Król Julian
Well-Known Member
- 962
- 2 125
Na prawicy.net natknąłem się na całkiem ciekawy tekst Magdaleny Ziętek-Wielomskiej, aktualnie żonki profesora Wielomskiego, którego czasem czytam dla beki:
Na tekst Karola Kilijanka prawdopodobnie nie zwróciłabym większej uwagi, gdyby nie fakt, że od kilku tygodni uczestniczę w dyskusji, toczącej się na kilku portalach i na Facebooku, na temat „kwestii kobiecej”. W dyskusji tej, niestety, padają prawie wyłącznie religijne i pseudo-empiryczne argumenty, brakuje w niej natomiast racjonalnego spojrzenia na rzeczywistość. Niestety, tekst Kilijanka dokładnie wpisuje się w tę właśnie manierę wielu dyskutantów przedstawiających się jako „prawicowi” i „katoliccy”. W swoim tekście posługuje się kilkoma figurami retorycznymi, które notorycznie pojawiają się w konserwatywnej publicystyce, a które zamiast wyjaśniać „zaczarowują rzeczywistość”.
Główne tezy Kilijanka są następujące: Autor wskazuje na problem kryzysu demograficznego, który jest faktem. Przedstawia i krytykuje pomysł państwa polskiego na przezwyciężenie tego kryzysu, czyli przyznawanie zasiłków na dziecko. Kilijanek uważa, że przyczyną obniżającej się dzietności nie są problemy materialne ludności, lecz kwestie duchowe. Jego zdaniem, problem demograficzny może zostać rozwiązany poprzez odnowienie duchowe, dzięki któremu „skromne, ciche i czyste” kobiety zaczną rodzić więcej dzieci.
Przyjrzyjmy się teraz bliżej jego tezom. Kilijanek słusznie wskazuje, że wzrost dobrobytu nie idzie w parze ze wzrostem dzietności, tylko dokładnie odwrotnie – obniża ją. Przyczyn takiego stanu rzeczy upatruje w „ideologii, która zamyka łona”, czyli w szalejącym materializmie, wygodnictwie i indywidualizmie. Ta „panująca ideologia ubezpładnia Polki”.
I dalej: „Zaczęło się od upadku ducha i tylko na jego podniesieniu może się to zakończyć. Nawet mając w perspektywie pomoc finansową, małżeństwo nie zdecyduje się na kolejne dzieci, bo to nie jest modne, bo to przeszkadza w tzw. spełnieniu się, bo kobieta stanie się kurą domową” (na marginesie można zadać pytanie, czy upadek ducha nie przejawia się także w upadku języka, bo czy ideologia może kogokolwiek „ubezpładniać”? (sic!)). Środkiem zaradczym ma być „siła Kościoła, wycofanie się państwa ze sfery rodzinnej i powrót do wartości chrześcijańskich w życiu społecznym”, „silna rodzina pod władzą ojca, z którego należy zdjąć chomąto podatkowe” oraz „skromna, cicha i czysta kobieta, która zobaczy, że jej wartość to nie obnażone przesadnym dekoltem piersi i powabny makijaż, ale wianuszek dzieci dookoła jej nóg”.
Kilijanek bez wątpienia rysuje uproszczony, wręcz sprymitywizowany obraz współczesnego społeczeństwa. Posiadam w kręgu swoich znajomych wiele bezdzietnych kobiet i żadna z nich ani nie afiszuje się „przesadnym dekoltem”, ani nie charakteryzuje się szczególnie wybujałym materializmem. Przyczyny bezdzietności leżą dużo głębiej – dostrzeżenie ich oraz zrozumienie i zanalizowanie wymaga jednak kierowania się motywacjami poznawczymi, a te, niestety, są z zasady zbyt słabo rozwinięte u osób posiadających silne motywacje ideologiczne (motywacje ideologiczne w znaczeniu socjocybernetycznym obejmują także motywacje religijne).
Na pewno zgadzam się z tezą Autora w tej części, która mówi, że problemów demograficznych nie można sprowadzić do kwestii energetycznych (w pojęciu socjocybernetycznym), czyli finansowych. Nie zgadzam się jednakże z tezą zakładającą, że problem leży wyłącznie na płaszczyźnie duchowej (informacyjnej). Błąd ten popełnia wielu konserwatystów nierozumiejących istoty zjawiska modernizacji ekonomicznej, technicznej i społecznej, która dokonała się w ostatnich stuleciach. Kijanek nie jest tu żadnym wyjątkiem – jego niezrozumienie współczesnego świata nie jest więc niczym wyjątkowym.
