- Moderator
- #1
- 3 585
- 6 861
Mam na myśli buddyzm na przykładzie feudalistycznego Tybetu. W sieci roi się od materiałów opisujących okrucieństwo Dalai Lamów (Molyneux dorzucił nawet swoje trzy grosze), ale odpowiedź jest zawsze jedna i ta sama - maoistyczna propaganda. Jak to więc z tym Tybetem było?
Przytoczę cytaty z artykułu, który ukazał się kiedyś na ulubionym serwisie polskich libertarian - racjonalista.pl:
Przytoczę cytaty z artykułu, który ukazał się kiedyś na ulubionym serwisie polskich libertarian - racjonalista.pl:
Rodzinom tybetańskim systematycznie odbierano małych chłopców i umieszczano ich w klasztorach, by wychować ich na mnichów. Kiedy już raz znaleźli się w klasztorze, byli związani na całe życie. Tashe-Tsering, mnich, opisuje, że molestowanie seksualne dzieci chłopskich było powszechne. On sam był ofiarą wielokrotnych gwałtów, które zaczęły się, kiedy miał 9 lat. Klasztory brały także dzieci chłopów w dożywotnią służbę jako służących, tancerzy i żołnierzy.
W Starym Tybecie była niewielka liczba wolnych chłopów oraz dodatkowo około 10 tysięcy ludzi, składających się na „klasę średnią": rodzin kupców, sklepikarzy i drobnych handlowców. Tysiące innych żyło z żebractwa. Niewielką mniejszość stanowili na ogół służący w domach niewolnicy, którzy nie posiadali niczego. Również ich dzieci pozostawały w niewoli. Chłopi pańszczyźniani stanowili największą część wiejskiej populacji - szacunkowo 700 tysięcy z miliona dwustu pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców Tybetu. Sytuacja chłopów, tak pańszczyźnianych, jak wolnych, była niewiele lepsza od sytuacji niewolników. (...) Ich panowie mówili im, co mają siać i jakie zwierzęta hodować. Bez zgody lorda czy lamy nie mogli zawierać związków małżeńskich. Właściciel bez trudu mógł ich rozdzielić z rodziną, wysyłając do pracy w odległe miejsca.
22-letnia kobieta, zbiegła chłopka pańszczyźniana, opowiada: „Właściciel zazwyczaj brał ładne chłopskie dziewczęta do swojego domu na służące i robił z nimi, co chciał". Były one „po prostu niewolnicami bez praw". Bez pozwolenia chłop pańszczyźniany nie miał prawa nigdzie się ruszyć. Właścicielom ziemskim przysługiwało prawo łapania uciekinierów. Jeden 24- letni uciekinier, który powitał chińską okupację jako „wyzwolenie". Twierdził, że życie chłopa pańszczyźnianego to nieustanny znój, głód i zimno. Po trzeciej nieudanej ucieczce ludzie pana bezlitośnie go pobili, aż krew lała mu się z nosa i ust, a potem polewano rany alkoholem i sodą kaustyczną, żeby zwiększyć ból.
Chłopi pańszczyźniani byli na całe życie przywiązani do ziemi pana — lub klasztoru — bez płacy, zobowiązani do napraw domu pana, transportu plonów i zbierania drewna opałowego. Mieli również na żądanie dostarczać zwierząt pociągowych i transportu. Podatki płacili od ślubu, od urodzenia każdego dziecka i od każdej śmierci w rodzinie. Opodatkowane było sadzenie drzew we własnym obejściu oraz każde zwierzę. Płacili podatki od świąt religijnych,śpiewu, tańca i bicia w dzwony. Ludzi opodatkowywano przy wsadzaniu do więzienia i przy zwalnianiu. Ci, którzy nie mogli znaleźć pracy, płacili podatek od bezrobocia, a jeśli starali się o pracę w sąsiedniej wiosce, płacili podatek podróżny. Kiedy nie mogli płacić, klasztory pożyczały im pieniądze na 20 do 50 procent. Niekiedy długi przechodziły z ojca na syna i z syna na wnuka. Dłużnikom, którzy nie byli w stanie zapłacić długu, groził los niewolnika, czasami na resztę ich życia.
(...)
