Minister Sienkiewicz: "Państwo istnieje tylko teoretycznie". Afera taśmowa

tolep

five miles out
8 555
15 441
75% polskiego rynku medialnego w rękach niemieckich? Prasa lokalna i kolorowa może tak, ale...

Główne telewizje - 0% (!)
Radio - 25% (RMF)
Dzienniki ogólnopolskie - Fakt i DGP.
Główne portale - Onet i Interia.
Tygodniki opinii - Newsweek
 

Norden

Well-Known Member
723
900
75% polskiego rynku medialnego w rękach niemieckich? Prasa lokalna i kolorowa może tak, ale...
Może?
"W lutym 2015 roku Polskapresse przejęła grupę Media Regionalne, co doprowadza do sytuacji gdy 90% gazet lokalnych i związanych z nimi portali internetowych w Polsce jest pod kontrolą jednej niemieckiej firmy"
http://www.madeinpolska.net/teksty/rozpoznawanie-swoich-informacyjne-portale-internetowe/

"Na pierwszy rzut oka podział wygląda na równomierny, jednak wydawcy zagraniczni są właścicielami 138 czasopism, które sprzedały ogółem ponad 567 milionów egzemplarzy, natomiast rodzime wydawnictwa kontrolują ledwie 47 tytułów, co przełożyło się na 178 milionów sprzedanych egzemplarzy. Podmioty o kapitale zagranicznym kontrolują więc aż 76% rynku prasy."

Z tych 76% zdecydowanie większość to kapitał niemiecki.

Samo RMF to ponad 25% całego radia (jeżeli chodzi o ilość odbiorców).
art377930.jpg

http://www.money.pl/gospodarka/wiad...lsce-do-kogo-nalezy-prasa-,138,0,1988746.html

Chociaż zgadzam się co do tego, że biorąc pod uwagę całość to 75% nie wyjdzie (szacunkowo).
 

ernestbugaj

kresiarz umysłów
851
3 037
Nie pamiętam czy już wtedy było to w takim stosunku jak teraz, ale najwięcej przejęć polskich tytułów i otwieraniu nowych mieliśmy na początku lat 90', kiedy likwidowano "Prasa-Książka-Ruch". Więc zagraniczny kapitał miał 25 lat na realne wpływanie na myślenie tępego motłochu. Poza tym tutaj mamy wymienione gazety i tygodniki, a to samo jest z czasopismami dla kobiet, czasopismami popularno-naukowymi, tygodnikami dla nastolatków, etc.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
no i co w tym złego że jakieś gazetki należą do kogoś z niemiec?
Samo to. Nic.
Kwestia jest zupełnie inna, czy ten ktoś jest zależny od rządu Niemiec i BND czy nie. Otóż wszystko wskazuje na to, że właściciele tych gazetek są powiązani z niemiecką władzą. Dziś w zasadzie nie ma większych tradycyjnych mediów (gazet, radia i tv) nie powiązanych z żadną władzą.
 

tolep

five miles out
8 555
15 441
Jako ciekawostka: prasa i czasopisma to razem niecałe 10% rynku reklamowego. Telewizja i internet to razem jakieś 75%, radio i outdoor po około 5-6%.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Wszystko wskazuje na to, że za aferą podsłuchową stał Schetyna.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1041267...chy-sojusznik-PiS,wid,18434327,wiadomosc.html

Fragment wywiadu z tłuściochem Michałem Kamińskim:
Za co wyrzucono pana z Klubu Platformy Obywatelskiej?
Obawiam się, że ma to związek z zapowiedzią, którą wyraziłem wobec wielu posłów Klubu PO.​

Jaką zapowiedzią?
Zamierzam złożyć interpelację do ministra Mariusza Kamińskiego w sprawie jego słów z trybuny sejmowej. Powiedział on, że w służbach specjalnych zarzucono wersję śledztwa dotyczącą afery podsłuchowej, wedle której za aferą stoi jeden z polityków PO.​

Za rozpętaniem afery, która doprowadziła do obalenia rządów Platformy, miałby stać jej polityk?
Uznałem tę wypowiedź Mariusza Kamińskiego za okropną prowokację przeciwko Platformie Obywatelskiej sugerującą, że za aferą podsłuchową stał ktoś z PO. Wtedy usłyszałem od jednego z ważnych polityków partii, że jeżeli złożę taką interpelację, to ze mną koniec. Najwyraźniej zapowiedź złożenia interpelacji musi leżeć u źródeł mojego wyrzucenia.​

Na aferze podsłuchowej najwięcej zyskał Grzegorz Schetyna?
Nie wiem, kogo miał na myśli Mariusz Kamiński. Zamierzam go o to zapytać właśnie w interpelacji. Tym tematem będę zajmował się tej jesieni. Uważam za rzecz bardzo istotną, by to wyjaśnić.​

Po co ważny polityk Platformy chciałby upadku rządu własnej partii?
O to trzeba zapytać ministra Kamińskiego. Notabene podczas debaty podsumowującej rządy PO tylko jeden polityk nie był atakowany i był nim Grzegorz Schetyna.​

Bo nie było go na nagraniach.
Nie zakładam, że jest to element szantażu ze strony Prawa i Sprawiedliwości wobec lidera opozycji, ale politycy PiS bardzo wyraźnie mówią na korytarzach sejmowych, że Grzegorz Schetyna to koncesjonowana opozycja.​
(wytłuszczenia w odpowiedziach MK moje)
Moje zdanie w tej materii jest takie, że to Schetyna za którym stoją Amerykanie, popełnił "aferę taśmową", by wyciąć niemieckie watahy. Podobno Schetyna dostał amerykańskie gwarancje ochrony, gdy przestano uznawać OUN i UPA za organizacje przestępcze. Określenie przez posłów PiS, że Schetyna jest koncesjonowaną opozycją, ma sens jeśli on reprezentuje amerykańskie interesy.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Chuj, dupa i kamieni kupa - tym razem w armii. Sporo ciekawostek z gatunku naszej ulubionej prowizorki.