Zacznijmy od przypomnienia, że już Malthus dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że postęp techniczny, ekonomiczny i społeczny prowadzi do ograniczenia dzietności. Malthus wskazał, że warstwy bardziej „ucywilizowane” rozmnażają się wolniej od warstw niższych, co stanowi poważny problem dla zapewnienia ciągłego postępu społecznego. A ponieważ był zwolennikiem takiego postępu, proponował, aby poprzez środki eugeniczne ograniczać dzietność warstw niższych. Jak wiemy z historii, jego teorie znalazły licznych zwolenników, i ciągle znajdują.
Kilijanek przyjmuje w punkcie wyjścia dokładnie to samo założenie co Malthus, ale oczywiście proponuje diametralnie inne rozwiązania. Ponieważ postęp społeczny sprowadza wyłącznie do rozbuchanego hedonizmu, środkiem zaradczym ma być zmiana wartości duchowych.
Paradoks polega jednak na tym, że wzrost ilości ludzi ściśle zależy od tegoż właśnie postępu. Wszyscy dobrze wiemy, że 6 miliardów ludzi nie dałoby się wyżywić w ramach struktur gospodarczych z epoki kamienia łupanego lub średniowiecznego społeczeństwa agrarnego. A teraz się da i, moim zdaniem, wbrew współczesnemu maltuzjanizmowi, można wyżywić jeszcze dużo więcej ludzi.
Rzecz jednak w tym, że nowoczesna struktura gospodarcza ściśle powiązana jest nie tylko z rozwojem techniki, ale także i stosunków społecznych. Patriarchalne, hierarchiczne, homogeniczne i statyczne struktury społeczne, które są tak bliskie sercu Karola Kilijanka, były ściśle związane z energetycznym metabolizmem średniowiecznych społeczeństw agrarnych. Biologiczne przetrwanie ludzi zależało od efektywnego wykorzystania ziemi, co wymuszało taką a nie inną organizację społeczną. Postęp, który dokonał się w nowożytności, w gruncie rzeczy sprowadza się do tego, że człowiek nauczył się pozyskiwać i odpowiednio wykorzystywać nowe źródła energii, co nie tylko służy jego przetrwaniu biologicznemu (energia jałowa i robocza), ale także wyzwoliło ogromne pokłady energii swobodnej, którą może wykorzystywać w różnoraki sposób. I to właśnie ta wyzwolona energia swobodna jest tym, czego współczesny człowiek za żadne skarby nie odda. I oczywiście, wiele osób używa jej na hedonistyczną konsumpcję, ale równie wiele osób rozwija swoje talenty, szuka dostępu do wiedzy, angażuje się społecznie itd.
Na tekst Karola Kilijanka prawdopodobnie nie zwróciłabym większej uwagi, gdyby nie fakt, że od kilku tygodni uczestniczę w dyskusji, toczącej się na kilku portalach i na Facebooku, na temat „kwestii kobiecej”. W dyskusji tej, niestety, padają prawie wyłącznie religijne i pseudo-empiryczne argumenty, brakuje w niej natomiast racjonalnego spojrzenia na rzeczywistość. Niestety, tekst Kilijanka dokładnie wpisuje się w tę właśnie manierę wielu dyskutantów przedstawiających się jako „prawicowi” i „katoliccy”. W swoim tekście posługuje się kilkoma figurami retorycznymi, które notorycznie pojawiają się w konserwatywnej publicystyce, a które zamiast wyjaśniać „zaczarowują rzeczywistość”.
Główne tezy Kilijanka są następujące: Autor wskazuje na problem kryzysu demograficznego, który jest faktem. Przedstawia i krytykuje pomysł państwa polskiego na przezwyciężenie tego kryzysu, czyli przyznawanie zasiłków na dziecko. Kilijanek uważa, że przyczyną obniżającej się dzietności nie są problemy materialne ludności, lecz kwestie duchowe. Jego zdaniem, problem demograficzny może zostać rozwiązany poprzez odnowienie duchowe, dzięki któremu „skromne, ciche i czyste” kobiety zaczną rodzić więcej dzieci.
Przyjrzyjmy się teraz bliżej jego tezom. Kilijanek słusznie wskazuje, że wzrost dobrobytu nie idzie w parze ze wzrostem dzietności, tylko dokładnie odwrotnie – obniża ją. Przyczyn takiego stanu rzeczy upatruje w „ideologii, która zamyka łona”, czyli w szalejącym materializmie, wygodnictwie i indywidualizmie. Ta „panująca ideologia ubezpładnia Polki”.
