Mit wspólnoty

D

Deleted member 427

Guest
Przeglądam sobie aktualnie bloga prowadzonego przez historyka (wnioskuję po poziomie wiedzy historycznej, którą inkrustuje on swoje wpisy - jest ona ogromna) - "Konie achałtekińskie i... inne sprawy!"

http://boskawola.blogspot.com/

Dwa wpisy zwróciły moją uwagę:

1. Własność

"Czytam sobie właśnie, po kilkuletniej przerwie Adama Krzyżanowskiego „Raj doczesny komunistów“. Jeśli kogoś z Państwa odstrasza ogromniasta cegła „Głównych nurtów marksizmu“ Kołakowskiego, to zarys najważniejszych gałęzi ewolucyjnych tej religii (przecież nie nauki…) i u Krzyżanowskiego znajdzie – włącznie z kanoniczną, moim zdaniem, analizą osobowości i przekonań kolejnych capo di tutti capi, względnie padrone zawodowych uszczęśliwiaczy ludzkości.

Tutaj chciałbym się zająć jednym tylko z aspektów tego złożonego zagadnienia – własnością.

Jak dla mnie nie ulega najmniejszej wątpliwości, że własność jest wspólną „instytucją“ wszystkich zwierząt terytorialnych. Tak samo jak Sylwestra (koty są terytorialne…) zawłaszczyła kartonik i z tej swojej „własności“ czerpała poczucie bezpieczeństwa, tak samo jak stada koników polskich podzieliły między siebie terytorium rezerwatu w Popielnie i jedno stado raczej nie wkracza na terytorium drugiego – tak też i ludzie ZAWSZE posiadali własność. Zawsze. Nie było żadnego „pierwotnego komunizmu“, żadnej tam „wspólnoty pierwotnej“, czy innych dyrdymałów wymyślonych przez chodzących z głowami w chmurach filozofów z czasów najgłębszego upadku filozofii, czyli z „wieku oświecenia“. Własność, poczucie własności – to jest element zwierzęcej natury człowieka (dla ewolucjonisty: element natury ludzkiej jako takiej…). Bez własności – ludzkość istnieć nie może.

Wie to chyba zresztą każdy czytelnik Karola Maya – nieprawdaż..? No bo co się działo, kiedy członkowie plemienia Komanczów postanowili zapolować na bizony na terytorium uważanym za własne przez plemię Apaczów. No co..? Ano, moi drodzy – wybuchała wojna… Tak samo jak wojna wybucha, gdy ogier Nacios zapędzi się w poszukiwaniu słodkiej trawy na terytorium uważane za własne przez ogiera Osowca (przykład abstrakcyjny, bo nie pamiętam już, czy te dwa żyły w tym samym czasie w Popielnie, czy nie…), względnie – postanowi zapłodnić jedną z „jego“ klaczy… XVIII-wieczne lekkoduchy opisując jak to „dzicy“ traktują ziemię jako „wspólną własność wszystkich dzieci Boga“, z której każdy może czerpać do woli – mylą brak hipoteki i aktów notarialnych z brakiem własności."

Więcej: http://boskawola.blogspot.com/2012/02/wasnosc.html

2. Mit wspólnoty

"Jest rzeczą wręcz niewiarygodną jak długo mogą pokutować w ludzkiej świadomości takie mity jak rzekoma „wspólnota pierwotna“! Mit ten obalił ponad 100 lat temu – i to nie żadnym abstrakcyjnym rozumowaniem, tylko mozolną pracą terenową, obserwacją i gromadzeniem faktów – Bronisław Malinowski.

Każdemu polecam lekturę bodaj pierwszych kilkunastu stron tomu 2 jego „Dzieł“ (tego samego, który nieco dalej zawiera słynne „Życie seksualne dzikich…“, zakładam zatem, że z całej serii właśnie tom 2 najpowszechniej może być dostępny, choć wydano go po raz ostatni w roku… 1984, jak najbardziej za „realnej komuny“). Te pierwsze kilkanaście stron to początek zapomnianego prawie i być może co nieco już przestarzałego (nie jestem antropologiem, żeby się w dywagacje wdawać) dzieła pt. „Zwyczaj i zbrodnia w społecznościach dzikich“. Początkowe rozdziały tego dzieła obalają właśnie mit „wspólnoty pierwotnej“ i gromadzą obserwacje na temat podstaw gospodarczych i prawnych funkcjonowania pierwotnej, neolitycznej społeczności Melanezyjczyków z Wysp Trobriandzkich.

