DysKordian
New Member
- 252
- 4
Pozwoliłem sobie kontynuować w nowym wątku, bo w starym coś się niewąsko jebie. Przynajmniej ja musiałem ostatnio czekać circa 2 dni, żeby pokazał się mój post.
Nie uważam się już dłużej za wyznawcę lewicowego libertarianizmu (czy libertarianina w ogóle), ale dwa lata poświęciłem na zgłębianie niuansów tej tradycji i muszę stwierdzić, że jesteś z nią totalnie na bakier, jeśli stawiasz takie tezy.
W dużym skrócie, nie chodzi o to, że lewicowi libertarianie sprzeciwiają się wolnemu rynkowi. Raczej rozpoznają, moim zdaniem słusznie, że realna gospodarka nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem, wliczając w to rynek pracy. To, co lewicowi libertarianie przeważnie nazywają "kapitalizmem" - system z dominacją pracy najemnej w zamian za płace - jest ich zdaniem efektem państwowych gwarancji przywilejów. Nie od czasów New Dealu, Bretton Woods, tylko od samego początku, wszędzie na świecie.
Jeśli mają rację, to Twoje mantrowanie o "dobrowolnej umowie" w układzie pracownik/pracodawca jest najzwyklejszą kpiną z historii i zdrowego rozsądku. Nawet z czysto ekonomicznego punktu widzenia patrząc, będący skutkiem etatyzmu gospodarczy oligopol tak samo uderza w interesy konsumentów, jak i ludzi oferujących swoje umiejętności na rynku pracy (w ich przypadku należałoby powiedzieć, że mają do czynienia z oligopsonem), ponieważ ogranicza liczbę kupujących, zmuszając tym samym oferentów do obniżenia ceny (tj. wyrażenia zgoda na niższe płace, niż oczekiwane), czy generalnie akceptacji mniej korzystnych warunków (zatrudnienia).
PS. Deontologiczny libertarianizm, obojętnie, prawicowy czy lewicowy, ma generalnie pokraczną definicję wolności, więc przyganiał kocioł garnkowi. Jednak lewicowi libertarianie przynajmniej mają świadomość, że żaden "wolny rynek" nie istniał i nie istnieje, dzięki czemu nie są tak potłuczeni w swoim pierdoleniu, jak ahistorycznie rozumujące konserwy i starają się ostrożniej ferować wyroki w kwestii dobrowolności/niedobrowolności zastanych w rzeczywistym świecie relacji.
PSS. Więcej o lewicowo-wolnościowej optyce znaleźć możesz choćby w arcie Jędrzeja Kuskowskiego pt. Ideologia i kontekst, czy w Niewidzialnej ręce... Kevina Carsona.
aluzci20 napisał:Układ pracodawca-pracownik to dobrowolna, dwustronna umowa wymiany. Ty dajesz mi swój czas i umiejętności a ja za to daję pieniądze. W przypadku rabunku nie ma o tym mowy o wymianie, a na pewno nie o dobrowolnej. Nie wiem, może lewicowi libertarianie są po prostu przeciwnikami wolnego rynku i tyle, no to powiedzmy to jasno a nie twórzmy jakieś nowe pokraczne definicje własności i wolności. Bo wyjdzie na to, że jak nie mogę kupić "plazmy" za 10 tysięcy to też jestem zniewolony przez sprzedawcę.
Nie uważam się już dłużej za wyznawcę lewicowego libertarianizmu (czy libertarianina w ogóle), ale dwa lata poświęciłem na zgłębianie niuansów tej tradycji i muszę stwierdzić, że jesteś z nią totalnie na bakier, jeśli stawiasz takie tezy.
W dużym skrócie, nie chodzi o to, że lewicowi libertarianie sprzeciwiają się wolnemu rynkowi. Raczej rozpoznają, moim zdaniem słusznie, że realna gospodarka nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem, wliczając w to rynek pracy. To, co lewicowi libertarianie przeważnie nazywają "kapitalizmem" - system z dominacją pracy najemnej w zamian za płace - jest ich zdaniem efektem państwowych gwarancji przywilejów. Nie od czasów New Dealu, Bretton Woods, tylko od samego początku, wszędzie na świecie.
Jeśli mają rację, to Twoje mantrowanie o "dobrowolnej umowie" w układzie pracownik/pracodawca jest najzwyklejszą kpiną z historii i zdrowego rozsądku. Nawet z czysto ekonomicznego punktu widzenia patrząc, będący skutkiem etatyzmu gospodarczy oligopol tak samo uderza w interesy konsumentów, jak i ludzi oferujących swoje umiejętności na rynku pracy (w ich przypadku należałoby powiedzieć, że mają do czynienia z oligopsonem), ponieważ ogranicza liczbę kupujących, zmuszając tym samym oferentów do obniżenia ceny (tj. wyrażenia zgoda na niższe płace, niż oczekiwane), czy generalnie akceptacji mniej korzystnych warunków (zatrudnienia).
PS. Deontologiczny libertarianizm, obojętnie, prawicowy czy lewicowy, ma generalnie pokraczną definicję wolności, więc przyganiał kocioł garnkowi. Jednak lewicowi libertarianie przynajmniej mają świadomość, że żaden "wolny rynek" nie istniał i nie istnieje, dzięki czemu nie są tak potłuczeni w swoim pierdoleniu, jak ahistorycznie rozumujące konserwy i starają się ostrożniej ferować wyroki w kwestii dobrowolności/niedobrowolności zastanych w rzeczywistym świecie relacji.
PSS. Więcej o lewicowo-wolnościowej optyce znaleźć możesz choćby w arcie Jędrzeja Kuskowskiego pt. Ideologia i kontekst, czy w Niewidzialnej ręce... Kevina Carsona.