NATO nie pozwoli nam wpakować się w rosyjską awanturę
Marcin Ogdowski Dzisiaj, 8 marca (05:00)
Z generałem broni Waldemarem Skrzypczakiem, byłym dowódcą wojsk lądowych, byłym wiceministrem obrony narodowej, rozmawia Marcin Ogdowski.

Marcin Ogdowski, Interia: Wojsko Polskie jest obecnie przedmiotem gier, prowadzonych przez kilka podmiotów. Postarajmy się je zidentyfikować i ustalić, o co któremu chodzi. Zacznijmy od formalnie najważniejszego, czyli zwierzchnika sił zbrojnych.

Waldemar Skrzypczak: - Tu mamy do czynienia raczej z zaniechaniem, a nie aktywną grą. Widać wyraźnie, że prezydent Duda ma niewielki wpływ na to, co się w armii dzieje. Przykładem może być to, że jeden z rodzajów sił zbrojnych (obrona terytorialna - przyp. MO) zyskał specjalny status i podlega wyłącznie ministrowi obrony narodowej. Nie jest to zgodne z żadnym dokumentem prawnym, a zwłaszcza z konstytucją, za przestrzeganie której odpowiada pan prezydent. Tymczasem w tej sprawie Andrzej Duda milczy.

Może przyjął wyjaśnienie, że to tymczasowa sytuacja?

- Czemu ma ona służyć? Nie ma żadnego racjonalnego argumentu - poza politycznym - który by uzasadniał takie wydzielenie rodzaju sił.

A ten polityczny argument to...?

- Wydaje mi się, że może chodzić o instrument gry politycznej, element nacisku. Obronę terytorialną jako formację de facto policyjną. Na to prezydent nie powinien się zgadzać.

Może jest za słaby, by skorzystać ze swoich prerogatyw?

- Nie wiem. Chcę jednak wierzyć, że Andrzej Duda będzie brał przykład z prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który faktycznie sprawował kontrolę nad armią, wykorzystując do tego i Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, i MON. W wojsku zaś darzono go wielkim szacunkiem.

Środowisko PiS ma zatem odpowiednie wzorce, wywodzące się z własnych doświadczeń...

- ...a Andrzej Duda był urzędnikiem w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Czekam zatem, aż przywróci urzędowi prezydenta odpowiednią siłę sprawczą.

O co chodzi kolejnemu podmiotowi, Antoniemu Macierewiczowi? Gra nie toczy się przecież tylko o obronę terytorialną.

- Oczywiście, przedmiotem oddziaływania ministra jest cała armia. Widać to po odejściach czołowych dowódców, z praktycznie wszystkich najważniejszych struktur. To potwornie niebezpieczna sytuacja.

Wojsko bez głowy...

- Widzi pan, w armii kluczową sprawą wcale nie jest wykształcenie, tylko doświadczenie w dowodzeniu. Żadna uczelnia nie daje tego, co dowodzenie - kompetencji i poczucia odpowiedzialności. Z uczelni wynosimy wiedzę, którą potem sprawdzamy w praktyce, w boju. Ludzie, którzy przeskoczyli po dwa, trzy szczeble bez takich doświadczeń, to dowódcze kaleki. Nie udźwigną ciężaru odpowiedzialności za swoje decyzje w sytuacji krytycznej. Bo nigdy w obliczu takich sytuacji nie stanęli.

Może kluczem do zrozumienia tej gwałtownej wymiany kadr jest jakiś plan?

- Nie widzę w tym planu. Albo inaczej - nie widzę racjonalnego z perspektywy wojska planu. Moim zdaniem, od jakiegoś czasu - jeszcze przed Macierewiczem, gdy szefem MON był Bogdan Klich - nasiliły się próby instrumentalnego traktowania wyższych dowódców. Budowania przekonania, że są upartyjnieni. I tak, ponieważ zostałem dowódcą wojsk lądowych w czasach pierwszego PiS-u, przyklejono mi łatkę "pisiora". Generałowi Różańskiemu - człowieka PO. Tak się stygmatyzuje dowódców. Mniejsza o personalną krzywdę - w ten sposób wśród naszych podwładnych buduje się przekonanie, że jeśli chcą robić karierę, to muszą stanąć po odpowiedniej politycznie stronie.

Generalicja nie jest tu bez winy...

- Oczywiście, że nie. W takim stanie rzeczy zyskują koterie wojskowe, które doradzają politykom. Klich miał u siebie koterię czerwonych beretów, którzy deprecjonowali wszystkich innych, Antoni Macierewicz też ma swoich, którzy mu podpowiadają, jak ma czyścić struktury.

Można opisać tę grupę interesów?