(...)

Samo stwierdzenie, że „wspólnota pierwotna“ to mit i że żadnego komunizmu nigdy nie było, nie ma i nigdzie nie będzie – bo jest to po prostu gwałt na naturze ludzkiej i zwierzęcej - to jest jeszcze względnie trywialna konkluzja. Bardziej mnie dzisiaj interesują dalsze konsekwencje tego stanu rzeczy.

Jak widzimy na przykładzie Sylwestry – tudzież na przykładzie Komanczów i Apaczów, a także ogiera Nacios i ogiera Osowiec – istnieje silna korelacja pomiędzy „poczuciem własności“, a „poczuciem bezpieczeństwa“. To naturalne. Po to zwierzętom terytorialnym terytorium – żeby mieć pewność przetrwania. Terytorium to bowiem określone zasoby, których można używać w celu podtrzymania życia, schronienia i przedłużenia gatunku."

Więcej: http://boskawola.blogspot.com/2010/11/m ... lnoty.html

Całość można podsumować tak: chociaż nie wszyscy socjaliści domagają się zupełnej likwidacji własności prywatnej i opartej na niej "etyki uniwersalnej", dla każdego lewicowca jest ona “problematyczna” jako źródło społecznego zła (obszary wykluczenia, brak kontroli społecznej) i niesprawiedliwości oraz moralnie niższa od własności kolektywnej; nawet rezygnacja umiarkowanych odłamów socjalizmu z postulatu docelowego zniesienia własności choćby w odległej przyszłości oraz dostrzeżenie przez nie w końcu faktu większej wydajności systemu gospodarowania opartego o prywatne posiadanie nie pociąga za sobą uznania nienaruszalności uprawnień wynikających z prawa własności, które wg nich mogą i powinny podlegać daleko idącej reglamentacji prawnej (kontroli społecznej) przez rozmaite koncesje, zakazy i nakazy, system podatkowy etc. Huerta de Soto pisał o socjalizmie demokratycznym (model dzisiejszy), że

pomimo obrazu, jaki socjalizm w stylu socjaldemokracji stara się stworzyć w społeczeństwie, różnica pomiędzy socjalizmem realnym a socjalizmem demokratycznym nie jest różnicą kategorii czy klasy, lecz jedynie różnicą stopnia. Agresja instytucjonalna w socjaldemokracjach jest rzeczywiście dość silna i rozpowszechniona, zarówno w odniesieniu do ilości obszarów i sfer życia społecznego, których dotyka, jak i co do stopnia efektywnego nacisku, jakim poddaje się miliony ludzi. Za sprawą podatków ludzie ci są pozbawiani dużej części rezultatów swojej przedsiębiorczej kreatywności i jednocześnie, za pomocą nakazów i regulacji, zostają zmuszeni do wielu działań, których dobrowolnie nie podjęliby albo przeprowadzili je w inny sposób.

http://mises.pl/blog/2011/11/17/huerta- ... dzial-iii/ (patrz paragraf 7, RÓŻNE TYPY SOCJALIZMU)
 
Jakiś czas temu w książce o historii gospodarczej wyczytałem, że współdzielenie wszelkiej własności skończyło się wtedy, gdy człowiek nauczył się uprawiać ziemię (rewolucja agrarna). Kolektywizm był więc cechą charakterystyczną ludów koczowniczych. Widać niektórym marzy się powrót do tamtych czasów.
 

Alu

Well-Known Member
4 634
9 696
To nie był kolektywizm po prostu nikomu nie była potrzebna ziemia w jednym miejscu.
Ludzie wtedy byli jak ryby w oceanie. Jak tylko jakieś dobro staje się rzadkie pojawia się własność.
 
aluzci20 napisał:
To nie był kolektywizm po prostu nikomu nie była potrzebna ziemia w jednym miejscu.
Ludzie wtedy byli jak ryby w oceanie. Jak tylko jakieś dobro staje się rzadkie pojawia się własność.

Chodzi mi o to, że ponoć wówczas wspólnota dzieliła się tym, co zdołała upolować lub zebrać w lesie. Żaden tam komuszy altruizm- zwykłe ubezpieczenie jednostki na wypadek trudności ze zdobyciem pożywienia. Prymitywne narzędzia również miały należeć do wspólnoty. Nie jestem historykiem więc nie mam zamiaru bronić tej tezy.
 
Do góry Bottom