Mieszkaniowa polityka Łodzi jest antyspołeczna?

Trigger Happy

Mądry tato
Członek Załogi
2 946
958
Uwaga ! Teksty pochodzi z łódzkiego dodatku GazWybu ...., nie wylądował w "Teoriach ekonomicznych zwykłych ludzi" ani w "Śmiesznych newsach z rana" , bo to nie są "zwykli ludzie" i to nie jest śmieszne ... przeklejam bez skrótów.

Historia krótka, największy polski (?) kamienicznik - Miasto Łódź, zachęca mieszkańców komunalnych mieszkań w kamienicach do wykupu mieszkań z duża bonifikatą.

Kupić czy nie kupić? Urzędnicy mówią: tak. I zachęcają łodzian, aby kupowali mieszkania gminne. Ale czy to rzeczywiście jest złoty interes? Łódzka socjolog ma spore wątpliwości i dzieli się nimi z czytelnikami "Gazety", Wiceprezydent Radosław Stępień zachęca do wykupienia mieszkań komunalnych i przekonuje, że to dla lokatorów czysty zysk. Miasto bonifikaty przy wykupie proponuje od lat, chcąc pozbyć się nierentownych lokali i przerzucić koszty administracji i remontów na właścicieli. Lokatorzy wiedzą dobrze, że nie o ich zysk chodzi, a zysk dla miasta.

Kilkunastoletnie doświadczenia wspólnot mieszkaniowych, tworzonych w Łodzi przez mieszkańców sprywatyzowanych miejskich lokali, dowodzą, że na jakąkolwiek partycypację nie ma tam miejsca - poza partycypacją w kosztach. Zgodnie z neoliberalną logiką wykupujący mieszkania od miasta stają się jedynymi odpowiedzialnymi finansowo za wszystko, także poza lokalem, w tak zwanej części wspólnej, nie mają jednak żadnych praw. Zebrania wspólnoty są fasadą oddolnej demokracji, gdzie lokatorzy mogą jedynie przegłosować podniesienie remontowej części czynszu, i zdecydować, na jaki cel zostanie ona przeznaczona. Mogą uwłasnowolnić się na kawałku trawniczka pod blokiem, ale nie mają wpływu na sposób zagospodarowania innego kawałka zieleni czy wybór firmy go sprzątającej, tak by nie budził ich łoskot spalinowej kosiarki latem i dmuchawy do liści jesienią. Tęsknie popatrzeć mogą na nieczynną fontannę na tym skrawku zieleni - choć za ich oknem, nie mają żadnego wpływu na jej ewentualną renowację. Tam, gdzie mieszkania w komunalnym budynku wykupiła ponad połowa lokatorów, wspólnota ma jeszcze jakiś margines decyzji, tam, gdzie są w mniejszości - nie mają nic do powiedzenia. W praktyce budynek poszatkowany na komunalne i hipoteczne mieszkania zarządzany jest przez tę samą administrację, której pracownika "wybieramy" do zarządzania wspólnotą - bo to jedyny sposób na ogarnięcie chaosu.

Owo poszatkowanie budynków na różne formy własności daje ciekawe efekty. Gdy zapcha mi się kanalizacja, to moja prywatna kanalizacja, i szukam prywatnej firmy, która uratuje mój sprywatyzowany parkiet przed tym, co z kanalizacji wypływa. Prywatna firma, za moje prywatne pieniądze, przepycha powód zapchania piętro niżej, do mieszkania komunalnego. Sąsiad wzywa na ratunek administrację, ich pracownik przepycha piętro niżej, do mieszkania hipotecznego Budynek jest stary, kanalizacja działa średnio, przydałby się remont pionów - ale to niemożliwe, bo wspólnota nie może narzucić jej lokatorom wynajmującym mieszkania od miasta. Gdy w komunalnym mieszkaniu ciekną 60-letnie zawory w kaloryferach, zalewając 60-letni parkiet, administracja przysyła pracownika do ich uszczelnienia i natychmiast po zakończeniu sezonu grzewczego zawory wymienia. Gdy analogiczna awaria zdarzy się w mieszkaniu hipotecznym, dość długo po złożeniu podania otrzymuję na piśmie (z budynku naprzeciwko) decyzję, że mogę sobie sama zawory wymienić na własny koszt. Informacja o tym, gdzie i jakie zawory kupić i gdzie znaleźć fachowca do administracji już nie należy. Długotrwałe negocjacje w sprawie wydelegowania przez administrację fachowca, który spuści wodę z instalacji (na mój koszt) dowodzą, że administracja robi mi tak naprawdę łaskę. W przypadku awarii poza mieszkaniem dział techniczny administracji zawsze szuka winy w innych sprywatyzowanych mieszkaniach - mam na własną rękę ścigać ich właścicieli i wywierać na nią wpływ w celu usunięcia usterek - choć z ekspertyzy po poprzednim zalaniu wynika, że to skutek błędów w ociepleniu budynku. Opłaca mi się jednak ściągać odszkodowanie z sąsiadki, bowiem w innym wypadku zapłacę je sobie sama: z ubezpieczenia wspólnoty, na które się składam, a nie z ubezpieczenia administracji, której pion techniczny nadzorował ów remont!

