Kradzież konfliktu przez państwo

D

Deleted member 427

Guest
Ludzie tradycyjnie unikali uciekania się do pomocy państwa, nawet po ukształtowaniu się struktur sądowo-administracyjnych. Przez stulecia państwo pełniło minimalną rolę w procesie wymierzaniu sprawiedliwości. Dominowało bowiem przekonanie, że rozwiązywania konfliktów jest sprawą wewnętrzną danej wspólnoty.

-- H. Zehr, Retributive Justice, Restorative Justice. New Perspectives on Crime and Justice

Jest taki nurt w polityce kryminalnej: restorative justice. Badacze wywodzący się z tej szkoły robili dużo badań antropologicznych i twierdzą, że naturalnym (pierwotnym) sposobem rozwiązywania sporów była "przymusowa koncyliacja" i wspólne uzgadnianie w małych grupach sposobu zadośćuczynienia ofierze i pokajania się sprawcy. Potem przyszła władza (w szczytowej formie: państwowa) i "ukradła konflikt" ofierze, sprawcy i społeczności. Największymi złodziejami konfliktu są oczywiście policja i sądy. Rozwija tę teorię Nils Christie w świetnym tekście opublikowanym na łamach British Journal of Criminology - Konflikty jako własność (Conflicts as Property).

Joanna Różyńska napisała esej o tym zjawisku - Koncepcja sprawiedliwości naprawczej

Cytuję (pogrubienia moje):

W społeczeństwach przedpaństwowych i słabo politycznie zorganizowanych krzywda wyrządzona drugiej osobie traktowana była przede wszystkim jako problem prywatny pokrzywdzonego i sprawcy oraz ich rodzin lub szerszych grup rodowych. Bez względu na to, czy źródłem sporu było naruszenie prawa do kawałka ziemi czy też zabójstwo, to do osoby pokrzywdzonej i jej krewnych należało ujęcie złoczyńcy i wymierzanie mu sprawiedliwości. Tylko w przypadku czynów zagrażających dobru całej społeczności, takich jak np. naruszenie tabu, ucieczka z pola walki czy też zdrada, odpowiedzialność za "ukaranie" sprawcy spoczywała na całej wspólnocie.

Wbrew popularnemu obrazowi "sprawiedliwości prywatnej", zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy nie zawsze przybierało postać krwawej zemsty czy barbarzyńskiego odwetu na sprawcy i jego bliskich ("wraz z potomstwem!"). W wielu społeczeństwach przed- i wczesnopaństwowych spory rozwiązywane były przy użyciu środków pokojowych, na drodze symbolicznych ceremonii pojednania, negocjacji bądź mediacji.

Wraz z rozwojem zachodnich struktur politycznych, "prywatny" sposób wymierzania sprawiedliwości zaczął być stopniowo zastępowany przez sądownictwo wodzów, książąt i królów. Proces ten, nazwany przez Christiego "kradzieżą konfliktu przez państwo", rozpoczął się mniej więcej na przełomie XI/ XII stulecia i ostatecznie dokonał się w wieku XIX.

Zdaniem wielu historyków prawa, "zawłaszczenie konfliktu" przez państwo nie dokonałoby się, gdyby około XII/XIII wieku nie doszło do rewolucji prawnej w myśleniu o tym, czym jest przestępstwo.

(...)
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 734
To trochę nie tak. Pojęcie przestępstwa wprowadziło chrześcijaństwo, które narzucało terrorem swe prawo oparte na prawie rzymskim. Za dobrych pogańskich czasów nie istniało pojecie przestępstwa, istniało wyłącznie pojęcie krzywdy, którą należało naprawić lub pomścić.
Chrześcijaństwo wprowadziło pojęcie przestępstwa ponieważ krzywdę można było wyrządzić wyłącznie osobie lub grupie osób, a przestępstwo było czynem wobec państwa, podówczas chrześcijańskiego.

Kiedyś opisałem to na przykładzie Szwecji i ich króla Birgera, który królestwo zamienił na państwo. Objawiło się to między innymi tym, że wcześniej zamożniejsi ludzie idąc do kościoła, mogli po drodze skorzystać z usług prostytutki (biedniejszej niewiasty która chciała podreperować swój budżet), a po wprowadzeniu prawa stało się to nielegalne mimo, że krzywda się nikomu nie działa. Oczywiście pomysłowi Szwedzi zaczęli gwałcić niewiasty idące do kościoła (niekoniecznie prostytutki), płacąc im zgodnie z prawem odszkodowanie. ;)

Jesteś przeciwko państwu i prawu? Jeśli tak, to jesteś politycznym poganinem. :p
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 803
Prawo ustanowione przez państwo to, wiadomo, najgorsze rozwiązanie z możliwych. Ale prawo publiczne, w przypadku zwyczajowego też, jak dla mnie, ideałem nie jest. Kawador inicjując wątek napisał ciekawą rzecz:

Badacze wywodzący się z tej szkoły robili dużo badań antropologicznych i twierdzą, że naturalnym (pierwotnym) sposobem rozwiązywania sporów była "przymusowa koncyliacja" i wspólne uzgadnianie w małych grupach sposobu zadośćuczynienia ofierze i pokajania się sprawcy. Potem przyszła władza (w szczytowej formie: państwowa) i "ukradła konflikt" ofierze, sprawcy i społeczności.
Rozpatrując sprawę przez pryzmat postrzegania konfliktu jako własności, tutaj rzuca się w oczy pewne kolektywistyczne założenie, iż ludzkie zachowania stanowią zasób społeczności, ergo: ludzie stanowią zasób społeczności. W przypadku naruszeń tabu widać to w sposób najbardziej widoczny: zaangażowani w proceder godzący jakiemuś obyczajowi mogą wcale nie wyrządzać sobie subiektywnie żadnej krzywdy, ale osoba trzecia zdobywająca wiedzę o tym, może uznać, że jej dobro zostało naruszone, bo oni naruszają uniwersalną dla niego normę, której każdy powinien być podporządkowany.

