981.
Williamson Evers, „The Law of Omissions and Neglect of Children”, Journal of Libertarian Studies 2 no. 1 (1978): s. 1–10.
Steven Horwitz, „The Functions of the Family in the Great Society”, Cambridge Journal of Economics 29 no. 5 (September 2005): s. 669–684.
Roderick Long, „Beyond Patriarchy: A Libertarian Model of the Family”, Formulations 4 no. 3 (Spring 1997).
Wendy McElroy (red.), Freedom, Feminism, and the State, 2 wyd., Holmes and Meier, New York 1991.
Joseph R. Peden, Fred R. Glahe (red.), The American Family and the State, Pacific Research Institute for Public Policy, San Francisco 1986.
[1] 14. Poprawka do Konstytucji USA głosi, iż nie może: „żaden stan pozbawić kogoś życia, wolności lub mienia bez prawidłowego wymiaru sprawiedliwości ani odmówić komukolwiek na swoim obszarze równej ochrony prawa” (przyp. tłum.).
 

Frosty2

Gdzie się kończy normalne, a zaczyna nienormalne?
383
220
Co z niechcianymi dziećmi, czy można je sprzedawać na niewolników? Urodziło się i ktoś dziecka nie chce, co się przecież zdarza, czy można je sprzedać?
Co z dziećmi bezdomnymi, które nie mają rodziców, w Polsce się to nie zdarza, ale w Rosji istnieją takie, co mieszkają na ulicy i wąchają klej?
No i kiedy dziecko staje się "dorosłym" czyli staje się wolnym człowiekiem w wieku 7, 10, 15 czy może 18lat i dlaczego akurat tak?
Co z dziećmi posiadające dzieci, np. jak 12latka zajdzie w ciąże?
 
Ostatnia edycja:

kompowiec

freetard
2 568
2 622
Co z niechcianymi dziećmi, czy można je sprzedawać na niewolników? Urodziło się i ktoś dziecka nie chce, co się przecież zdarza, czy można je sprzedać?
Tak
Co z dziećmi bezdomnymi, które nie mają rodziców, w Polsce się to nie zdarza, ale w Rosji istnieją takie, co mieszkają na ulicy i wąchają klej?
Nic
No i kiedy dziecko staje się "dorosłym" czyli staje się wolnym człowiekiem w wieku 7, 10, 15 czy może 18lat i dlaczego akurat tak?
Tak! Dopóki rodzice nie nadadzą dziecku wolności dopóty jest ich własnością, bo to oni go zrobili. Czas i sposób nadawania wolności dzieciom jest wewnętrzną sprawą rodziny.
Co z dziećmi posiadające dzieci, np. jak 12latka zajdzie w ciąże?
Nic. A co ma być?
 

kompowiec

freetard
2 568
2 622
Giving kids no autonomy at all has become a parenting norm By GAIL CORNWALL

he studio audience showered me with hisses, "nuh-uh's," and boos as I answered questions about my parenting. I was on an episode of a nationally syndicated talk show that aired on March 3, 2020, just weeks before parenting became a fuller-time job for millions of American women.

My sin? I let my 10-year-old ride public transportation without me. I reassured those at the show's taping that the regular drivers and riders of my daughter's route would be there to help in an emergency that she and/or her travel companions — two other fifth-graders — couldn't handle. Mel Robbins, the life-coach-turned-TV-personality who hosted the show, responded with a chilling judgment: "You're outsourcing your parenting."

This, I thought, as I burned with studio lighting and the insecure indignation of the accused, is why so many mothers I know are dependent on anti-anxiety meds, alcohol, and other substances. It's also why colleges have instituted hand-holding measures that would have been unthinkable two decades ago, including text messages reminding students about professors' office hours and even where to find food.

We've heard about rising rates of maternal anxiety. We've heard about rising rates of young adult anxiety. Screens often take the blame, and they may yet play a role (especially when considering their impact on sleep), but there's another culprit driving these phenomena: this common take on parental "outsourcing."

