Randall G. Holcombe: Własność wspólna w anarchokapitalizmie

Trikster

Active Member
361
26
Rozważania na temat natury anarchokapitalizmu przebiegały zwykle przy założeniu, że wszelka własność w anarchokapitalizmie będzie pozostawać w rękach prywatnych. Literatura wyjaśnia, jak międzyosobowe umowy mogą zastąpić wszystkie funkcje, jakie spełnia państwo; autorzy tacy, jak Rothbard (1973), Friedman (1989) czy Benson (1990) bardzo przekonująco argumentują, że takie umowy znacznie lepiej niż rząd wypełnią zadania produkcji wszystkiego, na co rząd ma wyłączność – poczynając od zapewniania usług policyjnych przez drogi oraz prawo i sądy na wojskowości kończąc. Prace te zaakceptowane tutaj będą bez żadnego dowodu; artykuł ten ma na celu przyjrzenie się wyłącznie jednemu aspektowi społeczeństwa anarchokapitalistycznego: istnieniu własności wspólnej. Sądzimy, iż założenie, że każda własność pozostawać będzie w rękach prywatnych, jest nieuprawnione, ponieważ wszelka własność może być posiadana wspólnie, co przedstawimy poniżej; co więcej, libertariańska etyka nie pozwala na zawłaszczenie własności wspólnej. W skrócie, artykuł ten opisuje źródła własności wspólnej w anarchokapitalizmie.

Po resztę zapraszam tu:
http://trikzter.blogspot.com/2011/01/in ... snosc.html
 
A

Anonymous

Guest
Artykuł ten nie ma za zadanie rozwiązywać jakichkolwiek problemów, przed którymi anarchokapitalizm stoi; zwraca on jednak uwagę na pewien obszar, który do tej pory był pomijany i który wymaga dalszego uwzględnienia w teorii anarchokapitalizmu, jeśli ów system społeczny ma kiedykolwiek zastąpić państwo.

No ostatnio na forum i pod jakimś wpisem na blog Maćka pisałem, że problemy rodzi własność publiczna, czy geje mają maszerować, czy nie? Czy ma się odbyć demonstracja, czy nie? Czy można na ulicy, w miejscu publicznym palić papierosy i pić alkohol? Problem rozwiąże likwidacja własności publicznej. Właściciel sam ustala standardy i prawa, więc problem znika. Libertarianizm w miejsce prawa stanowionego, proponuje dobrowolne umowy i zobowiązania. A to w połączeniu z prywatyzacją miejsc publicznych, spowoduje rozkwit prawa prywatnego.

Własność wspólna taka jak np. dziecko to problem tych dwojga, czy więcej ludzi. Własnością wspólną jest dom w którym mieszkam i w naszej gestii leży rozwiązywanie problemów z tego wynikłych. Nie chcę by ktoś z zewnątrz decydował, ingerował. Gdy się zakłada własność wspólną, to najlepiej spisać umowę, choćby dogadać się wcześniej.

Hoppe ma rację, że nie ma powodu sądzić, jak sugeruje to Locke, że w stanie natury wszystko było posiadane wspólnie. W rzeczywistości, Locke nie twierdzi w ogóle, że własność wspólna występuje, ale raczej, że wszystkie rzeczy „są wspólne wszystkim ludziom”, co niekoniecznie musi oznaczać własność. Wydaje się raczej, że chodzi o to, iż w stanie natury zasoby dostępne są wszystkim ludziom. Przykładowo, wyobraźmy sobie, że przez las idzie człowiek, który zbiera owoc z drzewa, aby go zjeść. Owoc ów jest jednakowo dostępny wszystkim. Nie ma powodu sądzić, że sam akt zabrania owocu jest równoznaczny „zawłaszczeniu” drzewa i ustanowieniu na nim własności. Zaiste, do drzewa nie dodano żadnej pracy; pracy użyto jedynie w celu zdobycia owocu, który już tam był, a owoc został skonsumowany. Owoc staje się własnością osoby, która go zbierze; rzecz ma się jednak zupełnie inaczej w przypadku drzewa, z którego owoc pobrano. Jeśli osoba, która zabrała owoc, zmierzała do innego celu podróży i nie spodziewa się kolejny raz przejść koło tego drzewa, tym bardziej racjonalne wydaje się stwierdzenie, iż osoba ta ma prawo zjeść nieposiadany przez nikogo owoc, ale nie zawłaszcza drzewa tylko dlatego, że ów owoc zebrała. Następna osoba, która przejdzie koło tego samego drzewa, również ma prawo do owocu; prawa jeszcze kolejnej osoby nie będą naruszone przez fakt, że uprzednio inni ludzie zerwali z tego drzewa owoce.

