Kolektywne homesteadowanie

L

lebiediew

Guest
Załóżmy, że w Akapowie wszystkie działki, na których ludzie mieszkają, uprawiają zboża, hodują zwierzęta i prowadzą swoje interesy powstały w wyniku homesteading. Wszystkie te działki ulokowane są wzdłuż głównej ulicy. Na północnym skraju Akapowa znajduje się źródło wody, z którego mieszkańcy biorą wodę, na południowym skraju znajduje się park, w którym mieszkańcy latem piknikują, a zimą jeżdżą na łyżwach. I teraz pytanie brzmi:

- czyją własnością jest ulica, źródło, park,
- czy ktoś może próbować je zawłaszczyć,
- czy są one zawłaszczone kolektywnie,
- jeśli są zawłaszczone kolektywnie, to kto ma prawo decydować, co wolno z nimi robić (czy wolno zainstalować kranik przy źródełku, wybrukować drogę, postawić huśtawki w parku)?,
- czy do takich działań wymagana jest jednomyślna zgoda?
- czy pojedyncza osoba ma prawo zawetować działania większości?
- czy większość może zmusić pojedynczą osobę do płacenia za ulepszenia, z których korzysta?
- jeśli nie, to jak rozstrzygnąć problem wetowiczów i gapowiczów ?

Innymi słowy – czy teoria libertariańska przewiduje istnienie dóbr wspólnych? Nawet jeśli stwierdzimy, że nie przewiduje (to znaczy, że zakłada, że w czystym – idącym od stanu natury – libertarianizmie takie dobra by nie powstały), to przecież te dobra wspólne teraz istnieją i nie wiadomo co z nimi zrobić? Czy ktoś mógłby teraz zawłaszczyć drogi? Kto? Kto pierwszy ten lepszy? Ale czemu miałby prawo zabronić mi chodzić po drodze, po której od zawsze chodziłem?
 

Hitch

3 220
4 880
Przecież ani ulica, ani park nie wzięły się z powietrza. Jeśli ktoś sobie postawił park to on o nim decyduje i nikt inny nie ma nic do gadania. Chyba, że na zasadzie sugestii na linii klient-usługo(parko)dawca. Nie napisałeś też niczego dokładniej o źródle wody. Jeśli należy do kogoś to sytuacja identyczna jak z parkiem, jeśli nie (chociaż to podejrzane, żeby w AKAPie źródło dobrej wody było niczyje ;)) to raczej wszyscy będą z rozwagą z niego korzystać. W końcu zepsucie czegoś takiego sprawi, że do winowajcy szybko zgłosi się gromada uzbrojonych osób :)

Ale czemu miałby prawo zabronić mi chodzić po drodze, po której od zawsze chodziłem?

Powiedzmy, że ojciec dał ci samochód kiedyś. Świetna fura, przejeździłeś nią całe życie. Nagle twój ojciec dostaje agresywnej ołowicy od zaimplantowanego w mózg ołowiu, gdyż auto okazało się przezeń skradzione. Prawowity właściciel grzecznie prosi cię byś opuścił jego własność. Czy ma on prawo zabierać ci samochód, którym od zawsze jeździsz?
 
Ostatnia edycja:
OP
OP
L

lebiediew

Guest
Przecież ani ulica, ani park nie wzięły się z powietrza. Jeśli ktoś sobie postawił park to on o nim decyduje i nikt inny nie ma nic do gadania.

No właśnie wzięły się z powietrza. Jedna osoba postawiła dom, druga, trzecia, czwarta i wydeptały ulicę. Podobnie z parkiem - to kawałek lasu, do którego przychodzą mieszkańcy Akapowa na spacery. Źródło tak samo, było tam od zawsze i ludzie brali tyle wody, ile potrzebowali i odchodzili.

Powiedzmy, że ojciec dał ci samochód kiedyś. Świetna fura, przejeździłeś nią całe życie. Nagle twój ojciec dostaje agresywnej ołowicy od zaimplantowanego w mózg ołowiu, gdyż auto okazało się przezeń skradzione. Prawowity właściciel grzecznie prosi cię byś opuścił jego własność. Czy ma on prawo zabierać ci samochód, którym od zawsze jeździsz?

Ale park, ulica i źródło nie zostały skradzione, ale powstały dlatego, że różni ludzie wymiennie z nich korzystali.
 

Aterlupus

Well-Known Member
474
971
Pozwolicie, że wejdę z kopa z moim relatywizmem-praktycjonizmem. Udzielam radykalnej odpowiedzi:

Będzie działać.