The rise of intensive parenting

The belief that children must be attended—or even attended to—at all times by their parents or a direct proxy came to dominate America's child-rearing philosophy from the last decade of the 20th century forward. My style, which revolves around limiting kids' independence only to the extent necessary to protect them from risks that are both serious and fairly likely to materialize, is now known as "free-range parenting" in the United States, despite the fact that much of the world—including the majority in countries like Germany, the Netherlands, Finland, France, and Israel—just calls it "parenting."

In New Zealand, for example, "kids roam the streets," Slate editor Dan Kois wrote in "How To Be a Family," and "Kiwi parents let their kids figure things out themselves." In the U.S. though, the police have been called, women arrested, and children taken into custody for finishing out a stroller nap in an enclosed backyard, using an iPad in a car for a few minutes, and playing in a park.

The norm these incidents both reflect and reinforce has been dubbed "intensive parenting," an umbrella term that covers, among other subtypes, "helicopter parenting," "snowplow parenting," and, in some cases, "tiger parenting."

Paula Fass, a historian of childhood and professor emeritus at the University of California, Berkeley, says that at our nation's founding, Americans were unique in "endowing their children with independence and flexibility because they believed that the future held better possibilities and opportunities for their children." This view "lowered the degree of publicly approved control that parents exercised," she wrote in "The End of American Childhood." Yet the rise of the parenting expert starting in the 1930s and growing parental fears after World War II eroded this ethos. In recent decades, constantly monitoring and directing kids, or scheduling them to be monitored and directed, not only became the norm for parents who can afford it, but the model of parenting. Indeed, research indicates parents across the class spectrum now consider it the ideal way to parent.

It shouldn't be.

For starters, the rise of helicopter and snowplow parenting has been tied to a brand of forced helplessness first thoroughly decried by Julie Lythcott-Haims after she spent a decade as Stanford University's Dean of Freshmen. In 2015's "How To Raise an Adult," Lythcott-Haims described college students, old enough to go to war and vote, whose parents acted as if they could not choose courses, complete homework, or handle roommate issues without assistance. Caregivers "overdirecting, overprotecting, or over-involving" themselves for the first 18 years of these students' lives, she theorized, led to a lack of agency and resilience in college.

Why? Because safeguarding children from disappointment, removing all obstacles in their way, and providing external incentives—in other words, shielding and controlling—is a short-term strategy. A parent doing so may protect the bodies of their progeny and even win (or buy) admission to a school like Stanford, but the approach can deprive kids of the chance to develop the resilience, resourcefulness, and inner compass necessary to navigate life independently. Not being equipped to problem-solve, not feeling competent, and not having faith that one can stumble and recover, Lythcott-Haims argued, with backing from scientific research, leaves the children of helicopter parents "more vulnerable, anxious, and self-conscious."

Fast forward five years, and pre-Covid, "college campuses [were] overwhelmed with kids coming in and asking for help," says Joanna A. Robin Ph.D., co-author of "The OCD Workbook for Kids." Young Americans reported higher levels of serious psychological stress, major depression, and suicidal thoughts in the late 2010s versus the mid-2000s. At some schools, it can take months for a student in distress to be seen, and that was true before the pandemic increased rates of anxiety and suicidal ideation in adolescents.

Dr. Robin, a member of the Anxiety and Depression Society of America who practices in White Plains, New York, says scientists haven't yet teased out how much of this rise is attributable not to an increased incidence of mood disorders but to an increased awareness of them (and decreased stigma). However, Alan "Woody" Schwitzer, Ph.D. presented an illuminating ongoing study of over 2,000 undergraduates at the 2019 meeting of the American College Health Association. Though the attendant paper is still under peer review, Schwitzer shared his results with me: While the percent of diagnosable students may not have increased much over the years, the day-to-day problems associated with their distress have.

I can hazard a guess at why, backed by a study that came out after Lythcott-Haims's book. This 2017 paper in the Journal of Child and Family Studies reported that helicoptered kids wound up with "higher levels of anxiety and depression and lower levels of self-efficacy, leading to poorer college adjustment." (Another 2017 study showed a negative impact on academic motivation.)