- Właściwie to są dwie grupy, z czego jedna to cywilna, składająca się z osób, które Macierewicz wziął do MON-u, by zajęły się lustracją. Szeroko pojętą lustracją, zahaczającą już o wymiar zbiorowej mani prześladowczej. Co do wojskowych, proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie mówię o tych, którzy zastąpili najwyższych dowódców. Generałowie Surawski czy Wojciechowski to świetni fachowcy - ale już ostatni z krótkiej ławki, którą miał do dyspozycji Antoni Macierewicz. Mnie idzie raczej o zauszników, wszelkiej maści doradców i zwolenników, poukrywanych na jakichś mniej istotnych czy nieistotnych stanowiskach.

Da się ich przyporządkować do jakiegoś rodzaju sił, broni?

- Nie. Oni nie bronią interesów wojska, czy grup zawodowych w jego obrębie. Grają o swoje, prywatne interesy. Podlizują się politykom w nadziei na awanse. Tym samym wpisują się w chorą kulturę polityczną.

Rakowi upolitycznienia zdaje się towarzyszyć coś więcej. Wprost już formułuje się zarzuty, że niektóre poczynania ministra Macierewicza - intencjonalnie czy nie - realizują interesy obcych służb.

- W ubiegłym roku pojawiły się sygnały, że wokół MON są ludzie powiązani z lobbystami rosyjskimi. Było zamieszanie, ludzie ci znikli z przestrzeni publicznej, ale nikt do końca nie wyjaśnił nam istoty tych związków.

Czy nasze służby są w stanie tego dokonać?

- Z pewnością tego nie robią. Możliwości są dwie - brak kompetencji, albo celowe zaniechanie.

Nie wiem, która z nich jest gorsza...

- Obie są złe. To zresztą jest kwestia wymagająca szerszego spojrzenia. Niech pan zobaczy, wojskowe służby - zarówno wywiad, jak i kontrwywiad - są mocno odseparowane od swoich zachodnich odpowiedników. Mówiąc wprost, tamci nie ufają naszym.

Od kiedy?

- Od lat. I sami sobie jesteśmy winni. Agenci wywiadów amerykańskiego czy niemieckiego pilnie się nam przyglądają. I co widzą? Służby, w których roi się od wzajemnych oskarżeń o kontakty z Rosjanami - agentami, lobbystami czy mafią. Stąd płynące do Waszyngtonu czy Berlina zalecenia, by ograniczać współpracę z Polakami.

Wyczyszczenie służb może tę wiarygodność odbudować...

- To mit. Służby są słabe niezależnie od tego, kto je czyści. Bo czyszczą je wszyscy. Co zmiana polityczna, to czystka. Ten proces nie powoduje wzmocnienia, a osłabia te instytucje. Ludzie się zniechęcają, nie chcą pracować, nie chcą się wychylać. Jaka jest wiarygodność i operacyjna skuteczność oficera, który służy trzy lata, a potem go wyrzucają? Istotą służb jest kontynuacja, ciągłość instytucjonalna. To, że ludzie są ze sobą w relacjach merytorycznych przez 10-20 lat. Tak się buduje potęgę wywiadu i kontrwywiadu. My zaś, na dobrą sprawę, od czasu rozwalenia WSI nie mamy wojskowych służb, które chroniłyby państwo polskie.

I pewnie stąd się bierze słabość wojska i MON wobec wszelkiej maści lobbystów - przemysłowych, związkowych. Mam wrażenie, że w tej chwili to związki zawodowe decydują o tym, w co będzie uzbrojona polska armia...

- Wie pan, to wynika z tego, że nie ma u nas podmiotu, który by decydował o tym, jak budować strategię rozwoju polskiego przemysłu zbrojeniowego. Nikt nie potrafi tego zrobić. Ci, którzy rotują się na stanowiskach w naszej zbrojeniówce, nie mają takiej siły intelektualnej. Nie mają wizji. Albo inaczej - mają wizję, która zamyka się w trzech hasłach: przeżyć, zarobić i mieć święty spokój. Proszę mi wskazać koncepcje, wybiegające 10-20 lat do przodu, oparte o realne założenia.

Nie znam takich.

- Bo ich nie ma. Potencjału nie buduje się 2-3 lata, a dekady. Przykładem niech będzie Turcja. Przed laty nakreślono tam wizję rozwoju zbrojeniówki, i mimo tego, że rządy się zmieniały, nikt nie kwestionował, nie "korygował" kierunków rozwoju. A u nas? Co wybory to kolejny desant swojaków na synekury. Jeden lepszy od drugiego, wszyscy bez pojęcia o zbrojeniówce. Ci ludzie owszem, budują siłę - własną, otaczając się kolegami, i polityków, którzy ich delegowali.

Dziś wydają się szczególnie nietykalni...

- Ale jutro przyjdzie nowa zmiana i ich wymiecie, to oczywiste. A związkowcy pozostaną. Silni słabością niekompetentnych, zmieniających się menadżerów. Dlatego z taką łatwością dyktują, co armia kupi. Wojskowi nie mają w tej kwestii już nic do powiedzenia. Ma być taki karabin, ma być taka haubica - i tyle. Niezależnie od tego, że technologicznie to produkty średniej generacji. Niech pan mi pokaże zaawansowany wyrób naszej zbrojeniówki.

Hmm. Może Rosomak?

- Ma już 15 lat i się nie rozwija. Niech pan zobaczy, jak świat poszedł do przodu z wozami tego typu. Ten świat pędzi, wręcz galopuje - a my stoimy w miejscu.

Może trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że przegraliśmy w tym wyścigu? I zamknąć nierentowne przedsięwzięcia.

- Wciąż wierzę w młodych ludzi, którzy realizują się w spółkach w sektorze prywatnym. I są świetnymi fachowcami. Ufam, że wreszcie zdamy sobie sprawę, w jakiej d... jesteśmy - i pozwolimy profesjonalistom zarządzać zbrojeniówką.

