Rodzina Bajkowskich wzięta z zaskoczenia

Gość niedzielny

Well-Known Member
968
2 123
W środę rano kurator sądowy w asyście policji zabrał prosto ze szkoły dzieci rodziny Bajkowskich, dowiaduje się TVN24. Odebranie trójki synów zlecił sąd po tym, jak rodzice sami zdecydowali się pójść na terapię "z powodu problemów wychowawczych". (...)

Rodzina Bajkowskich zdecydowała się na terapię pod koniec 2010 roku, by - jak mówił w rozmowie z TVN24 ojciec chłopców - "poprawić relacje między synami i samymi sobą". Na spotkaniach z terapeutami z Krakowskiego Instytutu Psychologii rodzice przyznali, że zdarza im się stosować kary cielesne (klapsy). Po dwóch latach przerwali terapię. Miesiąc później terapeuci zawiadomili sąd o stosowaniu przemocy wobec dzieci.

Eksperci mieli wątpliwości co do "warunków wychowawczych". W opinii pojawiło się także stwierdzenie, że rodzice "wadliwie funkcjonują w swoich rolach". Ostateczne podsumowanie wskazało, że "rodzice nie zabezpieczają potrzeb psychicznych dzieci". Ojciec ma być dominujący i "górujący nad synami" a w rodzinie "zaburzone są więzi emocjonalne".


http://www.tvn24.pl/kurator-sadowy-...azem-rodzice-sie-zabarykadowali,310216,s.html
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
I to jest kolejny argument przeciw zwolennikom "samostanowienia" cudzych dzieci. Dla zwolenników własności dzieci sprawa jest prosta - kidnaping.
 
D

Deleted member 427

Guest
Dla zwolenników własności dzieci sprawa jest prosta - kidnaping.

W akapie Meksyk spadnie z pierwszego miejsca krajów z największą liczbą porwań. Na czoło wysunie się Norwegia.
 

Till

Mud and Fire
1 070
2 287
Jak można być tak złym? Terapeuta albo dostał zamówienie na dwóch chłopców, albo to był rodzaj zemsty za porzucenie "terapii".
 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 985
Dla mnie to zupełnie niewyobrażalna sytuacja, kiedy ludzie z urzędu zabierają czyjeś dziecko. Ambicją ojca, nawet toksycznego, powinno być jak najszybsze wpakowanie ołowiu w łeb porywaczom. Szkopuł w tym, że kidnapperzy działają z legitymacji państwowej, ojcowie nie posiadają broni, a opinia publiczna napędzana jest piekielnymi wizjami tortur, jakim dzieci poddawane są w rodzinnym domu.
Ta sama opinia publiczna, która własnych dzieci nie szanuje btw.

Nie bronię oczywiście rodziców gnębiących w zarodku rodzącą się osobowość dziecka, ale mam na tyle wyobraźni, by pojąć co się będzie działo, gdy ludzie pozwolą państwowej mafii roztoczyć kontrolę nad każdą intymną częścią życia człowieka. Zresztą i tak jest za późno, bo nikt się nie buntuje, żyjemy w czasach pozwoleń na demonstracje (WTF?), więc poczynania urzędniczej swołoczy są nieskrępowane i dość dobrze ugruntowane. Możemy sobie tylko na forum pisać. Też do czasu, bo psychuszki już czekają.

ps: Co jeszcze bardziej rozgrzewa atmosferę, to fakt, że rodzice porwanych przez państwo dzieci, nie są pozbawieni refleksji i w obliczu własnej bezradności, postanowili sięgnąć po terapię.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
http://dorzeczy.pl/koniec-koszmaru-rodziny-bajkowskich/
Rodzice, którym sąd odebrał na szereg tygodni dzieci- nie popełnili żadnego przestępstwa- uznała krakowska Prokuratura Okręgowa. Teraz pozostaje pytanie o odpowiedzialność nadgorliwych terapeutów, którzy doprowadzili do całej sprawy.

p.s. z Polityka.pl
Ryszarda Socha - Niemcy uciekają do Polski przed Jugendamtem

Niemieccy rodzice, którzy porwali swoje dzieci, chronią się na Kaszubach. Pomaga im Wojciech Pomorski, mieszkający w Niemczech Polak. Sam toczył boje z niemieckim Jugendamtem. Aż walka stała się sednem jego życia.