What's a university to do? In a recent article—the same one that highlighted colleges using texts to replicate "parental nagging"—veteran education journalist Jon Marcus documented counselors also "sending encouraging messages about good work." He quoted a provost who said, "'this is just how they've been raised and what they've come to expect.'"

It would seem the "hovering" norm is doing what norms do best: self-perpetuating.

And children aren't the only ones affected. Women began taking "mother's little helpers," pharmaceuticals meant to relieve the stress attending that role, as early as the 1950s. As the logistical and emotional burden of "good" parenting grew over the decades, so too did prescription rates and reported anxiety. Mothers who were themselves parented in the 1990s are more stressed out than previous generations. Though there's no research proving that being parented intensively or attempting to parent like a helicopter caused that uptick, a 2013 study linked intensive mothering to increased depression and stress. And at least one report says we've seen a resurgence in mother's little helpers during the pandemic.

In "Child, Please," Ylonda Gault described "beginning to chafe over this idea of modern motherhood":

There was apparently a memo that went out to the world at large. And in it, there were new parenting guidelines laid down. Rules dictating that all of us with kids were to forfeit our lives—our souls, even—to the single-minded pursuit of child rearing. 24/7. Without ceasing. This role, it seems to have been written, should govern our every thought and supersede all prior conventions of sound judgment, discernment, and plain old motherwit.

What happened to raising kids with autonomy?

A sizable minority of parents would like to join Gault in bucking the trend of consumed mothers and micro-managed children. Like Lenore Skenazy, who was dubbed "America's Worst Mom" in 2008 for letting her 9-year-old ride the New York City subway alone, they understand that the only way kids can acquire judgment is to exercise judgment and then experience the natural consequences of their choices. (If, for example, a child leaves their backpack at home, not having it rushed up to school by a parent provides them with an opportunity to figure out how to find food that day, to realize an independent desire to remember their lunch the next, and to develop the conscientiousness necessary to make that happen.)

Parents like her have come to realize, either by gut or from the research, that scaffolded independence breeds executive function, confidence, social skills, and more. They can feel how unsustainable and counterproductive helicopter parenting is for their families, and they want something different, something many call "autonomy-supportive parenting" or "panda parenting."

But, increasingly, we aren't permitted that alternative. In "Small Animals," Kim Brooks—the woman who couldn't see a safety risk to leaving her son, for just a few minutes, locked in a car with windows cracked on a temperate day and who was prosecuted despite no one being able to prove otherwise—traced the belief that children must always be in sight of an adult specifically charged with their care. She believes it has its origin in two waves of high-profile yet aberrant events: stranger kidnappings in the 1980s and hot-car deaths in the 1990s. Sugary beverages and riding in a parent's car present risk to a kid's health orders of magnitude higher; a child is, after all, more likely to be hit by lightning than abducted by a stranger, she says, and "statistically speaking, it would likely take 750,000 years for a child left alone in a public space to be snatched by a stranger." Yet parents got spooked, and they stayed spooked.

Others, including the authors of "Love, Money, and Parenting," posit economic anxiety as the driving force. Patrick Ishizuka, a sociologist at Washington University in St. Louis, explains: "In contexts like the U.S. where economic inequality is high and there is a limited social safety net, the high costs of children falling behind academically may motivate parents to adopt more intensive parenting approaches to improve their children's future economic prospects." In essence, as the opportunity of the early America described by Professor Fass shrinks, so too does the nation's collective commitment to high child agency and low parental involvement.

Regardless of the precise causation, time-use diaries indicate that mothers spent twice as much time engaging with their children in 2012 as they did in 1965. On the other side of the same coin, "unstructured play and outdoor activities for children three to 11 declined nearly 40 percent between the early 1980s and the late 1990s," according to Steven Mintz, a historian at the University of Texas at Austin.