W Tybecie dalajlamów tortury i okaleczenia — włącznie z wyłupywaniem oczu, wyrywaniem języka, przecinaniem ścięgien nóg i amputacją — były ulubionymi karami dla zbiegłych chłopów pańszczyźnianych i złodziei. Podczas podróży przez Tybet w latach sześćdziesiątych XX wieku Stuart i Roma Gelder przeprowadzili wywiad z byłym chłopem pańszczyźnianym, Tserch Wang Tuci, który ukradł dwie owce należące do klasztoru. Wyłupiono mu za to oczy i okaleczono dłoń tak, że była zupełnie bezużyteczna. Powiedział im, że nie jest już buddystą: „Kiedy święty lama powiedział im, żeby mnie oślepili, zrozumiałem, że niczego dobrego nie ma w religii".
Ponieważ odbieranie życia ludzkiego sprzeczne jest z nauczaniem Buddy, niektórych winowajców okrutnie chłostano i „zostawiano Bogu" w mroźne noce, by zmarli. „Podobieństwa między Tybetem i średniowieczną Europą są uderzające" konkluduje Tom Grunfeld w swojej książce o Tybecie.
W 1959 roku Anna Louise Strong odwiedziła wystawę narzędzi tortur używanych przez tybetańskich władców. Były tam kajdanki we wszelkich rozmiarach, włącznie z małymi kajdankami dla dzieci, przyrządy do obcinania nosów i uszu, wyłupiania oczu i łamania rąk. Były instrumenty do wycinania rzepek kolanowych i pięt oraz do przecinania ścięgien nóg. Były żelaza do wypalania piętna, bicze i specjalne urządzenia do wypruwania wnętrzności.
Na wystawie były fotografie i świadectwa ofiar, których oślepiono lub okaleczono za złodziejstwo. Był tam pasterz, któremu pan winien był wynagrodzenie w pieniądzach i pszenicy, ale odmówił płacenia. Wziął więc jedną z krów pana; za to amputowano mu dłonie. Innemu pasterzowi, który sprzeciwiał się, kiedy pan chciał zabrać mu żonę, połamano ręce. Były tam zdjęcia działaczy komunistycznych z odciętymi nosami i górną wargą oraz kobiety, którą zgwałcono, a potem odcięto jej nos.
Dawniejsi podróżnicy komentowali teokratyczny despotyzm w Tybecie. W 1895 roku Anglik dr A. L. Waddell pisał, że ludność żyła pod „nieznośną tyranią mnichów" i diabelskich przesądów, które stworzyli do terroryzowania ludzi. W 1904 roku Perceval Landon nazwał rządy dalajlamy „machiną ucisku". W tym samym mniej więcej czasie inny angielski podróżnik, kapitan W. F. T. O'Connor zauważył, że „wielcy właściciele ziemscy i kapłani (...) we własnych posiadłościach sprawują despotyczne rządy, od których nie ma odwołania", podczas gdy ludzie są „uciskani przez potworny rozrost życia klasztornego i duchowieństwa". Władcy tybetańscy „wynaleźli poniżające legendy i pobudzają ducha przesądów" wśród zwykłych ludzi.
W Starym Tybecie była niewielka liczba wolnych chłopów oraz dodatkowo około 10 tysięcy ludzi, składających się na „klasę średnią": rodzin kupców, sklepikarzy i drobnych handlowców. Tysiące innych żyło z żebractwa. Niewielką mniejszość stanowili na ogół służący w domach niewolnicy, którzy nie posiadali niczego. Również ich dzieci pozostawały w niewoli. Chłopi pańszczyźniani stanowili największą część wiejskiej populacji - szacunkowo 700 tysięcy z miliona dwustu pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców Tybetu. Sytuacja chłopów, tak pańszczyźnianych, jak wolnych, była niewiele lepsza od sytuacji niewolników. (...) Ich panowie mówili im, co mają siać i jakie zwierzęta hodować. Bez zgody lorda czy lamy nie mogli zawierać związków małżeńskich. Właściciel bez trudu mógł ich rozdzielić z rodziną, wysyłając do pracy w odległe miejsca.
22-letnia kobieta, zbiegła chłopka pańszczyźniana, opowiada: „Właściciel zazwyczaj brał ładne chłopskie dziewczęta do swojego domu na służące i robił z nimi, co chciał". Były one „po prostu niewolnicami bez praw". Bez pozwolenia chłop pańszczyźniany nie miał prawa nigdzie się ruszyć. Właścicielom ziemskim przysługiwało prawo łapania uciekinierów. Jeden 24- letni uciekinier, który powitał chińską okupację jako „wyzwolenie". Twierdził, że życie chłopa pańszczyźnianego to nieustanny znój, głód i zimno. Po trzeciej nieudanej ucieczce ludzie pana bezlitośnie go pobili, aż krew lała mu się z nosa i ust, a potem polewano rany alkoholem i sodą kaustyczną, żeby zwiększyć ból.