Istnieją lasy prywatne. Ktoś u mnie w rodzinie ma kawałek lasu, ale za bardzo nie wiem na czym to polega. Lasu chyba nie można grodzić w świetle obecnego prawa. Ale można powystawiać tabliczki.

Ale ogólnie zgoda.

We wspólnym każdy może brać owoc. Jak ktoś się na to nie godzi, to musi kupić las, albo to konkretne drzewo i oznaczyć, czy inaczej go zawłaszczyć.

Rozpatrzmy kolejny przykład: ktoś przepływa statkiem ocean. Ocean jest wspólny wszystkim ludziom, używając słów Locke`a, ale przekroczenie go nie sprawia, że osoba ta stanie się właścicielem oceanu i że inne osoby nie będą uprawnione do „skorzystania” z owego oceanu później. Zgodnie z Locke`owską zasadą zawłaszczenie, używanie nieposiadanych przez nikogo przedmiotów niekoniecznie przenosi własność.

Też racja. Ale istnieją też farmy rybne ;-). No i zawsze możesz rozmieścić siatki z minami... Ocean też można grodzić.

W przypadku gdy coś nie jest oznaczone, ogrodzone, to należy zachowywać się w tym miejscu tak, jak sami chcemy być traktowani.

Rozważanie absurdalnych tez, pomaga nam sprawdzić jak wygląda, działa nasza idea.

Nie przeczę, że własność wspólna\kolektywna może istnieć w akapie, ale uważam, że sprawia o wiele więcej problemów niż prywatna. A ja wolę prostsze rzeczy.

Stawia to pytanie, jakie są cechy konstytutywne użytkowania. Dla przykładu, wspomniany wcześniej człowiek, który zebrał owoc z drzewa prawdopodobnie nie jest w tym kontekście użytkownikiem drzewa, chociaż jest on użytkownikiem owocu. Nie wydaje się, że samo przejście obok lub przekroczenie obszaru stanowiło użytkowanie, które wyznaczałoby własność.

Można zbierać z kilku stron...

Ogólnie to fajny artykuł. Może potem dopisze jeszcze jakieś uwagi.
 
OP
OP
Trikster

Trikster

Active Member
361
26
Tyle że fakt, iż Ty coś wolisz, nijak się ma do tego, co wolą inni ludzie, przykładowo ja. Problemem libertarian, na który zwraca uwagę Holcombe, jest to, że są oni zafiksowani na tym, co prywatne i że podział własności zasadza się u nich na dychotomii prywatne-państwowe. Holcombe ukazuje nie tylko, że jest to podejście wysoce redukcjonistyczne, ale również, że, co powinno być szczególnie przekonujące dla libertarian, jest zgodne z aksjomatami (przekłada się to na wniosek, jednakże, że dla kogokolwiek innego artykuł ten będzie skrajnie nieinteresujący, ale to kwestia, z którą libertarianie zawsze będą się borykać). Innymi słowy: Holcombe do prostego (prymitywnego wręcz) podziału na czarne i białe, wprowadza różne odcienie szarości, dzięki czemu umiejscawia dyskurs libertariański w bardziej współczesnej perspektywie (w przeciwieństwie do obowiązującej, post-scholastycznej).
 

Marksman

Member
73
22
Problemem libertarian, na który zwraca uwagę Holcombe, jest to, że są oni zafiksowani na tym, co prywatne i że podział własności zasadza się u nich na dychotomii prywatne-państwowe.

