- Admin
- #1
- 4 884
- 12 269
Myślę, że dobrze byłoby zachować dla potomności wspomnienia czasów, gdy Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatnio, czy jak to się tam mówiło. Tym bardziej, że świadków naszej minionej potęgi jest coraz mniej, a ci co jeszcze żyją cierpią na znany każdemu z dzieciństwa fenomen psychologiczny polegający na tym, że wspomnienia robią się coraz bardziej cukierkowe i to co było chujowe zaciera się, co idealnie można obserwować na Onecie śledząc wpisy sentymentalnych komuchów.
Jeśli zatem ktoś z was coś ciekawego z komuny pamięta to proszę o wpis. Mój warunek jest taki: wspomnienia muszą być albo bezpośrednio nasze albo z drugiej ręki od bezpośrednich świadków – żadnych łańcuszków w stylu „widziałem w telewizji …”, „kolega kolegi koleżanki mówił …”.
Zacznę na wesoło od historii związanej z piciem przekazanej mi ostatnio przez rodziców:
Akcja rozgrywała się gdzieś we wschodniej Polsce, zdaje się w Kazimierzu nad Wisłą, gdzie moi rodzice (którzy swoją drogą poznali się w kolejce, może niezbyt to romantyczne ale przyznać muszę, że wiele osobiście zawdzięczam systemowi socjalistycznemu bo w dzisiejszym drapieżnym kapitalizmie kolejek nie ma więc by się nie poznali, a ja bym się nie narodził) pojechali na wczasy w ramach Hufca Pracy, znaczy się na wczasy pracujące, znaczy się budować w pocie czoła socjalizm, a przy okazji … no, nieważne, w każdym razie pojechali bo w zamian za kilka godzin bumelowania można było wybrać się praktycznie za darmo w jakieś w miarę ładne miejsce. Druga połowa lat 70-tych. Młodym chciało się pić ale problemy napotykali zarówno w GSie jak i stołówce. W GSie można było kupić piwo ale tylko otwarte – ekspedientka za ladą wyciągała zamknięte piwko ze skrzynki i mimo protestów kupującego zawsze ściągała kapsel. Czemu miało to służyć tego dokładnie nie mogli sobie rodzice przypomnieć Sklep zamykano wcześnie więc do wyboru było albo pić wcześnie albo starać się otwarte butelki jakoś przechować do wieczora. Ludowe podania mówiły o tym, że wygazowywaniu się przeciwdziała włożenie do butelki posrebrzanego widelca ale do wyboru były tylko aluminiowe, które nie działały. Dlatego preferowano obwiązywanie szyjek papierem toaletowym, co również przynosiło rezultaty co najwyżej umiarkowane.
Mocniejsze trunki natomiast można było dostać w stołówce ale również był z tym pewien problem. Mianowicie kieliszek wódki dostawało się do obiadu, i tylko do obiadu, i tylko jeden. Nie można było kupić samej wódki albo dostać więcej wódki do obiadu – jeden obiad, jeden kieliszek – wszystkie brzuchy są równe. Dlatego stołówka przypominała składowisko brudnych naczyń po wielkim przyjęciu, na każdym ze stołów stały piętrowo ułożone talerze z nietkniętymi obiadami. Ludzie nie chcieli jeść bo obiady były mało jadalne, wódka natomiast pijalna była jak najbardziej, a im więcej się jej wypiło tym bardziej pijalna się stawała, ot, jak to wódka. Obiady dla aktywu robotniczego były bardzo tanie więc się opłacało zamówić obiad, wyrzucić go i wypić kieliszka.