I dalej: „Zaczęło się od upadku ducha i tylko na jego podniesieniu może się to zakończyć. Nawet mając w perspektywie pomoc finansową, małżeństwo nie zdecyduje się na kolejne dzieci, bo to nie jest modne, bo to przeszkadza w tzw. spełnieniu się, bo kobieta stanie się kurą domową” (na marginesie można zadać pytanie, czy upadek ducha nie przejawia się także w upadku języka, bo czy ideologia może kogokolwiek „ubezpładniać”? (sic!)). Środkiem zaradczym ma być „siła Kościoła, wycofanie się państwa ze sfery rodzinnej i powrót do wartości chrześcijańskich w życiu społecznym”, „silna rodzina pod władzą ojca, z którego należy zdjąć chomąto podatkowe” oraz „skromna, cicha i czysta kobieta, która zobaczy, że jej wartość to nie obnażone przesadnym dekoltem piersi i powabny makijaż, ale wianuszek dzieci dookoła jej nóg”.
Kilijanek bez wątpienia rysuje uproszczony, wręcz sprymitywizowany obraz współczesnego społeczeństwa. Posiadam w kręgu swoich znajomych wiele bezdzietnych kobiet i żadna z nich ani nie afiszuje się „przesadnym dekoltem”, ani nie charakteryzuje się szczególnie wybujałym materializmem. Przyczyny bezdzietności leżą dużo głębiej – dostrzeżenie ich oraz zrozumienie i zanalizowanie wymaga jednak kierowania się motywacjami poznawczymi, a te, niestety, są z zasady zbyt słabo rozwinięte u osób posiadających silne motywacje ideologiczne (motywacje ideologiczne w znaczeniu socjocybernetycznym obejmują także motywacje religijne).
Na pewno zgadzam się z tezą Autora w tej części, która mówi, że problemów demograficznych nie można sprowadzić do kwestii energetycznych (w pojęciu socjocybernetycznym), czyli finansowych. Nie zgadzam się jednakże z tezą zakładającą, że problem leży wyłącznie na płaszczyźnie duchowej (informacyjnej). Błąd ten popełnia wielu konserwatystów nierozumiejących istoty zjawiska modernizacji ekonomicznej, technicznej i społecznej, która dokonała się w ostatnich stuleciach. Kijanek nie jest tu żadnym wyjątkiem – jego niezrozumienie współczesnego świata nie jest więc niczym wyjątkowym.
Zacznijmy od przypomnienia, że już Malthus dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że postęp techniczny, ekonomiczny i społeczny prowadzi do ograniczenia dzietności. Malthus wskazał, że warstwy bardziej „ucywilizowane” rozmnażają się wolniej od warstw niższych, co stanowi poważny problem dla zapewnienia ciągłego postępu społecznego. A ponieważ był zwolennikiem takiego postępu, proponował, aby poprzez środki eugeniczne ograniczać dzietność warstw niższych. Jak wiemy z historii, jego teorie znalazły licznych zwolenników, i ciągle znajdują.
Kilijanek przyjmuje w punkcie wyjścia dokładnie to samo założenie co Malthus, ale oczywiście proponuje diametralnie inne rozwiązania. Ponieważ postęp społeczny sprowadza wyłącznie do rozbuchanego hedonizmu, środkiem zaradczym ma być zmiana wartości duchowych.
Paradoks polega jednak na tym, że wzrost ilości ludzi ściśle zależy od tegoż właśnie postępu. Wszyscy dobrze wiemy, że 6 miliardów ludzi nie dałoby się wyżywić w ramach struktur gospodarczych z epoki kamienia łupanego lub średniowiecznego społeczeństwa agrarnego. A teraz się da i, moim zdaniem, wbrew współczesnemu maltuzjanizmowi, można wyżywić jeszcze dużo więcej ludzi.
Rzecz jednak w tym, że nowoczesna struktura gospodarcza ściśle powiązana jest nie tylko z rozwojem techniki, ale także i stosunków społecznych. Patriarchalne, hierarchiczne, homogeniczne i statyczne struktury społeczne, które są tak bliskie sercu Karola Kilijanka, były ściśle związane z energetycznym metabolizmem średniowiecznych społeczeństw agrarnych. Biologiczne przetrwanie ludzi zależało od efektywnego wykorzystania ziemi, co wymuszało taką a nie inną organizację społeczną. Postęp, który dokonał się w nowożytności, w gruncie rzeczy sprowadza się do tego, że człowiek nauczył się pozyskiwać i odpowiednio wykorzystywać nowe źródła energii, co nie tylko służy jego przetrwaniu biologicznemu (energia jałowa i robocza), ale także wyzwoliło ogromne pokłady energii swobodnej, którą może wykorzystywać w różnoraki sposób. I to właśnie ta wyzwolona energia swobodna jest tym, czego współczesny człowiek za żadne skarby nie odda. I oczywiście, wiele osób używa jej na hedonistyczną konsumpcję, ale równie wiele osób rozwija swoje talenty, szuka dostępu do wiedzy, angażuje się społecznie itd.