Nim wylecę na kopach za nietrzymanie się wątku ("czy teoria libertariańska..."):

Nie chce nikomu psuć dyskusji, więcej, doceniam twój wkład w teorie Lebiediew, ale zauważyłem że konsekwentnie uprawiamy (wszyscy my) dyskusje z pozycji potencjalnego autorytetu. Tak długo jak mówimy o Akapowie nie mamy żadnych etatystycznych narzędzi, nie wymusimy na nikim posiadania określonego zdania, ani wykonania żadnej czynności.

Sprowadza to powyższe rozważania do zastanawiania się "co jest właściwe (prawe) w systemie gdzie nie obowiązuje jeden system wartości, tak jak gdyby obowiązywał jeden system wartości". To dyskusje o kolorach w świecie istot pozbawionych oczu. Przedmiot dyskusji tak naprawdę nie istnieje, nawet w kategoriach abstrakcyjnych jest irrelewantny.

Sprawy potoczą się swoim rytmem, jeżeli ktoś będzie próbował zawłaszczyć dany teren, zareagują mieszkańcy. I znowu - balans sił. Teoretyk libertariański może oczywiście przyjechać na miejsce z wnioskami z tego tematu i przedstawić je ludziom, ale swoje wywody czerpie on apriori, nie poprze ich żadnymi obiektywnymi faktami, tak samo jak komunista, który przyjechał zaraz za nim.


Swoją drogą, smutne jest to że nawet libertarianie rozważania prowadzą z pozycji autorytetu. Kiedy ostatnio ktokolwiek przeprowadził wywód "jako jedna z równych jednostek w homogenicznym, izotropowym środowisku, na które składa się skończona liczba osób, o poglądach określonych odchyleniem standardowym [wprowadź jednostkę], napotykam na konflikt ideologiczny. Jaki mogę mieć wpływ na jego przebieg w zależności od..." :)
 

Zbyszek_Z

Well-Known Member
1 021
2 467
Tutaj mamy 2 przeciwności: z jednej strony zakładamy jak ma wyglądać akap. Im więcej założeń, tym mniej jest on realny. Można np. założyć, że ludzie w ogóle nie będą kraść i stworzyć utopię. Z drugiej strony można nie mieć żadnych założeń i stwierdzić, że jakoś to sobie będzie. Tylko, że już jakoś jest więc już mamy jakiś spontaniczny porządek, który można zwać akapem, jeżeli jedyną jego definicją jest to, że ludzie jakoś sobie coś wykombinują.

Tak długo jak mówimy o Akapowie nie mamy żadnych etatystycznych narzędzi, nie wymusimy na nikim posiadania określonego zdania, ani wykonania żadnej czynności.
Ale każdy z nas jest częścią społeczeństwa, która w mniejszy lub większy sposób na nie oddziałuje.
 
OP
OP
L

lebiediew

Guest
zauważyłem że konsekwentnie uprawiamy (wszyscy my) dyskusje z pozycji potencjalnego autorytetu. Tak długo jak mówimy o Akapowie nie mamy żadnych etatystycznych narzędzi, nie wymusimy na nikim posiadania określonego zdania, ani wykonania żadnej czynności.

W moim ujęciu libertarianizm to filozofia polityczna (mówiąca o tym, jak powinno wyglądać państwo), oparta na określonej teorii moralnej. W skład tej teorii moralnej wchodzi zasada nieagresji i teoria praw własności (homesteading). Rozważania libertariańskie wychodzą od NAPu oraz H i zmierzają w kierunku określenia, jak wyglądać mogłoby życie społeczne oparte na tych zasadach. Pewne wnioski są oczywiste (nie wolno kraść, zabijać, gwałcić), pewne wnioski są mniej oczywiste (jak karać za kradzież, kiedy wolno się bronić itp.).
Innymi słowy - to co da się wywieść z zasad moralnych (niech będzie: aksjomatów) trzeba z nich wywieść, a reszta może być regulowana rynkowo. Libertarianizm nie mówi, że wszystko ma być regulowane rynkowo (np. to czy wolno zabijać), ale oferuje pewną normatywną teorię moralności, która ma dopiero zapewnić działanie rynku. Rynek jest efektem, produktem NAPu i homesteadingu, a nie na odwrót.

Dlatego zarzut autorytatywności jest niezasadny. Możemy się spierać, która z form normatywnej moralności libertariańskiej jest właściwa, ale tak czy inaczej libertarianizm (jak każda teoria moralności) ma charakter normatywny.