Ta "d..." to zachowawczość sektora państwowego, przekonanego, że "czy się stoi, czy się leży, kasa od MON-u i tak się należy", prawda?

- Niech pan ustali, ile kosztuje nasz karabin, a ile zachodni, który w porównaniu z naszym jest trzy klasy z przodu.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Który będzie tańszy?

- Ceny będą takie same. Kiedyś, będąc w MON-ie, powołałem komisję antymarżową. Po badaniach trzech umów, które obnażyły łobuzerstwo przemysłu, kazano mi ją zamknąć.

Jakie to były umowy?

- Nie mogę o tym mówić, to tajemnica. Ale proszę mi uwierzyć - były takie. Ich analiza jasno wykazała, że państwowe spółki nie dają armii produktów pierwszej klasy, i łupią ją na trzykrotnie wyższych cenach.

Kto stworzył presję na zamknięcie komisji?

- Prezesi, związkowcy - do spółki z politykami.

Mówiliśmy już o generalicji, ale kadry to szersze pojęcie - w co grają oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego? Czy to już wyłącznie gra na przetrwanie?

- Kadrę podzieliłbym na dwie grupy. W pierwszej umieścił ludzi wierzących, że armia to miejsce stworzone dla nich. Żołnierzy ambitnych, zdolnych, gotowych do wysiłku i poświęceń - w zamian za zawodową satysfakcję. Posiadających własne poglądy, ale jednocześnie wierzących w apolityczność wojska. Drudzy to karierowicze, bez wiedzy, bez kompetencji, biegający po salonach i zabiegający o względy polityków. Dla nich armia to tylko miejsce pracy - dobre, jak każde inne - traktowane jako narzędzie do łatwej kariery. Dziś to przede wszystkim przedstawiciele tej drugiej grupy awansują - i to w zawrotnym tempie. Od pierwszych zaś coraz częściej słyszę, że mają poczucie końca swojej misji, że zbyt często zderzają się ze ścianą polityków-lustratorów. Wielu odchodzi, nie chcąc brać odpowiedzialności za to, co dzieje się z armią. Przykładem masowe odejścia z pionu uzbrojenia.

A w co grają zwykli żołnierze?

- Przykro mi to mówić, ale wielu zostało zwyczajnie kupionych. Politycznie odpowiedzialny jest za to minister Siemoniak. To poprzedni szef MON dał Macierewiczowi na tacy rozwiązania, które ten z miejsca wdrożył, zjednując sobie wojskowe doły.

Ma pan na myśli podwyżki, zamrożone w czasach Platformy?

- Tak, ale też zniesienie limitów dla podoficerów (liczby żołnierzy, którzy w ciągu roku mogli przejść z korpusu szeregowych do korpusu podoficerskiego - przyp. MO), i przede wszystkim odejście od ograniczenia do 12 lat służby dla szeregowych. Były sposoby na rozwiązanie tego ostatniego tematu. Wojsko wydaje rocznie 300 milionów złotych na ochronę swoich obiektów. Płaci cywilnym agencjom, a mogłoby stworzyć własne oddziały. Służący w nich szeregowi tam nabywaliby uprawnienia emerytalne. Przedstawiłem taki pomysł ministrowi Siemoniakowi, ale jego doradcy mieli więcej do powiedzenia. Tak, jak w pozostałych kwestiach. Ci dorady to było zło i słabość Tomasza Siemoniaka. Im bardziej ich słuchał, tym bardziej tracił sympatię wojska. A oni walczyli tylko o nagrody... Minister Macierewicz zaś okazał się mistrzem, po mistrzowsku rozegrał zachowawczość swojego poprzednika.

Efektem tej skuteczności jest obawa części Polaków przed własnym wojskiem...

- Wierzę w rozsądek większości oficerów i żołnierzy. Bo politykom nie wierzę za grosz. Mówiąc wprost, nie sądzę, by armia wyszła przeciwko ludziom. Mamy doświadczenia z 56., 70. i 81. roku - przecież myśmy sobie wtedy sami czołgami nie wyjechali. Stały za tym decyzje polityczne i to politycy winni być za nie rozliczani. Ale ich odpowiedzialność skutecznie rozmyto, winą obciążając wojsko. Ta świadomość towarzyszy każdemu rozsądnemu żołnierzowi. Trudno będzie kogoś takiego zmanipulować. Ale nawet jeśli władza zdecydowałaby się na rozwiązania siłowe, to my, byli wojskowi, założymy mundury i wyjdziemy na ulice. Wojsko do nas nie strzeli, skieruje broń przeciwko tym, którzy traktują je instrumentalnie.

Do czego ów instrumentalizm doprowadził? Jak ocenia pan kondycję Wojska Polskiego w tej chwili?

- Nic się nie zmieniło.

Słyszymy, że od listopada 2015 roku jesteśmy silni, zwarci i gotowi...

- Nic się nie zmieniło. Dalej w większości jednostek mamy technikę poradziecką. O czym więc rozmawiamy...? To jest demagogia. I każdy rząd tę demagogię stosuje. Wszystkie nowe władze robią białe księgi, strategiczne przeglądy obronne - i wszystkie te opracowania można do kosza wrzucić. Uważam, że środowiska niezależne winny zrobić czarną księgę tego, co w armii jest. Dać społeczeństwu wiedzę o jej rzeczywistym potencjale. Polacy muszą wiedzieć, że od 27 lat zmieniło się naprawdę niewiele.