Uciekają, gdy mają kłopoty z Jugendamtem, czyli niemiecką siecią urzędów do spraw dzieci i młodzieży. Nie tylko ojcowie porywacze. Trafiła się też kobieta w ciąży, bywały małżeństwa z dziećmi.

Jugendamty, gdy powstawały w latach 20. ubiegłego wieku, działały jako stowarzyszenie niosące pomoc bezdomnym i zaniedbanym dzieciom. Dziś mają spore kompetencje. Podejmują takie decyzje, jakie w Polsce leżą wyłącznie w gestii sądów rodzinnych. Interweniują, odbierają dzieci, decydują, co jest dla nich najlepsze. Bywa, że ignorują wyroki sądów rodzinnych, które też istnieją w systemie niemieckim: sąd swoje, a Jugendamt swoje. Podlegają gminom i landom (regionom). Nie ma jednej instytucji centralnej, która nadzorowałaby pracę wszystkich Jugendamtów.

Że jest pewien problem, zauważył Parlament Europejski po tym, jak do Komisji Petycji PE wpłynęło kilkaset skarg na tę instytucję. Pomorski był wśród skarżących się Polaków. Ale skarżyły się też inne nacje – Francuzi, Włosi, Belgowie, Anglicy, Amerykanie – z małżeństw mieszanych. Rdzenni Niemcy – też. Chodziło o prawo do języka ojczystego, o ograniczanie praw do opieki nad dziećmi nieniemieckim rodzicom i o to, że Jugendamty dobro dziecka utożsamiają z dobrem narodu niemieckiego. A także, że mają status nadrodziców. Prace Komisji Petycji zakończyły się krytycznym raportem, w którym znalazło się m.in. zalecenie, aby Niemcy stworzyły odpowiedni mechanizm odwoławczy do rozpatrywania skarg na Jugendamty. – Nawet Parlament Europejski, do którego napływają skargi, nie ma gdzie interweniować w sprawie Jugendamtów – relacjonowała Lena Kolarska-Bobińska, która uczestniczyła w pracach komisji. W raporcie rekomendowano też umożliwienie częstszych spotkań dzieci z rodzicami, dopuszczenie wszystkich języków podczas takich kontaktów. Tyle że raport nie ma mocy prawnej.

Nie daruje

Wojciech Pomorski walczy z Jugendamtem od dziesięciu lat. To między innymi jego sprawa stała się powodem, dla którego Parlament Europejski zaczął przyglądać się pracy urzędu. Na szyi ma łańcuszek z orłem w koronie, w kieszeni dwa paszporty – polski i niemiecki. W 1989 r., gdy miał 19 lat, wyjechał z rodzinnego Bytowa za zachodnią granicę. Przeszedł przez obozy dla uchodźców. W 1995 r. ożenił się z Niemką. Urodziła się dwójka dzieci – Justyna i Iwona. On w trakcie trwania małżeństwa pracował, działał społecznie i studiował zaocznie filologię germańską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Latem 2003 r. wrócił do domu, a żony i córek nie było (Pomorski uważa, że rodzina żony była nastawiona negatywnie do ich małżeństwa, że pod jej wpływem doszło do rozstania). Mówi o rozpaczy, o tęsknocie i że był wtedy w takim stanie, iż niewiele brakowało, aby wybrał wyjście ostateczne – skok z balkonu.