And the fewer kids who roamed both urban and suburban neighborhoods because of imaginary risk, the more truly legitimate risk increased. Research from an entirely different field, transportation studies, helps explain why. Drivers slow when roads seem unsafe to them. That makes being one in a gaggle of kids walking the sidewalk much safer for both the expected reason, that it's harder to see a single child, and another: baseline speeds will be higher when drivers assume the absence of unattended kids.

Without a critical mass of parents allowing their children to run to the store for milk or bike to the library, the proposition becomes dodgier for adults too; for some more than others. Though this part of the discussion didn't make the producers' final cut, I clarified during the show's taping in February that I would never moralize, saying another parent ought to permit their kids the autonomy I allow mine, since I know that neighborhoods differ in safety when it comes to traffic and crime; and, that my white skin and my daughter's confer a degree of protection upon us. I understand that low-income parents and parents of color, including those who have long given their children independence out of some combination of necessity and wisdom, are at a higher risk than me of having a stranger call the police or Child Protective Services. Once those government entities become involved, events are likely to unfold differently for people with brown skin, non-English speakers, and those less able to "present their class credentials," as Sheila Connolly, a stay-at-home mom from Northern Virginia, puts it, offering as examples "a childproofed house and cupboards full of food."

"I admit to hovering out of fear," she told an online community of mothers last spring, "but not of crime, of the police."

Those with contentious co-parenting relationships also can't safely deviate from the hovering norm. My own ex-husband is nothing but reasonable and flexible. I didn't worry, on the day an adult threatened to call the police on me for allowing our children to sit on the sidewalk while I ran inside to grab a forgotten potluck contribution, that I'd given their dad an excuse to take them away from me. But for someone engaged in a custody battle—as well as for people of color, first-generation immigrants, and the poor—"free-range" or "autonomy-supportive" can quickly be recast as "neglectful."

Back in New Zealand, one Kiwi mother told Kois that she and her friends view the parental role as "to push your kid away and make sure they can be a fully functioning adult." But that doesn't mean their children go entirely unsupervised: "There's always eyes on," another added. Professor Fass says that though "mothers in the U.S. have borne the great weight of responsibility for children since at least the middle of the 19th century without an enmeshed village of extended kin," they were not expected to keep them within sight at all times and in many places a community of neighbors could be relied upon to watch out for, and report back on, children's doings. In other words, not only was the job of parenting smaller before the advent of hovering, but it was spread out over more people. That makes sense, because most who've tried it can attest that intensive parenting is just too big a job for one, regardless of whether they work outside the home as well.

Mel Robbins saying that permitting an eager, competent child to explore her world means I "outsourced" parental responsibility, sends a clear message: I am no longer entitled to a village. Especially now, with a pandemic raging and schools closed, we are conscripted to personally watch over our children every minute of every day or hire or recruit someone else to do so, regardless of whether it benefits the kids, is financially feasible, or is good for society.

Stopping "insourced" parenting

This dominant ideology of intensive mothering, researchers say, affects everyone, regardless of whether we consciously buy into it. It influences both women's professional horizons and their emotional interiors. Before the pandemic, I did my best to remain calm when my daughter took longer than expected to return home from chorus practice or a trip to the bookstore — reminding myself that the independence she craves is best for her and my real job is to make like a Kiwi and get out of her way whenever feasible. But after experiencing public shaming in the CBS building, it was harder to resist my urge to check the GPS she wore and make sure she really got there safe. The calm felt less natural and the panic more so.

This contagious anxiety, the one that has infected American parenting, is also spreading across the globe, with parents in other countries reporting shrinking levels of childhood freedom. Frances "Frank" Wilson McColl of Wellington, New Zealand says her eight-year-old "walks/bikes to school or friends' houses or the shops or to play at school without an adult." That said, numerous Kiwi parents told me that though their children would still be considered free-range in the U.S., they have less freedom than prior generations. Scott Duncan, Ph.D., a professor at Auckland University of Technology known for his research on the value of risky play, confirms: "We used to allow kids to wander neighborhoods, but it doesn't really happen much anymore in urban areas." He says the dominant parenting ethos among Kiwis is still to allow kids to sort out their own problems, but that too "is decreasing in the modern age."