Niektórzy wojskowi pokazują słupki - jak to rośnie potencjał bojowy WP...

- Szalbierstwo, oszustwo. Inni "fachowcy" chcą czołgi T-72 modernizować - a to jest zbrodnia na żołnierzu polskim, na polskich pancerniakach. Co te "siedem-dwójki", nawet zmodernizowane, mogą rosyjskim czołgom zrobić? Mogą je stuknąć - jeśli zdążą podjechać. Ale lepiej niech się stukną w czoło autorzy takich pomysłów.

A propos pancerniaków - jak pan ocenia decyzję o odebraniu 11. Dywizji Kawalerii Pancernej części czołgów Leopard i przerzuceniu ich na wschód?

- Uważam to za destrukcję. Więcej, jest to absolutnie wrogie działanie, bo oznacza rozbijanie potencjału jednego z najsilniejszych związków taktycznych w Europie. Zabranie Dywizji batalionu pancernego, w przyszłości drugiego, i przerzucenie go kilkaset kilometrów dalej, podważa sens jej istnienia. Potęga "jedenastej" brała się ze skomasowania sił dwóch pancernych brygad (czterech batalionów). Owo nagromadzenie środków walki było niczym grot igliczny, który rozwaliłby wszystko na swojej drodze.

A może ten grot potrzebny jest bliżej miejsca, z którego wyjdzie ewentualne uderzenie? Może czas zweryfikować koncepcję trzymania najlepszych sił na ścianie zachodniej?

- Po co? Wojna nie wybuchnie z godziny na godzinę, będzie czas na przerzucenie sił w rejony operacji. Leopardy są w stanie podjąć walkę z każdym rosyjskim czołgiem. I go rozbić. W planach obrony "jedenasta" miała być dywizją odwodową, która wykona uderzenia, gdy przeciwnik wejdzie już w Polskę. Jej cios mógłby przerwać impet rosyjskiego ataku. Dlatego Rosjanie drżeli przed 11. Dywizją. Korzystając z postanowień Traktatu Wiedeńskiego, na każde jej ćwiczenia przysyłali tabuny obserwatorów.

Zatem wysłanie Leopardów pod Warszawę jest jedynie działaniem pod publikę? Przekazem typu: "Patrzcie, robimy coś, by wschodnia ściana też była broniona"?

- Niczym więcej. Ale ma realne konsekwencje militarne.

Słychać argumenty, że miejsce polskich czołgów, którym wyznaczono lokalizację na wschodzie, zajęły nawet lepsze, amerykańskie.

- To jest zupełnie co innego. Związek taktyczny, który się u nas pojawił, to jedynie forpoczta wojsk amerykańskich. Jego znaczenie ma wyłącznie charakter polityczny. Ci Amerykanie - w oderwaniu od zaplecza - nie są w stanie podjąć skutecznej walki z przeciwnikiem.

Jesteśmy więc skazani na siebie?

- I mamy kłopot. Zeszłoroczna gra wojenna z udziałem generała Breedlove’a (byłego dowódcy sił NATO w Europie - przyp. MO) pokazała, że w przypadku szybkiego i niespodziewanego uderzenia Rosjan, wojska NATO nie zdążą dotrzeć nawet do Odry.

Gdzie zatem powinien pójść wysiłek organizacyjny i finansowy Wojska Polskiego?

- Na zbudowanie sił, które będą w stanie podjąć walkę między Bugiem a Wisłą.

Ma tam działać kilka brygad obrony terytorialnej...

- Niech pan nie żartuje. Rosjanie w dwa dni wypędzą je z lasu.

Taki argument często towarzyszy idei budowania OT.

- Z wojskowego punktu widzenia to bzdura. Musimy mieć siły zdolne do działań obronno-opóźniających, które będą w stanie wytrzymać pierwszy impet uderzenia przeciwnika, stworzyć warunki do obrony w głębi kraju, na przykład na Wiśle, i tym samym umożliwić oddziałom NATO podejście do rejonu operacji.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Ile powinny wytrzymać te nasze siły?

- Między 7 a 10 dni.

Co konkretnie do tego trzeba?

- W przypadku ataku, strategicznym celem armii rosyjskiej będzie jak najszybsze osiągnięcie linii Odry. Rosjanie będą zatem dążyli do tego, by w ciągu 2-3 dni rozbić główne siły Wojska Polskiego. Mając na wschodzie trzy średnie dywizje, uzbrojone w nowoczesne wozy bojowe i inne niezbędne środki walki, a do tego operacyjne przygotowanie terenu - fortyfikacje, przeszkody, przećwiczone niszczenia kluczowych obiektów - powinniśmy dać radę efektywnie opóźnić działanie przeciwnika.

Realnie patrząc tych dywizji nie ma, a co z drugą kwestią?

- Leży i kwiczy. Na szczęście - wbrew popularnej wojennej retoryce - nie widać, by Rosja szykowała się na wojnę z nami. Kreml wie, że go na nią nie stać. Ale całkowicie tego scenariusza wykluczyć się nie da, dlatego czas wyciągnąć rękę z nocnika i na poważnie wziąć się za budowanie naszych możliwości obronnych.

Był pan wiceministrem obrony, wie, na co nas stać. Czy jesteśmy w stanie udźwignąć taki wysiłek finansowy?