Dzisiaj państwo i jego prawo często jest traktowane jako sformalizowana i ustrukturalizowana reprezentacja wspólnoty i jej woli właśnie. Dlatego nie dziwi mnie kradzież konfliktu przez państwo, jeśli wcześniej konflikt należał już do całej wspólnoty, a nie poszczególnych jednostek.

W sumie mnie nawet nie irytuje pozytywizm prawniczy sam w sobie, bo kluczem jest dopiero skala w jakiej prawo jest stanowione i kto może to robić. Przy totalnej decentralizacji i prywatnym prawodawstwie jest jak najbardziej do przyjęcia, groźny robi się dopiero przy silnym państwie, które nie ma dla siebie żadnej przeciwwagi, panującym na wielkim obszarze.
 
Ostatnia edycja:

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 181
To prawda. Kiedyś inne były źródła praw i inne sposoby jego egzekwowania.

Po pierwsze prawa danych grup nabierały swego kształtu w trakcie ewolucji kulturowej i nawet już po powstaniu królestw, królowie bali się stanowić własne (np. taki bezwzględny jak na obecne standardy Chlodwig I, który zdobywał władzę po licznych trupach miał opory by dorzucić własną ustawę nawet w sytuacji, gdy wydawało mu się jej ustanowienie koniecznym i robiąc to tłumaczył się z tego). Dlatego też po drugie rzadko królom przychodziło do głowy by tworzyć własny aparat do jego egzekwowania. W zasadzie po upadku Rzymu taki aparat sądowniczy (ale też skarbowy) istniał w tych państwach barbarzyńskich, gdzie został on odziedziczony po władzy rzymskiej. Tam gdzie on nie przetrwał, nie było go lub nie był rozwinięty tam długo nie tworzono nowego. A jak już królowie poczuli się na tyle mocni, żeby przejąć władzę nad prawem, to i czasami przychodziło im do głowy, by na jego straży pozostawić dotychczasowe struktury w postaci sądów wiecowych a nie wciskać społeczeństwu własnych sędziów.

W takich dawnych społeczeństwach złoczyńcy lub ich krewni czy też inni członkowie ich grupy albo byli karani cieleśnie albo płacili odszkodowanie. W czasach przedchrześcijańskich wybierano krwawe zemsty, po nastaniu chrześcijaństwa kapłani propagowali raczej finansowe załatwianie sprawy. Np. takim ciekawym sposobem (ale zarazem idiotycznym z wolnościowego punktu widzenia) załatwienia tego bezkrwawo był norweski zwyczaj w którym wujek mordercy płacił odpowiednie odszkodowanie wujkowi ofiary, bratanek mordercy bratankowi ofiary, brat bratu i tak wszyscy do szóstego czy tam siódmego stopnia pokrewieństwa.

Sądy wyglądały kiedyś tak, że miejscowa ludność zbierała się na wspólnym wiecu i wspólnie rozstrzygała rozprawę. Często było tak, że dopóki wiecowano oskarżonemu nie mógł spaść włos z głowy. Nie pamiętam już w przypadku, którego to było ludu... ale lud ten miał zwyczaj, że po wydaniu wyroku skazaniec mógł spokojnie udać się do swego domu (nie wolno było zabijać ludzi we własnych domach!) zjeść posiłek, wieczorem miał z niego wybiec, a po jakimś dopiero czasie rodzina skazańca mogła za nim ruszyć urządzając na niego polowanie...

Z innych ciekawostek to nierządnice były karane przez kobiety, które przekazywały sobie taką z wioski do wioski na każdym etapie wędrówki okaleczają taką nieboraczkę, aż do momentu, w którym wyzionęła ona ducha.

Ciekawą sprawą związaną też z tym jest współwystępowanie różnych systemów prawnych na jednym terenie. Gdy np. Longobardowie zajęli rzymskie tereny, to ludność podbita zachowała swoje rzymskie prawa, Longobardowie mięli swoje (chyba, że wstępowali do stanu duchownego to przechodzili na prawo rzymskie). Z Longobardami podboju również dokonali Saksonowie, ale gdy ci pierwsi chcieli zmusić tych drugich do przyjęcia longobardzkich praw jako prawo zwycięzców, wtedy urażeni Saksonowie taką zniewagą postanowili wrócić w ojczyste strony.

Jednak nie zawsze takie coś występowało. Często jeden teren = jedno prawo. W zasadzie prawdą jest to, że do stworzenia prawa nie jest potrzebny władca a do egzekwowania prawa aparat administracyjny. Przez setki czy może nawet tysiące lat bez tego się obchodzono. Tylko trzeba zadać sobie pytanie co to jest państwo. Jeśli coś co ma monopol na prawo i przemoc na danym terenie, to te dawne wspólnoty bez odgórnej władzy były w wielu przypadkach takimi państwami. Jeśli natomiast państwem ma być jakiś odgórny zhierarchizowany aparat zarządzający to państw w barbarzyńskiej europie nie było. Tylko pewnie dla wielu libertarian nie o taki brak państwa chodzi...

Nie mniej jest to ciekawe i warto o tym pamiętać, rozmyślać i w dyskusjach się na to powoływać.

Pamiętać należy jednak, by się nie zapędzać i chwalić tylko co dobre. W końcu te dawne społeczności były bardzo umiarkowane propertariańsko i panował w nich kolektywizm.
 
Do góry Bottom