Logika ekonomiczna jest jedyną, jaka reguluje decyzje wspólnoty. Chcecie odzyskać ten kawałek trawniczka? Proszę bardzo, ale z chodniczkiem przy wejściu, zastanówcie się, moi dobrzy ludzie, czy stać was na wyższe stawki ubezpieczenia, gdy ktoś się pośliźnie i złamie nogę. Nie ma gdzie segregować śmieci - zamknijcie sobie śmietnik, nie będą wam podrzucać. To, że na razie około 40 proc. śmieci poddanych jest skutecznemu recyklingowi przez śmietnikowych "nurków" w rachunku ekonomicznym nie istnieje. Że co, że nasz śmietnik jest dla innych mieszkańców miasta źródłem jakiegoś dochodu - a co nas to obchodzi?

Miasto prezentuje kolejne hasła, mające sprzedać politykę mieszkaniową. Po wiceprezydencie, który rzucił hasło przesiedlania mieszkańców do kontenerów, hasła ekonomicznej racjonalności i partycypacji prezentuje wiceprezes Stępień. Wywiad z nim, opublikowany w "Gazecie" 24 lipca, przemilcza zorganizowaną w poprzednim dniu akcję protestu przeciwko proponowanym rozwiązaniom, jako drastycznie godzących w lokatorów. Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej nazywa łódzką politykę mieszkaniową antyspołeczną i zachęca do dzwonienia w tej sprawie do wiceprezydenta - który był (wedle odbierającej telefony osoby) na urlopie. Skrzynka mailowa, na którą protestujący próbowali pisać, okazała się nieczynna. Za to na facebookowej liście tego wydarzenia objawił się miejski urzędnik (tak się przedstawił), który protestujących nazwał "bandą lewicowych ścierw i nieudaczników" i skutecznie skanalizował ich energię. Ciekawe, czy za tę działalność dostaje wynagrodzenie za pracę w nadgodzinach? Bo pierwszy wpis zamieścił 23 lipca o 19.38 i pozostawał aktywny w konwersacji, która objęła 102 komentarze!

Wiceprezydent z jednej strony odwołuje się do rynkowej logiki, z drugiej - powołuje się na zalety działania partycypacyjnego, przeciwstawiając go rzekomej lokatorskiej logice roszczeniowej: "niech mi remontują, a czynsz ustalą na poziomie socjalnego". Figura lokatora, którego kaprysem jest niepłacenie czynszu, to stały element perswazyjny uzasadniający kolejne mieszkaniowe polityki. To kapryśny niepłacący wraz z demolującym menelem mają być odpowiedzialni za wszystko - w tym nieludzkie warunki. w jakich mieszkają ludzie. Kolejni urzędnicy milczą o tym, że miasto dysponuje środkami egzekucji zaległości czynszowych - przynajmniej od najsłabszych. Najbardziej chyba strzeżoną tajemnicą jest egzekucja zaległości od stawiających pierwsze dorosłe kroki dzieci niepłacących - z powodu biedy lub nałogu - rodziców. Mają one do wyboru spłacić dotychczasowe zadłużenie i wymeldować się, rezygnując z prawa do lokalu - lub wybrać rodzicielską metodę ignorowania wezwań do zapłaty. Praktyka ta dotyczy być może nielicznych ofiar bezdusznego systemu - w ilu rodzinach pijaków dzieci kończą szkołę, znajdują pracę i stać ich na spłacanie rodzicielskich długów, lecz reprodukuje kolejnych niepłacących, i nie z kaprysu, a z braku środków.