- Mówimy o procesie rozłożonym na lata. My, wojskowi, nie chcemy czołgów ze złota. Chcemy sensownej modernizacji armii i przemysłu, tego, by wcale niemałe pieniądze na obronność były wydawane racjonalnie. Nie "bo się należy", ale "bo warto". Zresztą same pieniądze nie są tu najważniejsze. Wojsko zakotwiczyło się w NATO, to dzięki Sojuszowi trzyma jeszcze jakiś standard. Przemysł też potrzebuje takiego strategicznego partnera - ale tu sytuacja wygląda dużo gorzej. Weźmy przykład Spike’a - używamy tego systemu rakietowego od 15 lat, i co mamy z jego wyrafinowanej technologii? Nic! Wszystko jest w rękach Izraelczyków, nasza jest tylko - dosłownie i w przenośni - blacha. Mówi się, że 80 procent Spike’a to polska produkcja. Owszem, ale to w tych brakujących dwudziestu zawiera się "inteligencja" pocisku, która decyduje o jego wartości. Na tym ręki nie położyliśmy. Bo nie potrafimy walczyć o swój interes, zadowalamy się półśrodkami. Czasem mam wrażenie, że zagraniczni partnerzy traktują nas jak kolonię. W myśl zasady: "coś tam wam damy, i tak się ucieszycie". I cieszymy się. I jest to często radość autentyczna. Bo gościowi z politycznego nadania łatwo wcisnąć kit. Przekonać go, że złapał nie lada okazję, gdy tak naprawdę ściska w ręku "wielkie g.".

I tak wracamy do punktu wyjścia - chorej kultury politycznej.

- Ludzie, którzy zarządzają tym państwem, muszą sobie zdać sprawę, że ekspertów nie należy brać z ulicy, z nadania partyjnego. Póki będziemy stawiać na biernych, miernych, ale wiernych, póty będziemy słabym krajem.

Może nie tylko naszym przeciwnikom, ale i sojusznikom na tym zależy? Skoro jest źle, dlaczego ci ostatni nie reagują? A może reagują, ale zachowując tryby poufności?

- Kluczem jest poprawność polityczna. Przecież nikt z Zachodu nie powie Polakom, jak mają postępować. Niemniej jesteśmy pilnie przez NATO obserwowani. Nieoficjalnie sygnały nie pozostawiają wątpliwości - Sojusz nie da się wepchnąć w jakąś polsko-rosyjską awanturę. W tych mniej poufnych podkreśla się, że siła Polski w NATO będzie zależeć od wiarygodności naszych polityków.

Ci zdają się w nią mocno wierzyć, podkreślając sukces warszawskiego szczytu Sojuszu.

- Jego ustalenia zapadły dawno, jeszcze przed przejęciem władzy przez PiS. Dobrze, że szczyt odbył się w Warszawie, że stało się to, co się stało. Ale Amerykanie myślą trzeźwo. I Niemcy również. Dlaczego nowy minister spraw zagranicznych Niemiec z pierwszą wizytą nie przyleciał do Polski, tylko do krajów nadbałtyckich? Dlaczego te kraje są dla Niemiec ważniejsze niż Polska? Politycy muszą zrozumieć, że nie interes partii decyduje o tym, czy państwo będzie silne. Dedykuję te słowa przede wszystkim prezydentowi - dla mnie, wojskowego, to on, jego urząd, jest najważniejszy.

A jeśli nie zrozumieją - armia będzie się upolityczniać, przemysł nasycać "Misiewiczami", zaś w polityce zagranicznej górę weźmie hałaśliwe kozaczenie? Czy NATO nas zostawi?

- Myślę, że NATO nie pozwoli nam na krytyczną awanturę. Zwłaszcza Amerykanie, którzy - jak wynika z coraz liczniejszych deklaracji Trumpa - chcą się skupić na Azji, a w Europie mieć spokój. Jeśli przegniemy, z brutalną konsekwencją pokażą nam, gdzie jest nasze miejsce w szeregu.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
I jeszcze taki odprysk od tego wywiadu, związany z poruszonym tematem Żagania...

11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej. Koniec legendy?
Sławek Zagórski Militaria Wczoraj, 8 marca (11:05)
34. Brygada Kawalerii Pancernej w Żaganiu zamiast Leopardów otrzyma przestarzałe T-72. Eksperci zgodnie uważają, że jest to niszczenie 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej.

11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej to największa i najsilniejsza polska jednostka pancerna. Jest to również najsilniejsza jednostka tego typu w Europie Środkowej. A właściwie była.

Do niedawna dysponowała ona czterema batalionami czołgów. Dwoma w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej (Leopard 2A4, które będą modernizowane) i dwoma w 34. Brygadzie Kawalerii Pancernej (Leopard 2A5). Niestety jeden z batalionów Leopardów został przeniesiony do Wesołej pod Warszawą, pozbawiony zaplecza szkoleniowego i warsztatowego. Wkrótce ma tam trafić kolejny. W zamian do Żagania trafiają stare T-72M1. Żołnierze nie kryją rozgoryczenia, a eksperci łapią się za głowy.

Podkreśla się, że w Żaganiu znajduje się całe zaplecze pozwalające na serwisowanie i utrzymywanie w eksploatacji Leopardów. Garnizon w Wesołej nie jest do tego przygotowany. I w drugą stronę: w Żaganiu nie ma zaplecza i wyszkolonej obsługi dla T-72.

- Ktoś wychodzi z założenia ze przeniesienie batalionu to pstryknięcie palcami i myk już wszystko gra - mówi chor. rez. Michał Bardoń, doświadczony żołnierz, służący m.in. w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej, weteran misji w Iraku i Afganistanie.