Sprowadza to powyższe rozważania do zastanawiania się "co jest właściwe (prawe) w systemie gdzie nie obowiązuje jeden system wartości, tak jak gdyby obowiązywał jeden system wartości". To dyskusje o kolorach w świecie istot pozbawionych oczu. Przedmiot dyskusji tak naprawdę nie istnieje, nawet w kategoriach abstrakcyjnych jest irrelewantny.

No właśnie istnieje wspólny system wartości - NAP i H. Ale na jego obrzeżach zaczynają się problemy, co do których dyskutujemy. Nikt nie rozważa, czy w akapie wolno gwałcić kobiety, ale rozważamy, jaką formę obrony zastosować może kobiety molestowana przez mężczyznę. Rynek nie określa samej zasady (nie wolno gwałcić), ale najwyżej może dookreślać zasady karania czy odwetu.

Sprawy potoczą się swoim rytmem, jeżeli ktoś będzie próbował zawłaszczyć dany teren, zareagują mieszkańcy. I znowu - balans sił.

To co przedstawiasz, to nie jest moim zdaniem libertarianizm. To jest system prawa silniejszego, który mamy teraz. Balans sił zadecydował, że jesteś podwładnym Tuska. Libertarianizm opiera się na przestrzeganiu NAPu i H przez jakąś część obywateli, którym udało się oddzielić od istniejącego systemu.

Swoją drogą, smutne jest to że nawet libertarianie rozważania prowadzą z pozycji autorytetu.

Każde rozważania dotyczące moralności przeprowadzane są z pozycji autorytetu. Ten problem, o którym piszesz nie istnieje, bo jest nie do uniknięcia. Libertarianizm to nie ewolucjonizm społeczny, w którym z boku obserwujemy, jakie systemy społeczne się wytworzą, ale normatywna teoria moralności, która mówi, że każdy ma prawo tworzyć swój ład, o ile nie inicjuje przemocy wobec innych.
 
OP
OP
L

lebiediew

Guest
Natknąłem się na taki tekst w JLS:
"Common Property in Anarcho-capitalism" R. G. Holcombe
http://mises.org/journals/jls/19_2/19_2_1.pdf
Śmieszne, bo podaje on identyczne przykłady - drogi, parki, miejsca do polowania itp. Parę cytatów:

"The assumption that all property would be privately owned in anarcho-capitalism is not justified because property can come to be owned in common, as will be explained below, and libertarian ethics would not allow the private appropriation of such common property."

"Consider again the hypothetical community that was springing up on previously unowned land, with a bank, general store, and so forth. Such a community will attract people from a considerable distance. When only the general store exists, farmers will travel to the store, but when the bank opens, they will combine trips and go from the store to the bank, and eventually to the store, the bank, the tractor dealer, and the movie theatre, as this settlement grows into a small town. While all business owners own the property on which their businesses are located, the paths that connect them are used in common, and as the Disney example shows, none of the individual business owners would have any claim to the paths between their businesses that were being used by their customers, even though those customers were using the paths to access their businesses. They are used by all of the business owners and by the customers of those business owners who may travel a significant distance from their own homes to patronize the businesses. No one person can claim those thoroughfares on Lockean grounds, because the thoroughfares were not created by one person combining his labor with the land. Rather, they were created because many people traveled from one business to another. Simply traveling over a piece of land is not sufficient to say one has combined his labor with the land and therefore is the owner. The paths became thoroughfares, and became valuable, because of their common use by many people. Thus, they are not owned by a single owner but are owned in common. Their value is attributable not to the use of—or the labor of—any one person, but is valuable because many people use the property in common."

"Consider a village near a lake. It is common for the villagers to walk down to the lake to go fishing. In the early days of the community it’s hard to get to the lake because of all the bushes and fallen branches in the way. But over time the way is cleared and a path forms—not through any centrally coordinated efforts, but simply as a result of all the individuals walking by that way day after day. The cleared path is the product of labor—not any individual’s labor, but of all of them together. If one villager decided to take advantage of the now-created path by setting up a gate and charging tolls, he would be violating the collective property right that the villagers together have earned."

"There would also be many roads that would be developed not by an individual but rather by the use of many individuals because they are paths that connect particular destinations. As travel among those destinations increases the thoroughfares are created by common use, and thus become common property. This says nothing about the feasibility or desirability of private roads. It simply says that not all roads will develop that way."

"Once the property is in common ownership, it would be a violation of Lockean rights to transform it into private ownership."

Taki sposób myślenia wywraca do góry nogami większość dyskusji na temat dróg.
 
Do góry Bottom