Ten dychotomiczny podział jest jak najbardziej słuszny. Czy spółka akcyjna dzięki temu, że uprawnionych do pobierania dywidendy jest wielu akcjonariuszy jest tym samym państwowa? Czy wspólność mieszkania małżonków dzięki temu, że współdecydują o niej dwie osoby należy traktować jako państwową? Te „różne odcienie szarości” wprowadzone przez Holcombea to w dalszym ciągu przeważnie własność prywatna w postaci stworzonej na podstawie dobrowolnych umów własności w częściach ułamkowych lub współwłasności o charakterze łącznym, co do których to form nie ma cienia podejrzenia, że mogłyby być „państwowe”. Podział jest więc wciąż aktualny.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 183
Tylko Holcombe wprowadził sobie taki termin jak własność wspólna. Nie jest to własność jego zdaniem ani prywatna i jest ona różna od własności kolektywnej. Nie musiała ona powstać z dobrowlnych umów (jeżeli czytałeś jego tekst to jest przykład z drogami powstałymi w sposób naturalny) lub jest to własność, którą właściciel prywatny lub kolektywny przekazał dla wszystkich. Spółka akcyjna wg Holcomba byłaby własnością kolektywną a nie wspólną.
 

Marksman

Member
73
22
Właśnie chciałem się również w tym wpisie odnieść do bezzasadności podziału, który wprowadza Holcombe. Te formy, które On wymienia z powodzeniem można zaliczyć do własności prywatnej (która przecież nie musi być z definicji zarządzana przez jednego właściciela) o ile nie pojawia się czynnik siłowy/monopolistyczny. Wraz z pojawieniem się takiego czynnika ciężko mówić o własności prywatnej. I tak w ramach własności prywatnej, owszem, można wyszczególnić pewne poddziały.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 183
Holcombe pewnie prezentuje skrajny pogląd, który można jeszcze zaliczyć do libertarianizmu i większość libertarian pewnie by zredukowała tę jego ilość rodzajów własności. Własność kolektywną można łatwo zredukować do prywatnej. Najciekawsza jest ta jego własność wspólna. Ja mam zastrzeżenie co do jego argumentacji, ale niemniej jest to ciekawa koncepcja. Coś co co nie może być przez nikogo zawłaszczone i nikt nie może rościć sobie do tego praw niezależnie czy to osoba indywidualna czy kolektyw, ale wszyscy mogą z tego korzystać. W takim ujęciu to trudno zaklasyfikować do własności prywatnej.
 

Marksman

Member
73
22
W takim ujęciu to trudno zaklasyfikować do własności prywatnej.

Jeśli chodzi o tą drogę powstałą samorzutnie to przecież musi ona przecinać czyjeś grunty. W ten sposób można chyba mówić o jakimś rodzaju służebności ugruntowanej zwyczajem. Jednak co jeśli obca dla społeczności lokalnej osoba zaczęłaby rozjeżdżać taką drogę tirem? Prawdopodobnie pojawiłyby się głosy sprzeciwu i to całkiem uzasadnione, więc intuicyjnie wskazuje to na istnienie bliżej niesprecyzowanych uprawnień. Faktycznie koncepcja jest ciekawa, pewnie zależałoby to od uregulowań lokalnych.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 183
Holcombe na początek omawia kwestie pierwotnego zawłaszczenia, więc te drogi powstałe w sposób naturalny nie są ścieżkami wydeptanymi na czyimś terenie! On rozważa lokeańską koncepcję zawłaszczenia. Uważa, że takich dróg nie może nikt zawłaszczyć i wszyscy mogą z nich korzystać. Skupia się na prawie własności a nie na optymalnym gospodarowaniu. Ktoś może wyremontować taką drogę, ale nie może jej zawłaszczyć. Patrzenie przez pryzmat takich problemów, to jest raczej domena Hansa Hermana Hoppego, który uważa, że taką drogę może ktoś zawłaszczyć, przy czym jednak zaznacza, że taka prywatyzacja „nie może naruszyć żadnych poprzednio istniejących praw do używania jej <<za darmo>> (tzw. służebności)”.
 
Do góry Bottom