Jednak skończyło się na pójściu do sądu. Dostał zgodę na spotkania z córkami – ale pod nadzorem, żeby zapobiec ewentualnemu wywiezieniu dzieci do Polski. Kontakty miał zorganizować Jugendamt w Hamburgu. Pomorski uprzedził pracownicę Jugendamtu, że będzie rozmawiał z córkami po polsku, bo dom był dwujęzyczny – on rozmawiał z dziećmi w swoim języku ojczystym, a żona w swoim. Urząd postawił ultimatum: po niemiecku albo wcale, choć wyrok sądowy nie ustalał, w jakim języku ojciec ma się kontaktować z dziećmi. Jugendamt nie przyjął też propozycji adwokata, by spotkanie dozorowała dwujęzyczna przedszkolanka. „Z fachowo-pedagogicznego punktu widzenia – pisali przedstawiciele Jugendamtu – trzeba zaznaczyć, że nie leży w interesie dzieci, aby podczas spotkań nadzorowanych posługiwano się językiem polskim. Promowanie języka niemieckiego może być dla dzieci jedynie korzystne, ponieważ wyrastają w tym kraju, tu chodzą lub będą chodzić do szkół”. – Sponiewierali, napluli, potraktowali jak najgorsze łajno – mówi dziś Pomorski o działaniach Jugendamtu. Nie pomogła pisemna interwencja polskiego konsula. – Wszystko mam, poza tymi, których najbardziej kocham. Jest tak, jakby mi ktoś serce wyrwał i kazał żyć. Nie daruję. Dobro dziecka ma być faktycznie priorytetem, a nie narodowość: kto jest Niemcem, ten ma dziecko.

Utrzymuje się z dorywczych zajęć, lwią część energii poświęcając Polskiemu Stowarzyszeniu Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, które założył w 2007 r. w Hamburgu, żeby pomagać ludziom w podobnej sytuacji. I w ogóle mającym kłopoty z Jugendamtem. Chwali się, że ma w swym stowarzyszeniu także Niemców, Anglików, Amerykanów, Francuzów, Tunezyjczyków. Ale najwięcej Polaków. Że rosną w siłę. Jeździ na sprawy sądowe tych, którzy poprosili o wsparcie. Organizuje presję mediów, nieraz dokładając z własnej kieszeni. Portal internetowy Niemcy-online.pl zwraca uwagę, że w ferworze walki „Polacy, którzy czują się skrzywdzeni, posługują się populistycznym argumentem o brunatnej historii Jugendamtu”, mimochodem nadmieniając, że przed wojną Jugendamty były aktywnym elementem nazistowskiego aparatu przemocy. Takie wypowiedzi zdarzają się często Pomorskiemu. Niewątpliwie podgrzewają emocje po obu stronach, powodują usztywnienie i nie służą kompromisowi.

W dodatku coraz wyraźniejsze stają się też konotacje polityczne Pomorskiego. W Niemczech w Berlinie istnieje jeszcze niejako bliźniacze Międzynarodowe Stowarzyszenie Przeciw Dyskryminacji Dzieci, któremu prezesuje Marcin Gall. Początkowo działały razem, teraz każda z organizacji ma swoich podopiecznych i adwokatów, którzy ich wspierają (u Pomorskiego – Markus Matuschczyk z kancelariami w Hanowerze i Rudzie Śląskiej, reklamujący się jako ekspert spraw polsko-niemieckich, u Galla – Stefan Nowak). Pomorski hołubi kontakty z PiS, na jego konferencjach pojawiają się posłowie tej partii (Anna Fotyga, Jolanta Szczypińska), a na stronie internetowej konkurencji między doniesieniami o zwycięskich bojach z Jugendamtem wiszą zaproszenia na spotkania Ruchu Palikota (Gall w 2011 r. kandydował z tej listy na posła w Pile).

W ukryciu

Ale przede wszystkim – jak mówi Pomorski – chodzi mu o dzieci: – Każde dziecko wyrwane stamtąd to tak, jakbym wywalczył moje dzieci.