- Trzeba będzie przeszkolić wszystkich żołnierzy ze wszystkiego. I zanim nawet wyprowadzą "Leosie" na defiladę, to najpierw trzeba będzie nauczyć się jeździć nimi po prostej - wyjaśnia.

Podobnego zdania są cywilni eksperci.

- Należy pamiętać, że szkolenie nowych żołnierzy oraz zgranie brygady na nowo może potrwać kilka lat, więc również 1. Brygada przez jakiś czas nie będzie w pełni sprawna - mówi Bartłomiej Kucharski z Zespołu Badań i Analiz Militarnych.

Oznacza to, że nie tylko najsilniejsza dywizja pancerna w regionie została na lata zdezorganizowana, ale zmiany na gorsze dosięgły także inne zgrupowania pancerne. Głośno o tym mówił gen. broni Waldemar Skrzypczak w wywiadzie udzielonym Marcinowi Ogdowskiemu:

- Uważam to za destrukcję. Więcej, jest to absolutnie wrogie działanie, bo oznacza rozbijanie potencjału jednego z najsilniejszych związków taktycznych w Europie. Zabranie Dywizji batalionu pancernego, w przyszłości drugiego, i przerzucenie go kilkaset kilometrów dalej, podważa sens jej istnienia. Potęga "jedenastej" brała się ze skomasowania sił dwóch pancernych brygad (czterech batalionów). Owo nagromadzenie środków walki było niczym grot igliczny, który rozwaliłby wszystko na swojej drodze.

- Miała być ona, jako najsilniejszy związek pancerny, decydującym argumentem w razie wojny z Rosją i dziś takim być przestaje - dodaje Bartłomiej Kucharski.

Tymczasem rzecznik MON, Bartłomiej Misiewicz, podkreślał stanowczo, że "większość Leopardów opuści Żagań". Jest to związane z opinią ministra Macierewicza, który wielokrotnie krytykował rozlokowanie oddziałów Wojska Polskiego, których większość znajduje się na lewym brzegu Wisły. Jego zdaniem jednostki powinny bronić również wschodniej Polski.

Wschodnia flanka
Z tym, żeby wzmocnić wschodnią flankę zgadza się Kucharski.

- Tzw. flankę wschodnią bezapelacyjnie trzeba wzmocnić, głównie dlatego, że bronią jej relatywnie niewielkie siły. Faktycznie tylko 1. WBPanc i jednostki rozpoznawcze oraz w przyszłości OT; reszta 16. DZ jest ulokowana bardziej na kierunku północnym - mówi ekspert.

Nie zgadza się jednak z metodą, jaką wybrał MON

- Przeniesienie sprzętu jednego batalionu czołgów niewiele wniesie do polskiej obronności wobec tego, że potencjalny przeciwnik dysponuje przytłaczającą przewagą pancerną, za to dla 11. LDKPanc oznacza zabranie ¼ posiadanych czołgów - wyjaśnia.

- Owszem, w zamian przyjdą inne, ale T-72 bez modernizacji nie mają żadnej wartości bojowej, a stanowią one około połowę posiadanego sprzętu pancernego, spowoduje to więc osłabienie Czarnej Dywizji.

Podobnie uważa generał Skrzypczak.

- Wojna nie wybuchnie z godziny na godzinę, będzie czas na przerzucenie sił w rejony operacji. Leopardy są w stanie podjąć walkę z każdym rosyjskim czołgiem. I go rozbić. W planach obrony "jedenasta" miała być dywizją odwodową, która wykona uderzenia, gdy przeciwnik wejdzie już w Polskę. Jej cios mógłby przerwać impet rosyjskiego ataku. Dlatego Rosjanie drżeli przed 11. Dywizją. Korzystając z postanowień Traktatu Wiedeńskiego, na każde jej ćwiczenia przysyłali tabuny obserwatorów - mówi były dowódca Wojsk Lądowych.

Głębia operacyjna
W Polsce pokutuje opinia, że garnizony wojskowe powinny być rozmieszczone jak najbliżej zagrożonej granicy. Wiele krajów na takim myśleniu już się wykrwawiło. W tym i Polska w 1939 roku. Wówczas rozlokowanie dywizji wzdłuż granic również miało podłoże polityczne. Zapomina się bowiem, że miejsce stacjonowania jednostki w czasie pokoju nie musi tożsame z rozśrodkowaniem na czas wojny.

Znacznie łatwiej bowiem wyprowadzić grupę brygadową z zaplecza, niż przesuwać ją w zagrożony rejon wzdłuż linii frontu. Przerzucanie tak znacznej jednostki w bezpośredniej odległości, w zasięgu działania lotnictwa frontowego może skończyć się jej unicestwieniem.

Należy też pamiętać, że brygada pancerna ma charakter jednostki odwodowej i jest wysyłana na najbardziej zagrożone odcinki. Jej lokalizacja w bezpośredniej bliskości frontu nigdy nie była wskazana, co nieraz udowodniły podobne przypadki w historii.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Przedstawiciele MON tłumaczą jednak, że związane jest to ze znacznie krótszym czasem reakcji i uniknięciem ewentualnego zaskoczenia. Jest to nieco pokrętna logika, bowiem łatwiej jest zaskoczyć jednostki znajdujące się w zasięgu rakiet taktycznych, niż te, które są rozlokowane na zapleczu. Nie wspominając o roli, jaką powinien odegrać wywiad, w ostrzeganiu przed potencjalnym zagrożeniem. Czyżby MON nie ufał doniesieniom wywiadu o stanie zagrożenia Polski?