Chłopi pańszczyźniani byli na całe życie przywiązani do ziemi pana — lub klasztoru — bez płacy, zobowiązani do napraw domu pana, transportu plonów i zbierania drewna opałowego. Mieli również na żądanie dostarczać zwierząt pociągowych i transportu. Podatki płacili od ślubu, od urodzenia każdego dziecka i od każdej śmierci w rodzinie. Opodatkowane było sadzenie drzew we własnym obejściu oraz każde zwierzę. Płacili podatki od świąt religijnych,śpiewu, tańca i bicia w dzwony. Ludzi opodatkowywano przy wsadzaniu do więzienia i przy zwalnianiu. Ci, którzy nie mogli znaleźć pracy, płacili podatek od bezrobocia, a jeśli starali się o pracę w sąsiedniej wiosce, płacili podatek podróżny. Kiedy nie mogli płacić, klasztory pożyczały im pieniądze na 20 do 50 procent. Niekiedy długi przechodziły z ojca na syna i z syna na wnuka. Dłużnikom, którzy nie byli w stanie zapłacić długu, groził los niewolnika, czasami na resztę ich życia.
(...)
W Tybecie dalajlamów tortury i okaleczenia — włącznie z wyłupywaniem oczu, wyrywaniem języka, przecinaniem ścięgien nóg i amputacją — były ulubionymi karami dla zbiegłych chłopów pańszczyźnianych i złodziei. Podczas podróży przez Tybet w latach sześćdziesiątych XX wieku Stuart i Roma Gelder przeprowadzili wywiad z byłym chłopem pańszczyźnianym, Tserch Wang Tuci, który ukradł dwie owce należące do klasztoru. Wyłupiono mu za to oczy i okaleczono dłoń tak, że była zupełnie bezużyteczna. Powiedział im, że nie jest już buddystą: „Kiedy święty lama powiedział im, żeby mnie oślepili, zrozumiałem, że niczego dobrego nie ma w religii".
Ponieważ odbieranie życia ludzkiego sprzeczne jest z nauczaniem Buddy, niektórych winowajców okrutnie chłostano i „zostawiano Bogu" w mroźne noce, by zmarli. „Podobieństwa między Tybetem i średniowieczną Europą są uderzające" konkluduje Tom Grunfeld w swojej książce o Tybecie.
W 1959 roku Anna Louise Strong odwiedziła wystawę narzędzi tortur używanych przez tybetańskich władców. Były tam kajdanki we wszelkich rozmiarach, włącznie z małymi kajdankami dla dzieci, przyrządy do obcinania nosów i uszu, wyłupiania oczu i łamania rąk. Były instrumenty do wycinania rzepek kolanowych i pięt oraz do przecinania ścięgien nóg. Były żelaza do wypalania piętna, bicze i specjalne urządzenia do wypruwania wnętrzności.
Na wystawie były fotografie i świadectwa ofiar, których oślepiono lub okaleczono za złodziejstwo. Był tam pasterz, któremu pan winien był wynagrodzenie w pieniądzach i pszenicy, ale odmówił płacenia. Wziął więc jedną z krów pana; za to amputowano mu dłonie. Innemu pasterzowi, który sprzeciwiał się, kiedy pan chciał zabrać mu żonę, połamano ręce. Były tam zdjęcia działaczy komunistycznych z odciętymi nosami i górną wargą oraz kobiety, którą zgwałcono, a potem odcięto jej nos.
Dawniejsi podróżnicy komentowali teokratyczny despotyzm w Tybecie. W 1895 roku Anglik dr A. L. Waddell pisał, że ludność żyła pod „nieznośną tyranią mnichów" i diabelskich przesądów, które stworzyli do terroryzowania ludzi. W 1904 roku Perceval Landon nazwał rządy dalajlamy „machiną ucisku". W tym samym mniej więcej czasie inny angielski podróżnik, kapitan W. F. T. O'Connor zauważył, że „wielcy właściciele ziemscy i kapłani (...) we własnych posiadłościach sprawują despotyczne rządy, od których nie ma odwołania", podczas gdy ludzie są „uciskani przez potworny rozrost życia klasztornego i duchowieństwa". Władcy tybetańscy „wynaleźli poniżające legendy i pobudzają ducha przesądów" wśród zwykłych ludzi.