David, 36-letni architekt z Lipska, ukrywa się w Polsce z pomocą Pomorskiego drugi miesiąc razem z czteroletnią córką Magdą. Pomorski znalazł Davidowi lokum w ustronnym pensjonacie nad jednym z kaszubskich jezior. On sam może mówić o byłej żonie, o jej problemach psychiatrycznych, hospitalizacjach, zdiagnozowanym borderline – pokaże dokumentację, jeśli trzeba. Niemiecki sąd rodzinny przyznał dziecko jemu, a matce prawo do widywania dziewczynki pod nadzorem Jugendamtu. Ale ten zmienił decyzję sądu – że nadzór niepotrzebny. Matka uciekła z dzieckiem. – Przed tym uprowadzeniem i sąd, i Jugendamt przestrzegały, że gdyby dziecko zostało porwane, byłoby to dla niego dużym obciążeniem, i że wtedy matce zostaną odebrane prawa rodzicielskie – relacjonuje David. – A kiedy już do tego doszło, wszystkim stało się to obojętne. Wydano wówczas nową decyzję: córka ma mieszkać z matką, a ojciec może spędzać z nią weekendy. Prócz ojca tylko lekarz dziewczynki bił na alarm, że to dla dziecka niedobre, uruchamiając między innymi Urząd do spraw
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Uciekli z Holandii do Polski i proszą o azyl. Chodzi o ich siedmioletniego syna
Rodzice siedmioletniego cierpiącego na autyzm Martina zdecydowali się uciec z synem do Polski i złożyć tutaj wniosek o azyl - poinformował ich pełnomocnik mec. Bartosz Lewandowski. Władze holenderskie po sygnałach od sąsiadów odebrały chłopca rodzinie i umieściły go z dala od domu.

O sprawie siedmioletniego cierpiącego na autyzm Martina świat usłyszał w lutym 2018 r., kiedy w środku nocy chłopiec został odebrany rodzicom przez holenderską opiekę społeczną.
"Powodem były zarzuty rzekomych zaniedbań ze strony rodziców formułowane przez sąsiadów" - przekazał mec. Bartosz Lewandowski, jeden z pełnomocników rodziny.
Sygnały od sąsiadów
Chłopiec przyszedł na świat w australijsko-rosyjskiej rodzinie, która od kilkunastu lat mieszkała w Holandii. Ojciec Martina - Conrad jest informatykiem, a mama chłopca - Katya z wykształcenia prawniczką.
Martin dorastał w Holandii, gdzie wskutek starań rodziców, zdiagnozowano u niego ciężką postać autyzmu.
"Władze holenderskie, które zainteresowały się rodziną z uwagi na sygnały od sąsiadów, zlekceważyły rozpoznane u Martina zaburzenie rozwojowe polegające m.in. na braku komunikacji z rówieśnikami adekwatnego do wieku czy niekontrolowane wybuchy złości, przypisując ich przyczynę zaniedbaniom rodzicielskim i rzekomej przemocy ze strony rodziców" - wyjaśnił mec. Bartosz Lewandowski.
Dziecko odebrane rodzicom w środku nocy
Dodał, że po sygnałach od sąsiadów chłopiec w trybie nagłym został odebrany z rodzinnego domu w środku nocy bez stosowanego zezwolenia odpowiednich organów i umieszczony z dala od domu.
Przez pierwsze 13 miesięcy Conrad i Katya mieli ograniczone możliwości widzeń z synkiem.
"Wskutek walki o dziecko umożliwiono rodzicom widzenia z Martinem kilka godzin w tygodniu. Podczas spotkań z mamą i tatą, chłopiec wykazywał ogromną radość oraz nawiązywał z nimi kontakt, co nie miało miejsca w odniesieniu do innych osób. U Martina z uwagi na rozłąkę nastąpił znaczny regres rozwojowy. Chłopiec w trakcie spotkań zakomunikował rodzicom chęć ucieczki" - powiedział mec. Lewandowski.
Ucieczka do Polski
Wówczas Conrad i Katya podjęli decyzję o zostawieniu całego majątku w Holandii, zabraniu synka bez powiadamiania władz i ucieczki do Polski w celu zapewnienia mu rehabilitacji i terapii, która nie była zapewniana ze strony holenderskich organów.
"W Holandii wszelkie próby sądowego odzyskania syna nie powiodły się wskutek nieprzychylnej postawy urzędników opieki społecznej" - poinformował mec. Lewandowski.
Zaznaczył, że obecnie władze holenderskie poszukują Martina. Podkreślił też, że rodzice chłopca zdecydowali się uciec do Polski, aby tutaj złożyć wniosek o azyl oraz uzyskać stosowną ochronę prawną.
"Jest to kolejna sprawa, w której polskie organy są proszone o udzielenie ochrony niesłusznie i bezprawnie rozbitym rodzinom, pochodzącym z wysoko rozwiniętych krajów" - powiedział mec. Lewandowski.
 
Do góry Bottom