Światło na tę kwestię może rzucić wypowiedź byłego premiera, Leszka Millera, z 2015 roku, który mówił wówczas:

- Pan Macierewicz po wpływem fobii i nienawiści w stosunku do żołnierzy WSI doprowadził do rozwiązania służby i ujawnienia współpracowników i agentów, co się na świecie nie zdarza. Bolszewicy nie ujawnili agentów carskiej ochrony, a Amerykanie przejęli część służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych Adolfa Hitlera. To, co się stało w Polsce, w poważny sposób osłabiło parasol wywiadowczy jaki był nad polskimi wojskami w Afganistanie.

Eksperci uważają, że stan polskiego wywiadu w ostatnich latach się nie poprawił. Generał Skrzypczak w wywiadzie udzielonym Interii mówił:

- Wojskowe służby - zarówno wywiad, jak i kontrwywiad - są mocno odseparowane od swoich zachodnich odpowiedników. Mówiąc wprost, tamci nie ufają naszym.

- I sami sobie jesteśmy winni. Agenci wywiadów amerykańskiego czy niemieckiego pilnie się nam przyglądają. I co widzą? Służby, w których roi się od wzajemnych oskarżeń o kontakty z Rosjanami - agentami, lobbystami czy mafią. Stąd płynące do Waszyngtonu czy Berlina zalecenia, by ograniczać współpracę z Polakami - dodał.


Jak wzmacniać?
Nie ulega wątpliwości, że Wojsko Polskie powinno zostać wzmocnione. W polskiej koncepcji obronnej potencjalnym agresorem jest Rosja. Cały czas wspomina o tym minister Macierewicz. Jak wygląda polski plan na wypadek ataku sąsiada ze wschodu?

- W przypadku ataku, strategicznym celem armii rosyjskiej będzie jak najszybsze osiągnięcie linii Odry. Rosjanie będą zatem dążyli do tego, by w ciągu 2-3 dni rozbić główne siły Wojska Polskiego. Mając na wschodzie trzy średnie dywizje, uzbrojone w nowoczesne wozy bojowe i inne niezbędne środki walki, a do tego operacyjne przygotowanie terenu - fortyfikacje, przeszkody, przećwiczone niszczenia kluczowych obiektów - to powinniśmy dać radę efektywnie opóźnić działanie przeciwnika - tłumaczy gen. Skrzypczak.

- Na szczęście - wbrew popularnej wojennej retoryce - nie widać, by Rosja szykowała się na wojnę z nami. Kreml wie, że go na nią nie stać. Ale całkowicie tego scenariusza wykluczyć się nie da, dlatego czas wyciągnąć rękę z nocnika i na poważnie wziąć się za budowanie naszych możliwości obronnych - dodaje.

Jak powinna wyglądać budowa polskich możliwości obronnych tłumaczy Bartłomiej Kucharski:

- Moim zdaniem można by wzmocnić wschodnią flankę delikatniej i skuteczniej, poprzez odtworzenie na bazie 1. WBPanc, zlikwidowanej kilka lat temu 1. Dywizji Zmechanizowanej. W jej skład mogłyby wejść również, jak dawniej, 21. Brygada Strzelców Podhalańskich oraz zlikwidowana wraz z dywizją 3 Brygada Zmechanizowana z Lublina, oczywiście po reaktywacji.

- Tymczasowo nowa-stara dywizja powinna otrzymać dostępny sprzęt, np. czołgi Twardy i KTO Rosomak, a w przyszłości mogłaby mieć pierwszeństwo w dostawach nowego sprzętu, o ile byłaby ukompletowana przynajmniej w takim stopniu, jak do niedawna Czarna Dywizja. Ale na pewno nie powinna powstawać jej kosztem - dodaje.


Okaleczona dywizja
Tymczasem 11. Dywizja została pozbawiona swego największego atutu: dwóch batalionów znakomitych czołgów, a otrzymała przestarzałe T-72M1, które ostatnim razem miała na stanie w 1995 roku! Żołnierze nie ukrywają, że cofają się w czasie.

Na łamach "Tygodnik Regionalna" mjr rez. Marek Zieliński mówił:

- Żagańska brygada znalazła się w wehikule czasu, bo wraca do 1978 roku (wówczas do Żagania trafiły pierwsze T-72M1 - przyp. SZ). Oczywiście żołnierze nie mają prawa dyskutować z decyzjami polityków. Ale my wojskowi w rezerwie, jak najbardziej tak. Ja i moi koledzy uważamy, że w ten sposób brygada cofa się w rozwoju.

Żołnierze nie komentują oficjalnie. Jednak w prywatnych rozmowach wielu mówi to samo. Jedynym wyrazem sprzeciwu jest odejście ze służby.

- Wiem, że chłopaki wcale się nie palą do przenosin i wnioski o przeniesienie, czy nawet o rezerwę sypią się jak prezenty z wora świętego Mikołaja - mówi chor. rez. Bardoń.

Potwierdza tym samym informacje uzyskane z biura prasowego 11. LDKPanc. W całym 2016 roku było 36 wniosków o zwolnienie do cywila, zaś w tym roku jest ich już 29.

- W Moskwie strzelają korki od szampana. Rozbijanie najsilniejszej dywizji w imię pijaru to czyn noszący znamiona zdrady - chor. Bardoń nie przebiera w słowach.
 
Do góry Bottom