Powoływanie się na mechanizmy demokracji partycypacyjnej przez udzielną władzę, która lekceważy głos "ludu", to piramidalne nadużycie. (...)

i drugi

Nie wykupujcie gminnych mieszkań! Przybędzie obowiązków


Artykuł Pani Izabeli Desperak w sprawie wykupu mieszkań przez ich mieszkańców odkrywa prawdę o tej sprawie. Wykup mieszkania związany jest z przerzuceniem obowiązków Miasta na właściciela wykupionego mieszkania.
Wykupujący nie jest informowany przez sprzedającego o tym, jakie obowiązki spadną na niego jako właściciela wykupionego lokalu.

(...) Proszę spojrzeć, na jakie problemy natknie się właściciel wykupionego lokalu:

Każdy, kto kupuje mieszkanie, musi co roku płacić podatek od lokalu i od ziemi, na której stoi blok.

Wszystkie naprawy w bloku staną się problemami, na które będzie musiał łożyć pieniądze właściciel mieszkania.

(..) Trzeba być przygotowanym na to, że Administracja spycha zawsze wszystkie problemy na Wspólnotę Mieszkaniową. Administracja najbardziej pilnuje tego, by opłata za obsługę jednego m2 była jak największa, by zabezpieczone były apanaże pracowników Administracji.

(...) Spychanie przez Administrację wszystkich problemów na Wspólnotę Mieszkaniową jest jej wybiegiem, by stworzyć warunki, że niczego nie można załatwić.

(..) Mieszkania nie należy wykupywać teraz, gdyż ich administrowanie, naprawianie, modernizowanie, dbałość o nie nie są zorganizowane. Sprzedaż mieszkań spowodowana jest tylko i wyłącznie chęcią pozbycia się problemu mieszkaniowego przez Władze Miasta. Należy wyrazić zdziwienia, że Pani Prezydent nie organizuje sprzedaży mieszkań w taki sposób, by ich trwałość przedłużyła się, a estetyka podniosła. Wymaga to przebudowy Administracji z opornej na aktywną, oddaną ludziom. Zwykłe zepchnięcie problemów mieszkaniowych na osoby, które wykupiły mieszkania, niczego nie da. Niezbędna jest mądra i aktywna Administracja, której na razie nie ma.
Linki do komentarzy :
http://forum.gazeta.pl/forum/w,755,...cie_gminnych_mieszkan_Przybedzie_ob_.html?v=2
http://forum.gazeta.pl/forum/w,755,...a_polityka_Lodzi_jest_antyspoleczna_.html?v=2
O autorce (Wikipedia) - https://pl.wikipedia.org/wiki/Izabela_Desperak
 
D

Deleted member 427

Guest
Ech to lewactwo... nie ma na to lekarstwa chyba.

Na szczęście komentarze są zdrowe:

Nie idźcie do pracy. Przybędzie wam obowiązków!
Dokładnie do takiego podejścia do życia i społeczności łódzkiej sprowadza się list "czytelnika" zaprezentowany w łódzkiej Gazecie Wyborczej. Żenada świadomie już - jak widać - potęgująca dezinformację szerzoną przez lewackie towarzystwo wzajemnej adoracji red. naczelnej tego pisma.

Przyznać się , który z wulgarnych libertarian tam trolluje ;)
 

Piter1489

libnetoholik
2 072
2 035
Izabela Desperak (ur. 14 listopada 1965) – polska socjolog, feministka i nauczyciel akademicki.

(...)

Autorka wielu artykułów z dziedziny gender studies, m.in. o wykluczeniu ze względu na płeć i orientację seksualną, problemach rodzin niepełnych, wizerunkach kobiet i mężczyzn w mass mediach, feminizacji ubóstwa i pozycji kobiet na rynku pracy.

Czyli osoba, która na wolnym rynku czyściłaby kible albo coś takiego. Chociaż nie wiadomo, może by się nieźle sprzedawały te artykuły pisane po zabawie z WC-kaczką? :)
 
D

Deleted member 427

Guest
Czyli osoba, która na wolnym rynku czyściłaby kible albo coś takiego.

Podejrzewam, że byłoby tak jak z Marksem - za dnia praca w fabryce u przyjaciółki albo u ojca w manufakturze, a w nocy pisanie gender studies. Choć sam nie wiem - może po robocie byłaby tak wyjebana, że odechciałoby się jej pisania? ;)
 
Do góry Bottom