To the credit of Mel Robbins and her team, she told another mother that her helicopter parenting can cause anxiety. And they tried to shift gears when splicing together the episode. You can barely hear the extreme audience response to my daughter's use of public transportation in the final product. They left the "you're outsourcing" accusation on the cutting room floor too, though hundreds of thousands of viewers at home heard Robbins repeatedly render judgment, including suggesting that children who are permitted autonomy "feel some level of neglect, emotionally."

Kearie Daniel, producer of the podcast Woke Mommy Chatter, was tapped as a representative of tiger mothers for the episode. Refusing to be pigeonholed, she acknowledged the value of unstructured time and undirected play but explained she felt compelled to also schedule organized activities in order to help her kids beat the dismal odds Black children face in Canada's education system. Yet viewers watched her too be chastised, told her children's schedule wore them out.

At the end of the day, well, at the end of the episode, none of the three parenting styles profiled was safe from recrimination.

That jibes with a new wrinkle revealed by research published in 2015. That study, entitled "The Price Mothers Pay, Even When They Are Not Buying It: Mental Health Consequences of Idealized Motherhood," confirmed earlier ones showing "how intensive mothering ideology can negatively impact one's life satisfaction." But it found that the pressure to be a perfect mother, and the guilt that comes with inevitably failing, is detrimental, regardless of the subtype of parenting in question. In other words, any style of parenting intensively, not just helicoptering, is liable to increase maternal anxiety.

That is an even bigger problem now that COVID-19 and its attendant school and daycare closures have made all parenting more intensive. An August 2020 survey by Care.com indicated that "73% of parents plan to make major changes to their professional lives with 15% considering leaving the workplace altogether." This is particularly true for mothers, whose work hours fell, by one estimate, four to five times as much as fathers' did over the first months of quarantine. Recently, we learned that 865,000 of them were indeed pushed out of the workforce in September and another 140,000 Black women and Latinas saw their jobs cut in December. And with homeschooling numbers on the rise, even doubling in Colorado, it seems some may not be heading back.

Though some parents reported a "Lord of the Flies"-esque summer, with children overrunning the house while parents huddled over laptops in closets, I struggled to find ways to give my children independence safely with the library and school play yards closed. My own bottom line (in terms of both labor and sanity) argued in favor of channeling their energy into specific activities rather than allowing their forts, gauntlets, and self-sufficient meal prep to ransack my living room, backyard, and kitchen, respectively. Their omnipresence rendered it hard to resist the urge to issue logistical and social-emotional corrections and redirections.

Now that we're back to distance learning, I encourage them to get their own computers online, but there are WiFi snafus, pages to print, awkwardly phrased instructions to explain, and photos of completed work to upload in addition to issuing daily, sometimes hourly, reminders about where the rulers, pencil sharpeners, and erasers can be found. And that's the hands-off approach. Others sit by their children's sides, walking through each assignment, or wrestling through them, as the case often is. A 2020 study based on a survey of 3,338 U.S. households in April and May of that year linked a child struggling with distance learning to increased parental anxiety and depression, as well as trouble sleeping, across all socioeconomic levels.

With most large school districts across the country saying in-person learning will have to continue to wait, we have yet more months to inculcate our children's dependence and our own subjugation.

With each passing day, intensive parenting feels less a choice than an inevitability.

"Heaven forbid anything happen," Mel Robbins said on-air, referencing the possibility that my daughter's city bus could be involved in a crash, "that is the one thing I would never be able to forgive myself for."

But something has happened. Intensive parenting has happened, creating a nation of increasingly overtaxed, under-resourced, and isolated mothers, a not-insignificant proportion of whom are raising junkies dependent on external motivation, affirmation, and direction. And when the passage of time allows a future generation to see it that way, we will all struggle to forgive ourselves.
 
Do góry Bottom